Shayia V

- Szybkość i ruchliwość. Tylko do tego sprowadza się walka. Im jesteś szybszy i ruchliwy, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zarobisz i w gratisie dostajesz więcej szans, na sprzedaniu kilku ciosów. A im więcej tym lepiej. No nie? – zapytał Albert ze śmiechem.

Dzisiaj to on dostał rolę mojej niańki. Głównie przesiadywałem z Shayią. Kilka godzin dziennie poświęcała na moją edukację, głównie fizyczną. Codziennie przed śniadaniem, bieganie przez godzinę. Potem chwila na szybki prysznic i rodzinne śniadanie. Następnie godzinka w zbrojowni, czyli nauka o broni i dbaniu o nią. Za każdym razem gdy przychodziła mi do głowy myśl, ze zaraz umrę z nudów, Shayia zabierała mnie na siłownię. Pół godzinki przed obiadem dawała mi czas na ogarnięcie się. A po rodzinnym obiedzie zabierała na spacer po Grocie. Po spacerku zabierała mnie na trening z bronią, zostawiała mnie samego sobie dopiero gdy nie mogłem już wstać i znikała z okrutnym śmiechem.

Gdy Shayia miała jakąś robotę, zastępowała ją Lucy, mimo, że jest niewidoma, zbierałem od niej baty i wychodziłem z treningu poturbowany. Dziewczyna była i tak do tego obojętna. Z Albertem zostawałem najrzadziej. Podobnie jak czarnowłosa często miał jakieś robótki i znikał na nie. Lucy natomiast była opiekunką domu. Dbała o wszystko, zaczynając od nadzorowania służby, na którą nigdy nie wpadłem, po przekazywanie informacji od pana Bringstone. Z chłopakiem tylko lądowałem kiedy Lucy miała jakieś ważne sprawy.
Dzisiaj akurat obie dziewczyny miały robotę, ponoć jakąś bardzo ważną. Nikomu nie chciało dzielić się ze mną szczegółami, więc wylądowałem z Albertem, który właśnie ucinał sobie przedpołudniową drzemkę. Z nim lubiłem zostawać najbardziej. Chłopak ignorował plan dnia Shayii. Zamiast tego wolał opowiadać, czy wychodzić pograć w coś. Często naginał zakaz teleportacji. Przy nim moje myśli mogły krążyć swobodnie, bo świat Alberta był tak skonstruowany, że się nie wysilał i zajmował sobą.
Do głowy przyszło mi pytanie, które od jakiegoś czasu, nie dawało mi spokoju. Postanowiłem wykorzystać okazję.
- Od czego ja tu jestem? - Chłopak spojrzał na nie zaskoczony. Zmarszczył brwi, czochrając i tak nieogarnięte niebieskie włosy. – Lucy, czyta w myślach i widzi przyszłość, Shayia niesamowicie walczy, ty też od czegoś jesteś, a ja?
Albert roześmiał się. Zobaczyłem w jego oczach cień ulgi. Chłopak podciągną nogi pod brodę.
- Po pierwsze Lucy nie czyta w myślach, po drugie każdy półprzeklęty i przeklęty ma dar wychwytywania emocji, a jako że Lucy już jako człowiek była medium, wychwytuje wszystko i sprawia wrażenie jakby czytała w myślach – zachichotał. – Jeśli dobrze zrozumiałem chodzi ci o indywidualną umiejętność. To tak jak już wspomniałem Lucy jest medium, niezwykle potężnym i przydatnym zresztą. Shayia jest zaklinaczką koni, chociaż masz rację jest też mistrzynią miecza. Można powiedzieć, że jej indywidualnością jest bycie rycerzem. Mój talent to informacje. Posiadam pamięć fotograficzną i nigdy niczego nie zapominam. Ciągle przesiaduje w centrum informacji i bibliotece, stając się tym samym encyklopedią wszystkiego – spojrzałem na niego krzywo. Fakt chłopak wiedział dużo, już nie raz się o tym przekonałem, ale jednak bardziej Lucy postrzegałem za kogoś będącego informacją. – Nie wierzysz to nie – mrukną. – W każdym razie ty Matt jesteś jeszcze dzieckiem, nierozwiniętym noworodkiem o nieznanym potencjale i talencie. To tylko twoja sprawa czy rozwiniesz się jak najbardziej się da i czy znajdziesz swój talent i nauczysz się go wykorzystywać.
- Jak znaleźć ten talent?
Albert wyszczerzył zęby i zniknął z kliknięciem. W tym samym momencie w pokoju pojawiła się Shayia. Popatrzyła na mnie zaciekawiona.
- Albert opowiadał ci o talentach, cóż… ja nie widziałam potrzeby mówienia ci w tym momencie o tym. Może za jakiś czas. Tak samo jak o umiejętnościach typowych. Dopiero z czasem, gdy zaczną się one objawiać. Tak jak lepszy wzrok. Zresztą chyba już zauważyłeś różnicę – pokiwałem głową. – Pewnie nie lubisz przesiadywać ze mną i widzisz we mnie tyrana – roześmiała się – ale teraz powiem coś banalnego. To wszystko ci się przyda. Zmuszam cię do maksymalnego wysiłku i dzięki temu twoje ciało szybko się wzmacnia, więc i twoje umiejętności pojawiają się szybciej. Zmuszam cię do walki, bo przy naszym trybie egzystencji jest ona konieczna. Zanudzam cię o broni, tylko dlatego że sama jestem jak to ładnie Albert określił rycerzem i uważam, że to konieczne. Ale mogę cię już zapewnić, że na pewno nie masz daru władania bronią, bo to cię w ogóle nie pociąga. Tak więc teraz czas na trening walki – Shayia uśmiechnęła się okrutnie, a w jej ręce pojawił się miecz.

Odskoczyłem do tyłu. Przede mną pojawił się drugi identyczny. Złapałem go z całej siły. Dziewczyna od razu mnie zaatakowała. Udało mi się jednak odbić jej pierwsze uderzenie, co było już osiągnięciem. Wpadłem na biurko. Dziewczyna cięła z lewego boku. Zablokowałem jej uderzenie. Cofnęła się o krok i zaatakowała z góry. Nasze miecze złączyły się. Zauważyłem pewien wysiłek na twarzy dziewczyny. Jej oczy błyszczały mniej intensywnie, a cera była bledsza. Jej włosy były mokre od potu. Odsunąłem się od niej z pewnym wysiłkiem. Shayia poruszała się wolniej i mniej zdecydowanie niż zwykle. W jej ruchach brakowało gracji.
Postanowiłem zaatakować ją z całej siły i ciąłem od dołu. Dziewczyna poleciała do tyłu. Złapała się jedną ręką za brzuch. Przyjrzałem się szybko mu. Sukienka na nim dziwnie błyszczała, jakby była mokra. I wtedy zrozumiałem Shayia była nie tyle co zmęczona, po robocie, co ranna, a mimo to przyszła na mój trening i nie dawała po sobie poznać, ze coś jest nie tak.
Rzuciłem miecz na ziemię. Czarnowłosa spojrzała na mnie zaskoczona i poirytowana.
- Nie będę z tobą walczył, gdy nie jesteś w pełni sił. Niczego nie wyniosę z pokonania, słabego przeciwnika.
Shayia uśmiechnęła się mimowolnie i oba miecze zniknęły.

- Jesteś honorowy. To dobrze i zarazem źle, bo nasi przeciwnicy nie są honorowi. Nasi przeciwnicy chcą przeżyć za wszelką cenę i nas zniszczyć… Nikt ci nie wytłumaczył jeszcze kim są przeklęci? – pokręciłem głową. Shayia skrzywiła się. – Podobnie jak my, byli kiedyś ludźmi. Ludźmi, którzy z jakiegoś powodu sprzedali duszę, dla bogactwa, urody, nieśmiertelności… Gdy podpisywali swoje pakty, nie obchodziły ich konsekwencje. Większość z nich ma tak nieczułe serca, że nawet konsekwencje mają głęboko w dupie. By utrzymać się przy życiu muszą wchłaniać ludzką esencję.
- Esencję? – zaciekawiłem się.
- Tak esencję. Sami jej nie posiadają. Nasza esencja, w porównaniu do ludzkiej jest niczym latarnia morska. Dlatego tak do nas lgną. Jednak nasza esencja tworzy nasze nowe ciało, nie odżywia je, jak ludzkie. Te ciała nie są do końca materialne, więc i nie da się ich zniszczyć i uwolnić esencji. Nie wiemy skąd niektórzy ludzie mają możliwość drugiego ciała. Dla zwykłych ludzi jesteśmy niewidzialni. My zachowaliśmy po przemianie człowieczeństwo, oni stali się bestiami. We wszystkich katastrofach, które pochłonęły kilkanaście albo i więcej żyć maczają palce.
- Z tego co mówisz wynika, że im zależy na czymś czego nam nie mogą odebrać. To po co walczymy skoro jesteśmy bezpieczni?
Shayia roześmiała się. Usiadła na biurku, przyciskając całą we krwi rękę do brzucha. Jej oczy błyszczały drapieżnie. Wyglądała niczym starożytna bogini zemsty.
- Nie mogą nas zabić, ale zranić już tak, a niektóre rany są nieuleczalne. My też czujemy ból. Do pewnego czasu tylko się broniliśmy. Jednak tysiąc lat temu pojawiła się konieczność walki. Przeklęci rozrastali się w niesamowitym tempie. Ludzie byli zagrożeni. Gdyby ludzkość wyginęła, przeklęci polowali by na nas i prędzej, czy później odkryli by sposób, jak pobierać naszą energię. Poczyniono wtedy odpowiednie kroki. Jako, że mamy zbliżone umiejętności fizyczne i magiczne, walki były bardzo wyrównane. W końcu to my osiągnęliśmy przewagę. Z czasem nasze klany zaczęły się wykruszać. Coraz mnie półprzeklętych walczyło. Teraz tylko my, tylko dlatego, że nie chcemy wrócić do sytuacji, w której przeklęci rozrosną się i będą zagrażać naszej rasie. Nasi pobratymcy są świetnie wyszkoleni, ale tylko likwidują osobników, którzy wejdą na ich teren.
- W skrócie klan Bringstone jest nadgorliwy – stwierdziłem.
Shayia uśmiechnęła się delikatnie. Na jej kolanach pojawiła się wielka księga oprawiona w skórę.
- W tej książce jest zapisana cała nasza historia. To prawdopodobnie najstarsza księga na świecie – pogłaskała grzbiet tomu z jakąś czułością. – Niedługo sam będziesz musiał ją przeczytać. Wtedy zrozumiesz wszystko, znajdziesz siłę i motywację do walki. Ale na razie musisz zaufać naszym słowom. Sam stałeś się ich ofiarą, ale dostałeś drugą szansę. Pamiętaj, że twoja rodzina nadal żyje i masz kogo chronić. Może i nie uchronimy całego świata, ale chociaż kilkanaście osób. Tymczasem – czarnowłosa uśmiechnęła się ciepło. – Ja idę zrobić coś z tym brzuchem, żeby na jutro był zdrowy.
Patrzyłem jak dziewczyna znika z pomieszczenia. Jej oczy wwiercały się w moje. Im więcej czasu mieszkałem w grocie, tym mniej chciałem w niej być.

Komentujcie, udostępniajcie, piszcie do mnie i najważniejsze czytajcie bo to zajebiście motywuje!!!

ChateFranciase

opublikowała opowiadanie w kategorii science fiction, użyła 1727 słów i 9848 znaków.

2 komentarze

 
  • merlin

    Patrząc na tematykę Twoich opowiadań, bardzo szerokie spektrum, prawie jak u mojej ulubionej kocicy -tricolorki

    2 maj 2015

  • merlin

    Rozwija się pięknie.Poczekam czy nie zboczysz na manowce, byłoby mi żal.
    Fabuła na razie intrygująca

    2 maj 2015