Zaufaj mi Caterina. Rozdział 6

Słońce dopiero się podnosiło, ale już dawało sporo ciepła. Mimo to, Katarzyna siedziała w kokpicie skulona pod kocem.
- Nie możesz spać? – Karolina usiadła obok niej i wyszarpała kawałek koca dla siebie
- Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam? – Katarzyna popatrzyła na przyjaciółkę zasępiona
- Nie dowiesz się jak nie pojedziesz. – Karolina zamyśliła się na chwilę, a potem spojrzała Katarzynie w oczy - Słuchaj, on Ci się w ogóle nie podoba?
- Właśnie problem w tym, że tak. Podoba mi się i to bardzo. Ale on mnie traktuje jak… lekarza. Myślę, że nie widzi we mnie kobiety wartej zachodu, rozumiesz? To mnie boli. – szepnęła, przestraszona szczerością tego wyznania.
- No wreszcie, jakiś ludzki odruch! Już myślałam, że masz menopauzę – zażartowała Karolina i objęła przyjaciółkę ramieniem – Chcesz wiedzieć, co myślę? Facet o mało nie stracił dziecka. To go wykastrowało. W innym przypadku, zobaczyłby w tobie kobietę i to jaką! – dodała pogodnie
- Jesteś kochana, wiesz?  
- Wiem, - Karolina spoważniała - ale wiem też, że jedziesz na trzy dni i to za krótko, żeby cokolwiek między wami zaszło. Nie mówię tego, żeby cię zranić, - dodała szybko - ale żeby cię chronić. Nie chcę, żebyś się rozczarowała. Po prostu dobrze się baw i tyle.
     Siedziały tak jeszcze przez jakiś czas, wpatrując się w migotliwe refleksy na wodzie, aż usłyszały, że pozostali zaczynają wstawać. Zeszły do wnętrza i zajęły się śniadaniem.
     Dwie godziny później uściskali się na pożegnanie i Katarzyna niepewnie wsiadła do ogromnej motorówki. Andrzej podał Stefano jej torbę i poklepał jeden z silników.  
-Trzymaj się i nie panikuj. Jak by co, to dzwoń – dodał ciszej i uściskał ją serdecznie
- Pamiętaj, że jestem Twoim prawnikiem w każdej sytuacji – Karolina cmoknęła ją w policzek
- Dzięki – powiedziała już pogodniejszym tonem i usiadła, a właściwie zapadła się w fotel z białej skóry.
- Proszę się okryć, dottoressa, może być zimno – Stefano podał jej miękki granatowy koc.
Kiedy ruszyli z niskim pomrukiem silników, nawet jej to sprawiło przyjemność, ale po dziesięciu minutach szaleńczej jazdy zastanawiała się, co ludzie w tym widzą? Ryk silników uniemożliwiał rozmowę, a pęd powietrza targał jej włosy. Jedyną zaletą było to, że dystans, który wczoraj przepłynęli w dwie godziny, dzisiaj miał im zająć 20 minut. Otuliła się szczelniej kocem i spojrzała niepewnie na Stefano. Po dłuższej chwili odwrócił się, jakby poczuł jej spojrzenie i popatrzył pytająco. Niczego nie chciała, więc tylko uśmiechnęła się blado. Odpowiedział jej uśmiechem i… Nie, to nie możliwe! Mrugnął do niej? Popatrzyła jeszcze raz, ale on wystukiwał coś na telefonie. Na pewno to sobie wyobraziła.  
W porcie już czekała na nich taksówka. Stefano pomógł jej wysiąść, choć świetnie poradziłaby sobie sama. Zajął się bagażami. Pomagał mu chłopak, który prowadził motorówkę. Zarzuciła więc torebkę na ramię i ruszyła za nimi.  
- Pojedziemy do szpitala – powiedział Stefano, kiedy wsiedli do taksówki – a stamtąd na Brac’.
Zastanawiała się, jak dostaną się na sąsiednią wyspę, ale wszystko stało się jasne, gdy dojechali na miejsce. Na wyasfaltowanym placyku czekał na nich śmigłowiec. No tak, dlaczego nie pomyślała o śmigłowcu? Zastanówmy się, bo nie wiedziałaby nawet, gdzie zadzwonić, żeby go zamówić, nie wspominając o pieniądzach?
- Cieszę się, że panią widzę, dottoressa – De Luca wyjrzał z helikoptera i zeskoczył zgrabnie na ziemię – Vanessa już jest w środku. Możemy lecieć? –zwrócił się do Stefano.
     Nie był to zdecydowanie komfortowy środek transportu, ale lot nie trwał długo. Po pierwszym szoku wywołanym hałasem i nieprzyjemnym szarpnięciem w żołądku, jaki Katarzyna poczuła przy starcie, pozwoliła sobie na wyjrzenie przez okno. Lecieli nad pasem wody oddzielającym obie wyspy. Z góry widok zapierał dech w piersiach. Spojrzała na Vanessę i zdała sobie sprawę, że muszą wyglądać podobnie, kiedy tak się gapią z otwartymi buziami. Uśmiechnęła się do siebie i znów spojrzała w dół.  
     Fabrizio czuł się dziwnie, kiedy Caterina sadowiła się obok Vanessy. Po co on ją właściwie ciągnął do Turynu? Wczoraj to wiedział, dziś niczego nie był pewien. Mała czuła się dobrze, a na miejscu miał na nich już czekać zespół lekarzy. Zadbał o to, żeby zajęli się nią najlepsi. Podniósł głowę i zobaczył dwie identyczne miny pełne zachwytu. I dziewczynka i kobieta obok niej, miały rozchylone usta i szeroko otwarte oczy. Śledziły białe żagle jachtów pod nimi i kilwatery motorówek. Rozczulił go widok córki, z uśmiechem i lekkim rumieńcem podniecenia. Spojrzał na Caterinę. Teraz, kiedy nie widział jej poważnych, a momentami wręcz smutnych oczu, wydawała się o wiele młodsza. Miała wysportowane ciało, tylko muśnięte słońcem i piękne włosy. I uśmiech. Zdał sobie sprawę, że ona się nie śmiała, tylko delikatnie uśmiechała. No, ale biorąc pod uwagę w jakich okolicznościach się poznali i jej dotychczasowe przeżycia, trudno się było dziwić.
Śmigłowiec przechylił się na bok i zaczął zniżać lot. Byli nad lotniskiem. Po wylądowaniu, przesiedli się sprawnie do niewielkiego samolotu. Katarzyna nigdy oczywiście nie leciała prywatnym samolotem i teraz ciekawie rozglądała się po wnętrzu maszyny. Było komfortowo urządzone. Fotele z popielatej skóry wykończono drewnem, tam, gdzie w rejsowych samolotach był plastik. Zajęły z Vanessą dwa z czterech miejsc, po obu stronach lśniącego drewnianego stolika i zapięły pasy. Stewardessa, która przywitała ich w drzwiach samolotu, skontrolowała zapięcia i zniknęła za drzwiami, które prawdopodobnie wiodły do kabiny pilotów. Wkrótce wyszli stamtąd De Luca i Stefano i zajęli miejsca naprzeciw.
Po starcie zaproponowano im śniadanie, ale ze względu na Vanessę, która musiała być na czczo, odmówili. Katarzyna pozwoliła jej tylko napić się kilka łyków wody. Wkrótce obie zasnęły ukołysane miarową pracą silników.
- Fabio, masz jakieś konkretne plany? – Stefano wskazał głową śpiącą Caterinę.
- Właściwie nie – odparł z namysłem. Jak już będzie wiedział, że z Vanessą jest dobrze, to się zobaczy.
- Ma coś w sobie – nie ustępował Stefano  
Fabrizio mruknął coś, co miało oznaczać, że właściwie się zgadza, ale nie ma ochoty drążyć tematu. Przyjaciel jednak wyraźnie brał górę nad pracownikiem, bo Stefano położył mu dłoń na kolanie, zmuszając do spojrzenia mu w oczy.
- To nie jest "fajna laska” – powiedział powoli – przeczytałem uważnie to, co ty przejrzałeś. Dostała w kość równie mocno, jak Ty kiedyś.  
Przed oczami Fabrizia przesunął się zamazany obraz Tiziany. Tak bardzo ją kochał, zanim wbiła mu nóż w serce i posypała solą. Poznał ją na balu charytatywnym. Piękna studentka ostatniego roku medycyny o kasztanowych włosach i bujnych kształtach, na widok której faceci dostawali ślinotoku. Stała w obcisłym fartuszku na jeszcze bardziej obcisłej sukience i mierzyła ciśnienie. Wykupił wszystkie pomiary aż do końca wieczoru. Z balu wyszli razem i tak już zostało. Szalał za nią. Oświadczył się po trzech miesiącach, po sześciu była jego żoną. Ich miodowy miesiąc trwał rok. Wydał więcej pieniędzy, niż zarobił w tym czasie. Skąd miał wiedzieć, że tak to się skończy? Kiedy dostał telefon od szefa policji myślał, że to pomyłka. Co jego żona robiła na drodze do Lugano? Kiedy ją zobaczył w kostnicy, myślał, że umrze. Właściwie, był zdziwiony, że tak się nie stało. Ale najgorsze jeszcze na niego czekało. Tiziana była w ciąży, kiedy zginęła w samochodzie prowadzonym przez lekarza z którym pracowała. Gdyby nie Stefano, zabiłby tego drania, a potem odebrał sobie życie. Spojrzał przyjacielowi w oczy.
- Będę o tym pamiętał.
Katarzyna obudziła się tuż przed lądowaniem. Ze zdziwieniem odkryła, że jest okryta kocem, podobnie jak Vanessa. Pewnie stewardessa stwierdziła, że zmarzną w klimatyzowanym wnętrzu, pomyślała. Przez myśl jej nie przeszło, że mógłby to zrobić ktoś inny.
- Oddałabym wszystko za łyk kawy – ostrożnie rozciągała obolały kark. Przeciąganie się publicznie nie wchodziło w grę.  
- Niestety już lądujemy. Napijemy się w szpitalu, dottoressa. – De Luca był wyjątkowo poważny. – Już na nas czekają.
     Muszę go poprosić, żeby mnie tak nie nazywał, pomyślała. Może jak pozna matkę Vanessy, powinna zaproponować, by były po imieniu? Nie wiedziała, czy to wypada w tych kręgach. Stefano zawsze zwracał się do De Luca per pan, chociaż wyczuwała, że łączy ich coś więcej niż umowa o pracę. Może przyjaźń? W końcu spędzali razem dużo czasu. Przypomniał jej się wyraz rozpaczy na twarzy Stefano, kiedy uklękła obok Vanessy. Ten twardy facet na moment stracił głowę. To nie był tylko zwykły ochroniarz.
Wylądowali prawie niewyczuwalnie. Pilot musiał doskonale znać to lotnisko. Kiedy tylko samolot się zatrzymał, zobaczyła przez okno ogromną czarną Lancię podjeżdżającą do wejścia. Wsiedli do niej w czwórkę, nie troszcząc się o bagaże. Już miała o to zapytać, gdy zauważyła SUV-a zaparkowanego z drugiej strony. Kierowca właśnie niósł jej torbę. Spojrzała na Vanessę. Była blada i w jej oczach czaił się strach.  
- Morskie księżniczki się nie boją – powiedziała cicho po włosku, biorąc Vanessę za rękę, a ona uśmiechnęła się i ścisnęła dłoń Katarzyny. Kiedy samochód zatrzymał się przed wejściem rozluźniła uścisk, ale nie puściła.  
Katarzyna rozejrzała się i zobaczyła wysoką brunetkę o kobiecych kształtach, idącą w ich kierunku. Za nią podążała pielęgniarka z fotelem na kółkach i mocno zbudowany mężczyzna w piaskowym garniturze. Kolejny ochroniarz, pomyślała.
- Vanessa, amore! (kochanie) – kobieta schyliła się i ucałowała córkę w czoło, a potem objęła ją czule. Dziewczynka puściła wreszcie rękę Katarzyny i zarzuciła ramiona na szyję matki.  
Kobieta mówiła coś szybko po włosku i Katarzyna zrozumiała tylko, że wyrażała swój lęk i miłość do dziecka. Jej włosy upięte w kok, lśniły w słońcu. Miała na sobie idealnie dopasowaną jasnoróżową sukienkę i sandałki na szpilce w tym samym kolorze. Była po prostu zachwycająca. Katarzyna oceniła ją na jakieś trzydzieści dwa lata, ale mogła mieć więcej. Ucałowała znowu córeczkę mięsistymi ustami. Zbyt mięsistymi, by mogły być naturalne. Wreszcie odsunęła się od Vanessy, którą teraz zajęła się pielęgniarka i wyciągnęła dłoń do Katarzyny.
- Jestem Valeria Scallini – powiedziała uprzejmym tonem i uśmiechnęła się z wdziękiem – jestem pani bardzo wdzięczna. Nie wiem co bym zrobiła bez Vanessy… - zatrzepotała długimi rzęsami.
- Proszę tak nie mówić. Zrobiłam to, co do mnie należało – Katarzyna uścisnęła delikatnie podaną dłoń  
- Witaj Valerio – De Luca musnął policzek ciemnowłosej piękności.  
- Cieszę się, że Cię widzę, Fabio – odparła z uśmiechem.
Kiedy szli do windy, Katarzyna odtwarzała sobie tę scenę i nie mogła się nadziwić, że przywitali się z taką obojętnością. Mieli wspólne dziecko, a nie było między nimi żadnych uczuć. Jakby spotkali się załatwiać interesy, a nie asystować chorej córce.
W klinice powitał ich sam profesor Vieri i Katarzyna musiała się powstrzymywać, żeby nie wyrazić wszystkich ochów i achów na temat jego książki i publikacji. Profesor obejrzał Vanessę w ich obecności i oddał ją w ręce lekarza, który okazał się jego zastępcą.
Kiedy zostali sami z profesorem, ten zwrócił się do Katarzyny. - Jest pani zdolna – powiedział po angielsku, przyglądając jej się z zainteresowaniem – Dużo pani operuje, dottoressa?
- Tak, interesuje mnie rekonstrukcja dróg głosowych. Pracuję na onkologii, Professore – dodała, widząc jego zdziwienie – od roku się tym zajmuję.
Rozmawiali jeszcze kilka minut na tematy zawodowe i Katarzyna odniosła wrażenie, że profesor, początkowo patrzący na nią z lekceważeniem, zaczyna traktować ją poważniej.  
- Gdyby chciała pani przyjechać do nas na staż, to zapraszam – powiedział wreszcie – czasem przydałaby się "świeża krew” z zespole – dodał z uśmiechem i sięgnął do kieszeni. Podał jej wizytówkę. – Przeproszę Was teraz – odwrócił się - Fabio, słyszymy się później.
Stała, patrząc na czarną wizytówkę ze złotym tłoczonym nadrukiem: prof. Eduardo Vieri i numer komórki. Tylko tyle i aż tyle! Schowała ją do torebki jak relikwię.  
Zostali w szpitalu aż do chwili, gdy Vanessa się obudziła. Wypili razem kawę przegryzając jakimiś ciasteczkami i gawędzili na neutralne tematy. Valeria okazała się miłą i bardzo uprzejmą osobą. Katarzyna świetnie się bawiła, opowiadając jej o życiu w Polsce. Największe zdziwienie budził fakt, że można było zrobić takie same zakupy, jak w Rzymie czy Mediolanie. Nie chodziło nawet o Pradę czy Armaniego, ale o włoskie wina, mozzarellę czy mascarpone. De Luca przysłuchiwał się temu przez jakiś czas, a potem przeprosił je i zniknął. Wrócił z korpulentną kobietą około pięćdziesiątki, która okazała się być nianią Vanessy.  
Wyszli ze szpitala i Katarzyna zobaczyła, że Valeria wsiada do osobnego samochodu w towarzystwie swojego ochroniarza. Nie pytała o nic, aż do chwili, gdy w pewnej chwili samochody rozjechały się w przeciwnych kierunkach.
- Valeria ma apartament w mieście – odpowiedział De Luca obojętnie – Pani jest moim gościem, więc uznałem, że zechce pani zamieszkać w moim domu, dottoressa. Oczywiście jeśli pani sobie życzy, Stefano odwiezie panią do hotelu.  
- To nie będzie konieczne – odparła szybko. Perspektywa zobaczenia, jak mieszka Fabrizio De Luca była kusząca, nawet jeśli był w tej chwili najbardziej zimnym i nieprzystępnym facetem, jakiego poznała.
Wjechali do willowej dzielnicy na obrzeżu miasta. W miarę jak zagłębiali się w kolejne uliczki, domy stawały się coraz większe i bardziej wyszukane. Ciekawe, który jest jego, zastanawiała się Katarzyna, rozglądając się dyskretnie. Uliczka, którą jechali, kończyła się kutą bramą, która zaczęła się uchylać, kiedy podjechali bliżej. Za bramą rozciągał się park pełen platanów, pinii i cyprysów. Dalej przechodził w ogród z oliwkami i winoroślą, pośród którego stała willa, a właściwie pałac, jak oceniła go Katarzyna. Fasada z podwójnymi kolumnami i szerokimi schodami lśniła bielą kamienia. Dwa rzędy wysokich okien z szybami, w których odpijała się zieleń drzew i błękit nieba, robiły niesamowite wrażenie.  
- Zapraszam – De Luca podał jej dłoń i poprowadził do obszernego holu. Szczęka jej opadła. Z największym wysiłkiem opanowała się i weszła dalej do kolejnego pomieszczenia umeblowanego miękkimi skórzanymi kanapami i fotelami.  
- Daj nam coś do picia. – De Luca zwrócił się do chłopaka w białym stroju, który skinął głową i wyszedł równie bezszelestnie, jak się pojawił – Zanim pokażę pani pokój, chciałbym kogoś przedstawić. Jak już mówiłem, chciałbym, żeby pobyt w Turynie był przyjemny, więc pomyślałem, że Muzeum Motoryzacji i Muzeum Egipskie może się pani spodobać, dottoressa.
Znów to przebrzydłe słówko, pomyślała, obiecując sobie, że przy najbliższej okazji poprosi, aby mówił jej po imieniu.  
- Marco, podejdź tu – De Luca kiwnął głową do kogoś za jej plecami i Katarzyna usłyszała szelest materiału. Czy wszyscy w tym domu tak się skradali? – Marco należy do ochrony. Doskonale zna miasto i będzie pani przewodnikiem i "człowiekiem do wszystkiego”. Jeśli nie jest Pani zbyt zmęczona, proponuję zacząć zwiedzanie dzisiaj.  
- Odświeżę się i możemy ruszać – była trochę zawiedziona, że De Luca nie będzie jej towarzyszył, ale spojrzała na ochroniarza i… zawód minął. Chłopak bardziej wyglądał na modela, niż na ochroniarza. Mógł mieć najwyżej 25 lat. Miał krótko ścięte czarne włosy i prawie czarne, roześmiane oczy. Oliwkowa skóra dopełniała obrazu "latin-lover’a”.
- Świetnie. A teraz przepraszam, muszę popracować, – ciągnął De Luca - ale mam nadzieję, że zjemy razem kolację. Marco – zwrócił się do ochroniarza – dottoressa jest pod twoją opieką. Wiesz, co to znaczy?
Chłopak kiwnął głową i spojrzał na Katarzynę pytająco.
- Chciałabym zobaczyć mój pokój – powiedziała po prostu, nie mogąc zebrać myśli.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3002 słów i 16963 znaków.

2 komentarze

 
  • Dominima

    Co by zrobila bez tych tysiecy na kacie

    30 kwi 2019

  • lola

    swietne czekam na dalsza czesc

    9 wrz 2014