Dimidium V

Przepraszam, że tak długo, ale nie miałam kiedy tego napisać. Od razu muszę wyjaśnić pewną sprawę. Nie czytałam żadnej z dwóch wymienionych książek w komentarzach. Nie wzorowałam się na nich. Pomysł wyszedł z mojej głowy, ale naprawdę nie dziwne jest dla mnie to, że w jakiś sposób przypomina jakąś książkę. Myślę, że prawie do każdej fantasycznej, znalazłoby się jakieś podobieństwo. I jeszcze jedno. Mam pisać dalej czy nie? Jeśli się wam nie podoba, mogę napisać coś innego. Z góry przepraszam za błędy. Nawet tej części nie sprawdzałam, więc mogą się takowe pojawić.
  

                          Rozdział V

Cóż nie byłam za bardzo zadowolona z pomysłu Jace'a, ale lepsze to niż, żebym ja mieszkała z Renem w jednym miejscu. Mam nadzieję, że nie pozabijają się nawzajem. Taa, Jace wymyślił, że wilkołak będzie przebywał u niego. Pod jego ścisłym nadzorem. Zamknięty w piwnicy. Idealny plan.  
Wreszcie miałam chwilę dla siebie. Musiałam ten wolny czas wykorzystać jak najlepiej. Założyłam wygodny dres i udałam się do mojej siłowni. Na rozgrzewkę trzydziesto minutowa, przebieżka na bieżni. Nie zmęczyłam się za bardzo, miałam lepszą kondycję niż zwyczajni ludzie. Potem chwyciłam za rękawice i worek treningowy i zaczęłam okładać go serią kopnięć. Gdy stwierdziłam, że mi wystarczy, wzięłam jednoczęściowy strój i poszłam na dach. Woda była dosyć chłodna. Zanurzyłam się w niej i zaczęłam pływać. Wychodząc, chwyciłam za paczkę papierosów. Rzadko to robiłam, ale dzisiaj musiałam się zrelaksować i pozbyć wszelkich złych emocji. Zaciągnęłam się dymem i zapatrzyłam się na panoramę miasta. W tej części, nie było żadnych gwiazd. Łuna świetlna rozchodząca się na Nowym Yorkiem, była zdecydowanie zbyt jasna by można było jakieś wypatrzeć. Nawet w środku nocy. Tęskniłam za ich widokiem. Tam gdzie mieszkałam z rodzicami co noc mogłam je podziwiać. Był to niezapomniany widok. Tęskniłam za tym. Może jak skończę ścigać zabójców moich rodziców, pojadę na małe wakacje?
Us łyszałam cichy świst. W ostatniej chwili udało mi się odskoczyć w bok. Strzała wbiła się w drewniany podest od schodów na poddasze. Wzięłam ją do ręki. Wydawało mi się, że skądś kojarzę ten wykaligrafowany wzór na jej grocie. Był to malutki zawijas u końca zakończony jakby koroną. Ktoś właśnie próbował mnie zabić, ale czemu? I jak? Skąd? Setki pytań przemknęło mi przez moje i tak nazbyt burzliwe myśli. Jakim cudem ktoś dał radę wycelować tak dokładnie, skoro mieszkałam na ostatnim piętrze dwunasto piętrowego wieżowca. Z ziemi na pewno nie. Musiał to być ktoś z innego budynku. Rozglądałam się na wszystkie strony, ale nic nie zobaczyłam. Westchnęłam zrezygnowana i ze strzałą w ręku, zeszłam do salonu. Położyłam zawiniątko na stole i zaczęłam je oglądać na wszystkie strony. Mały trójkątny grocik był bardzo ostry. Gdyby trafił on w moje serce, myślę, że już bym nie żyła. Nic prócz rysunku nie dostrzegłam na tej strzale. Musiałam się dowiedzieć skąd ona pochodzi, ale to później. Teraz wreszcie położę się spać.  
Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Najpierw jednak wykąpałam się i z mokrym włosami w ręczniku, ległam na łóżku. Po paru minutach spałam jak zabita. Tym razem nikt nie zakłócił mojej drzemki.  
Obudziłam się przed południem. Poparzyłam na wyświetlacz telefonu. Trzy nieodebrane od Jace’a. Ups. W ogóle to skąd ja mam jego numer. Idiota, pewnie sam wprowadził, bo raczej ja nie zapisałabym go jako Jace <3 <3 <3. Później do niego oddzwonię.
Poszłam do kuchni po coś do "picia”. Wyjęłam z lodówki torebkę krwi i nalałam do kubka. Wypiłam jednym haustem. Musiałam się wzmocnić, po wczorajszym treningu. Włożyłam słuchawki do uszu, puściłam coś bardziej skocznego i zaczęłam sprzątać ten syf, który nagromadził się po tygodniu nie sprzątania. Tańczyłam i śpiewałam w najlepsze gdy poczułam czyjeś ręce na swoich biodrach, a czyjeś usta na swojej szyi. Obróciłam się do intruza i zamachnęłam się na niego pięścią. Moja ręka została jednak powstrzymana, a przed sobą ujrzałam nie kogo innego jak Jace’a. Patrzył się na mnie ze nieukrywanym zadowoleniem. Paradowałam przed nim w samej koszuli.
- Pochrzaniło cię? – krzyknęłam, wyjmując słuchawki.
- Dzień dobry, ciebie też miło widzieć – odparł ze śmiechem mój wspólnik.
- Pamiętasz zasadę o nietykalności osobistej? Ty ją właśnie złamałeś - powiedziałam, chociaż wciąż czułam żar w miejscach, które dotknął.
- Ładnie wyglądasz jak się złościsz – wymruczał.
- Wziąłeś to z jakiegoś filmu? – zapytałam rozbawiona.
- Nie z książki – zamyślił się.
- Czego chcesz? – zadałam pytanie, chcąc jak najszybciej pozbyć się go z mieszkania - Jak tam Ren?
- Ma się całkiem nieźle, podrzuciłem mu rano parę książek i jedzenie. Widzisz, jestem dobrym gospodarzem.
- Jak cholera – powiedziałam z przekąsem.
- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie. Masz jakąś sukienkę? – zaczął kierować się w stronę mojej sypialni. – Przecież nie pójdziesz na bal w stroju łowcy.
- Ej, ej jaki znowu bal? O czym ty mówisz? - spytałam, wyprzedzając go i zamykając mu drzwi mojej sypialni przed nosem. Zagrodziłam mu do niej wejście. Rzucając wyraźne sygnały mówiące : "Tylko tknij mojej szafy” albo " Teren prywatny”
Westchnął.
- Jakbyś odbierała telefony to byś wiedziała. Ja i ty idziemy na bal. Nie martw się to nie randka. – zaśmiał się, widząc moją przerażoną minę. – Mamy zadanie. Nasz kochany John nam jej zlecił. Musimy iść na imprezę do jakiejś znanej ludzkiej szychy. Będzie tam nasz cel. Richard Zelman. Handlarz bronią. Są podejrzenia, że współpracuję z wampirami. Mamy go znaleźć, przesłuchać i zabić, a przy okazji trochę się pobawimy. Chyba lubisz imprezy? – zapytał z udawanym przestrachem.
- Imprezy? Tak. Sukienki i bale? Nie. Nie mam co na siebie włożyć.  
- Suknię mają być długie Mogę z tobą pojechać na zakupy. – zaproponował.
- Chyba śnisz. Poradzę sobie. Zadzownię do kogoś. A teraz wynocha. – powiedziałam, wypychając go za drzwi. – Kiedy to jest?
- Dzisiaj o 20. Przyjadę po ciebie. – nachylił się nade mną i powiedział mi wprost do ucha – Nie mogę doczekać się, zobaczenia ciebie w takim pięknym wydaniu. – po tych słowach udał się do windy, posyłając mi na odchodnym promienny uśmiech.
Dupek.  
Co ja mam zrobić? Nie mam dobrego gustu do takich rzeczy. Mam raczej ciężki styl, a tu się chyba on nie nadawał. Zrobiłam, więc pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy.  
Odebrała po czwartym sygnale.
- Halo? – usłyszałam ten dobrze mi znany, ciepły głos.
- Hej Lizi – powiedziałam.
- Kat? Czy ja dobrze słyszę? Co się z tobą działo? Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Wiesz jak się o ciebie martwiłam! – Liz zaczęła właśnie swój wywód na temat odpowiedzialności. Była ona jedną z nielicznych osób, której pozwoliłam się do siebie zbliżyć. Nie była ona łowcą, wilkołakiem, była zwyczajnym człowiekiem. Poznałam ją dwa lata temu, kiedy jeszcze uczyłam się w szkole. Była noc. Wracałam właśnie, cała zakrwawiona do internatu. Nie miałam w ogóle sił. Ledwo udawało mi się zrobić krok. Co mi się stało? No tak, nastoletnia głupota. Zaatakowało mnie parę wilkołaków, podpitych zresztą. Też nie byłam w lepszym stanie. Wyrwałam się wtedy z jakiegoś klubu. Lubiłam wtedy poszaleć. Na początku chyba chcieli mnie zgwałcić, ale potem uświadamiając sobie kim jestem, brutalnie mnie pobili i zostawili na środku ulicy. Udało mi się jakoś podnieść i ruszyć przed siebie. Nie wiem co się potem stało, ale pamiętam, że obudziłam się w czyimś domu. Był to dom Lizi. Znalazła mnie na ulicy i zaopiekowała się mną. Bardzo się zdziwiła, widząc jak moje rany goiły się na jej oczach. Musiałam jej pokrótce wyjaśnić kim jestem. Mogłam jej niestety powiedzieć tylko o sobie. Nie miałam prawa mówić o innych łowcach. Na początku byłą trochę negatywnie nastawiona, ale z czasem zaprzyjaźniłyśmy się. Zawdzięczam jej życie. Po paru miesiącach zabiłam wilkołaki, które mnie tak potraktowały. Była to dla mnie czysta przyjemność. Oczywiście potem chcieli wyrzucić mnie ze szkoły, ale jakoś sobie poradziłam. Kontakt z Liz urwał mi się dopiero jak dostałam się do Starszych. Czyli od trzech miesięcy się do niej nie odzywałam.
- Przepraszam cię. Bardzo. Bardzo. Bardzo. Nie miałam kiedy. Naprawdę. Mam natłok pracy. Zresztą możemy się spotkać i ci wszystko opowiem. Ok?
- Taa, no dobra. Ale chyba czegoś jeszcze ode mnie chcesz? – cała ona, znała mnie na wylot.
- Właściwie to tak – westchnęłam. – Musisz iść ze mną na zakupy.


Cdn.



Całuski ~ C

Clary

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1654 słów i 9050 znaków.

3 komentarze

 
  • natalia

    Cos pieknego mam nadzieje ze nie bede musiala dlugo czekac na kolejna czesc :)

    20 sty 2014

  • Clary

    Dziękuję LittleScarlet twoje komentarze naprawdę podnoszą mnie na duchu.  A więc będę egoistką  i będę nadal to pisała :D

    19 sty 2014

  • LittleScarlet

    Co za głupie pytanie w ogóle! Po pierwsze, tak pisać dalej! Po drugie, dziewczyno, odrobinę zdrowego egoizmu. Ja rozumiem, że zdanie czytelników jest ważne, ale pisz to co chcesz pisać. Nie daj sobie dyktować, okay? c:

    19 sty 2014