Opowieści z Caldarii cz9.

Gdy zamknął za sobą drzwi, ponownie opadłam na poduszki. Wspomnienia zaczęły wracać do mnie ze zdwojoną siłą. Z oczy popłynęły mi łzy, gdy przypomniałam sobie, jak wyglądało moje życie do czasu aż nie uciekłam. Obrazy wielu mocno zakrapianych winem czy miodem biesiad mojego ojca, przelatywały mi pod zamkniętymi powiekami. Liczne gwałty, orgie, seks grupowy były w ich czasie na porządku dziennym, i często zdarzało się, że jeśli kurtyzany, tanie dziwki i córki możnowładców nie zjawiały się tak szybko, jak chcieli tego biesiadnicy, sytuacja stawała się bardzo napięta, co doprowadzało do wybuchów złości i pijackich bijatyk. A kobiety, które w końcu się tam zjawiały, często powracały do swych komnat mocno pobite, ranne, a w przypadku tanich dziwek, nie wracały w ogóle. Ich martwe ciała strącano w przepaść, gdzie pożywkę z nich miały padlinożerne ptaki i inne zwierzęta. Bywało też tak, że niejednokrotnie pomylono się co do stanu jakiejś dziwki i lądowała w przepaści jeszcze żywa. Wtedy można było usłyszeć, jak krótko wrzeszczy, gdy jej ciało jest rozszarpywane. Usiadłam gwałtownie, otwierając oczy, by przegnać od siebie złe myśli. Potarłam rękami twarz. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Chwyciłam leżący na podłodze miecz.
- Kto tam? – zapytałam.
- Ja, William. – odetchnęłam z ulgą słysząc głos przyjaciela i odryglowałam drzwi. – Wszystko dobrze?
- Jasne. – odparłam.
- Zauważyłaś zmianę zachowania tego blondwłosego palanta? Czy tylko mnie się zdaje, czy zrobił się jakby odrobinę milszy.
- Nie wiem. Może… Czy to takie ważne?
- Nie, ale wydaje mi się dziwne, a nawet podejrzane.
- To go poobserwuj. Ja nie zawracam sobie nim głowy. Aktualnie staram się obmyśleć dalszy plan działania. Co będzie, gdy dotrzemy na Rubieże? Nie znam tamtejszych miast, tradycji panujących tam… Gdzie osiądziemy?
- Tego nie wiem. Trzeba będzie porozmawiać z naszym jasnowłosym przyjacielem i zadecydować co dalej. Tutaj nie możemy zostać dłużej niż jeszcze pięć, sześć dni. Później za bardzo narazimy tych ludzi za niebezpieczeństwo.
- Zgadzam się. – mruknęłam. – Jak myślisz, karczmarz da nam coś do jedzenia? Bo jestem strasznie głodna.
- Chodźmy go poprosić o strawę. – powiedział Will.
Zeszliśmy po starych, trzeszczących schodach do głównej izby. Część mojego oddziału już zajęła stoliki. Było również kilkunastu ludzi tego pacana. Podeszłam do kontuaru i złożyłam obszerne zamówienie.
- O ho ho! Ktoś faktycznie zgłodniał. – zaśmiał się mój zastępca, gdy odeszliśmy od lady w kierunku najbliższego wolnego stołu.
- Gdzie śpią nasi ludzie? – zapytałam całkowicie ignorując jego uwagę.
- Część tutaj, na dole są pokoje, część w stajni, pozostałych rozmieściliśmy u czeladnika i młynarza.
- Udało się ich wszystkich pomieścić? – zapytałam z podziwem.
- Nie obyło się bez kilku sprzeczek, ale się udało. Co prawda nie są to jakieś wygórowane warunki, ale przynajmniej mają gdzie odpocząć.
Karczmarz uprzejmie przyniósł mi półmisek z pieczonym łososiem, miskę z ziemniakami i kufel piwa. Cholera! Byłam naprawdę głodna! Rzuciłam się na rybę, by po kilku kęsach dobrać się do ziemniaków.
- Jesz tak, jakby te warzywa coś ci zrobiły. – zauważył ironicznie Draco, podchodząc do nas ze swoim zastępcą. – Co najmniej, jakby cię znieważyły!
- Odwal się! – burknęłam po przełknięciu dużego kęsa. – Co ci do tego w jaki sposób jem?
- Nic. Jestem w szoku… Możemy się dołączyć?
- A musicie? – odparł William, wcale nie zważając, że mówi to dość głośno. Usłyszeliśmy szczęk wysuwanego z pochwy miecza – to zastępca blondyna najwyraźniej orężem pragnął odpowiedzieć na tą zaczepkę.
- Zostaw! – upomniał go cicho, ale ostro Draco.
- Obraził nas! – mężczyźnie pulsowała żyłka na skroni.
- Powiedziałam: zostaw! To nasi sprzymierzeńcy i nie atakujemy się wzajemnie!
- Jeszcze dwa tygodnie temu, gdybym to ja wypowiedział takie słowa, najpewniej skróciłbyś mnie o głowę. – żachnął się niski mężczyzna.
- Zaiste… ale teraz sytuacja zmusza nas do podejmowania kroków, jakich byśmy wcześniej nigdy nie wykonali. Sytuacja się zmieniła.
- Właśnie widzę! – ryknął tamten. – Patrzysz na tę dziwkę, jak w jakiś obrazek! Co cię ugryzło? Wściekły mrówkojad?
- One nie gryzą. – mruknęłam wyraźnie, z ustami przy brzegu kufla.
Zastępca Draco zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem, i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Mam ochotę oderżnąć język tej dziwce. Cały czas sobie z nad dworuje!
- Żebym zaraz ja ci czegoś nie przyciął. – głos Draco niczym bicz przeciął ciszę, która zapanowała przed chwilą w izbie.
- Stajesz w jej obronie? – zdziwił się niski mężczyzna.
- Tak staję.
- Bardzo nisko upadłeś, broniąc takiej nic nie wartej suki! Co cię napadło? Zrobiłeś jej bękarta, czy po prostu najnormalniej w świecie się w niej zakochałeś? – gdyby piorun uderzył teraz w środek izby nie wywołałby większego zamieszania od tego, które teraz powstało – nasi ludzie wstawali powoli, sięgając po broń i zerkając na siebie niepewnie. Wściekły Draco chwycił swojego zastępcę za gardło i syknął:
- Nie zrobiłem jej dziecka, ani się w niej nie zakochuję! O ile mi wiadomo, to zaczęliśmy współpracować, więc staram się nie warczeć na Mię przy każdej okazji! Staram się naprawić te błędy i krzywdy, które jej wyrządziłem! - mężczyzna trzymany za gardło zaczął się lekko dusić. – Jeśli jeszcze raz w jakikolwiek sposób obrazisz któregoś z naszych sojuszników, z którymi podróżujemy, to albo własnoręcznie poderżnę ci gardło albo zostawię gdzieś na Rubieżach! – spokojny, a jednocześnie lodowaty głos blondyna sprawił, że ludzie zaczęli chować swoją broń, by po chwili niepewnie usiąść na swoich miejscach. Draco puścił swojego zastępcę, który ciężko dysząc upadł na podłogę.
- Dobra robota. – powiedziałam cicho, gdy usiadł. – Sądziłam przez chwilę, że karczmarz będzie świadkiem, jak nasi ludzie demolują mu przybytek.
Po chwili dołączył do nas awanturnik, łypiąc na mnie wściekle. Karczmarz doniósł im jedzenie, które zamówili wcześniej. Gdy już oboje się najedli, William siląc się na spokój, powiedział:
- Rozmawiałem z Mią na temat dalszej podróży… Co macie zamiar zrobić po dotarciu do Rubieży? Rozdzielimy się i każde pojedzie w swoją stronę, czy dalej będziemy podróżować razem?
- Też nad tym długo myślałem. – odparł blondyn. – Jeśli zostawimy was samych, możecie nie zdołać obronić się przed nomadami. Istnieje też szansa spotkania Milczącego Ludu, a nie wiemy, jak się wtedy zachowają.
- To bajki, legendy których nikt nie bierze na poważnie. – zgłosił swoje wątpliwości jego kompan.
- Tak sądzisz, Everardzie?
- Dokładnie tak. Milczącego Ludu nikt nie widział od kilku tysięcy lat! Wymarli już dawno, tak, jak smoki.
- A czy wiesz, że to właśnie pierwsi z Milczących, dosiadali smoków? Udało im się okiełznać te bestie i uczynić z nich swoje wierzchowce. Tysiące lat temu. W czasach, gdy na Lodowym Oceanie pojawili się pierwsi nasi przodkowie uciekający z Tajemniczego Lądu.
- Nigdy o tym nie słyszałem. – odparł zaintrygowany Everard.
- Ja też nie. – przytaknęłam. Na te słowa, mężczyzna rozsiadł się wygodnie i rozpoczął swoją opowieść.
  
Historia nas, ludzi, tu na tym kontynencie, zaczęła się około pięciu tysięcy lat temu. Nasi przodkowie, jak już wspomniałem, przebyli Lodowy Ocean w poszukiwaniu nowego miejsca do życia. Po wielotygodniowej żegludze, dobili do południowych brzegów. Pochodzili z krainy nazwanej przez ich dalekich potomków, Tajemniczym Lądem. A oni mówili o nim Akaril. Była to potężna wyspa, gdzie panowało prawo i porządek. Niestety. – westchnął ciężko. – Tą wyspę nawiedziła jakaś tajemnicza choroba, która zaczęła dziesiątkować jej mieszkańców. Kto był zdrowy, wsiadł na pokład statku, a z Akaril wyruszyło ich wtedy piętnaście. Niemal, gdy tylko odbili od brzegu zerwał się silny wiatr, który zaczął ich znosić w głąb oceanu. Z przerażeniem patrzyli, jak jego wzburzone wody, wdzierają się na wyspę, by nagle w gwałtownym rozbłysku błyskawic, pochłonąć ją całą i pociągnąć na dno. Gdy wylądowali na kontynencie, zaczęli organizować nowe państwo, a należy pamiętać, że z tych piętnastu statków, ocalało tylko siedem. Reszta poszła na dno w czasie tej ciężkiej wyprawy. No więc jak mówiłem, założyli nowe państwo, które z czasem przerodziło się w istniejące do tej pory Królestwo Tringaldu. Ludzie zaczęli migrować coraz bardziej na północ, osiadając w różnych miejscach i zakładając nowe miasta, kolonie, w końcu państwa. Część z nich zawędrowała na terytorium Rubieży, choć nie nosiły one ówczas takiej nazwy. Nikt niestety nie wie jaką. Tam spotkali innych ludzi. Ci byli jednak inni. Wyżsi, szczuplejsi, o szlachetnych rysach. Przyjęli przybyszów z otwartymi ramionami. Mówili na siebie Slagfält. Przepych ich królestwa oszołomił naszych przodków. Jednak bardzo szybko, opuścili te przyjazne progi, bowiem przeraziły ich wielkie, ziejące ogniem i skrzydlate jaszczury. Wierzchowce ludu Slagfält. Smoki. W wielkim popłochu wrócili do stolicy, rozgłaszając jakieś dziwne, straszne historie o ludzie zamieszkującym kontynent. Ówczesny król Orig, tak bardzo się przeraził, że zaczął gromadzić armię. Wtedy państwo funkcjonowało już około pięciu lat, ludzie się rozmnażali, więc nie brakowało ochotników do pokonania Slagfält, zwłaszcza, że historie o nich stawały się coraz bardziej wymyślne. Gromadzenie ludzi trwało niemal dziesięć lat. Powstała wielka armia, która ruszyła na wojnę. Początkowo, lud Slagfält, chciał pertraktować, w końcu zaczęli walczyć. Niestety ich wojowników było zbyt mało, i chociaż walczyli tak, jak żaden człowiek, nie zdołali obronić swoich domostw. Wymordowano też w straszliwy sposób niemal wszystkie smoki. Pozostała trójka przy życiu, wraz z niewielką grupą Slagfält, schroniła się w niedostępnych górach Migardu. Czasami, później gdzieś spotykano jakiegoś pojedynczego przedstawiciela tego ludu, ale nigdy nie udało się z nimi porozumieć. Zaczęto ich nazywać Milczącym Ludem.
Draco zakończył opowiadać, a ja ze zdumieniem odkryłam, że w izbie panuje nieskazitelna cisza, gdy wszyscy słuchali legendy.
- Kim naprawdę był lud Slagfält? – zapytałam.
- To elfy. – usłyszeliśmy niespodziewanie głos od drzwi. Obróciliśmy się w tamtym kierunku. W wejściu do tawerny stał mer, a wyraz jego twarzy zdradzał jak bardzo był wzburzony. Podszedł do nas szybko. – Do jutrzejszego wieczora musicie być już daleko stąd. Nasi zwiadowcy właśnie poinformowali mnie, że zmierza tu niemal armia... Przykro nam, ale nie możemy wam jednak zapewnić dalszego schronienia.
Poderwaliśmy się z ław.
Następne części:  Opowieści z Caldarii cz10.  O

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1998 słów i 11299 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Już muszą wiać? P.S. Slagfält to po Szwedzku "pole bitwy". Jak na taką nazwę, to mało wojowniczy był milczący lud xD

    9 lut 2016

  • elenawest

    @Kuri tu akurat chyba przez przypadek mi tak wyszło, bo bynajmniej nie brałam tego ze szwedzkiego

    9 lut 2016

  • Kuri

    @elenawest Więc, jeśli można wiedzieć, skąd ta nazwa? ;)

    9 lut 2016

  • elenawest

    @Kuri zabij mnie, ale nie pamiętam :-P

    9 lut 2016

  • Kuri

    @elenawest Ok, ale później, teraz mi się nie chce :P

    9 lut 2016

  • elenawest

    @Kuri no spx ;-)

    9 lut 2016