Pokochaj, zanim odejdę. CZ.II

Jak co piątek siedziałam na trybunach, patrząc, jak szkolna drużyna siatkówki trenuje, przed jednym z ważniejszych meczów. Było jeszcze wcześnie, więc słońce jeszcze było wysoko na niebie i ogrzewało wszystkich swoimi promieniami. Dziwiłam, się jak chłopacy z drużyny, mogą grać w tym słońcu. Ja sama siedząc na trybunach umierałam z gorąca. Co chwilę zrywał się bardzo delikatny wiatr, który na kilka sekund dawał ukojenie.
Byłam jednym z nielicznych widzów, którzy oglądali trening. Wszystkie lekcje skończyły się jakąś godzinę temu, więc niemal wszyscy uczniowie poszli już do domu. Nieliczni zostali, żeby tak jak ja, zobaczyć trening. Dni, gdy szkolna drużyna rozgrywała jakieś mecze były dla szkoły jak święto narodowe. Wszystkie lekcje były skrócone, niektóre odwołane. Po korytarzach kręciło się wiele osób przebranych w barwy drużyny z pomalowanymi twarzami i głośnymi okrzykami. Gdy rozgrywki się kończyły, wszystko wracało do normy.
Na treningi przychodziło niewiele osób. Zazwyczaj były to dziewczyny zawodników, ich siostry bądź bracia lub najwięksi fani drużyny.
Jeśli chodzi o mnie, to nie kwalifikuję się do żadnej z tych kategorii. Przychodzę tu, ponieważ nie chcę wracać do domu. Nie chodzi o to, że mam złą rodzinę, a raczej o to, że tu nikt nie patrzy na mnie jak rodzice. Widzę to w każdym ich spojrzeniu, w każdym geście. Jestem świadoma tego, że cierpią. Jest im ciężko, ale z pewnością nie jest to dla nich tak trudne, jak dla mnie.
Nie chcę widzieć w ich oczach smutku. Skoro i tak umrę, to nie chcę spędzać tego ostatniego czasu na zamartwianiu się i myśleniu o tym, co by było, gdyby. Nie ma to najmniejszego sensu. Płać i rozpacz niczego nie zmienią. Rodzicom jest ciężko to zaakceptować. Ich prawie dorosła córka nie dożyje nawet swoich osiemnastych urodzin.
Tu, w szkole nikt nie patrzył na mnie tak, jak w domu. Nikt tu nie wie o mojej chorobie. Nie wiedzą, że w mojej głowie rośnie guz, który z każdym kolejnym dniem zmniejsza liczbę dni mojego życia. Trzy miesiące. Tyle mi dają lekarze. Trzy miesiące życia.
Dlatego tak rozpaczliwie pragnę, by wszystko było normalne. Nie chcę, by wszyscy patrzyli na mnie, jak na tą, co za chwile umrze. Nie chcę litości. Ja tylko chcę żyć, nawet jeśli zostało mi tego życia tylko trzy miesiące.
Treningi drużyny są tą właśnie chwilą normalności, nim wrócę do domu. Chwilą, gdy mogę zapomnieć, kim jestem. Gdy mogę zapomnieć o śmierci i cieszyć się chwilą.
-Cas, jak tak będziesz się na niego patrzeć, to uzna cię za prześladowcę.
Odwróciłam się i uśmiechnęłam do Spencera, mojego najlepszego przyjaciela. Znamy się od małego, ponieważ mieszkamy obok siebie. Zawsze był dla mnie jak brat.
Wysoki, ciemnooki brunet robił wrażenie na każdej niemal dziewczynie w szkole. On sam dobrze o tym wiedział i wykorzystywał swój urok na każdym kroku. Nie jest on zły, ale jeszcze zachowuje się, jak chłopczyk, zmieniając dziewczynki jak rękawiczki. Moim zdaniem w końcu wydorośleje i się ustatkuje, niestety to może mu jeszcze zająć trochę czasu.
Chłopak podszedł i, rzuciwszy swoją torbę na ławkę, usiadł obok mnie. Podał mi kubek z kawą kupioną w kawiarni naprzeciwko szkoły.
-Tak jak zwykle waniliowa latte, a tak nawiasem, jak ty możesz to pić? Przecież to jest niedobre.
-Nie mów tak. To jest pyszne. Dziękuję.
Pokręcił z niedowierzaniem głową, ciągle się uśmiechając.
Według niego kawą można nazwać jedynie zwykłą czarną kawę. Jego zdaniem wszelkie inne rodzaje tego napoju to grzech przeciwko kawie, a jednak zawsze kupował mi moją ulubioną waniliową.
-Mrużysz oczy- zauważył, a jego głos przybrał tak dobrze mi znany opiekuńczy ton- znowu cię boli głowa?
Nie czekając na moją odpowiedź zdjął okulary przeciwsłoneczne z głowy i założył mi je na oczy.
Nie mylił się, co do bólu głowy. Niestety był to jeden z objawów mojego raka.
-Jak się dzisiaj czujesz?
-Nie jest źle- odparłam łagodnie. Spencer był jedyną osobą w szkole, która wiedziała o mojej chorobie. Tak właściwie to dzięki niemu mogłam wrócić do szkoły. Rodzice postawili mi warunek: będę mogła dalej się uczyć, jeśli będę tu miała kogoś, kto będzie na mnie uważał.- Jeszcze nie umieram- zapewniłam, uśmiechając się blado.
-No mam nadzieje. Wiesz, jaki to byłby wstyd jakbyś mi tu teraz zeszła. Ktoś by jeszcze mógł pomyśleć, że zabijam moim zabójczym wyglądem bądź osobowością.
Nikt nie mógł mnie tak rozśmieszyć, jak on. Nawet po tym, jak dowiedział się o diagnozie, nie przestał być sobą. Co najważniejsze nie chodził wokół mnie na palcach, jak to robili inni. W jego zachowaniu nic się nie zmieniło. No może to, że mogłam z nim pożartować na temat mojego raka, a to było dla mnie miłe.
-Czy ktoś ci kiedyś mówił, że masz nadęte ego?
-Tylko ty. Uznam jednak, że to twój rak przez ciebie przemawia, więc się nie obrażę.
Położył się na ławce, a głowę ułożył na moich kolanach. Zamknął oczy, jakby chciał się zdrzemnąć, ale zamiast tego poruszył temat, na który nie chciałam rozmawiać.
-Masz zamiar w końcu z nim porozmawiać?
-Nie mam pojęcia, o czym mówisz- skłamałam, chociaż wiedziałam, że on o tym wie. Zawsze wiedział, gdy kłamałam.
-Mówię o Aronie, liderze drużyny siatkarzy, obiekcie westchnień dziewczyn ze szkoły. Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię- spojrzał na mnie karcąco.- Myślisz, że nie zauważyłem, jak na niego patrzysz? Musisz w końcu z nim porozmawiać.
Jego słowa skwitowałam milczeniem. Po tych latach, kiedy jesteśmy przyjaciółmi wiem, że nie warto się z nim kłócić. Spencer jest uparty i nie da się mu wmówić, że nie ma racji.
-Może zaprosisz go na bal na zakończenie roku. Co ty na to?
-Nie sądzę, by się zgodził. On nawet nie wie przecież, że istnieję.
Spencer patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad czymś.
-A, jeśli uda mi się przez tydzień sprawić, żeby cię zauważy, a nawet i będzie chciał cię bliżej poznać?
Zaśmiałam się, nie wierząc w to, co właśnie powiedział. W jego głowie często pojawiały się tak dziwne pomysły. Takie jego pomysły zazwyczaj źle się dla nas kończyły. A to spadaliśmy z drzewa albo wpadaliśmy do rzeki lub wpadaliśmy w inne tarapaty, które zawsze kończyły się szlabanem i długimi wykładami rodziców na temat tego, co wolno, a co jest zabronione. Jedno jest pewne. Ze Spencerem nigdy się nie nudziłam.
-Nie bądź śmieszny. Przecież nie potrafisz czarować.
-Nie wiesz tego- szepnął poufnym tonem. Podniósł się i spojrzał na mnie poważnie.-Daj mi tydzień, a zobaczysz, że nie żartuję. Kto, jak kto, ale ja mam doświadczenie w relacjach damsko-męskich. Dalej. Założymy się, że mi się uda- wyciągnął do mnie rękę, czekając na moją decyzję.- Co ci szkodzi spróbować?
Tak właściwie to miał rację. Co mi szkodzi? I tak nie zostało mi zbyt dużo czasu, więc jak może warto spróbować? Jeśli coś pójdzie nie tak, to wstyd nie będzie trwał długo.
Spoglądałam na Spencera, jeszcze przez chwilę się wahając. On czekał spokojnie, nie pośpieszając mnie, jakby wiedział, o czym myślę.
-O co chcesz się założyć- spytałam w końcu, stwierdzając, że przecież raz się żyje.
-Jeśli wygram, to zatańczysz ze mną ostatni taniec na balu.
Złapałam za jego wyciągniętą rękę i potrząsnęłam, jeszcze nie dowierzając, że się zgadam.
-Umowa stoi.

Chakra

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1438 słów i 7654 znaków.

3 komentarze

 
  • Draguś

    Wincej, wincej!

    23 cze 2015

  • Chakra

    @Draguś  <3

    24 cze 2015

  • kamila12535

    Czekam na więcej super

    23 cze 2015

  • pustkaa

    bardzo fajna  cześć ;)  czekam nakkolejną ;)

    23 cze 2015