Odwróciła się gwałtownie gotowa do walki i zobaczyła Jose trzymającego w ręku zapaloną pochodnię. To on rzucił zaklęcie, które ją zaalarmowało.
– Odbiło ci? Mogłam cię zabić. – Zdenerwowała się.
– Co? – zapytał zdziwiony. – Mam mało światła – wyjaśnił i ustawił pochodnię przy swoim posłaniu.
– Przecież im mniej tym lepiej. Mieliśmy się ukrywać – przypomniała.
– Myślę, że on widzi w ciemności dużo lepiej od nas.
– Dzięki tobie zobaczy nas z daleka.
– To tylko pochodnia. – Estalijczyk nie dostrzegał problemu.
– Czy mi się wydaje, czy ty miałeś teraz spać? Jeśli nie chcesz, to ja się chętnie położę… – Była zirytowana jego zachowaniem. – Zgaś to i śpij.
– Masz wartę, tak? – zapytał. – Skup się na warcie, a ja…
– Właśnie się skupiam – nie pozwoliła mu dokończyć. – Ktoś używał magii, ty miałeś spać, więc ciesz się, że od razu w ciebie czymś nie rzuciłam.
– Całe Imperium powinno się cieszyć, że jesteś tutaj. Mogłabyś przecież kogoś zabić – odciął się.
– Czy ty sobie nie zdajesz sprawy z powagi sytuacji, w jakiej się znajdujemy, czy co?
– Tak będzie przez całą noc? – zapytał Edgar, podnosząc się.
– Właśnie tego nie wiem – odpowiedziała Veronika. – Chciałabym skoncentrować się na swoim zadaniu, ale ciągle ktoś mi przeszkadza.
– Zgaś to i przymknijcie się – warknął Edi.
– A od kiedy ona tu rządzi? – oburzył się Jose.
Kobieta przez chwilę przyglądała się czarodziejowi, po czym podeszła do niego i zabrała mu pochodnię. Energicznym krokiem dotarła do drzwi, po czym wyrzuciła ją na dwór.
– Teraz będzie widział wyraźnie – powiedziała.
– Jesteś… nadpobudliwa – stwierdził Jose, po czym popatrzył na wszystkich po kolei i położył się spać.
– Gratuluję – wyszeptał do narzeczonej Gert. – Postawiłaś na swoim.
Gdy po chwili w wieży rozległo się głośne chrapanie Jose, Gert poszedł po pochodnię nadal płonącą magicznym ogniem. Zostawił ją w pomieszczeniu, w którym nie było żadnych okien, by jej blask nie był widoczny na zewnątrz.
Rano, gdy już wszyscy wstali, Veronika wyszła z budynku, by się rozejrzeć, ale nie dostrzegła niczego niepokojącego.
– Powiedz Ediemu i Jose, że będę się kąpał – poprosił Gert, na moment zatrzymując się obok niej.
– Po co? – zapytała zdziwiona.
– Nie chcę, żeby mnie podglądali nawet przez przypadek.
– Jak sobie życzysz. – Uśmiechnęła się do niego i ruszyła w stronę wieży.
Gdy obejrzała się za siebie, zobaczyła, że jej narzeczony się rozbiera. Zagwizdała i zatrzymała się na chwilę.
– Mogłeś wcześniej nabrać tej wody – powiedziała do niego rozbawiona.
– Wtedy byś się tak nie cieszyła – odparł, powoli wyciągając wiadro ze studni.
Kiedy weszła do budynku, Edgar i Jose jedli właśnie śniadanie. Naturalnie przekazała im prośbę narzeczonego.
– Dzięki za ostrzeżenie – rzucił Edi.
Stanęła na schodach i obserwowała poczynania Gerta, który wygłupiał się przy studni. Czasami zerkała na towarzyszy. Zauważyła, że Edgar jej się przygląda. Gdy go na tym przyłapała, spojrzał jej prosto w oczy. Po chwili poczuła, że to zrobiło się niestosowne.
– Przedstawienie cię ominie – odezwał się w końcu, nie odwracając wzroku.
– Bez obawy – odparła, po czym wykorzystała okazję i przeniosła spojrzenie na narzeczonego.
Zanim skończył, weszła do środka i usiadła na schodach. Czarodziej studiował swoje zaklęcia, a Edgar przechadzał się po korytarzu, oglądając ściany, na których nie było nic ciekawego. Estela leżała na posłaniu. Jej stan się nie zmienił.
– Mam nadzieję, że w okolicy nie mieszkają żadne elfy – powiedział Gert po powrocie.
– Dlaczego? – zainteresowała się Veronika.
– To było przedstawienie dla ciebie, a nie dla leśnych społeczności – wyjaśnił z uśmiechem.
– Chyba popełniłyby zbiorowe samobójstwo – zażartowała.
– Teraz to mnie obraziłaś. – Udał urażonego.
– Z rozpaczy, że to się nigdy więcej nie powtórzy – wtrącił Edi.
– Idąc tym tropem, powinniśmy mieć się na baczności. Teraz mogą zechcieć cię porwać. Już nie tylko wampir będzie nam zagrażał – stwierdziła kobieta.
– Myślisz? – zapytał Gert, poprawiając włosy.
Przez jakiś czas podróżowali zarośniętą drogą, na której były jeszcze koleiny po wozach. Z niej zjechali w lewo na szlak prowadzący do Nuln.
– Możemy szybciej? – zapytał wtedy Edgar. – Za niecałą godzinę powinna być gospoda. Moglibyśmy tam coś zjeść i odpocząć.
– Chętnie – odparła Veronika i spojrzała na czarodzieja, który tylko skinął głową. – Prowadź Edi – powiedziała.
Koło południa zobaczyli na wzgórzu zajazd otoczony palisadą. Brama była otwarta. W niej stał mężczyzna w ciemnym stroju i patrzył w ich stronę przez lunetę. Po chwili wszedł na teren kompleksu, znikając im z pola widzenia.
– Obawiam się, że ktoś tam na nas czeka – powiedziała Veronika.
– To zajazd… Z nikim nie byliśmy umówieni – odezwał się Gert.
– Nie widziałeś tego? – zapytała. – Nie mów, że nie wydaje ci się to podejrzane.
– Po prostu zachowajmy gotowość – zasugerował Edi. – A jak chcecie, możemy ominąć to miejsce.
– Zachowajmy gotowość i jedźmy – zdecydowała czarodziejka.
Gert i Edgar sprawdzili pistolety.
– Chociaż… – zaczęła. – Cholera wie, czego nam tam dosypią do jedzenia i czy na przykład zaraz nie zaśniemy.
– Więc? Jedziemy dalej? – zapytał Edi.
– Możemy tu odpocząć, a potem nie będziemy się już zatrzymywać aż do Nuln – postanowił Gert.
– Z drugiej strony warto byłoby się dowiedzieć, kto to i o co chodzi – stwierdziła Veronika.
– To może być zasadzka – zasugerował Edgar.
– Jeśli czegoś od nas chcą, to na pewno za nami pojadą – powiedział jego przyjaciel. – Chociaż, jeśli on tam jest, moglibyśmy…
– Nie sądzę – przerwała mu narzeczona. – Nie narażałby się na to, że dorwiemy go w dzień. Zakładam, że teraz jest dobrze schowany, bo raczej nie zdążyłby zebrać ludzi i się przygotować.
Wtedy zauważyli, że zza palisady wyszły dwie osoby. Obie patrzyły w ich stronę.
– Chyba się niecierpliwią – zauważył Jose.
– Zatrzymajmy się tu – poprosiła kobieta.
Pozsiadali z koni na drodze. Gert pomógł czarodziejowi zdjąć Estelę. Dwaj, którzy ich obserwowali, znów zniknęli za ogrodzeniem.
Edi zaczął poić konia z bukłaka, zerkając w stronę zabudowań. Jose zmoczył chusteczkę i zwilżał nią usta nieprzytomnej dziewczyny. Co jakiś czas sprawdzał, czy nadal oddycha.
Gert podszedł do narzeczonej, która właśnie sięgała po prowiant.
– Przynajmniej mamy pewność, że nie jest trupem – powiedział szeptem, zerkając w stronę Estalijki. – Jeszcze nie śmierdzi.
– Ile w tobie empatii i… nie wiadomo czego jeszcze.
– Cieszę się, że tak uważasz. – Uśmiechnął się.
– Yhm. Przykro by było ciągnąć za sobą smród, nie? Wyobrażasz to sobie? Pełno much i innych obrzydlistw, może jakieś padlinożerne ptaki nad głową. Paskudna sprawa.
Po chwili z zajazdu wyjechało siedmiu uzbrojonych konnych.
– Przygotujcie się – polecił Edgar i po raz kolejny sprawdził pistolet.
Jose szybko rozłożył koc i zarzucił go na Estelę, po czym podwinął rękawy i upewnił się, czy jego rapier luźno wysuwa się z pochwy. Czarodziejka odłożyła jedzenie i zwróciła się w stronę zbliżających się mężczyzn. Wyraźnie było już widać, że mieli na sobie mundury strażników dróg.
– Czy ktoś z was może być z nimi na bakier? – Veronika zapytała towarzyszy.
Ci popatrzyli po sobie i przecząco pokręcili głowami.
– Pewnie kogoś szukają, a my wydaliśmy się im podejrzani, zatrzymując się przed zajazdem – domyślał się Edi.
Gdy dojechali, jeden z nich stanął w pobliżu Edgara. Reszta zatrzymała się za nim, zachowując bezpieczną odległość. Nie wyglądali na sympatycznych ludzi. Bacznie przyglądali się podróżnym, jakby faktycznie sprawdzali, czy wśród nich nie ma kogoś, kogo szukali.
– Skąd jedziecie? – zapytał ten z przodu.
– Stamtąd – odpowiedział Edi i ręką niechlujnie wskazał za siebie.
Gert podszedł do nich, chcąc ratować sytuację.
– Dzień dobry, szanowni rycerze – zaczął. – W czym możemy pomóc?
Strażnicy zdawali się być lekko zdumieni takim powitaniem.
– Żarty się was trzymają? – ton dowódcy stał się bardzo nieprzyjemny.
– Skądże – zaprzeczył Gert. – Wyglądacie tak poważnie i groźnie. Mogę się założyć, że jesteście rycerzami.
– Ja się z tobą założę – powiedział jeden z mężczyzn.
– Dosyć tego! Gdzie spędziliście ostatnią noc? – dowódca zaczął ich przepytywać.
– W opuszczonej wieży, kilka godzin stąd – odpowiedział Gert.
– W obserwacyjnej wieży Rion?
– W tejże właśnie – potwierdził z pełną powagą.
– Co tam robiliście?
– Nic złego – odezwał się Edi. – Może powiecie nam o co chodzi, a my powiemy, czy mamy z tym coś wspólnego?
– Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania – zapewnił Gert. – Zawsze współpracujemy ze stróżami prawa.
– Skąd jesteście? – zapytał strażnik.
– Z Nuln – odparł Gert.
– Kręcił się w okolicy ktoś podejrzany?
– Poza wampirem i zgrają oprychów, nie – burknął Edgar.
Strażnicy popatrzyli po sobie porozumiewawczo.
– Widzieliście wampira? – kontynuował dowódca.
– Ja widziałem w tejże właśnie wieży… ale uciekł – oznajmił Gert. – Potem pojechaliśmy za nim. Ożywił trupy na cmentarzu, zakopał się w grobie, zmienił w szczura i znów uciekł. Potem już się nie pokazał…
– Jak wyglądał? – strażnik przerwał ciszę, która zapadła na moment.
Veronika podała im dokładny opis. Jeden z mężczyzn skrupulatnie wszystko zanotował.
– Wiecie, jak on się nazywa? Jak długo tu żeruje?
Przesłuchiwani pokręcili głowami.
– Prawdopodobnie tu był – poinformował ich strażnik.
– Kiedy? – zainteresowała się czarodziejka.
– Nie jesteśmy pewni, ale chyba… przedwczoraj w nocy.
– Jest bardzo prawdopodobne, że skierował się w stronę Nuln – zasugerowała.
– To wszystko? – zapytał chłodno Edi.
– Nie macie czego szukać w zajeździe. Zabił kilka osób i przynajmniej część z tych, którzy tam mieszkali, poszła z nim. Nie jest już sam – poinformował ich dowódca.
– Dziwne – stwierdził Gert. – Po co mu trupy? Przecież nie wprowadzi ich do miasta. W nocy brama jest zamknięta.
– Upokorzyliśmy go. Pewnie zasadzi się na nas gdzieś po drodze – dedukowała Veronika.
– Jak to go upokorzyliście? – Strażnik chciał poznać szczegóły.
– Uciekł nam dwa razy. Raz nago – wyjaśnił Gert.
– Widzę, że nic sobie z tego nie robicie. Jesteście łowcami wampirów? – Skrzywił się z niesmakiem, zadając to pytanie.
– Nie – zaprzeczył Gert. – To taki… Jakby to określić?
– Dobry uczynek – podpowiedziała mu narzeczona.
– Coś w tym stylu – zgodził się z nią. – Można by rzec, że to wybryk Ranalda.
– Jesteście pewni, że nie udał się w tamtą stronę? – Strażnik wskazał drogę za nimi.
– Szukajcie go w Nuln – powiedział Edgar.
Dowódca pochylił się w jego stronę:
– Masz szczęście, że mamy ważniejsze sprawy na głowie. Następnym razem postaraj się odzywać grzeczniej. Komuś mogłyby puścić nerwy… Jedziemy do Nuln – zwrócił się do swoich ludzi, po czym odjechali w pośpiechu w stronę miasta.
2 komentarze
Margerita
łapeczka macha do rozbierającego się Gerta
Fanriel
@Margerita Dziękuję.
AnonimS
Przeczytałem. Trop wyrażny. Czyli jedziemy dalej.
Fanriel
@AnonimS Dokładnie.