Meteory. Po zachodzie słońca 11

Rozdział 19

Rodos. Lipiec 2014
     Rano Majka poznała pozostałych dwóch członków załogi. Akosa, ciemnowłosego nieco ponurego chłopaka, który wyglądał na niezłego zabijakę i Grega, wyglądającego i zachowującego się jak amerykański marine. Tworzyli barwny, ale zgrany zespół. Miała okazję to ocenić, kiedy zobaczyła ich, krzątających się po łodzi.
- Kawy? - Oskar siedział nad nowoczesnym laptopem. Wyglądało na to, że pracował od dłuższego czasu.
- Chętnie – przysiadła z boku, starając się nie podglądać co robi. Po chwili Johan postawił przed nią kubek z kawą i mały dzbanuszek z mlekiem. - Dzięki – bąknęła zaskoczona takim serwisem.  
     Oskar wręczył jej coś w rodzaju elementarza.
- Dzieci uczą się z tego historii i zasad Zgromadzenia – wyjaśnił – Zanim przejdziemy do zajęć praktycznych, zapoznaj się z tym.
- A ty, co będziesz robił?  
- Mam urlop, ale to nie znaczy, że mogę leniuchować – roześmiał się – Przed śniadaniem trochę pobiegamy. Jeśli chcesz, to się przyłącz, albo zajmij „salon” na dziobie i poczytaj. Chyba, że chcesz już jeść?
- Poczekam na was – zaczęła wertować z uwagą książkę. Na wspomnienie ich wspólnego pobytu na dziobie katamaranu Majka poczuła łaskotanie w brzuchu.
- Z tego telefonu możesz zadzwonić – Oskar wręczył jej masywną komórkę – To telefon satelitarny. Nie informuj nikogo, gdzie jesteś. - przypomniał - Aha, nikt nie wie o śmierci Judith, więc twoi rodzice myślą, że jesteś z nią.  
- Dzięki – bąknęła i zabrawszy ze sobą kubek, pomaszerowała na dziób. Za każdym razem, gdy wspominała Judith, czuła drapanie w gardle.
     Najpierw zadzwoniła do rodziców, uspokoiła ich i wytłumaczyła, że jest w terenie, gdzie nie ma zasięgu, więc co kilka dni odezwie się do nich z tego telefonu, albo prześle im coś z komputera. Następnie, upewniwszy się, że Oskar i reszta załogi poszli biegać, wybrała numer Marka. Dochodziło wpół do dziesiątej, więc powinien już wylądować.
- Majka? To ty? - miał zaspany głos.
- Cześć. Chciałam się upewnić, że bezpiecznie wylądowałeś.
- Na razie tak. Jestem w Limie. Właśnie poznałem mój zespół. Razem lecimy do Cuzco – ożywił się – Żółtodzioby, ale coś z nich wycisnę. A co u ciebie? Co to za numer?
- Nic... jestem z rodzicami na wsi. Tu nie ma zasięgu, więc korzystam z uprzejmości jednego z wczasowiczów – kręciła.
- No, to się wynudzisz.
- Taak... - Majka przyglądała się jak piątka spoconych mężczyzn przebiega przed wejściem na katamaran, by po chwili znów się oddalić.
- Słuchaj, tu jest super! - ciągnął Marek - Gadałem z ojcem. Mieszkamy w obozie namiotowym w górach. Dostanę swoje stanowiska, no i ten zespół... Na pewno coś znajdziemy! Czuję to!
- Świetnie. Zostaniesz sławny - nie potrafiła się powstrzymać od uszczypliwości.
- Hej. O co chodzi? Planowałem ten wyjazd od roku. Nie możesz mieć pretensji.
- Nie mam pretensji. Po prostu myślałam, że się ucieszysz, jak mnie usłyszysz.
- Jasne, że się cieszę. Jestem trochę skołowany. Tu jest czwarta rano, czy jakoś tak...  
- W porządku.
- Tylko z nudów nie zaczepiaj wioskowych chłopaków – spróbował być zabawny.
- No wiesz?! - prychnęła.
- Spoko, żartowałem – roześmiał się – Przecież wiem, że nie masz tam na czym oka zawiesić.
- Jasne... - Majka obserwowała, jak Oskar i reszta załogi zatrzymuje się jakieś pięć metrów od brzegu i zaczyna robić pompki. Mokre od potu koszulki kleiły się do ich muskularnych ciał.
- Muszę kończyć, bo podchodzę do bramki – w słuchawce rozległo się ciche cmoknięcie, jakby Marek przesyłał jej buziaka – Trzymaj się i pozdrów wioskowych burków.
- Pozdrowię – zachichotała i wyłączyła telefon – „Wioskowe burki” – prychnęła.
     Greg skończył pierwszy. Krzyknął coś do reszty i ruszył biegiem do trapu. Pozostali rzucili się za nim śmiejąc się i popychając. Po drodze ściągnęli koszulki, a na pokładzie zrzucili buty do biegania. Greg uruchomił prysznic.
- Hej, panowie! - głos Oskara przebił się przez śmiechy.  
     Majka dopiero teraz uświadomiła sobie, że chce ich powstrzymać, bo właśnie zaczęli ściągać spodenki. Czym prędzej zsunęła się za nadbudówkę i wyciągnąwszy na leżaku, otworzyła książkę.
- Daj nam 10 minut – Oskar wyszczerzył do niej zęby. Nie miał na sobie koszulki, ani butów.
- Mogę zejść na dół – roześmiała się na widok jego zakłopotania.
- Nie, po prostu zostań tutaj. Zwykle rano bierzemy prysznic na zewnatrz...
- Idź. Nie będę podglądać – zachichotała.
     Leżała, słuchając jak się śmieją i pokrzykują do siebie. Jak w łaźni greckich bogów, przemknęło jej przez myśl. Dużo by dała za to, żeby być teraz niewidzialną. Rozejrzała się na boki. Jacht, który wczoraj stał obok nich, wypłynął. Z drugiej strony stał gigantyczny jacht motorowy, ale nie było na nim nikogo, za to zasłaniał ich przed spojrzeniami pasażerów kolejnej łodzi. Mogli się czuć swobodnie. Starała się skupić na książce. Po kilku minutach usłyszała, że wchodzą do wnętrza. Postanowiła dać im jeszcze trochę czasu.
- Śniadanie – niespodziewanie Oskar pojawił się w jednym ze szklanych włazów na dziobie.
- Przestraszyłeś mnie – roześmiała się nerwowo. Zauważyła, że ma mokre włosy – Jak prysznic?
- Fantastyczny – wyszczerzył do niej zęby – Po śniadaniu możesz tu wrócić i czytać. Będziemy płynąć jakieś pięć, sześć godzin.
     Zjedli wspólnie obfity posiłek. Zauważyła, że przy codziennych czynnościach zachowują się wobec siebie swobodnie i można było naprawdę odnieść wrażenie, że są grupą przyjaciół na wakacjach. Wobec niej byli uprzejmi, ale to głównie Oskar „usługiwał” jej przy stole.  
- Co będziemy robić potem? Mam na myśli, wieczorem? - spytała, zanim udała na się na swoje „stanowisko”.
- Zjemy kolację na lądzie, a po zachodzie słońca poćwiczymy – Oskar popatrzył na jej niedojedzony tost – Jeśli zgłodniejesz, to wiesz, gdzie jest kuchnia. Zwykle około pierwszej robimy jakąś przekąskę.  
- Miałeś mnie uczyć, a nie tuczyć – zażartowała, klepiąc go poufale w ramię.  
     Kątem oka zauważyła nieco zaskoczone spojrzenie Jeana. Zmieszała się, ale Oskar najwyraźniej nie miał nic przeciwko takiemu traktowaniu.  
- Zabieram talerze – ogłosił tubalnym głosem Johan.  
     Musiała przyznać, że byli naprawdę sprawną załogą. Radzili sobie równie dobrze w kuchni, jak i na pokładzie. Wyjście z portu zajęło im kilka minut. Ledwie zdążyła umyć zęby, kiedy za oknem jej kajuty mignęła jej wieżyczka portu z posągiem łani na szczycie.          
     Spędziła dzień na czytaniu, podglądaniu, jak Oskar i załoga żeglują no i na... jedzeniu.  Przekąska okazała się prawdziwą ucztą z grecką sałatką, zapiekanymi warzywami, serami i dojrzewającymi wędlinami. Po południu dosiadł się do niej Oskar.
- Mam dziś zadanie do wykonania, ale mogę cię ze sobą zabrać. Potem możemy jeszcze trochę poćwiczyć.
- Zobaczę czym się zajmujesz? - poczuła podniecenie.
- Tak. Zresztą nie tylko ja. Zabierzemy ze sobą chłopaków.  
- Super!  
- No. Dobrze – powiedział powoli – Ustalimy w takim razie parę spraw. Po pierwsze pamiętaj, że masz się chronić, bo możesz sobie zrobić krzywdę, jeśli np. spadniesz z dużej wysokości, albo ktoś do ciebie strzeli.
- Co takiego? - aż zaniemówiła z wrażenia.
- No, nie zakładam takiej opcji, ale gdyby... - zawahał się – Nie da się nas zabić we śnie, ale zranić i to poważnie, owszem.  
- Aha – uspokoiła się nieco. - Do tego jeszcze nie doszłam – wskazała książkę.
- Tak przypuszczam. Dlatego rozmawiamy.  
- A dokąd się udamy?
- Do Chin.  
- Żartujesz...
- Nie. Musimy zrobić zdjęcia największej zapory świata. Satelity zarejestrowały nowe pęknięcia, ale władze zaprzeczają. Potrzebujemy niezbitych dowodów. Jeśli zostanie zerwana, to nie tylko zginie mnóstwo ludzi, ale Szanghaj praktycznie przestanie istnieć, a na dodatek  to może wywołać gigantyczne trzęsienie ziemi – Oskar spoważniał – Ta zapora spowodowała spowolnienie obrotów naszej planety, a może nawet odchylić jej oś obrotu, jeśli runie.
     Majka oniemiała. Nie miała pojęcia o istnieniu takiego zagrożenia. Bała się wojny nuklearnej, powodzi, pożaru... Jak każdy. Ale to?
- I my to zrobimy? - zdumiała się – Ale tam chyba będzie dzień?  
- Zobaczysz, poradzimy sobie – uśmiechnął się do niej tajemniczo.  
- Mówiłeś, że jak jest dzień, to lepiej tego nie robić – upierała się. Chciała więcej informacji.
- Zdjęcia muszą być zrobione za dnia. W innym przypadku wystarczyłoby wezwać kogoś z Azji – droczył się – No dobrze, powiem ci. Johan i Greg zrobią zdjęcia, ale nie mogą ich zabrać, bo nie mają takich zdolności. My je zabierzemy.  
- Och! Tylko tyle? - poczuła zawód.
- Przy okazji pokażę ci, jak sobie radzić z ludźmi, kiedy nie śpią. Połączymy naukę z pracą. Co ty na to? - Oskar zajrzał jej w oczy.
- Zgoda  - powiedziała szybko i pokręciła głową. Kiedy tak ją zagadywał, natychmiast przychodziły jej do głowy nieprzyzwoite myśli. - A co z nimi zrobisz potem? Znaczy, ze zdjęciami?
- Będę musiał znaleźć odpowiednią osobę i jej to podrzucić. Lepiej, żeby potraktowali to poważnie.  
- Więc ty pozostaniesz anonimowy? - zmarszczyła brwi.
- A jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, że sprawa zostanie załatwiona, a nam nie zależy na rozgłosie. - mrugnął do niej i odwrócił się z zamiarem odejścia.
- Oskar...
- Tak?
- To się dzieje naprawdę? - wciąż nie mogła uwierzyć.
- A jak myślisz? - spytał, zawracając.
     Zatrzymał się blisko niej. Owionął ją zapach jego skóry podsycony delikatną nutą wody kolońskiej i ciepła, jakie od niego biło. Uniosła głowę i zajrzała mu w oczy. Wpatrywał się w nią z uwagą. Inaczej niż przy śniadaniu, inaczej niż w samolocie i wcześniej, w aucie. Wpatrywał się w nią tak, jak we śnie, jej śnie. Ale tym razem nie śniła... Przysłoniła oczy rzęsami i rozchyliła usta, chwytając jego oddech. Stali tak przez chwilę, jednak żadne z nich nie odważyło się wykonać kolejnego ruchu.  
- Oskar! - nie rozpoznała, który z chłopaków wołał.  
- Na razie – mrugnął do niej, odsuwając się – Idę! - odkrzyknął.  
     A więc nie była mu obojętna?!  

Rozdział 20

     Jestem tak podniecona, że aż mnie rozpiera energia. Oskar już na mnie czeka. Ma przewieszone przez ramię dwa duże aparaty fotograficzne.
- Długo nie mogłam zasnąć – tłumaczę się.
- To normalne na początku. Popracujemy nad tym – uśmiecha się do mnie – Ładnie wyglądałaś śpiąca.  
     Dlaczego on to robi? Te jego niewinne uwagi, to zaglądanie mi w oczy... To jakaś gra? Prowokuje mnie?  
- Co robimy? - przysuwam się do niego.
- Lecimy. Pamiętasz wszystko? - upewnia się.  
     Kiwam głową. Bierze mnie za rękę i po kilku chwilach otaczają mnie jakieś krzaki. Obok nas klęczy na ziemi Akos. Już tu był? Jest głośno, jakbyśmy znaleźli się obok wodospadu.
- Skąd wiedziałeś, gdzie się zmaterializować? - pytam, starając się przekrzyczeć hałas.
- Akos wybrał to miejsce, a ja chciałem pojawić się obok niego – wyjaśnia i podaje mu aparaty fotograficzne -  Poza tym, już tu byłem.
     Otaczają nas drzewa. Wychylamy się zza naszej zasłony, ale nie do końca. Oskar ustawia się tak, żebyśmy cały czas byli w cieniu. Akos po prostu wychodzi i idzie w kierunku... O, kurde! Podnoszę głowę i widzę przed sobą gigantyczną budowlę z betonu. To nie jest zapora, to moloch! Jakieś dwieście metrów przed nami stoi trzech ludzi w mundurach. Nie widzą nas? Patrzę z niepokojem na Oskara. Kręci głową, ale nie rusza się z miejsca. Co to znaczy?
- Nie ruszaj się, to cię nie zobaczą. Jesteś dla nich tylko zarysem postaci. To się nazywa „aura”– mówi mi do ucha.  
     Mundurowi zaczynają iść w stronę zapory, a wtedy ostrożnie idziemy za nimi. Pod stopami mamy żwir, ale on nie chrzęści. A może ja tego nie słyszę?  
- Możemy podejść naprawdę blisko, ale musimy być cicho i nie możemy ich dotykać – słyszę tuż przy uchu – Po drugiej stronie zapory pilnuje Akos.
     Oskar cały czas trzyma mnie za rękę. W pewnej chwili zatrzymuje się i spogląda w górę. Podążam wzrokiem tam, gdzie on i widzę dwie maleńkie postaci zawieszone w powietrzu naprzeciw pionowej ściany betonu. Błyska flesz.
- Cholera – Oskar klnie cicho pod nosem - Musimy zająć tych na dole, gdyby zauważyli – Wskazuje mi stanowisko mundurowych. Wcześniej go nie widziałam, za to teraz zauważam snajpera! – Z góry nie widać błysków – szepcze Oskar.
     Znów zauważam flesz. Jeden z żołnierzy podnosi do góry rękę i wskazuje coś pozostałym. O kurde, zauważył! Dopiero teraz widzę, że ma na szyi lornetkę. Podnosi ją do oczu.
- Zostań tu – Oskar każe mi kucnąć obok dużego kamienia, a sam podchodzi do stanowiska żołnierzy. Coś zauważają i zaczyna się ruch. Zdejmują z ramion karabiny. Niedobrze. Oskar się jednak nie przejmuje. Obchodzi ich, a po chwili zaczyna się unosić nad ziemią. Ten z lornetką zostawia w spokoju zaporę i skupia się na zarysie Oskara. Żołnierze rozmawiają między sobą podniesionymi głosami. Śmiesznie to brzmi, choć mnie wcale nie jest do śmiechu. Kątem oka widzę jeszcze kilka błysków w innym miejscu, i jeszcze kilka... Oskar znika nagle, po czym pojawia się za plecami żołnierzy i klaska cicho. Znów znika. Żołnierz z lornetką odwraca się w stronę zapory, ale chłopaki chyba już skończyli „sesję”. Widzę ich postaci, powoli zbliżające się do podstawy betonowego potwora. Czuję dłoń Oskara na ramieniu.
- Znikamy – trzyma mnie za rękę i po chwili materializujemy się jakieś sto metrów od miejsca, gdzie z ogromnych przepustnic walą strugi wody. Panuje tu taki huk, że nie ma sensu rozmawiać. Oskar wskazuje mi Jeana i Grega uwijających się obok jednego z otworów. Coś z nim jest nie tak. Woda wypływa inaczej, jakby pod innym kątem niż z pozostałych. Fotografują to, a potem zbliżają się do nas i podają Oskarowi sprzęt. On przegląda zdjęcia. Chyba nie jest do końca zadowolony. Wskazuje jeszcze jedno miejsce, z którego sączy się woda. Wypływa nie wiadomo skąd, bo nie widać pęknięcia, ale płynie,  zostawiając ślad.          
     Greg bierze aparat i zaczyna się powoli unosić. Osłaniam dłonią oczy, żeby lepiej widzieć. Na zwieńczeniu zapory zaczyna się jakiś ruch. Widzę maleńkie postaci żołnierzy. Biegną do barierki. Patrzą w dół? Greg jest dokładnie naprzeciw miejsca, które wskazał mu Oskar. Pada  strzał. Ledwie go słyszymy przez ten huk, ale jednak... Patrzę na Oskara z niepokojem, ale on się nie przejmuje. Pociąga mnie za rękę i po chwili stoimy pod osłoną naszych krzaków.
- Oskar, zrób coś! - proszę. Nie chcę, żeby coś się stało Gregowi. Nie chcę!
- Nic mu nie będzie. Nie tak łatwo go zabić - uspokaja mnie - Mam nadzieję, że nie trafią w aparat – wzdycha.  
     Po chwili dołączają do nas pozostali. Greg jest z siebie zadowolony. Oskar ogląda zdjęcia i klepie go po ramieniu. Zabiera aparaty i po chwili jesteśmy na „Insomni”. Jeszcze jestem lekko oszołomiona. Widziałam coś nieprawdopodobnego!
- Oskar, to niemożliwe! Wiesz jaki nacisk na skorupę Ziemi daje taka ilość wody? - łapię się za głowę – To jest obszar niestabilny sejsmicznie! Uczyłam się o tym.
- Właśnie dlatego musimy tego pilnować – wzdycha – Tego i setek innych „świetnych” pomysłów i inwestycji.  
- Teraz rozumiem... – mówię cicho.
- No dobra, zrobiliśmy, co trzeba i możemy gdzieś „polatać” - mruga do mnie.  
- Może do mojego mieszkania? - pytam nieśmiało – Mogłabym zabrać kilka sukienek...
- Wolałbym nie, ale jeśli ci na tym zależy – Oskar zastanawia się przez chwilę – Najpierw ja. Daj mi pięć minut, OK? Gdyby się okazało, że nie jestem tam sam, natychmiast wracasz na łódź i alarmujesz pozostałych – mówi z powagą.
     Kiwam głową i wbijam wzrok w wyświetlacz budzika. Oskar znika. Ciężko mi wytrzymać pięć minut. Co on tam robi? Czego się boi? Podnoszę jeden z aparatów i przeglądam zdjęcia. Są niesamowite. Na jednym z nich widzę zarys dwóch postaci. Powiększam zdjęcie. Wyglądają znajomo... O, kurwa! To ja i Oskar! Stoimy na urwisku u podnóża zapory. Greg je zrobił? Wyglądamy jak dwa duchy. Cztery i pół minuty. Odkładam aparat.  
- Chcę się znaleźć w swoim pokoju – mówię na głos, żeby lepiej to sobie uświadomić.  
     Materializuję się z pewnym trudem, ale po chwili jestem u siebie. Oskar stoi w przedpokoju.
- W porządku? - pytam.
- Tak, ale nie zostawajmy tu długo – prosi łagodnym tonem.  
     Zabieram z szafy białą sukienkę i jeszcze jedną w kwiatki, a z szafki w przedpokoju sandałki. To odpowiedniejszy strój na takie eleganckie wakacje. Oskar przygląda mi się z zainteresowaniem. Peszy mnie to trochę.    
- No, co? - najeżam się.
- Nic – wygląda na rozbawionego.  
     Nagle Oskar podchodzi do szafki nocnej przy moim łóżku i podnosi w górę mojego śpiącego aniołka.
- Ostrożnie! - upominam go. Aniołek jest z porcelany. Nie chcę, żeby się stłukł.
- Skąd go masz? - ogląda go ze wszystkich stron.
- Nie wiem. Mam go odkąd pamiętam. - odbieram aniołka i odstawiam na swoje miejsce. - Dlaczego pytasz?
- Obdarowani stawiają takie przy łóżeczkach dzieci, żeby chroniły ich sen. Też takiego miałem. - wyjaśnia.
- Widocznie nieobdarowani wpadli na podobny pomysł – wzdycham – Wracamy?  
     Zostawiamy wszystko w mojej kabinie i włóczymy się jeszcze po rożnych miejscach. Oskar wymienia adresy, a ja próbuję nas oboje tam zabrać. Idzie mi coraz lepiej. W końcu nad ranem każe mi wracać i pospać jeszcze ze dwie godziny.  
- Lepiej nie ryzykować – mówi na koniec – Jeśli nie zdążysz wrócić do siebie przed wschodem słońca, możesz zapaść w śpiączkę, a nawet umrzeć. Dlatego właśnie kontroluj czas! Zostaw sobie godzinę, czy dwie. Tak na wszelki wypadek.
- Zapamiętam – uśmiecham się do niego i padam na łóżko.  
     Oskar ma już odejść, ale nagle zawraca i całuje mnie w czoło na „dobranoc”. Potem szybko znika. Dotykam ostrożnie tego miejsca. Słodki jest. Uśmiecham się do siebie.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3319 słów i 18553 znaków.

2 komentarze

 
  • ANITA

    Część jest naprawdę dobra:) czekam na kolejne :)

    10 lut 2016

  • Chrumkacz

    Czytałem na blogu ... pozdrawiam szanowną autorkę ,która jest moją rówieśniczką :D

    9 lut 2016