Shayia IV

Shayia i Albert pokiwali głowami i zniknęli z cichym kliknięciem. Spojrzałem na Lucy. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę. Jej lodowo niebieskie oczy wwiercały się w moje ciemnobrązowe.
- Twoje oczy nie są brązowe Matt - powiedziała cicho. Uniosłem brwi. - One są dokładnie takie same jak innych półprzeklętych.

Prychnąłem śmiechem. Wiedziałem lepiej chyba niż jakaś niewidoma, jaki mam kolor oczu. Lucy przechyliła głowę w bok i uśmiechnęła się złośliwie. Cicho coś szepnęła i w jej ręce pojawiło się małe lusterko. Podała mi je z drwiącą minął. Spojrzałem w nie i przeżyłem szok. Lucy miała rację. Moje oczy zmieniły kolor, były tak samo intensywnie niebieskie, co pozostałych mieszkańców domu. Lusterko zniknęło.
- Oczy przeklętego są intensywnie zielone, ale mimo to mają takie same właściwości, co nasze. Z czasem gdy twoje ciało się wzmocni, zaczniesz widzieć między innymi, w ciemności. Ale do tego potrzeba trochę czasu. W końcu to ciało powstało dwa dni temu, ale nie przejmuj się nie jest to ludzkie ciało, więc nie będziesz potrzebował na to kilkunastu miesięcy, jeśli nie lat. To tylko parę tygodni. Oczywiście będziesz musiał dużo trenować, bo przeciętna sprawność fizyczna półprzeklętego, nie sprawi, że będziesz dobry. Przeciętna sprawność przeklętego jest dużo lepsza.


Oparłem się o jeden z blatów. Czułem na sobie spojrzenie, paradoksalnie, spojrzenie dziewczyny. Zacząłem się zastanawiać o co chodzi z tą robotą. Na czym polega, po co jest potrzebna asekuracja. Zauważyłem, ze uśmiech wypłynął na usta Lucy.
- Odwieczna misja półprzeklętych polega na polowaniu na przeklętych. Klan Bringstone jest najmniejszy, tylko z jednego powodu. Inne rody lubią luksusy i rozrywki, zapominają tym samym o swoim powołaniu jako żołnierze. Tylko klan Bringstone się zmienia, gdy inne pozostają niezmienne Matt. Pojawia się zagrożenie, to wyruszamy na misję i bez zastanowienia walczymy.
Słuchałem dziewczyny, przyglądając się uważnie jej delikatnej twarzy. Nie wyrażała nic, była niczym maska. Zaciekawiło mnie, co się pod nią skrywa. Lucy przekrzywiła głowę, jakby coś uważnie słuchała. W mojej głowie pojawiła się myśl, że niewidoma czyta mi w myślach. W tym samym momencie dziewczyna parsknęła śmiechem.

Słuchałem dziewczyny, przyglądając się uważnie jej delikatnej twarzy. Nie wyrażała nic, była niczym maska. Zaciekawiło mnie, co się pod nią skrywa. Lucy przekrzywiła głowę, jakby coś uważnie słuchała. W mojej głowie pojawiła się myśl, że niewidoma czyta mi w myślach. W tym samym momencie dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Nie, nie czytam w myślach – powiedziała przez śmiech.
- Nie wcale, tylko odpowiadasz mi na pytania, które pojawiają się w mojej głowie!
Lucy zgięła się w pół ze śmiechu. Z jej oczu popłynęły łzy. Usiadła na podłodze. W pokoju pojawił się Albert, ze łzami w oczach, śmiejąc się niepohamowanie. Był ubrany w czarny kombinezon i masywne buty. Przy pasie miał srebrny sztylet, wysadzany rubinami. W pokoju pojawiła się Shayia, ze wściekłą miną. Była ubrana tak samo jak chłopak.
W stronę Alberta coś poleciało, jednak chłopak zdążył się uchylić i przedmiot trafił w ścianę. Wszyscy spojrzeli na nią. Pojawiła się na niej czarna plama, jakby coś wybuchło. Chłopak ryknął śmiechem.
Lucy spojrzała na mnie beznamiętnie.
- Powodzenia – mruknęła, po czym zniknęła z cichym kliknięciem.  
Albert uspokoił się i rozsiadł się wygodnie na krześle przed głównym ekranem. Z Shayii, też opadły emocje. Przede mną pojawił się sztylet, taki sam, jaki miała pozostała dwójka.

- Weź go, może ci się przydać. Jak cię coś zaatakuje, to wbijaj, gdzie popadnie. Nie powinno być raczej takiej konieczności, ale na wszelki wypadek. Bądź ciągle przodem do wroga i równocześnie między nami. Nie wchodź nam pod nogi i najważniejsze, obserwuj.
Obydwoje złapali mnie za ręce na raz. Świat wokół mnie zawirował. Poczułem jak unoszę się w powietrze, a po chwili wyczułem grunt pod nogami. Nie byłem już w pokoju informacyjnym. Byłem w jakimś magazynie.

Moi towarzysze puścili mnie. Oczy Alberta błyszczały wesoło, a na ustach Shayii rozkwitł okrutny uśmiech. Obydwoje byli rozluźnieni. Ścisnąłem sztylet. Ktoś zaczął gwizdać. Rozejrzałem się nerwowo. Shayia przekrzywiła głowę.
- Nie denerwuj się tak, bo zejdziesz nam na zawał – powiedział wesoło Albert, czochrając sobie włosy. – Dzień dobry, słyszeliśmy, że jest tu jakaś impreza – krzyknął. Gwizdanie zmieniło się, w warczenie. – Gospodarz, powinien przywitać, gości osobiście.
Warczenie narastało. W ciemności błysnęły świecące zielone oczy. Shayia zamruczała gardłowo.
- Jest, Albert lewo!

Dziewczyna skoczyła przed siebie. W ciemności zobaczyłem błysk srebrnego sztyletu i blask zielonych oczu. Chłopak skoczył w lewo. W pomieszczeniu rozległ się skowyt bólu. Spojrzałem na Shayie. Czarnowłosa tańczyła ze sztyletem w dłoni, taniec śmierci. Jej przeciwnikiem, był postawny mężczyzna. Dłonie zagięte miał w szpony. Z ust płynęła mu stróżka krwi. Zielone oczy świeciły dziko. Poruszał się bardzo szybko. Jednak dziewczyna przy każdym jego natarciu, uskakiwała i kontrowała, za każdym razem trafiając.
Walka Alberta nie przypominała tańca. Jego przeciwnikiem był jakiś staruszek. Chłopak skakał wokół niego z oszołamiającą prędkością i dźgał, szybko i często. Starzec jednak nie ustępował mu w szybkości i atakował równie szybko.
Mimo, że moi towarzysze, kilka razy oberwali, wyglądali na szczęśliwych. Przeciwnik Shayii zamachną się, jednak dziewczyna, była szybsza i wbiła mu sztylet w ramie odskakując.
- Ty suko! – warknął
Shayia parsknęła śmiechem. Mężczyzna przykucną do wyskoku. Dziewczyna ustawiła się tak by przyjąć jego ciężar ciała i zamortyzować uderzenie. Jednak on skoczył znacznie wyżej i dalej, niż się spodziewała. Jej przeciwnik skoczył na mnie. Przewróciłem się na plecy. Mężczyzna warkną triumfalnie, szczerząc zęby. Bez namysłu wbiłem mu swój sztylet w brzuch. Przeklęty uniósł rękę, uśmiechając się dziko i… jego krew trysnęła na mnie, a głowa sturlała się obok.
Nad nami stała Shayia. Na jej twarzy była krew, jednak uśmiechała się okrutnie. W jednej ręce trzymała srebrny miecz, a drugą wyciągała w moją stronę. Zrzuciłem z siebie ciało i usiadłem o własnych siłach.
- Wyciągnij sztylety – powiedziała tylko. Odwróciła się w stronę, z której dobiegały odgłosy walki. – Albert kończ to, zbieramy się.

- Tak szybko? – krzyknął chłopak z zawodem. – Dziękujemy za tak miłe przyjęcie. Zabawa była przednia. No ale niestety musimy już iść. Do widzenia.
Wyszarpnąłem oba sztylety z ciała mężczyzny i podałem je Shayii. Po sali rozległ się skowyt. Po chwili podszedł do nas zakrwawiony chłopak trzymając coś w ręce. Szczerzył się tak jak potrafi tylko małe dziecko, gdy dostanie prezent niespodziankę.
- Gospodarz był na tyle miły, że dał nam mały upominek. Chce ktoś?
Chłopak uniósł rękę, w której cos trzymał. Coś mięsistego i czerwonego od krwi. Do moich ust napłynęła kolacja.
- Tak szybko zdążyłeś wypatroszyć? – zapytała dziewczyna unosząc brwi. Chłopak uśmiechną się szerzej.
- Co ty, tylko wyrwałem mu serce. Tak jest nienaruszony - nie wytrzymałem i zwróciłem kolację. Albert ryknął śmiechem. Shayia, tylko pokręciła głową z delikatnym uśmiechem. – Nikt? To szkoda. Rzadko kiedy gospodarz wkłada całe serce w przyjęcie – Chłopak niedbale rzucił mięsień za siebie.
Obydwoje złapali mnie za ręce. Znowu poczułem jak świat wiruje i unoszę się. Wylądowaliśmy w pomieszczeniu pełnym broni. Domyśliłem się, że jest to zbrojownia. Na ścianach wisiały, najróżniejsze rodzaje broni białej, jednak nigdzie nie zauważyłem palnej. Jedną ścianę zajmowały stare, zdobione szafy. W pomieszczeniu unosił się zapach skóry.
Shayia położyła oba sztylety i miecz na drewnianym i bardzo wysłużonym blacie. Albert zrobił to samo. Od razu zniknął. Dziewczyna spojrzała na mnie.
- Nie mogę cię przeteleportować. Według jednego z ustaleń klanu, oczywiście wynikających z zasad bezpieczeństwa, wszystkie teleportacje musimy wykonywać samodzielnie, z drobnymi wyjątkami, a uczyć nowych członków tej umiejętności, można dopiero gdy pozna dobrze dom i jego otoczenie. Zostają ci tradycyjne metody poruszania się. Zadbaliśmy już, żeby wszystkie światła w domu, w przestrzeniach wspólnych paliły się całą dobę. W pokoju załatwiliśmy ci jakoś włącznik. A teraz czas na spacerek.
Dziewczyna otworzyła drzwi za swoimi plecami. Poszedłem za nią. Poprowadziła mnie schodami w górę. Zbrojownia okazała się być w piwnicy. Na drugim piętrze, Shayia wskazała mi jedne z drzwi, na końcu lewego korytarza.
- Twój pokój. Dobrej nocy – mruknęła i zniknęła z cichym kliknięciem.
Powlokłem się do swojego pokoju. Znalazłem przy drzwiach włącznik. W pokoju rozbłysło światło kilkunastu świec. Grube ciemnozielone zasłony były zasunięte. Pod oknem stało masywne biurko. Na nim stał jeden mały świecznik. Podwójne łóżko z baldachimem stało we wnęce pod drugim oknem. Przykryte było ciemnozieloną narzutą, przeszywaną złotymi nićmi. Szafa stała obok drugich drzwi, w głębi pokoju. Na ścianach była aksamitna tapeta, a na podłodze wisiał gruby dywan.
Zapominając o tym, że jestem cały we krwi ległem na łóżko i od razu zasnąłem, kamiennym snem, który do złudzenia przypominał mi otchłań śmierci.
Komentujcie, udostępniajcie, piszcie do mnie i najważniejsze czytajcie bo to zajebiście motywuje!!!

ChateFranciase

opublikowała opowiadanie w kategorii science fiction, użyła 1770 słów i 9956 znaków.

Dodaj komentarz