Niespodziewanie cz.4

Dzwoni telefon. Serce nagle skoczyło mi do gardła, poczułam uderzenie gorąca. To tylko Wika...
- Czego? Czekam na telefon od Kuby, a ty przyprawiasz mnie prawie o zawał tym fałszywym alarmem. - Mówię ze złością.
- Telefon od Kuby? Co ty odpieprzasz? - Ma dziwny głos... Nie mam pojęcia, co się dzieje.
- Ale... ale o co ci chodzi?  
- I ty się jeszcze pytasz? Nie wiem, nie rozumiem cię. Podobasz się tak fajnemu chłopakowi i ty chcesz to spieprzyć przez jakiegoś zarozumiałego palanta o imieniu Patryk?!
- Zaraz, zaraz, stop. Pogubiłam się, zacznij od początku. Że co, kuźwa?!
- No ja się właśnie pytam! Co on wczoraj u ciebie robił? - Westchnęła i nieco uciszyła swój ton. - Po co do ciebie przyjechał tym zgrzytem?
- Po pierwsze, nie obrażaj samochodu, bo sama byś się nim woziła. Po drugie, chyba ci się coś przewidziało.
- No ślepa to jeszcze nie jestem. Widziałam, jak jedzie w twoją stronę, więc wyjrzałam. Patrzę, a on stoi na przeciwko twojego domu, także się już nie wykręcaj, bo to żałosne. I ty jeszcze z nim rozmawiasz? Po tym, jak cię potraktował?
- Wika! Ogarnij się, ja się z nim nie widziałam poza szkołą! Przecież nawet nie jestem z nim na "cześć", więc nie wiem, o co te spiny. Nie mam pojęcia, co tu robił. Albo się przewidziałaś albo... - Urwałam. W sumie, to nie mogła się pomylić. On jeden ma tylko taki samochód w mieście...
- No to jest jakiś chory. Wiedziałam to, ale nie wiedziałam, że aż tak. - Zachichotała. - Dobra, mniejsza o niego. To jak z tym Kubą?
- Nie wiem, ma dzwonić o spotkanie, a ty blokujesz mi linię.
- Oj, dobra. No to pisz mi jak i co, od razu po spotkaniu. Pa! - Rozłączyła się. Ledwo odłożyłam komórkę, a ta znów zaczęła wibrować. Tak, tym razem to mój Cudblondi.
- Dzień dobry. Spotkanie dzisiaj wciąż aktualne? - Czemu on rozmawia tak strasznie formalnie? Z jednej strony drażniące, z drugiej zaś lekko pociągające.
- Tak, raczej tak. Oby tylko nie padało, bo się troszkę zachmurzyło.
- A czy to byłby jakiś kłopot?
- No pamiętaj, że nie każdy ma prawo jazdy i własny samochód. Rodziców nie ma, a na pieszo iść to mi się jakoś nie widzi w taką pogodę.
- Nie pozwoliłbym ci iść tyle na pieszo, nawet gdyby było ładnie. Gdzie mieszkasz, to pod ciebie podjadę. - Zaraz, to on ma samochód? Skoro tak, to po co się tłukł tym przeklętym autobusem? Dziwne.
- Nie, nie mam zamiaru tak cię wykorzystywać. - Nie lubię kogoś się o coś prosić. Głupio się wtedy czuję, taka już jestem...
- Słuchaj, nie drażnij mnie. - Spoważniał. - Nie wykorzystujesz mnie, ja to proponuję, nie ty, więc nie doszukuj się tu czegoś. Lubię cię i chcę, abyś czuła się jak najlepiej. A to chyba niemożliwe, kiedy zmokniesz i zmarzniesz. Powiesz gdzie mieszkasz, czy będę to musiał wyciągnąć od Wiktorii? - Kurde, trochę stanowczy... Tutaj już nie jestem pewna, czy mi się to podoba...
- Wyślę ci esem.  
- Dobrze, cieszę się, że w ogóle zgodziłaś się na to spotkanie. Nie mogę się doczekać. Podjadę o osiemnastej, okej?
- Tak, tak. Do zobaczenia. - Odłożyłam telefon.

Dreamer98

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 618 słów i 3178 znaków.

2 komentarze

 
  • Dreamer98

    Dziękuję :*

    21 kwi 2015

  • Paulaa

    Bardzo fajny rozdział ;)

    21 kwi 2015