Meteory. Przed świtem 20

Rozdział 29

     Leżę na czymś miękkim. W łóżku? Chyba tak, skoro śpię... Śpię?  Ale miałam piękny sen... Miałam dar podróżowania we śnie... i zakochał się we mnie książę z bajki... i kochaliśmy się tak cudownie... Przeciągam się leniwie.
- Oskar! Odzyskuje świadomość – słyszę kobiecy głos. Znam go.  
     Nagle coś eksploduje mi w mózgu, jakbym miała tam skrzynkę fajerwerków. To nie był żaden sen! Wszystko pamiętam! Ale wszystko na raz!!! Chwytam się za głowę i krzyczę z bólu.  
- Ćśśś, kochanie,już dobrze – silne opiekuńcze ramiona otaczają mnie i tulą – Już dobrze, skarbie. Anastazja!  
- Nic jej nie będzie. Musi sobie wszystko przypomnieć, a po lekach to boli – kobiecy głos jest pełen troski – Daj jej pić.  
- Oskar – jęczę – Przepraszam... przepraszam...Nie wiedziałam, co robię...
     Ból powoli ustępuje. Oskar kołysze mnie w ramionach.
- Dobrze, że Akos mnie zaalarmował. Jak ty tam trafiłaś? Ledwie cię znaleźliśmy – mówi cicho.
- Nie wiem, gdzie byłam... uciekałam... Byłam z Juanem i graliśmy w pytania i odpowiedzi... - przypominam sobie powoli – Oskar! Oni też mają klucz! I ktoś jeszcze! Są trzy! - gorączkuję się – Muszę się dowiedzieć więcej. Muszę otworzyć te drzwi!
- Na razie, to musisz dojść do siebie i wrócić tam, gdzie zasnęłaś – uspokaja mnie.
- O kurde, podał mi walerianę! - nagle dociera do mnie, że nadal nie mogę się ruszyć – Wymiotowałam, żeby to z siebie wyrzucić. Ale jak? Upił piwa z mojej butelki. Wypiłam tylko dwa łyki. Wyczułabym...
- A wcześniej? Piłaś coś albo jadłaś? - Anastazja siada na kanapie obok nas.
- Przed kolacją piłam drinki, a potem wszyscy jedliśmy to samo – patrzę na Akosa.
- Jadłem z wami, ale drinka nie piłem – mówi, marszcząc brwi.
- Manuela piła... i Abigail... - przypominam sobie – A Juan pił coś innego.
- Ale one nie śnią! – Akos uderza się w czoło.
- A to suka! - Anastazja zaciska dłonie w pięści – Od dawna mam ochotę dać jej nauczkę, ale teraz naprawdę jest okazja.  
- Nie ruszysz się stąd sama, a Akos nie da rady  – wzdycha Oskar – Ja cię zabiorę z powrotem do Gonzagów, a jutro cię stamtąd zabieram. Mam gdzieś, co pomyślą inni.  
- O, nie! Wszystko przeze mnie! - ukrywam twarz w dłoniach. Jestem naprawdę zdruzgotana.
- Majka, nie cofniesz tego, co się stało – głos Oskara brzmi cicho, ale nie ma w nim pretensji – Zamiast rozpaczać, wymyślmy lepiej sposób, jak się z tego wyplątać.
- Zaczekajcie... - Anastazja wykonuje gest, jakby chciała, żebyśmy zwolnili – Ja się pofatyguję do Gonzagów i zabiorę cię ze sobą.  
- Ale Juan powiedział, że odciął mi możliwość powrotu – jęczę.
- Raul nas wpuści – uśmiecha się przebiegle Anastazja – A ja z przyjemnością utnę sobie z nim pogawędkę na temat ziółek i jego ślicznej żoneczki.  
- Myślisz, że to ona? - nagle wszystko zaczyna mi do siebie pasować.
- A któż by inny? - głos Anastazji aż kipi sarkazmem – Studiowała farmację. Zna się na ziołach. Jak nie wierzysz, to spytaj Timothy'ego.  
     Coś tam słyszałam, że zanim Abigail spotkała Raula, Timothy był nią zainteresowany, ale nie sadziłam, że gadanie Manueli ma takie podstawy. W każdym razie Anastazja musi mieć niezłe zaleganie.  
- No, dalej, podaj mi dłoń! - ponagla mnie – Spróbujmy przekuć to w oręż – szczerzy do mnie zęby – A ty – zwraca się do Oskara – Znajdź tego kretyna! Tylko go nie zabij.  
     Oskar całuje mnie w czoło, ale ja nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy.  
- Chciałam dobrze – szepczę - Naprawdę chciałam dobrze... - Zbiera mi się na płacz.
---
- Juan! - Oskar zablokował sobą jedyne wyjście z Pubu.
- Oskar? - chłopak wyglądał na zaskoczonego – Co tu robisz?
     Oskar błyskawicznym ruchem omotał przegub Juana i pociągnął go za sobą.
- Rozmawiam z tobą – wycedził przez zęby – Idziemy. Nie rób scen – ostrzegł.
     Chcąc nie chcąc, Juan musiał się poddać. Oskar dysponował siłą, o której on mógł tylko pomarzyć. Gdyby nie to, że został przywiązany, czmychnąłby do domu, do bezpiecznego azylu.
- O czym chcesz rozmawiać? - spytał niepewnym głosem, kiedy znaleźli się na opustoszałej drodze.
- Przejdźmy się – Oskar się nie spieszył. Potrzebował czasu na opanowanie chęci roztrzaskania komuś czaszki. Dopiero po kilkunastu krokach odwrócił się gwałtownie i spojrzał swojemu rozmówcy w twarz. Jego zimny wzrok nie wróżył niczego dobrego. Juan skulił się w sobie – Rozumiem, że Maryann ci się podoba – powiedział powoli – zdziwiłbym się, gdyby było inaczej, ale muszę cię ostrzec...  
- Oskar... - Juan cofnął się o krok, ale więzy dobrze trzymały. Przełamanie woli Oskara graniczyło z cudem – No, co ty? - jęknął.
- Trzymaj się od niej z daleka – Oskarowi nawet nie drgnęła powieka – W przeciwnym razie... - podniósł powoli rękę i objął palcami szyję Juana.
     Chłopak zatchnął się na moment, ale po chwili jeszcze raz spróbował się szarpnąć.
- Twoje szczęście, że nic jej się nie stało po twoich parszywych drinkach – ciągnął tonem tak spokojnym i zimnym, że Juan zmartwiał – Jutro Maryann opuszcza wasz dom i niech ci nie przyjdzie do głowy protestować. Zrozumiałeś? - rozluźnił uścisk.
     Juan chwycił się wolną ręką za gardło kaszląc i prychając.
- Zrozumiałeś? - cichy, złowrogi głos zabrzmiał mu tuż koło ucha.
- Tak – wycharczał.
- To wracaj do domu i zachowaj swój urok dla Athiny, a Maryann zostaw w spokoju.  
- A więc to tak? Myślisz, że należy do ciebie? Jeszcze nie wygrałeś! - krzyknął płaczliwym tonem Juan, czując nagły przypływ odwagi, kiedy Oskar zwolnił mu więzy.
- Założysz się? - Oskar wykonał szybki ruch rękami, zwalając Juana z nóg – Nie wchodź chłopcze między mężczyzn, jeśli nie wiesz, jak to zrobić. Zmykaj do mamy – dodał z pogardą.
     Juan pozostał jednak na miejscu. Oskar miał już odejść, ale coś kazało mu zawrócić. Podszedł do leżącego chłopaka, na twarzy którego odmalował się strach.
- Wstań! - wyciągnął do niego dłoń.
     Juan z pewnym oporem wykonał polecenie. Oskar przytrzymał jego rękę i przyciągnął do siebie.
- No, coś ty?!
- Nie bój się. Nie będę bił słabszego. Przecież wiem, że nie masz w tej chwili najmniejszych szans. Jutro przyjadę po Maryann, więc jeśli sobie życzysz, to obiję cię w realnym świecie. Przynajmniej zachowasz twarz.
     Juan wbił wzrok w ziemię. Na policzki wypełznął mu purpurowy rumieniec.  
- My nie... - wybąkał cicho – My nic nie robiliśmy – dokończył z pewnym trudem.
- Oczywiście, że nie – Oskar spojrzał na niego beznamiętnie – Gdybym miał cień podejrzeń, to nie byłbyś w stanie stać o własnych siłach – wzruszył ramionami – Powiedziała, że rozmawialiście.
- Więc o co chodzi? Nic mi nie powiedziała, za to wyciągnęła ode mnie informacje, za które ojciec by mnie zabił, gdyby się dowiedział... - urwał nagle, zawstydzony swoim wyznaniem.  
     Oskar przyjrzał mu się uważnie. Niewiele zostało z pewnego siebie Adonisa.
- O co chodzi? Podałeś jej walerianę i jakieś świństwo, po którym prawie straciła zdolność świadomego myślenia, i pozwoliłeś się błąkać samej nie wiadomo gdzie! Jak mogłeś ją stąd wypuścić całkowicie bezbronną? Zdajesz sobie sprawę, co by się stało, gdyby trafiła w ręce Swena? - ryknął.
- Nie było waleriany... - Juan zamrugał szybko. Jego zdumienie wyglądało na szczere.    
- Owszem, była – głos Oskara znów stał się chłodny i spokojny – Zrozum, że jeśli ją skrzywdzisz, to tak, jakbyś skrzywdził mnie. Gorzej, bo swoją krzywdę mógłbym ci wybaczyć.
- Moja matka miała rację! – w oczach Juana pojawiło się coś pomiędzy zdumieniem, a zazdrością – Wy naprawdę należycie do siebie! I właśnie mi to powiedziałeś... tak po prostu.
     Oskar zawahał się. Jeszcze minutę wcześniej miał ochotę stłuc tego młokosa na kwaśne jabłko i nikt nie mógłby mieć do niego pretensji. W końcu bronił swojej ukochanej. Ale on miał być Mistrzem... chciał nim być. Wciągnął do płuc tyle powietrza, ile tylko dał radę, zatrzymał je i wypuścił z głośnym świstem.  
- Coś ci wyjaśnię, ale musisz to zachować dla siebie, więc poproszę cię o przysięgę – zaczął spokojnym głosem, jakby przemawiał w szkole – Zastanów się dobrze, zanim podejmiesz decyzję.
     Juan podniósł na Oskara wzrok pełen niedowierzania. Po chwili przeszło ono w zaciekawienie, a wreszcie w podziw.
- Przysięgam na mój Dar, że zachowam dla siebie każde twoje słowo – powiedział trochę zbyt uroczyście.
     Na twarzy Oskara pojawiło się coś w rodzaju rozbawienia, ale po chwili spoważniał.
- Należymy do siebie od pewnego czasu, ale nie chcę tego wykorzystywać do zdobycia władzy. Choć przyznam, że na początku miałem taki pomysł – spojrzał Juanowi głęboko w oczy – Maryann jest niezwykła pod każdym względem. To ona uświadomiła mi, że kobieta nie należy do ciebie, kiedy zaciągniesz ją do łóżka, ale wtedy, gdy sama do ciebie przyjdzie, z własnej woli. Juan, Natura jest kobietą i im dała władzę większą niż nasza. To one wybierają nas, to one decydują, choć nam może się wydawać inaczej.  
- To dlatego nie ogłaszacie zaręczyn? Uprawiacie seks, ale ona nie chce? Nie rozumiem...
- Chodzi o władzę. Jeśli się zgodzi przed dwudziestymi pierwszymi urodzinami, będzie mi podlegać. Jej babka nie wyraża na to zgody, a ja to szanuję.
- Ale to głupie!  
- Ale takie są zasady.
- Myślałem, że chcesz wszystko zmieniać! - Juan zmarszczył czoło.
- Bo chcę, ale z poszanowaniem dotychczasowych zasad. Nie wolno deptać praw innych. Mistrz musi przestrzegać Kodeksu bardziej niż pozostali, w przeciwnym razie nie można czuć się bezpiecznym – Oskar wyciągnął przed siebie dłoń – Podążaj ze mną. Coś ci pokażę.
     Nagle obaj rozpłynęli się w mroku, pozostawiając po sobie jedynie drobinki złotawego pyłu.  
- Co to za miejsce? - Juan rozejrzał się wokół siebie z wyraźnym niepokojem.
- Tutaj ją znaleźliśmy z Akosem, kiedy ci umknęła – odparł Oskar przekrzykując szum fal – Nie wiem jakim sposobem tu dotarła i ona pewnie też tego nie wie, ale to jedna z kryjówek Swena, a dokładnie, jej obrzeża. Tam jest azyl – wyciągnął rękę w kierunku samotnej skały sterczącej nad poszarpanym klifem – Może on jej szukał i niechcący naprowadził na to miejsce, a może inaczej...? -  rozłożył ręce.    
- Ona ci pomaga w znalezieniu Swena? - zdumienie Juana sięgnęło chyba zenitu – Myślałem, że szuka czegoś na temat Daru? Pytała mnie o takie rzeczy...
- Bo szuka. Nie wiem do końca, jak działa jej Dar, ale ona potrafi jakoś tak przetwarzać informacje... Jej umysł jest z jednej strony analityczny, a z drugiej abstrakcyjny. Same sprzeczności, ale to działa! – Oskar umilkł na chwilę – Próbuję ją chronić, jednocześnie nie ograniczając, ale to nie takie łatwe. Ona potrzebuje swobody, a my wprowadziliśmy tysiące ograniczeń. Świat poszedł do przodu, a Zgromadzenie tkwi w konwenansach z dziewiętnastego wieku – umilkł znowu i spojrzał na Juana, jakby chciał się upewnić, czy ten dobrze go zrozumiał - Jeśli możesz jej pomóc, to zrób to. Zażądaj od niej przysięgi, jeśli chcesz. Ja nie muszę znać twoich tajemnic – zakończył i przez chwilę obaj stali w milczeniu.  
     Wreszcie Oskar się poruszył. Schylił się, szukając czegoś pomiędzy skałami. Po chwili z jednej ze szczelin wydobył telefon komórkowy.
- Świetny wynalazek – uśmiechnął się do zaskoczonego Juana – Zostawiam go w miejscu, które chcę namierzyć. Jak odchodzę, zaczyna działać.  
- Sam na to wpadłeś?  
- Nie – roześmiał się – Znasz Andrieja? Twój ojciec zaproponował go na moje miejsce. Kompletnie nie nadaje się do pracy w terenie, ale to geniusz komputerowy, a teraz leży w szpitalu i się nudzi. Namierzył mi ten telefon w pół godziny i podał współrzędne. No, wracajmy – westchnął – Anastazja jest u twojego ojca, bo Maryann nie była w stanie sama wrócić.
- Nie zamknąłem jej drogi powrotu. Tylko się wygłupiałem – Juan spuścił głowę strapiony.
- Miałem taką nadzieję.
- Dziękuję. Nie zasłużyłem na taką rozmowę.
- No cóż, wolę mieć w tobie sprzymierzeńca, niż wroga – kącik ust Oskara drgnął lekko - W końcu, twój ojciec może się wkrótce stać moim Mistrzem...

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2248 słów i 12633 znaków.

1 komentarz

 
  • ANITA

    Jak zwykle bardzo ciekawe :) czekam na następne części :)

    17 maj 2016