Gasnący płomień czasu cz. 3(ostatnia)

Takich słów się nie spodziewałem, do tego kobieta mówiąc to zmarszczyła brwi o uśmiechnęła się krzywo. Poczułem chłód bijący z jej oczu, ten wzrok przeszył mnie budząc mój niepokój. Nagle pewne okoliczności nabrały sensu, nikt nie zagląda do tego przedziału. Czyżby pułapka? Psychopatka zwabiająca facetów niczym pająk owady do sieci. Czarna wdowa mordująca bezlitośnie mężczyzn, ale przecież nie wygląda na taką osobę. Mogą to być jedynie pozory, a one jak wiadomo potrafią uśpić czujność. Serce wali mi niczym młot, układ nerwowy daje sygnał, iż coś jest nie tak.
- Dlaczego tak pani myśli?
- Widzisz chłopcze… piszę recenzje między innymi spektakli teatralnych do pewnego tygodnika, w życiu nie słyszałam aby ktokolwiek zrealizował to co ty. Dziwi mnie dlaczego nie spróbowałeś najpierw w Szczecinie. Pominąłeś ten krok i jedziesz do Warszawy w ciemno. To odważne albo głupie, nie czytałam twojej sztuki, lecz jestem skłonna sądzić, że raczej głupio robisz.
     Co za ulga, czyli jednak martwiłem się na wyrost. Chociaż czuję się jakbym dostał w twarz z otwartej dłoni. Krytyk! Już nie wiem co gorsze, z mordercą można powalczyć lub negocjować, ale z recenzentem? Przewyższa mnie wiedzą oraz doświadczeniem. Z drugiej strony dając kobiecie mój tekst dowiedziałbym się czy jest on coś wart. Co prawda jestem o tym przekonany w stu procentach, lecz dobrze byłoby podzielić się scenariuszem z osobą, która zna się na rzeczy. Zrządzenie losu, przeznaczenie czy po prostu zwykłe szczęście? Konduktor sprawdza bilety i wychodzi z przedziału. Czas na konkret.
- Mogę rozwiać pani wątpliwości - zacząłem pewnie. - Wystarczy że zapozna się pani z tekstem, mamy jeszcze parę godzin do Warszawy. Chętnie poznam opinię krytyka, mimo iż nic to nie zmieni.
- Jesteś młodym człowiekiem, więc uświadomię ci że na arogancję trzeba sobie zasłużyć. Nie masz żadnego dorobku, dlatego ciężko jest mi uwierzyć w arcydzieło twojego autorstwa. Pokaż tekst, a niedługo powiem ci co myślę na ten temat. Mam tylko nadzieję, iż nie napisałeś sztuki odręcznie… - ciepło jej głosu zniknęło zupełnie, nastał chłód.
- Całość jest wydrukowana, spokojnie… - odrzekłem lekceważąco. - Momencik…
     Otworzyłem plecak i wyciągnąłem z niego tekst, jednocześnie poczułem że jest to istotny moment. Albowiem po raz pierwszy pokazuje komuś innemu owoc mojej pracy jako autora. Nie spodziewam się entuzjazmu, zwłaszcza po tym co usłyszałem. Ta kobieta nie jest w stanie zmienić moich planów.
- Proszę, liczę na szczerą opinię z pani strony.
- Ooo, tego możesz być absolutnie pewien. Hmm… - przewróciła pierwszą stronę. - ‘Gasnący płomień czasu’… zachęcający tytuł, ale! Treść mówi o zaplanowaniu morderstwa rodziców przez syna, a nie rozważałeś np. ‘Adam, Ewa i Kain’?
- Nie, według mnie tak ma być - odpowiedziałem krótko.
- W porządku - spojrzała w tekst. - Niecodzienna czcionka…
- Widzi pani tekst nie jest drukowany, pisałem na maszynie.
- Ooo! To ktoś jeszcze tak robi? Naprawdę intrygujące… Dość tych uwag, odezwę się po lekturze, okej? - spojrzała na mnie wyczekująco.
- Dobrze, nie będę przeszkadzał.
     Ciekawe ile jej to zajmie, musi dużo czytać, bez wątpienia ma imponującą wiedzę o teatrze i o szeroko rozumianej kulturze. Niby w ogóle nie zależy mi na opinii tejże kobiety, lecz jestem stremowany. Zupełnie jakbym czekał na ocenę mojego wypracowania z języka polskiego. Teraz to już nie wytrzymam, no muszę zapalić! Tylko gdzie… Pociąg kilka minut temu ruszył. Kibel, no przecież. Z tymże będzie czuć dym na korytarzu, otwarte okno nic nie da. Chyba żeby zneutralizować ten problem. Choinka zapachowa, odświeżacz powietrza albo… dezodorant. Skąd wytrzasnąć coś takiego tutaj?
- Przepraszam panią, mam małą prośbę - zerknęła na mnie obojętnie. - Nie ma pani może jakiejś perfumy, dezodorantu?
- Owszem mam, dlaczego pytasz? - spojrzała wielkimi pytającymi oczami.
- Potrzebuję na pięć minut, obiecuję że dużo nie zużyję. To nietypowa prośba, wiem… Ale bardzo mi na tym zależy.
- Oryginalny chłopak, nie ma co - uśmiechnęła się szeroko, kto by pomyślał. - W porządku, dam ci… - sięgnęła do torebki i wyciągnęła dezodorant. - Trzymaj…
- Dziękuję pani bardzo - odpowiedziałem uśmiechem.
     Niepewnie wyszedłem na korytarz, przemknąłem przez niego nie spotykając nikogo, po chwili stanąłem przed drzwiami toalety. Wolne, więc wchodzę do środka. Ręce trzęsą się jak młodemu, lecz właściwie to tak się zachowuję. Gówniarz ukrywający się przed światem, aby nikt nie dowiedział się że jara szlugi. Jak nałóg to nałóg. Pozostaje jedna kwestia do rozstrzygnięcia, użyć dezodorantu teraz czy później? Lepiej od razu rozpylić przyjemny zapach. Pssssst! Okej, tylko na drzwiach. Fajka do gęby, ogień i już… mmm… Tego było mi trzeba, a jakże. Palę i palę… Głębokie wdechy, byle jak najmniej dymu na zewnątrz. Okno otwarte, no to naprawdę może się udać. Ktoś idzie! Nie… To wyobraźnia podsuwa czarny scenariusz. Jest dobrze, wręcz świetnie - jeśli ten numer przejdzie to jeszcze parę razy zapalę zanim dojadę do Warszawy. Nie pamiętam czy kiedykolwiek tak szybko jarałem, ostatni mach i… sru do kibla. Psssst! Dobra jest, czas wracać, ostrożnie otwieram drzwi… Nikogo na horyzoncie, więc czym prędzej wróciłem do przedziału. Pani krytyk zaczytana w mojej sztuce, a ja usiadłem naprzeciw niej i położyłem dezodorant na stoliku obok.
- Już po fajce? - zachichotała. - Pomogło?
- Taaaak…
     Celowo przeciągnąłem odpowiedź, bo liczyłem na jej pozytywną reakcję, zabawną ripostę. Jednak zawiodłem się, co prawda lekki uśmiech zagościł na obliczu kobiety, lecz nic poza tym. Po prostu wróciła do lektury. Tymczasem zerknąłem za szybę, a tam zaczął padać deszcz. Krople wody rozmyły widok, skoro tak to i ja wezmę się za czytanie. Sięgam po książkę ‘Michael Jordan. Życie’. Skupiam uwagę na biografii i ponownie odniosłem wrażenie, iż sam główny bohater jest przede mną opowiadając mi o sobie.
     Wciągnąłem się w treść, ani na moment nie oderwałem wzroku od książki. Chłonąłem literki składające się w wyrazy, a wyrazy w zdania. Dobrze mi z tym, czuję się komfortowo pokonując kolejne rozdziały. Czas płynie niezauważalnie, nic mnie nie obchodzi przestrzeń wokół mnie. Zapomniałem o wszystkim, to jest jak stan nirwany niemalże. Jestem wolny od wszelkich trosk, czytam i czytam wnikając w biografię Jordana. Nagle coś przerywa…
- Hej! Hej!
- Eeee… tak? - odparłem skołowany.
- Skończyłam, a tak się przy okazji składa że jesteśmy prawie na Centralnym - siedziała z nogą na nodze, scenariusz zaś odłożony na stolik. - Wciąż interesuje cię moja opinia?
- Jak najbardziej - rzekłem z entuzjazmem.
- Powiem ci tak… jakby to ująć… Miałeś dobry pomysł, także tytuł sztuki jest okej, ale - wiedziałem, że będzie ‘ale’. - brak tu czegoś, nie wiem jak to określić słowami, bo podoba mi się jak syn wychodzi i mówi do publiczności, jest napięcie w tej historii… Mimo to całość nie jest spójna. Moim zdaniem wymaga to dopracowania, niektóre sceny trzeba napisać na nowo. Zakończenie jest wiadome mniej więcej od połowy sztuki. Nie nadałeś bohaterom imion, to także działa na niekorzyść. Lepiej wracaj do Szczecina - zakończyła ze smutkiem.
     Milczę, cisza trwa, a ja nie odczuwam potrzeby bronienia ‘Gasnącego płomienia czasu’. Spodziewałem się takiej oceny, krytycznej więc nie ma zaskoczenia. Być może babka ma rację, ale to i tak jest bez znaczenia. Chce odpowiedzi, liczy na złość z mojej strony, dyskusji na argumenty? Niech zapomni!
- Dziękuję.
     Zabrałem tekst, książkę i spakowałem je do plecaka. Po czym wstałem i wyszedłem na korytarz. Dosłownie minutę później pociąg wjechał na peron Dworca Centralnego w Warszawie. Wysiadłem i ruszyłem pewnym krokiem, bo nie obawiam się konfrontacji ze stolicą. Wierzę w moją sztukę, wierzę w siebie, kroczę dumnie z podniesionym czołem, gdyz tylko tacy jak ja osiągają wyznaczony cel.

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 1490 słów i 8328 znaków.

Dodaj komentarz