Ostatni z planety Carammi cz 8

Wróciłam do komnaty, wieczorne ablucje przeszłam, a gdy służki wyszły, odzienie odświętne zmieniłam ukradkiem, na skromną suknię. List napisałam do rodzicieli. Włożyłam  pod poduszkę, ze łzami w oczach to uczyniłam. Przez okno po winorośli się wykradłam. Rogal miesiąca na niebie wysoko świecił, nie chciałam być zauważona. Przemknęłam się koło strażników, znając ich codzienne rytuały. Widziałam jak wóz zaprzęgnięto, w którym jadło przywożono do zamku ze wsi. Wskoczyłam ukradkiem na niego, w sianie się chowając pod materiałem, którym go przykryto. Udało mi się. Niebawem wóz ruszył, słyszałam jak most zwodzony opuszczano. Ryzykowałam, ale musiałam pierwsza odnaleźć kamień Um, od tego zależał los mój i królestwa jak i ukochanych rodziców moich.  
  Zmęczona usnąć musiałam, bo obudziło mnie pianie koguta. Wyjrzałam na zewnątrz, byłam w jednej z wiosek. Niestety to nie była ta sama, w której mieszkał Orberis. Potrzebowałam rumaka, aby tam dotrzeć. Zobaczyłam na polu chłopaka, który prowadził konia do wodopoju. Podbiegłam do niego, uśmiechając się przyjaźnie.  
- Wiesz jak stąd dotrzeć do wioski drwali?
- Ano wiem, a kim panienka jest? Włosy jak zboże ...
- Nie kłopocz się, zagubiłam się po drodze, konia potrzebuję, zawieziesz mnie tam?
- A co będę z tego miał? - powiedział chłopiec, drapiąc się do głowie.
- Srebrnika dostaniesz.
Pokazałam mu monetę, od której oczy mu pojaśniały. Rozejrzał się, czy ktoś go nie obserwuje, po czym poklepał kasztanka po boku.  
- Pójdę po siodło – rzekł, ale zatrzymałam go widząc, że chce biec dokąś.
- Nie trzeba mi udogodnień jakiś, ruszajmy.
- Ale panienko …
  Nie zważałam na niego, tylko ochoczo wskoczyłam na rumaka, podałam mu rękę, aby mógł usiąść przede mną. Dosiadł się, głaszcząc zwierzę po szyi.  
- Jak cię zwą?
- Jasiek, Jasiek Pasieka – powiedział chłopak, pokazując uśmiech, w którym brakowało kilku mleczaków. - A ty? Jak cię wołają?
- Carriass.
- Dziwne imię. - skrzywił się.
Trzepnęłam go ręką po głowie, na co uśmiechnął się lekko.
- Ruszajmy - zawołałam.
  Koń niechętnie wiózł dwie osoby, ale powoli zmierzał ku borowi. Cieszyłam się, że znalazłam przewoźnika, a tylko modlitwy składałam, by chłopak nie skojarzył kim jestem. Nie miałam zamiaru zwracać na siebie uwagi, przynajmniej dopóki nie dotrę do wioski drwali.  
Orberisie, jadę do ciebie!  

                                                             Orberis

Dnia następnego, mgła o poranku wioskę spowiła. Przez uchyloną okiennicę wpadł do izby zabłąkany kot, szukając zapewne ciepłego pieca. Podniosłem się z pierzyny, nikogo wokół siebie nie zastałem, domownicy do pracy wyruszyć musieli skoro świt nastał. W polu pracy mieli co niemiara, a i zwierzęta jeść wołały. Obmyłem twarz wodą, iść na zewnątrz chciałem, kiedy poczułem zapach smażonych placków. Megina przy piecu stała, wlewając z glinianej misy ciasto, prosto na żeliwną płytę nad paleniskiem. Cichutko się zachowywała, bosą stopą po klepisku chadzając. Orzechowe włosy w warkocz ułożyła, smukła, z uśmiechem na twarzy przygotowywała śniadanie. Idealna żona, idealna przyszła matka, można rzec by. Biodra jej tańczyły z każdym krokiem, gdyby na innego trafiła, pewno by się nie mógł powstrzymać, będąc z nią sam na sam. Mnie jednak trapiło co innego, pomimo jej urody, wciąż wydawało mi się, że to nie ona ze mną życie spędzić powinna. Schowałem się, aby mnie nie spostrzegła, nie chciałem jej przeszkadzać. Szukałem kowala zacząłem. Głód doskwierał, lecz rozmowa ważnością nad jedzeniem stała. Wyszedłem na podwórko, przepędzając gdakające kurki, które ziarno dziobały. Zbliżałem się do kuźni, skąd odgłosy młota dochodziły.  
  Renthin nie próżnował, ciężko pracował, aby Aminę oraz Meginę i resztę potomstwa utrzymać, a i domostwo całe. Mógłby królem być, mógłby na uczty chodzić, ale życie potoczyło się inaczej. Podziwiałem jego uczciwość, ciężką pracę, właśnie taki król mógłby swój lud najlepiej zrozumieć. Kowal władzy nie pragnął, proste życie prowadził, i ono mu wystarczało, od pałaców i skrzyń ze złotem, droższe.  
   Wszedłem do środka rozgrzanej od pieca kuźni, spoglądając na mego druha i przyjaciela. Na mój widok młot odłożył i złapał mnie mocno, chcąc się przywitać.  
- Wstałeś Orbe!
- A jakże, ile człek spać ma? Dzień nowy, do domu mi wracać czas.
- Przecie tu dom twój i przyszła małżonka, gdzie ci spieszno? Bracia i siostra rodzicom pomagają.
  Gorąco mi się zrobiło, nie od ognia paleniska, ale w sercu. Wyznać musiałem co czuję i jaki błąd popełniłem.
- Renthinie, o Meginie pomówić chcę.
- Doskonale, weselisko chcesz zrobić, nie kłopocz się chłopcze! O wszystko zadbam osobiście.
- Pamiętasz jak ci mówiłem, że wątpliwości mam. Nie wiem czy uczucie me gorące na tyle, abym mógł się oświadczyć?
- Orbe, jak się kocha szczerze, to i uczucie jest wielkie.
- O tym przyszedłem porozmawiać, drogi Renthinie.
- Wiem co chcesz mi powiedzieć, nie gotowy jesteś z kobietą spółkować. Niedoświadczony, rację mam?
- Nie miałem nikogo, ale …
- Choć to córka moja, to jeśli rad ci potrzeba męskich, to pomogę, wszak temat trudny, ale traktuję cię jak syna.
Zrozumiałem, że w ten sposób nie dotrę do celu. Kowal zaiste myślał o czym innym zgoła. Serce mi waliło mocno, niczym młot o kowadło.  
- To naturalne, obawiasz się aby cię nie wyśmiała, skompromitować się nie chcesz w jej oczach. Czysty jesteś, wiem - kontynuował - Megina się tobą zajmie, to razem do wszystkiego dojdziecie. Kiedy byłem młody, z Aminą w noc poślubną …
- Renthinie, błąd popełniłem - wyznałem wreszcie.
- Błąd? Zaczekaj, wytłumacz...
- Cole do twej córki chciał iść, o oświadczyny prosić.
- Wiem, bo pobili cię, sam bójkę przerwałem nierówną.
- O tym chciałem pomówić. Zazdrość mnie zaślepiła, złe doradctwo przyniosła. Poczekać chciałem, zastanowić się, a tak, w obliczu innego konkurenta, pośpieszyłem się nadto.
- Orbe - złapał mnie przytrzymując, jakby chciał abym ochłonął - Niczym syn dla mnie jesteś, mówiłem że prędzej tobie Meginę oddam, niż komu innemu. Nie zrobiłeś błędu, wiem, że sumienie cię gryzie, bo prawy człek z ciebie. Nie masz się po co obwiniać, Megina kocha ciebie, a nie Cole, jej matka mi szeptała.
  Byłem przerażony, nic wytłumaczyć się mu nie dało. Czułem się jakbym wpadł po pas w bagno, za każdym razem co próbowałem wyjść z niego, zatapiałem się jeszcze bardziej. Nie kłamałem, musiałem prosto i dosadnie rzec, to co czułem, inaczej żałować tego całe życie mogłem.
- Nie kocham Meginy, lubię ją, ale nie kocham – wyznałem, a z twarzy kowala zniknął pogodny wyraz.
  Wyrwałem się jakoś z silnego uścisku, czekałem na spotkanie z pięścią, która była mi zasłużoną karą za mój występek i lekkomyślność. Oczy zamknąłem, ale nic się nie wydarzyło. Renthin wyszedł na zewnątrz, patrząc w stronę chaty. Dobiegłem do niego, widząc jak jest załamany. Spodziewał się, że gdyby użył wobec mnie siły, połamałby mnie jak drewno zbutwiałe.  
  Mgła zaczynała opadać, robiło się coraz cieplej, a mnie zimne poty oblały. Nie chciałem tracić przyjaciela i druha. Z własnym ojcem czy bratem tyle słów nie zamieniłem, co z poczciwym kowalem.  
- Młody to i głupiś jeszcze i niedoświadczony. Zawiodłem się na tobie. Wmawiałem sobie, że z mą córką wnuki mi dacie, będziemy wspólnie kuźnię rozbudowywać, drwa nosić z lasu.  
- Renthinie …
- Za mało dociekałem, Megina zasługuje na szczęście, to ma pierworodna córa. Serce jej złamiesz, łzy się poleją, a na to lekarstwa nie ma, niewiasta zraniona, nie do poznania się stać potrafi.
- Wybacz mi - upadłem na kolana.
- Nie mnie o wybaczenie będziesz prosił, ale z Meginą rozmawiać w oczy musisz. To w jej źrenice zajrzeć musisz, winy braku rozsądku, na siebie przyjąć. Zaprawdę jej nie pokochasz? W czym ona gorsza, w czym ci zawiniła?
- Niczym, to moje serce spokoju nie daje.
- Pomyliłem się, ktoś inny twe myśli zaprząta. Jak mogłem być tak niedomyślny. Ty z księżniczką przebywałeś ostatnimi dniami. Nie oszukasz starego kowala, który dłużej na tej ziemi stąpa. Ty ją kochasz, widziałem jak na nią zerkałeś.
- Carriass jest jaśnie panienką z grodu, nie mogę o niej myśleć …
- Ale myślisz i niech mnie teraz piorun trafi z niebios, jeśli to nie prawda.
  Nic się nie wydarzyło, burzy nie słyszałem.  
- To nie tak, nie wolno mi pokochać księżniczki.

Sam przed sobą przyznać nie mogłem, jak wielkie wrażenie na mnie zrobiła nadobna niewiasta o włosach jak świeżo ścięte zboże, o oczach jakich żadna nie ma, o głosie słowika, o dotyku delikatnym jak wietrzyk.  
- Nie wolno ci, bo to utratą życia grozi! - zawołał poważnym tonem kowal - życie stracić chcesz tak młodo? Dam ci czas, abyś przemyśleć swe postępowanie zdołał i pomiarkował w spokoju ducha co serce ci podpowiada. Twoja wola co uczynisz, nie szepnę ja słowa Meginie, a ty zastanów się dobrze, ciebie zaklinam.
- Wdzięczny jestem tobie - powiedziałem spokojniejszym głosem.
- Idź na śniadanie, bo córa moja w kuchni od świtu się krząta, przykrości jej nie rób.
- Dobrze.
  Wyszedłem na zewnątrz, słońce coraz wyżej na niebie świeciło. Zapach cudowny z chaty się unosił. Megina wyszła na próg, machając do mnie radośnie. Uśmiechnąłem się do niej.  
- Orberisie, na strawę zapraszam.
- Idę już, ledwo z twym ojcem rozmawiałem.
Uradowana zaczęła się krzątać przede mną. W glinianej misce przyniosła placki pachnące. Soku podała na popitkę, sama nie jadła, tylko oczu nie spuszczała ze mnie, jak pałaszowałem kolejne sztuki parujących jeszcze naleśników.  
- Niebo dla podniebienia. - pochwaliłem ją.
Na policzkach jej pojawiły się rumieńce, niczym na jabłkach na słońce wystawionych.  
- Jedz na zdrowie, Orberisie.
- A ty, nie jesz nic?
- Zjem potem.
- Nie mogę tak siedzieć, kiedy niewiasta głodna.
Podsunąłem jej miskę pod nos, trochę się zdziwiła.  
- Jedz, bo nie przełknę nic więcej.
  Nie wiem czy się zlękła, ale zaczęła zjadać najpierw jedną sztukę, a potem więcej. Zastanawiałem się, czy powiedzieć jej co czuję, ale przypomniałem sobie rozmowę z Renthinem. Dam sobie czas, może zamieszka w mym sercu. Chciałem ją lepiej poznać, aby się przekonać, czy to co poczułem do Carriass to tylko zauroczenie. Megina urodziwa była.  
Odezwałem się nagle.  
- Pojedziesz ze mną, nad wodospad?
- Och, Orberisie. Z chęcią!
Pociągnąłem narzeczoną za rękę, kierując się do stajni. Kowal obserwował nas z oddali, pewnie miał nadzieję, że chcę wszystko naprawić. Mnie jednak chodziło o coś innego, przekonać się musiałem, czy Megina mi przeznaczona. Wsiedliśmy w dwójkę na Barri, która protestowała nieco, rżąc niezbyt radośnie.  
- Nad wodospad nas wieź, proszę cię – powiedziałem jej na ucho.
  Na słowo wodospad, od razu odżyła, uwielbiała wszak to miejsce i czystą wodę. Megina objęła mnie w pasie, czułem jej ciepłe ciało, przylegające do mego. Jednak nie tak samego, co przy Carriass, jedynie samo ciepło.  
  Bór gęsty ptasie  trele wypełniały, dzień zapowiadały upalny. Po leśnej ścieżce przyjemnie się jechało. Gdy dotarliśmy na miejsce, zeskoczyłem pierwszy z klaczy, potem dopiero Meginie zejść na trawę soczystą pomogłem. Cieszyła się, gdy na ręce ją wziąłem, tylko Barri zarżała nerwowo.  
- Spokojnie, już dobrze, napij się wody, trawę skubnij – szepnąłem do konia.
Czarna jej sierść połyskiwała w promieniach słońca, kiedy zbliżała się do jeziorka. Megina podeszła również do chłodnej wody, zanurzając w niej bosa stopę. Orzechowe kosmyki łagodnie opadały na jej plecy, a delikatny wietrzyk rozwiewał je, niczym piórka.  
- Rozkoszna woda, aż chce się w niej ochłodzić - powiedziała, zwracając się ku mnie.
- Jeśli chcesz się wykapać, to ja odejdę.
- Nie, Orberisie, jak mam się ciebie krępować, skoro mężem mym rychło zostaniesz?
  Przeszły mnie ciarki po całym ciele, nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.  
- Megino, nie śmiałbym przy tobie …
- Nie bądź taki skromny, przecie nikogo nie ma, a klacz oboje nas widziała bez odzienia.
- Tak nie przystoi, ślubu nie było.
- Wiem, że tego pragniesz, ciała mojego ogladać ci dozwolę.
  Nie pytała mnie o zdanie, tylko suknię zsuwać poczęła z ramion. Odwróciłem wzrok, inny na mym miejscu postąpiłby inaczej. Jednak miałem skrupuły, a i matka z ojcem zasady mi wpoili. Wiedziałem, że to niewłaściwe. Zanim się zorientowałem co się dzieje, Megina tylko w cieniutkiej koszulce stała. Wprawnym ruchem zrzuciła i tę część stroju. Gorąco mnie ogarnęło. Skoczyła jednym susem do wody jak kryształ czystej. Machała do mnie, abym jej towarzyszył, ale nie potrafiłem się przemóc. Usłyszałem znów głos, który w jaskini do mnie przemawiał. „Orbe, chcesz to zrobić? Wiesz, że odwrotu nie będzie?”. Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie ujrzałem. Wciąż zamyślony wpatrywałem się w trawę, a znudzona samotnym pływaniem Megina, wyszła na brzeg po śliskich kamieniach. Niczego na sobie nie miała, to i chciałem podać jej odzienie, które zostawiła na brzegu, ale ona je odrzuciła w dal. Przylgnęła do mnie, cielesnymi atutami mnie kusząc.  
- Co ty robisz, Megino, gdyby ojciec nas zobaczył twój …
- Nie widzi i widzieć nie musi.
- Nie można, nie godzi się...
Zaśmiała się, popychając mnie do wody. Wskoczyła za mną, kusiła mnie wciąż. Nie znałem jej od tej strony, wydawała się inna. Teraz zrozumiałem dlaczego tak bardzo różniła się od Carriass. Księżniczka mnie do niczego nie zmuszała, chociaż pocałowałem ją, widziałem w przewiewnych porteczkach, to całkowicie przy mnie się nie rozebrała. Jej skromność mnie urzekła, czystość. Natomiast Megina, za wszelką cenę uwieść mnie próbowała, chociaż jeszcze małżeństwem nie byliśmy. Co miałem zrobić, zmanipulowany, rozpalony przez widoki, za które nie jeden mieszkaniec wioski oddałby co najcenniejsze posiadał. Carriass wybacz mi, ujrzeć cię pragnę, tęsknię za tobą, choć ty o tym nie wiesz.  

Carriass

Przejażdżka przez leśne ostępy podobała mi się, takiej wolności pragnęłam z całego serca. Spodziewałam się oburzenia rodziców, gdy list mój odnajdą, ale nie miałam innego wyjścia. Własny rozum miałam, a strach króla przed wojną był większy, niż przed oddaniem mnie Reherowi za małżonkę. Wybaczyłam mu jednak, bo wiedziałam dlaczego tak uczynił, a nie inaczej. Chłopak, siedzący ze mną na rumaku, też ryzykował wyjeżdżając z wioski. Nie spodziewałam się, co nas po drodze spotkać może. Myślałam, że to będzie przyjemna przejażdżka, ale moje przypuszczenia rozwiały się już niebawem. Przejeżdżaliśmy przez wąwóz, po obu stronach ściany ze skał stały. Wtem ujrzeliśmy drzewo zwalone na środku drogi. Koń zarżał niespokojnie. W naszą stronę strzała poszybowała. Jasiek nie wiedział co czynić, bo koń uspokoić się nie chciał. Szybko zawróciliśmy, a za nami zaczęło podążać dwóch jeźdźców. Bandyci leśni często zaszywali się w te miejsca, aby ludzi rabować. Nie obchodziło ich nic, tylko srebrniki i łupy. Okazało się że chłopczyk znał inną drogę. Pędziliśmy niczym strzała. Sprytny Jasiek zauważył, że nad rzeką jest mostek, który ledwo się trzymał, bo był bardzo stary i omszały. W ostatniej chwili kazał rumakowi na niego wskoczyć. Coś zatrzeszczało i za nami budowla runęła do rzeki, płynącej w dole. Bandyci zostali po drugiej stronie. Wiedząc, że nic nam już nie uczynią, odetchnęłam z ulgą.

1Aurofantasja

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 2994 słów i 16016 znaków.

2 komentarze

 
  • AnonimS

    Bo w tym cały jest ambaras zeby dwoje chcialo na raz.  To odcinek przejściowy,  wyjaśniający kontekst. Przygotowanie do właściwej akcji. Pozdrawiam

    18 mar 2019

  • AuRoRa

    @AnonimS w powietrzu wisi konflikt, to nie spokojne czasy. Pozdrawiamy

    18 mar 2019

  • emeryt

    @1Aurofantasja.  
    jakoś ckliwy wyszedł ten odcinek. To tak jakbyś chciał to rozciągnąć, a przy okazji pokazać  rozterki uczuciowe bohaterów. Lecz dziękuję Tobie za to że mogłem mieć poranną lekturę, oczywiście oprócz świeżych wiadomości ze świata. Przesyłam serdeczne pozdrowienia dla Autorów,  życząc im dużo zdrowia i chęci do dalszego tworzenia tak wspaniałych opowiadań.

    17 mar 2019

  • 1Aurofantasja

    @emeryt Może nie rozciągnąć, co ukazać dokładniej bohaterów. Wolałbyś: veni vedi vici? :) Dziękujemy

    17 mar 2019

  • AuRoRa

    @emeryt dziękujemy, jak na razie to początek :)

    18 mar 2019