O Mariuszu i Anieli co nic nie mieli, a dużo by chcieli część 3.

Był trzydziesty października. Aniela otworzyła drzwi szopki. Weszła do środka. Po prawo stały dwa rowery: srebrna damka i orzechowy jubilat. Na wprost stał stół, obok wysoka szafa. Po lewo znajdowały się drzwi, które prowadziły do kurnika. Aniela otworzyła je, weszła do kurnika i znalazła tam trzy jajka. Zostawiła je, bo nie chciało jej się już wracać do domu. Dolała tylko wody kurom do koryta, sięgnęła rower, zamknęła szopkę i pojechała na dworzec kolei wąskotorowej. Swój jednoślad zostawiła na terenie plebani. Poinformowała o tym gosposię księdza Pawłowicza Lidię Zachciałę. W oddali rozlegał się już odgłos trąbienia pociągu. Skład dojeżdżał właśnie do stacji. Dzisiaj wyjątkowo puszczono wagon motorowy MBxd1. Był on w opłakanym stanie. Do połowy był pokryty ciemnozieloną farbą, przez środek przechodziła pomarańczowa kreska, która na czole wagonu schodziła w dół tworząc dwa ramiona trójkąta. Górna część pojazdu pomalowana była na seledynowo. Gdy wagon się zatrzymał Aniela bezpośrednio z ulicy wsiadła doń. Poszła na początek pojazdu i czekała na konduktora. Kierownik pociągu wszedł do wagonu. Wychylił się jeszcze i spojrzał czy nikt nie wsiada. Zagwizdał i wykrzyknął ,,5531 gotów do odjazdu’’, zagwizdał gwizdkiem i zasunął drzwi. Pociąg ruszył ociężale. Kobieta była jedynym pasażerem składu.  
- Do Dupna emeryt.
- Da pani legitymację.
- Zara.
     Aniela wyjęła z torby legitymację i dała ją konduktorowi, ten wyciągnął z kieszeni plik druczków. Oderwał jeden z nich, sięgnął ze służbowej torby długopis i wypisał bilet.  
- Trzy piętnaście- odrzekł konduktor sapiąc i gładząc lewą ręką wąsy.
- Proszę. Tam jest tyle- rzekła Aniela.
     Mężczyzna oddał jej legitymację i bilet. Aniela schowała je do torby i oparła na niej prawą rękę. Pociąg dojeżdżał niespiesznie do Piekiełka. Kobieta spoglądała przez okno. Za oknem unosiła się mgła. Drzewa rosnące wzdłuż strugi, która płynęła w dole traciły liście. Na łące pasły się trzy krowy. W końcu pociąg zaczął hamować bujając się na boki i rzucając do przodu. Matka Mariusza poprawiała się na obitym dermą siedzeniu, jakby cos dławiło ją w dupę. Kolejarz znów wykrzyknął ,,5531 gotów do odjazdu’’ i zamknął drzwi. Po pięciu minutach skład dojechał do ogródków działkowych. Ku wielkiemu zdziwieniu mężczyzny do pociągu wsiadła pasażerka. Miała bilet miesięczny, więc dała konduktorowi by go skasował.  
- O! Janina!  
- Cześć, cześć.  
     Janina usiadła naprzeciwko Anieli. Była ubrana w długi szary płaszcz. Kobieta w przeciwieństwie od Anieli była ubrana elegancko. Matka Mariusza miała na sobie polar i wyświechtane spodnie. Na nogach miała czarne buty za kostki. Z resztą nie mogła być zbyt dobrze ubrana, bo jechała na rynek, a nie na rewię mody.  
- A ty co, Janina. Na działce mieszkasz?
- Ni. Tylko byłam zobaczyć, czy je zakietowane.  
- A dzie jadziesz?
- Do matki jadę. Jeszcze w Dupnie zrobię sprawunki i dla nas i dla matki.
- A ja jadę na rynek. Popatrzę, może będu cóś ciekawygo miely.  
- Jo tam. Ja to na rynek to tylko po pierwszym jeżdżę, bo tak to nic ni maju.
- I co, Aniela. Likwiduju nam kolej, ni?
- Jo. Nie gadaj mi nawet. Czym ja tera jeździć będę. Pekaesem to drogo w cholerę wychodzi, zniżków ni ma, a tu co. Trzy złote żem dała, ni.
- Ten świat to na psy schodzi…
- Na szczęście jeszcze torów nie zdejmą i towary jeszcze od czasu do czasu będą wozić- wtrącił się konduktor.
- Tam z towarami. A czym my będziem jeździć?- odezwała się zbulwersowana Aniela.
-No tak, no tak- przytaknął jej kolejarz.
Pociąg dojeżdżał już do miasta przecinając plac targowy na pół. Przejeżdżał przezeń bardzo wolno, żeby nikt nie wpadł pod koła. Już parę razy się zdarzyło, że ktoś chcąc nie chcąc wpadł pod pociąg. Kobiety wstały. Były jedynymi pasażerkami. Pociąg zaczął hamować rzucając do przodu i na boki. Gdy się zatrzymał kolejarz otworzył drzwi i wypuścił kobiety. Wyszedł na zewnątrz i odwrócił tabliczkę kursową. Znajdował się na niej czerwony napis ,,Przejazd specjalny’’.
Janina poszła do matki, a Aniela ruszyła na rynek. Stacja nie leżała daleko. Wystarczyło tylko pójść od stacji pięćset metrów w prawo i już było się na targu. Kobieta weszła przez bramę. Po prawo znajdowały się stoły sprzedawców warzyw, po lewo kobiety sprzedawały jaja, kurczaki, kaczki, krew na czarninę. Matka Mariusza podeszła do jednej z kobiet sprzedających jajka i zapytała ją ile kosztują. Jajka kosztowały siedem złotych i pięćdziesiąt groszy za mendel.  
- Ooo! Dziń dobry pani Janecka!- wykrzyknęła Mariola Wiśniewska.
- Dobry, dobry. I co Mariola, co kupujesz?
- A… Żem kupiła kwiaty take ładne, ni. Na matki grób postawie, osiemnaście złotych dałam.
- Nu. Ja tyż zobaczę, ale ja to u nas se kupię. Tańsze może będu.  
- Jo. Ale u nas takich nie będu może miely. Zresztu niech se pani sama póńdzie popatrzyć.  
- Pójdę, pójdę. Ooo, a syn urósł.
- Jo- odparła zadowolona Mariola.
- To ty dzie chodzisz do szkoły?
- Do nas, do gimnazjum, do trzeciej- powiedział syn Marioli, Piotr.
- A ja myślałam, że ty starszy jesteś. To jile ty masz lat?
- Szesnaście w listopadzie.
- Uuu. To duży chłopak.
- Jo- przytaknęła matka chłopaka.
- Nic. To ja już idę dalij- rzekła Aniela.
- Do widzenia, do widzenia.
     Aniela stała przy następnym stoisku i oglądała kwiaty. Nagle usłyszała wykrzyczane słowo ,,Kurwa!’’. Obejrzała się i zobaczyła, że syn Marioli upuścił na ziemię reklamówkę z jajkami. Wszyscy klienci i sprzedawcy oglądali się i śmiali z zaistniałej sytuacji.  
     Matka Mariusza skręciła w lewo. Tuż przy ogrodzeniu stała kobieta ubrana w pomarańczowy polar i grube nylonowe rajtuzy. Aniela ukrywała w sobie śmiech, gdyż ta na  
swoim stanowisku sprzedawała lejki do robienia pierogów. Co chwilę krzyczała ,,Do lepienia pierogów lejki! Zapraszam! Do lepienia pierogów lejki! Zapraszam! Darmowa nauka lepienia pierogów z lejkami firmy ,,Spożplast’’. Aniela podeszła do kobiety.
- Dobry!
- Dzień dobry- odpowiedziała przekupka.
- Po ile pani kochana su te lejki?
- Siedem małe, dziewięć duże.
- To da my pani tego tańszygo.
- Siedem złotych- rzekła sprzedawczyni podając Anieli zawinięty w szary papier lejek.
     Aniela zapłaciła i poszła dalej. Na rynku nie było już żadnych ani tanich, ani ciekawych towarów, poszła więc na dworzec kolei wąskotorowej. Weszła do poczekalni. Ściany od dołu do sufitu były pomalowane miodową farbę olejną. Na podłodze leżały białe i czarne kafelki ułożone w szachownicę. Po lewo we wnęce znajdowała się kasa. Przy okienku Aniela ujrzała swoją przyrodnią córkę Aldonę. Kobieta podeszła do niej od tyłu i szturchnęła ją.
- O Jezu!- krzyknęła Aldona.
- To ja.
- O Jezu, jak się przestraszyłam.  
- A ty dzie jedziesz.
- Do dumu.
- To weź i my tyż zara kup bilet, zara ci oddam.  
- Dobra. Kupię Ci.
     Aldona kupiła bilet. Kasjerka wydała jej ręcznie wypisany blankiet. Kobiety wyszły na zewnątrz. Skład pociągu był już podstawiony. Aniela rozsunęła drzwi i wraz z córką weszła do wagonu.  
- Dobry!- krzyknęła Aniela siadając naprzeciwko konduktora
- Dobry- mruknął pod nosem skwaszony kolejarz.
- I co tera. Nie będu już u nas jeździli?- zagadywała go.
- Ni. Tory rozbieru i zrobiu tu ścieżkę rowerowu.  
- Jo tam, a po cholerę ścieżka, a kto to będzie niu jeździć? Ja mówiłam już wej dawno, że ta Unia to nas wywiedzie.
- A ja żem głosował, żebyśma weszli do Unii…
- Bogać ni … Ja tam na wybory to nigdy nie chodzę, ale tera pójdę, bo my się podoba tera jak w Polsce je.
- Jo tam. Ja tera se musze roboty szukać. Tak wszędzie mówiu, że je tak dobrze, a u nas robotę dostać to je jak cholera cinżko.  
- Nu jo- przytaknęła Aniela.  
     Kobiety przyjechały do Ciućmaniji. Aldona poszła do swojego domu, zaś Aniela na plebanię po rower, a następnie  do kwiaciarni Drzazgowej. Przed sklepem stało kilka doniczek z chryzantemami. Kobieta sięgnęła z ziemi niedużą doniczkę z fioletowymi astrami o drobnych kwiatach, następnie weszła do budynku. W pomieszczeniu stały cztery kobiety, wśród nich była Jadwiga Gałkowa.  
- Ooo! Dzień dobry. Sto lat pani nie widziałam- wykrzyknęła Gałkowa.
- Dobry, dobry- odrzekła Aniela stawiając doniczkę na ladzie
     W kwiaciarni było więcej kwiatów niż zwykle. Zaś wszędzie gdzie pozostało wolne miejsce stały różnego rodzaju znicze. Od malutkich, filigranowych zalewanych zniczy, przez różnej wielkości wkłady do dużych, zalewanych ,,winogron’’.
- Co chcesz, Jadzia?- zapytała kierowniczkę gospody po GSie Drzazgowa.
- Nu wisz co przecież. Toć żem u Ciebie zamawiała.
- A jo! Zara Ci przyniese.
- Nu. To ile będzie?- zapytała Jadzia wyciągając z portfela banknot dwustuzłotowy.
- Sto pięćdziesiunt- odparła kwiaciarka podając Gałkowej dużą, wypełnioną butelkami z alkoholem, torbę.
- To te piędziesiunt se weź na następne zamówienie jako przedpłatę.
- Dobra. A ty Aniela co chcesz?
- Tote kwiaty i daj mnie trzy tote winogróna i ze sześć totych małych.
- Już. Tote kwiaty to je osiem, tamte trzy to je piętnaście, a totych sześć to je dziewięć. To będzie razem trzydzieści dwa.  
- To daj mi tu do torby.
- Czekaj. Ma być zimno we Wszystkich Świętych, to ci dam setkę, jak wrócisz ze cmentarza to se łyknij.
- Jo. Dzięki.
     Matka Mariusza zapłaciła trzydzieści dwa złote i poszła do domu. Robiło się już ciemno, dochodziła godzina siedemnasta. W kościele dzwoniły dzwony na wieczorną mszę świętą. Aniela chciała jeszcze pójść na różaniec, który był dwadzieścia pięć minut przed mszą, ale i tak by nie zdążyła, więc powoli szła do domu. Po powrocie z kwiaciarni zostawiła znicze w korytarzu, a kwiaty zaniosła do szopki. Rozebrała się usiadła przy stole i włączyła telewizor. Telewizor strzelił, na czarnym ekranie pojawiła się biała kreska i powoli cały ekran pokrył obraz. W telewizji grała akurat polska telenowela pt. ,,Wielki świat w małej dziurze, wy na dole, my na górze’’, która gromadziła przed telewizorami setki tysięcy kobiet i tysiące mężczyzn oraz setki dzieci, psów kotów, bażantów i tak dalej.  
- Ty tak z tym ogniem nie fantazjuj- dochodził głos z telewizora.
- A czemu niby?- zapytała kobieta na filmie.
- No bo jak się pod dupę podłoży ogień, to się człowiek nie może powstrzymać i sra.
     Aniela po tych słowach wyłączyła telewizor. Wstała z krzesła i poszła do kuchni zrobić sobie kolację. Otworzyła lodówkę, wyjęła masło i ser. Z kredensu sięgnęła talerz z charakterystycznym dla fajansu włocławskiego malowaniem. Położyła na nim trzy kawałki chleba posmarowała masłem i obłożyła serem. Nie zdążyła nawet ugryźć chleba, gdy nagle zrobiło się jej zimno. Wybrała popiół z pieca i napaliła. Na płycie pieca postawiła zaraz czajnik z wodą na herbatę.
Wieczorem około godziny ósmej Aniela usłyszała telefon. Wyszła z kuchni i skręciła w prawo. W korytarzu pod oknem stał stolik. Leżał na nim telefon. Aniela podniosła słuchawkę. Dzwoniła do niej jej siostra Maryla, która jak co roku miała przyjechać na Wszystkich Świętych.
- Halo, Aniela?- dobiegał głos ze słuchawki.
- Jo.  
- Wisz co, przyjadziem do Ciebie w Święto Zmarłych, tylko wisz, my na msze przyjadziem i po mszy do Ciebie, bo rano do rodziny Janusza jedziemy.
- Dobra. To przyjedźcie. Mówie przyjadu czy ni, już nawet miałam do was jutro dzwonić.
- Ni no my zawsze przyjiżdżama.
- To przyjedźta.
- No to na razie.  
- Cześć, cześć.
     Aniela odłożyła słuchawkę. Musiała teraz poinformować syna i córkę, żeby przyszli we Wszystkich Świętych. Kobieta wybiła numer i zatelefonowała do Mariusza.
- Halo- zawołał Mariusz.
- Słuchaj, w środę ciotka Maryla z Januszem przyjadu, wisz, żebyś po mszy na cmentarzu do mnie przyszedł.
- Przyjdę, przyjdę.
- Dobra, to tera tylko jeszcze do Aldony zadzwonię.  
     Kobieta odłożyła słuchawkę. Wróciła do kuchni i otworzyła zamrażalnik. Wyjęła z niego zamrożone udka z kurczaka. Włożyła je do zielonej emaliowanej miski i postawiła na lodówce.

pomidor7

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe, użyła 2372 słów i 12447 znaków. Tagi: #o #życiu #Mariusz #Aniela #wieś

Dodaj komentarz