Zaufaj mi Caterina. Rozdział 35

Porucznik Adam Kita zamknął pokrywę laptopa i odchylił się w fotelu, rozprostowując obolałe plecy. To była długa noc i pracowity poranek, a czekało go jeszcze tyle zajęć. Musiał się dobrze zastanowić nad kolejnym ruchem. Nie mógł sobie pozwolić na błąd. Jak dotychczas, szczęście mu sprzyjało i miał też potężnego sojusznika, który dosłownie spadł mu z nieba. Wstał, przeciągnął się i ruszył do sąsiedniego pokoju, gdzie siedziało trzech, przydzielonych mu do pomocy, ludzi.  
– Panowie – zaczął od wejścia – mamy problem. Lekarka, której pilnowaliście, miała ważne informacje i prawdopodobnie dlatego zniknęła. Mamy zgodę na sprawdzenie jej karty kredytowej. Komórka jest wyłączona i nie da się jej namierzyć – uprzedził ewentualne pytania w tej kwestii – ktoś ma jakieś pomysły?
- Właściciel zgłosił kradzież samochodu, do którego wsiadła – odezwał się chłopak, któremu poprzedniego dnia Łucja sprzątnęła Katarzynę sprzed nosa. Kita uśmiechnął się do siebie w duchu, ale nie dał nic po sobie poznać. Zawadzkiemu puszczały nerwy. Super, pomyślał – Jedź z nim pogadać. Tylko grzecznie – uprzedził – I możesz delikatnie dać mu do zrozumienia, że ją śledziliśmy… Gdyby ktoś Was wypytywał o tę sprawę, to co macie zrobić? – zwróciła się do nich półgłosem.
- Natychmiast dać panu znać! – odparli chórem.
- No, to do roboty! – Kita patrzył z zadowoleniem na swój zespół. Byli młodzi, ale już nie "żółtodzioby”. Na tej sprawie wszyscy mogli się wybić. Dał im to odczuć i teraz widział ich zaangażowanie. Pozostało jeszcze dopilnować, żeby za szybko nie znaleźli Ivo, ale propozycja rezygnacji z części zarzutów w zamian za milczenie, skłoniła go do współpracy. Siedział grzecznie w areszcie i nie chciał dzwonić ani do ambasady, ani do "rodziny”.  
Stefano powinien być już daleko. Kita wrócił myślami do ich spotkania. Najpierw telefon od Karoliny Lis z prośbą o pilne spotkanie w hotelu, a tam… nawet nie śmiał marzyć o takim obrocie sprawy. Dostał porywacza w bagażniku jego własnego samochodu, nieograniczony dostęp do laptopa doktor Pars i "tonę” nielegalnie uzyskanych danych o Zawadzkim, jego firmie, dyrektorze Kieciu i przetargach w szpitalu.
Kiedy pół roku wcześniej, zgłosił się do nich deweloper z informacją, że Zawadzki przygotowuje się do przejęcia jego firmy, potraktowali go rutynowo. Wyglądało to na osobiste porachunki. Pojechał się porozglądać, a wrócił z gotowym pomysłem. Wszystko przez przypadek! Oglądał po kolei wszystkie inwestycje Zawadzkiego, aż po kilku drobnych przetargach natrafił na rozbudowę szpitala. Dziwne, że wygrała firma bez doświadczenia, która wcześniej głównie remontowała, a nie budowała. Postanowił pokręcić się po szpitalu. Od dawna pobolewało go ucho, więc poprosił miejscowego komendanta o pomoc. Miał wyraźne instrukcje: im mniej wiedzą miejscowi, tym lepiej. Informator twierdził, że wszyscy są ze sobą powiązani jakimiś układami.  
- Bardzo panu dziękuję – starał się "podlizać” ordynatorowi laryngologii, do którego skierował go dyrektor Kieć – naprawdę nie chciałem robić kłopotu. Widzę, że pracujecie w trudnych warunkach i jeszcze ta budowa…
- Och, to drobiazg. Doktor Pars się panem zajmie – ordynator poprowadził go do rzędu krzeseł przed gabinetem zabiegowym – Katarzyna, pozwól tu na chwilę – zwrócił się do ładnej blondynki zakładającej opatrunek na szyję młodego, wpatrzonego w nią jak w obraz, chłopaka.
- Idę – odparła nie odwracając głowy i spokojnie skończyła pracę. – Zobaczymy się pojutrze. Zdejmę szwy, żeby nie było widać "drabinki”. Tylko żadnych gwałtownych ruchów. OK.? – zwróciła się do pacjenta przyjaznym tonem, co sprawiło, że zaczerwienił się, aż po cebulki włosów.
- Tak jest, pani doktor – wykrztusił.
- Tak? – spojrzała na Kitę przelotnie i skupiła się na ordynatorze – znowu protega? Musi poczekać.
- Pan porucznik się spieszy… – Nowak zmarszczył brwi.
- Przykro mi, ale mam za ścianą znieczulone dziecko, a pan porucznik nie wygląda na cierpiącego – spojrzała na niego bez sympatii. Zauważył, że miała niesamowite niebiesko-zielone oczy. Poczuł się nieswojo. W tym gabinecie, ona była szefem – Poza tym, skoro się spieszy, to Ty go obejrzyj – dodała beznamiętnie, jakby go wcale nie zauważyła.
- Nie spieszę się aż tak bardzo. Poczekam tutaj – Kita wskazał szybko jedno z krzeseł w poczekalni – to tylko ból ucha – Tłumaczę się, zauważył zaskoczony.
- Może pan zostać tutaj – odparła, nieco udobruchana – będę za ścianą – i nie poświęcając im więcej uwagi, ruszyła do drzwi, mijając bez słowa ordynatora.
- Przepraszam, ale widzi pan, jak to jest u nas. Straszny natłok. Wszyscy się boją znamion i chcą je usuwać na onkologii – ordynator był wyraźnie zakłopotany zachowaniem lekarki.
- Proszę iść do swoich zajęć. Widzę, że jestem w dobrych rękach – posłał przymilne spojrzenie rudowłosej pielęgniarce. Wyglądała na sympatyczną. – Czy mogę tu poczekać? – spytał, kiedy ordynator ich opuścił – Nie chciałbym przeszkadzać…
- Nie ma sprawy – machnęła ręką. Muszę tu tylko posprzątać, bo doktor zaraz wróci i robi następny zabieg – Ma straszne tempo!
- Ładna kobieta, ale dość ostra – zauważył – choć dla pacjentów miła – dodał. Za wszelką cenę chciał wciągnąć dziewczynę do rozmowy.
- O tak, w doktor kochają się wszyscy nasi pacjenci, ale w zabiegowym nikt jej nie podskoczy, nawet ordynator Nowak – stwierdziła z zadowoleniem – szkoda, że w życiu tak nie potrafi.
- Naprawdę? – spytał zachęcająco. Wolałby, co prawda rozmawiać o szpitalu, ale może do tego też dojdą…?
- Pół roku temu jaj mąż zginął w wypadku. Strasznie to przeżyła. Zresztą trudno się dziwić. Był tu chirurgiem. Mało go znałam, bo on prawie "mieszkał” na bloku operacyjnym, ale mój Boże, młody człowiek! Nawet nie wiadomo, kto go potrącił… - paplała - Policja jakoś tak się nie przykłada… Przepraszam, pan też chyba z policji…? - umilkła nagle.
- Nie ma sprawy. Wiem jak to jest – pokręcił głową – ale jakoś się pozbierała? – zagaił znowu.
- Mówią, że chyba ordynator miał na nią chrapkę – szepnęła dziewczyna, podchodząc bliżej – ale ona go pewnie pogoniła, bo był strasznie miły, a od jakichś dwóch tygodni robi jej same przykrości. Aż mnie czasem język świerzbi, żeby coś powiedzieć! – dodała z oburzeniem – doktor jest super, zobaczy pan…
- Trudno się dziwić, że mu się spodobała – uśmiechnął się ciepło.  
- A co jej po takim dziadzie? Nie dość, że żonaty, to jeszcze zapatrzony w siebie i te swoje gadżety! A to nowy telefonik, a to laptopik, a to samochodzik… - wyliczała – ciekawe, skąd ma taką kasę?
- Może z gabinetu? – nadstawił ucha. Zaczynało się robić ciekawie.
- On i gabinet? – zakpiła – nie miałby czasu na tenis i solarium – zachichotała.
- No dobrze, proszę powiedzieć, co się dzieje? – w drzwiach stanęła doktor Pars i spojrzała na Kitę, który natychmiast zerwał się z miejsca – Co pana boli i od kiedy?
     Pamiętał doskonale to badanie. Nie miał pojęcia, że przyczyną jego dolegliwości może być banalne zaciskanie zębów. Z zadziwiającą cierpliwością i dokładnością pani doktor wytłumaczyła mu, co robi źle i jak ma postępować. Przez chwilę poczuł się tak, jakby był dla niej najważniejszy na świecie. Kiedy znalazł się wreszcie na korytarzu, zdał sobie sprawę, że chciałby ją jeszcze spotkać. Nie chodziło o jej atrakcyjność, choć oczywiście była ładna, ale raczej o sposób w jaki rozmawiała, jak poświęcała mu czas. Podczas badania poczuł się wyjątkowy. Tak samo musiał się poczuć ten chłopak, pomyślał. Ona tego nie wystudiowała, ona po prostu taka była. Kiedy pracowała, robiła to z pasją.  
- Ordynator Ziemowit Nowak, doktor Katarzyna Pars, doktor Robert Pars – przeczytał nazwiska, które wypisał sobie na kartce. Postanowił poszukać informacji, zwłaszcza na temat tego pierwszego.
     Gdyby wtedy nie kazała mu poczekać, nie pogadałby z jej pielęgniarką i nie zacząłby szukać źródła dochodów doktora Nowaka. Tak wpadł na pomysł, że ordynator bierze gdzieś pieniądze, tylko gdzie? Zastanawiał się, czy nie nadać tego komuś z miejscowych, ale jakoś mu się nie spieszyło… Miał na głowie żmudne śledztwo w sprawie prezesa Zawadzkiego. Był praktycznie zdany na siebie. Prawie stracił nadzieję na powodzenie, kiedy zdał sobie sprawę, że ten facet musiał mieć dostęp do danych przejmowanych firm, przed ich przejęciem, a to oznaczało informatyka. Łatwo go znaleźli. Uzależnienie od gier sprawia, że traci się czujność w realnym świecie. Jakież było zdziwienie Kity, gdy wśród telefonów znalezionych w mieszkaniu aresztowanego, znaleźli skradzioną komórkę doktor Pars. Powoli ruszyła reakcja łańcuchowa. Kolejne odkrycia pociągały za sobą następne. Przełożony podesłał mu ludzi. Zaczynał łapać wiatr w żagle i… nagle napotkał opór ze strony, z której spodziewał się raczej pomocy. Pani doktor coś ukrywała.
     Spotkanie ze Stefano zmieniło wszystko. Facet prowadził osobistą krucjatę przeciw wrogom doktor Pars i za wszelką cenę chciał ją chronić. W pierwszej chwili Kita pomyślał, że się w niej zakochał, ale była z nim jego narzeczona, która nie tylko nie była zazdrosna, ale wręcz garnęła się do pomocy. Dopiero po dłuższym czasie zrozumiał, że chodziło o innego mężczyznę, przyjaciela Stefano, który miał wobec doktor Pars jakiś dług wdzięczności. Całe szczęście, że facet okazał się bogaty i skory do pomocy.
     Odezwała się jego komórka i "wrócił na Ziemię”.  
- Stafano’s spiking. We are in Barcelona – okropny włoski akcent przy angielskich słowach. Nie musiał się przedstawiać.

------------
     Z tarasu apartamentu na ostatnim piętrze hotelu Le Meridien Barcelona, rozpościerał się przepiękny widok. W dole tętniła życiem La Rambla, centralna ulica miasta, pełna turystów, handlarzy, wszelkiego rodzaju grajków, sztukmistrzów i złodziejaszków. Na wprost widać było ostatnie kondygnacje budynku obłożonego jasnym piaskowcem, a z boku rozpościerała się panorama miasta, na tle porośniętego bujną roślinnością wzgórza. Słońce rozgrzało płytki, którymi wyłożono taras i unoszące się nad nimi powietrze drgało, poruszając liśćmi drzewek pomarańczowych umieszczonych w jasnych terakotowych donicach. Proste, ale eleganckie umeblowanie nawiązywało do stylu, w jakim urządzono apartament. Luksus, bez ostentacji.
     Katarzyna od kilku minut stała nieruchomo, wsparta o blat ustawionego na tarasie drewnianego stołu. Ciepłe płytki przyjemnie ogrzewały jej bose stopy. Fabio zostawił ją w ogromnym apartamencie pod opieką Stefano, a sam z Milą pojechał na spotkanie. Prawie go zmusiła, by nie odwoływał niczego i zostawił ją samą. Kiedy był przy niej, nie była w stanie myśleć logicznie. Jego zapach, dotyk, głos... Teraz, kiedy go nie było, ogarnął ją lęk. Nie, to nie był lęk, to była panika! Miała ochotę zbiec na dół i uciekać przed siebie, gdzie ją oczy poniosą. Historia jego krótkiego małżeństwa była tak niesamowita i przygnębiająca… Co takiego powiedział, że znów mu zaufała? Użył magicznego słowa, "kocham Cię” i uwierzyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo pragnęła mu zaufać. Nic się nie zmieniło. Byli dokładnie tam, gdzie się rozstali… Bardzo długo, to może być rok, albo pół, albo…
     Rozległo się pukanie do drzwi. Szybko weszła do pokoju, ale ich nie otworzyła. Zadzwonił telefon i podniosła słuchawkę. – Caterina, sono d’avanti alla tua porta. Mi apri? (… jestem przed Twoimi drzwiami. Otworzysz mi?) – poznała głos Stefano.  
- Ma certo (oczywiście) – odparła.
- Brava! – pochwalił ją.
- Raczej wystraszona – odparła bez entuzjazmu. Świadomość, jak łatwo dała się podejść Łucji, wytrącała ją z równowagi.
– Co robimy? Czujesz się na siłach, żeby pójść do sklepu, czy zamówić Ci sukienkę przez telefon? Passeig de Gracia jest niedaleko, ale jeśli jesteś zmęczona…
- Chętnie się przejdę – ruszyła po torebkę, ale nagle zatrzymała się w połowie drogi – nie mam karty, ani pieniędzy… - zupełnie zapomniała omówić to z Fabiem.
- Ostatni raz zabieram Cię na zakupy! – Stefano sięgnął do kieszeni i pokazał jej kartę kredytową, którą doskonale znała – Następnym razem pójdziesz sama, albo z Milą – udawał zagniewanego.
     W każdej innej sytuacji rozbawiłby ją swoim gderaniem, ale tym razem była po prostu sparaliżowana tym, co się działo wokół niej. Znów się w to pakuję, lamentowała w duchu, z góry wiedząc, że jestem na przegranej pozycji. Stefano przyjrzał jej się uważnie, ale nic nie powiedział.  
Szli w milczeniu przez miasto, trzymając się za ręce, by się nie rozdzielił ich tłum turystów. Kiedy skręcili z Rambli w Passeig de Gracia, nieco się przerzedziło i mogli rozmawiać.  
- Nie wyglądasz na szczęśliwą – stwierdził Stefano, patrząc na Katarzynę z ukosa.
- Nie powinieneś mnie tu przywozić – odparła, unikając jego wzroku.
- Wiem – przyznał niechętnie – chociaż… - zawahał się – sam już nie wiem… Kocham Fabia, jak brata i chciałbym jego szczęścia… ale Twojego też… - dodał.
     Uśmiechnęła się smutno. Weszli do pierwszego ze sklepów. – Potrzebuję sukienki… - zaczęła.
- Dwóch – poprawił ją Stefano – wieczorem idziecie na kolację z klientami Fabia, ale kazał zarezerwować dla naszej czwórki małą salę na lunch.
- Potrzebne mi dwie sukienki. Na lunch może być ta – wskazała zwiewną sukienkę z cienkiego bladoniebieskiego materiału – a na wieczór może być ta granatowa z jedwabiu – spojrzała na Stefano, który kiwnął z uznaniem głową.  
     W kolejnym sklepie dokupili szpilki ze srebrzystych paseczków i mikro-torebkę. Katarzyna wybrała jeszcze po drodze trochę bielizny, koszulki polo i szorty. Stefano nie mógł się nadziwić, że w takim tempie potrafiła się ubrać na cały pobyt w Barcelonie. Starał się podnieść ją na duchu, ale w końcu dał za wygraną. – Jeśli zdecydujesz się wyjechać – powiedział powoli – nie zostawię Cię samej. Pomogę znaleźć inne miejsce i zorganizuję wszystko…  
- Dzięki Stefano – popatrzyła na niego w zamyśleniu – jesteś prawdziwym przyjacielem. Myślę, że musimy dzisiaj porozmawiać i ustalić, czego oboje z Fabiem chcemy. Potem zdecyduję…  
     Stojąc pod prysznicem układała sobie całą przemowę, którą miała zamiar wygłosić. Brakowało jej słów, ale starała się przypomnieć sobie ich jak najwięcej: insicurezza (niepewność), la paura dell futuro (strach przed przyszłością), la solitudine (samotność) … Chciała żeby zrozumiał… Wiedziała, jak to funkcjonuje. Pójdą na lunch, potem na wspaniałą kolację i wylądują w łóżku, a za kilka dni będzie zakochana bez pamięci… Już była zakochana bez pamięci…  
     Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Delikatny makijaż zatuszował oznaki zmęczenia. Spałam tyle godzin, pomyślała, a nadal jestem niewyspana. Delikatna koronka bielizny podkreślała opaleniznę, pamiątkę z wakacji na Stelli Marinie. Miała wrażenie, że było to tak dawno… Tuż za drzwiami łazienki stały srebrne szpilki. Sięgnęła po nie. Zakładając je, myślała o Fabiu, który z pewnością zwróci uwagę na jej nogi. Dla niego je kupiła. On je kupił, poprawiła się, ja je tylko wybrałam! Przeszła się przed lustrem i stanęła, oglądając się od tyłu. Podobnie zrobiłam w Wenecji, uśmiechnęła się do siebie. W sypialni czekała na wieszaku sukienka. Ruszyła w jej kierunku.
- Sei divina! (jesteś boska) – niski głos pełen zachwytu sprawił, że aż podskoczyła.      
- Mi hai spaventata! (Przestraszyłeś mnie!)  
- Non volevo. Ti amo. Voglio che tu sia felice con me (Nie chciałem. Kocham Cię. Chcę, żebyś była ze mną szczęśliwa) – Fabio podchodził, wpatrując się w nią z zachwytem.  
- Ci sono… (Jestem…) - spuściła wzrok. Nie potrafiła kłamać, patrząc mu prosto w oczy.
- Non mi sembra (Nie wydaje mi się) – uśmiechnął się. Wiedział doskonale, czego się bała. Wiedział też, że był tylko jeden sposób, by przestała się bać. Odgarnął jej włosy, obejmując delikatnie szyję i dotykając kciukiem płatka ucha – Brakuje tu odrobiny blasku – powiedział powoli i sięgnął drugą ręką do kieszeni.
- O nie! – chciała się odsunąć – dość mi już dałeś! Naprawdę nie przyjmę niczego więcej…  
- Zastanów się dobrze – patrzył na nią dziwnym wzrokiem. Wyjął z kieszeni pudełeczko wielkości dłoni – Na pewno nie chcesz zobaczyć, co Ci kupiłem? – spytał otwierając powoli wieczko, ale nie pokazując wnętrza.
- Fabio, mówię poważnie. Jeśli to ma być związek, nie chcę zależeć we wszystkim od Ciebie. Mogę pracować i … Nie złość się, ale ja nie chcę być dziewczyną do utrzymywania – załamała ręce - Wiem, że jesteś bogaty i przyzwyczajony do takiego życia i do tego, że kobiety Ci nie odmawiają, kiedy robisz im prezenty, ale…
     Fabio uniósł brwi i wpatrywał się w Katarzynę z rozbawieniem. Umilkła, by nabrać tchu, a wtedy odwrócił pudełeczko, ukazując jego zawartość.  
- O Boże! – zakryła dłonią usta – czy to jest…?
- Tak, to jest diament, a właściwie trzy, bo pomyślałem, że kolczyki będą pięknie dodawały blasku Twoim oczom – Fabio sięgnął do pudełeczka – Caterina, czy pozwolisz mi stać się nie tylko Twoim mężczyzną, ale też Twoim mężem? – trzymał w dłoni prosty pierścionek z białego złota. W obrączce wycięto otwór i w misternym koszyczku oprawiono kamień wielkości grochu. Obok niego spoczywały identyczne kolczyki.  
- Ja… nie wiem, co powiedzieć… - nagle brakło jej tchu. Stała przed Fabiem i wpatrywała się w lśniący pierścionek, który powoli wsuwał jej na palec – Sei sicuro? (Jesteś pewien?) – pragnęła tego najbardziej na świecie, a teraz drżała na myśl, że robił to pod presją.  
- Piu di qualsiasi altra cosa. E Tu? (Bardziej niż czegokolwiek innego. A Ty?) – niski głos otulał ją swoim ciepłym brzmieniem, a orzechowe oczy miały wyjątkowo ciemny odcień – Non mi hai risposto... (nie odpowiedziałaś mi…)
- Si… - wyszeptała – O mio Dio, si! E Ti giuro, che non ti faro’ mai del male. (O mój Boże, tak. I przysięgam, że nigdy Cię nie skrzywdzę).
- Lo so, amore, lo so... (Wiem, kochanie, wiem…) – szeptał, całując delikatnie jej szyję – Powinienem dać Ci to w jakimś wyjątkowym miejscu…
- Non dire sciocchezze (Nie gadaj głupstw) – wyszeptała. Znajdowali się w eleganckim apartamencie, w centrum Barcelony, w najpiękniejszym miejscu, jakie mógłby wybrać...
– Sei cosi bella (Jesteś taka piękna) – szepnął, przesuwając palcem po szwie stanika. Zarzuciła mu ręce na szyję i sięgnęła do spragnionych ust, które natychmiast odpowiedziały głębokim, pełnym pasji pocałunkiem. Ciepła silna dłoń spoczęła u podstawy jej pleców, dociskając ją do… Tak, ona też go pragnęła… Przywarła do niego całym ciałem - Prima di pranzo, vorrei un antipasto... (Przed lunchem, chciałbym przystawkę…) – wychrypiał, ściągając pospiesznie koszulę.
Gładki lśniący stół w salonie podkreślał doskonale złocisty odcień skóry Cateriny. Leżała przed nim najpiękniejsza kobieta, jaką widział. Włosy rozsypały się swobodnie na blacie, stanowiąc tło dla ułożonych za głową rąk. Jedną nogę ugięła w kolanie i oparła stopę na blacie, podczas, gdy druga zwisała swobodnie, lekko się kołysząc. Ciało miała wygięte, tak, że przylegało do stołu tylko łopatkami i pośladkami. Napotkał spojrzenie błękitno-zielonych oczu, w którym utonął… Położył dłoń na jej dekolcie i przesunął powoli w dół, aż do złączenia ud, wydobywając z niej przeciągły jęk. Czuł, że jest twardy jak skała, ale nie chciał się spieszyć. – Per la prima volta lo facio con mia fidanzata (Po raz pierwszy robię to z moją dziewczyną) – powiedział powoli, jakby upajając się swoimi słowami. Towarzyszył im cichy pomruk aprobaty. Z zadowoleniem przesunął dłonią od uda, aż do stopy w srebrnym oplocie paseczków, a następnie założył ją sobie na ramię. Gładził wewnętrzne strony ud, patrząc jak delikatne majteczki nasiąkają wilgocią. Nachylił się nad Cateriną i zsunął jej ramiączka stanika, uwalniając obrzmiałe piersi. Oparł się na łokciach i objął je dłońmi. Skupił na nich całą swoją uwagę, całował je i pieścił, ssał i kąsał… Chciał, by ten raz był wyjątkowy, niezapomniany, jedyny... Zapragnął, by zapamiętała ten dzień nie tylko z powodu pierścionka… Jęczała i prężyła się pod wpływem jego pieszczot, ale on nie przestawał nawet na chwilę. Odchylił się wreszcie i spojrzał na swoją ukochaną. Zaróżowione policzki i przymglony wzrok sprawiały, że wyglądała jeszcze piękniej. Ogarnęła go dziwna tkliwość i poczuł, że kocha ją jeszcze bardziej, niż mu się wcześniej wydawało. Chciał to okazać w każdy możliwy sposób.  
- Fabio – jęknęła - amore mio…
- Voi ancora? – spytał. Koronkowe majtki wylądowały na podłodze obok jego koszuli.  
     Katarzyna poczuła jak ciepły język smagnął jej najwrażliwsze miejsce, a potem nastąpił istny Armagedon. Fabio potrafił pieścić, o czym wielokrotnie miała okazję się przekonać, ale tego dnia postanowił chyba doprowadzić ją do szaleństwa. Kilka dni bez niego, żal, że go utraciła, tęsknota, niepewność, a teraz świadomość, że są razem, stanowiły mieszankę wybuchową… Czuła, że gdyby nawet jej nie dotykał, już sama jego obecność byłaby wystarczająco podniecająca. Jednak, to, co robił z nią w tej chwili, było najbardziej wyrafinowanym zestawem pieszczot, jaki mogła sobie wyobrazić. Porównanie z przystawką było jak najbardziej na miejscu. Fabio całował i skubał zębami jej delikatne ciało tak, że powoli zatracała się we wzbierającej fali rozkoszy. Pragnął jej tak, jak ona pragnęła jego. Chciał być jej mężczyzną? JEJ MĘŻCZYZNĄ, w każdym znaczeniu tego słowa! Pieścił ją teraz w najcudowniejszy sposób… Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Uniosła ręce zza głowy i wsunęła palce w kędzierzawe ciemne włosy, przyciągając bezwiednie jego głowę do siebie. Gardłowy pomruk dotarł do niej równocześnie ze świadomością, że w jej podbrzuszu właśnie następuje eksplozja… Krzyknęła i zamarła w bezruchu, bez tchu, bez świadomości, jakby zawieszona w próżni…
- Amore, respira… - uniósł głowę, oblizując usta koniuszkiem języka. Przez chwilę upajał się widokiem kochanki, po czym rozpiął spodnie i pozbył się pozostałych części garderoby. Jego potężny wzwód nie napotkał oporu. Caterina leżała, jak ogłuszona, niedawnym orgazmem. Powitała go miękkością, ciepłem i wilgocią. Kiedy w nią wszedł, stęknęła cicho i wyciągnęła do niego ręce. Przyciągnął ją do siebie, a wtedy oplotła mu biodra nogami, przytrzymując się jednocześnie jego ramion. Gładził jej talię, biodra i pośladki, napawał się gładkością skóry… Brakowało mu jej dotyku, jej zapachu, jej delikatnego uśmiechu… Teraz miał to wszystko… Należała do niego i on należał do niej. Zaufała mu tyle razy, a teraz składała swój los w jego ręce… Poczuł falę gorąca w podbrzuszu, a zaraz potem dreszcz gdzieś u podstawy kręgosłupa. Doznanie było tak silne, że aż zakręciło mu się w głowie. Jeśli to miało potrwać, musi zwolnić… - Piccola mia – wyszeptał wprost do jej ucha – Ti voglio cosi tanto…  
- Anchio… Ti… voglio…, Fabio… – szept jej się rwał, oczy zamykały... Wpiła się opuszkami palców w jego barki. Poczuł na skórze jej paznokcie – Kocham Cię - powiedziała miękko i przytuliła policzek do jego ramienia – Kocham Cię… - powtórzyła.
     Wiedział, co powiedziała. Pamiętał doskonale ich rozmowę na jachcie, a teraz szeptała to do niego. Dziwne słowa brzmiały mu w uszach, jak najpiękniejsza muzyka. Pochylił się do przodu, przyciskając ją do twardego blatu. Wpatrywał się w jej twarz, oczy, usta… Lubił seks i potrafił się nim cieszyć, ale radość jaką odczuwał robiąc to z ukochana kobietą, nie dawała się porównać z niczym innym. Nagle zapragnął poczuć Caterinę jeszcze mocniej, głębiej, bardziej... Nic już się nie liczyło, istnieli tylko oni dwoje. Czas płynął swoim tempem gdzieś obok nich. Poczuł jej dłonie na pośladkach. Wbiła paznokcie w naprężone mięśnie, jęczała głośno przy każdym pchnięciu, ale to już nie miało znaczenia. Fabio parł naprzód jak lokomotywa, spychając ich w przepaść… Caterina odchyliła głowę, ukazując zarys żuchwy i podbródka. Widział tętniącą arterię na jej odgiętej szyi, prawie czuł ciepło płynącej krwi, widział jej wzrok utkwiony w czymś… Spojrzał tam, gdzie ona i ujrzał ich odbicie w szklanych taflach drzwi tarasu. Stanowili widok jedyny w swoim rodzaju, nadzy, lśniący od potu, spleceni... połączeni… Jej szczupła sylwetka, jasna skóra, sterczące w górę piersi i jego napięte mięśnie, białe zęby w szerokim uśmiechu…  
- Faaabio! – dotarł do niego jej przeciągły krzyk. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, w których prawie nie było widać tęczówek, zastygła, wygięta w łuk, piękna… Jeszcze jedno pchnięcie… jeszcze jedno i… runął za nią w otchłań, której istnienia nawet nie przeczuwał. Wszystko wokół wydawało mu się jakieś nierealne i dalekie. Caterina opuściła nogi w dół, sunąc wilgotnymi udami po jego biodrach i udach. Przyciągnął ją do siebie i tulił, jak dziecko, jak drogi skarb…      
     Katarzyna czuła, jak pod powiekami wzbierają jej łzy. Szczęście przyszło do niej samo, w najmniej spodziewanym momencie, w chwili, gdy już nie śmiała o nie prosić. Tak, jak powiedziała Mila, wiele złego i wiele dobrego… Gorąca łza wyśliznęła się spod jej powieki i spłynęła po policzku przyciśniętym do piersi Fabia. W ślad za nią, potoczyły się kolejne.  
- Cateri’, piangi? (…płaczesz?) - Fabio odchylił się do tyłu tak, by móc spojrzeć jej w oczy.
- Avevo paura… (Bałam się…) – wyszeptała drżącymi wargami, ale nie dokończyła, bo głos uwiązł jej w gardle.  
Z pozoru silna kobieta, która często brała w swoje ręce ludzkie życie, drżała teraz jak listek. Poruszyło to Fabia do głębi - Tesoro, sono vicino. Nessuno Ti fara’ del male (Skarbie, jestem blisko. Nikt Cię już nie skrzywdzi) – gładził delikatnie jej włosy, uspokajał – Ti proteggero’ (Ochronię Cię)
     Wtuliła się w opiekuńcze ramiona i westchnęła z ulgą. Nie bała się innych… Bała się siebie i tego, że popełniła błąd i że go utraciła…  
---
     Kiedy weszli do niewielkiej sali, która bardziej przypominała elegancką jadalnię, niż restaurację, Mili i Stefano jeszcze nie było. Z głośników sączyła się cicha, kojąca muzyka. Równie przyjemny był delikatny zapach kwiatów, ustawionych w czterech smukłych wazonach wokół stołu.  
- Fabio – uniosła głowę i spojrzała mu w oczy – Non lo diciamo a nessuno, a parte Mila e Stefano. Vanessa dovrebbe sapere per prima… (nie mówmy na razie nikomu, poza Milą i Stefano. Vanessa powinna dowiedzieć się pierwsza…)  
- Pensi a tutto (Myślisz o wszystkim) – spojrzał na nią z podziwem, a potem musnął ustami dłoń, na której połyskiwał pierścionek zaręczynowy – Diciamo, che e’ un segreto per il momento (Powiemy, że to na razie tajemnica) – odwrócił się w stronę Mili i Stefano, którzy pojawili się w drzwiach - Vi dobbiado dare una notizia… (Musimy Wam coś powiedzieć…)  
- Penso, che gia sappiamo! (Myślę, że już wiemy!) – Mila nie potrafiła opanować emocji – E fantastico!  
- Gia? (Już?) – spojrzeli na siebie zdumieni – Da chi? (Skąd?)
- Avevi il cellulare spento, allora la Signora ha chiamato me… (Miałeś wyłączony telefon, więc Starsza Pani zadzwoniła do mnie…) - Stefano wydawał się zaskoczony ich reakcją.
- Mia Madre lo sa? (Moja matka wie?) – Fabio uniósł brwi, ale nagle go oświeciło – O mio Dio! Alessia! – sięgnął do kieszeni po telefon, ale Stefano był szybszy. Podsunął im wyświetlacz swojego iPhona, na którym zobaczyli zdjęcie główki niemowlęcia. Miało ciemne włoski i zaciśnięte szparki oczu. Spało.
- Ecco Gianluca!  
     Katarzyna patrzyła na Fabia, który wpatrywał się w małą twarzyczkę, jakby szukając w niej podobieństwa. Do siostry czy do siebie, pomyślała. Poczuła ukłucie żalu, że ona raczej nie będzie w stanie dać mu takiej radości. Fabio już wybierał numer Alessandry, gdy jego wzrok padł na Katarzynę wpatrzoną w ekran telefonu.  
- Non Ci pensare nemeno (Nawet o tym nie myśl) – pokręcił głową – Abbiamo Vanessa, che Ti adora (mamy Vanessę, która Cię uwielbia).
- Lo so (wiem) – z trudem powstrzymywała łzy – Lo so, ma…
- Cateri’, possiamo provarci (…możemy próbować) – przygarnął ją do siebie – Poi, secondo me, le prove sono le piu piacevoli! (zresztą, według mnie, próby są najprzyjemniejsze!) - dotknął jej policzka, który powoli zaczynał przybierać intensywnie różowy kolor - Rosso Ti sta bene, sai? (Ładnie Ci w czerwieni, wiesz?)  
- Ma di che cavolo state parlando? (O czym Wy, do diabła, mówicie?) – Mila wpatrywała się w nich szeroko otwartymi oczami.
- Di questo… – Katarzyna uniosła dłoń z pierścionkiem, zerkając jednocześnie na Fabia, który na razie schował telefon i stał obok niej, uśmiechając się kącikiem ust. Wyglądał, jak mały łobuziak, któremu udał się wyjątkowy kawał.
- L’hai fatto… (Zrobiłeś to…) - Stefano wyciągnął dłoń do Fabia, a potem klepnął go po przyjacielsku w ramię – Bravo! Complimenti!  
Katarzyna mogłaby przysiąc, że był wzruszony. Patrzyła na dwóch mężczyzn, którzy w tej chwili wyglądali rzeczywiście bardziej na braci, niż na szefa i ochroniarza. Fabio spoważniał nagle i uścisnął rękę Stefano, a potem oparł dłonie na jego ramionach - Non credo, che riesco ripagarti tutto... (Nie sądzę, bym zdołał Ci odpłacić za wszystko...)  
- State per sposarvi! (Chcecie się pobrać!) – Mila klasnęła w dłonie, jak dziecko. Szeroki uśmiech zajął miejsce zdziwienia na jej pięknej twarzy.
- Penso, che prima dobbiamo battezzare Gianluca, ma poi… (Myślę, że najpierw musimy ochrzcić Gianlukę) - Fabio znów uniósł delikatnie kąciki ust – A Natale? Che ne dici? (Boże Narodzenie? Co Ty na to?) – spojrzał pytająco na Katarzynę.
- Per me, va bene (Jak dla mnie, w porządku) – odparła.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5447 słów i 31481 znaków.

6 komentarzy

 
  • Dominiani

    Super. No i juz. A z tym probowaniem chyba juz nie musza

    3 maj 2019

  • julka

    Świetne!

    22 paź 2014

  • Pingwinek.

    PingwineK.?

    21 paź 2014

  • kasia

    Jestes niesamowita Roksano!;-)

    21 paź 2014

  • raar

    Jeszcze, jeszcz, jeszcze ja chce wiecej. JESTES BOSKA Roksana76 :* <3

    20 paź 2014

  • Eva

    Boooooskie!!!
    Ty jesteś niesamosita:)

    20 paź 2014