Happyendów nie ma: rozdział drugi

W aucie przez chwilę panuje cisza, ale kiedy słyszę moją ulubioną piosenkę w radiu, podgłaśniam ją i zaczynam śpiewać. Leo przez jakiś czas patrzy na mnie zaskoczony, ale po chwili dołącza do mnie. Zaskakuje mnie, jak bardzo ładny ma głos, co mnie trochę onieśmiela, ponieważ ja niemiłosiernie fałszuje.  
Gdy piosenka się kończy, Leo naciska guziczek i włącza się płyta nieznanego mi zespołu. Chwilę przysługuje się, a potem zaczynam bębnić palcami o kolana.
-Są naprawdę dobrzy- uśmiecham się, a chłopak jeszcze trochę przykręca głośność. Jedziemy tak, bardzo zadowoleni, z otwartymi szybami, a ja widzę dziwne spojrzenia przechodniów.  
-Jesteśmy na miejscu- Leo zatrzymuje samochód, a ja otworam buzię ze zdziwienia. Jesteśmy przed czymś, co wygląda jak opuszczony magazyn i jak się domyślam faktycznie nim jest.  Chłopak otwiera mi drzwi, a ja wyskakuje szybko z samochodu, nie przestając wpatrywać się w budynek. Mimo, że ze ścian odpadają kawałki grafitty, nie pachnie tam za ładnie i ogólnie całe to miejsce wydaje się być zapuszczone- ma to pewnien urok.
-Wiem, że to nie najlepsza sceneria dla takiej dziewczyny jak ty, ale jeśli spodobał ci się ten zespół w samochodzie, to miejsce może też ci się spodoba.
-Dla takiej dziewczyny jak ja?- zaczynam się śmiać.- I miejsce mi się podoba.
Leo chwyta mnie za rękę i prowadzi w stronę drzwi, które otwiera srebrnym kluczykiem. Szczerze, to byłam pewna, że się włamiemy. Co za miłe zaskoczenie. Nie złamie prawa drugiego dnia pobytu w Londynie.
-To tutaj zazwyczaj spotykam się że znajomymi- uśmiecha się nieśmiało, a ja nie mogę uwierzyć, że pomyślał, że może mi się nie spodobać.  
W środku jest kolorowo, graffiti jest wszędzie, nawet na suficie i betonowej podłodze. Aż głupio mi chodzić po tych dziełach,  które są wyjątkowe, piękne i niewątpliwie niebanalne. Pod ścianami stoją sofy, co prawda stare i obdarte, ale to tylko dodaje temu miejscu odpowiedniego charakteru. Jest bardzo jasno, a to dzięki dużym oknom, a na niektórych widzę witraże, jakich jeszcze w życiu nie widziałam. Na końcu magazynu jest niewielka scena, na której widzę instrumenty i od razu biegnę w tamtym kierunku. Biorę gitarę elektryczną do ręki i prosząco patrzę na Leo.
-Włączysz? Chciałbym pograć- przygryzam wargę, a on kiwa głową i zaczyna się cicho śmiać.  
Kiedy już uruchamia sprzęt, zaczynam cicho przdąkać piosenkę, której nauczył mnie Kuba. Po chwili zaczynam mocniej uderzać o struny, a melodia robi się bardziej wyraźna. Leo patrzy na mnie zaskoczony, jakby to, że nie umiem śpiewać,  oznaczało, że nie umiem grać. Możliwe też, że zabawnie wyglądam z tym instrumentem, ubrana w sukienkę i koturny.
-Co to za piosenka?- pyta, kiedy odkładam gitarę i siadam na krańcu sceny, machając nogami i patrząc się na sufit. Siada obok mnie, a jego ramię dotyka mojego.
-Stara, polska piosenka- uśmiecham się do niego.
-Lubisz ją?
-Nieszczególnie, ale nauczył mnie jej mój przyjaciel, więc jest dla mnie wyjątkowa- wstaje i zeskakuje ze sceny, a potem podbiegam do kanapy i rzucam się na nią. Jest wygodna, pachnie papierosami, a moim zdaniem, świetnie się na niej leży.  
Kątem oka widzę jak Leo podchodzi do mikrofonu i bierze gitarę klasyczną do ręki, a ja już wiem,że szykuje się niesamowity koncert. Przy pierwszych dźwiękach, wiem już, że zagra coś hiszpańskiego, a po moich plecach przebiega przyjemny dreszcz. Podnosze głowę, żeby go lepiej widzieć i uśmiecham się lekko pod nosem, kiedy widzę jak stoi z przymrużonymi oczami i delikatnym uśmiechem na ustach. Gdy znów opadam na plecy, zaczyna śpiewać, a ja ledwo co powstrzymuje okrzyk zdziwienia. Śpiewa jeszcze lepiej niż w samochodzie.  
Siadam prosto i zaczynam wpatrywać się w niego jak zaczarowana, ma tak piękny i delikatny głos, że mogłabym słuchać go godzinami. Chyba będę musiała go poprosić, żeby zaczął śpiewać mi na dobranoc.  
-Brawo- zaczynam klaskać, a Leo śmieje się i odkłada gitarę. Zeskakuje ze sceny i lekko się kiwając, idzie w moją stronę. Siada na krawędzi sofy, jakby się mnie bał, ale uśmiecha się, chyba zadowolony ze swojego wykonania, nieznanej mi, piosenki.  
-Jak się podobało?  
-No nie wiem- próbuje się z nim drażnić, ale wiem, że moje wcześniejsze zachowanie mnie zdradziła. Mogłam nie bić mu brawa.
-Tylko nie bądź zbyt krytyczna- szturcha mnie lekko w ramię, a ja przyznaje, że ma talent. Jednak nie byłabym mną, gdybym nie powiedziała mu, że nie jest jeszcze najlepszy na świecie i powinien jeszcze trenować. Ze śmiertelną powagą, ale z rozbawienia w oczach przyznaje mi rację, a potem kładzie się na kanapie, dając głowę na moje kolana.
-Takie rzeczy na trzeciej randce- śmieje się, ale nie zrzucam jego głowy. Jego towarzystwo mi pasuje. Jest miły, zabawny i ma dystans do siebie.  
Nagle wpadam jakiś dziwny pomysł.  
-Leo?- pytam nieśmiało, bo nie wiem jak zareaguje.
-Tak?
-Czy mogłabym porobić ci zdjęcia? No wiesz, jak grasz- mówię coraz bardziej zawstydzona.
Leo patrzy na mnie zaskoczony, a ja już wiem, że się nie zgodzi. Co ze mnie za idiotka? Pytam nowo poznanego chłopaka czy mogę mu zrobić zdjęcia! Przecież on uzna mnie za wariatkę!  
Już mam wszystko odwołać i kazać mu zapomnieć, kiedy uśmiecha się lekko i ze śmiechem kiwa głową.  
-Co?- pytam lekko zdezorientowana.  
-Po co ci moje zdjęcia?- przechyla głowę na bok, widocznie rozbawiony, a ja mam ochotę kazać mu przestać się uśmiechać.  
-Jestem fotografem. Ale jeśli nie chesz, to nie- odwracam wzrok.
-Jeśli bym się zgodził, co byś z nimi zrobiła?- opiera głowę na moim ramieniu, a ja poruszam się niespokojnie. Mam dziwne wrażenie, że ciągle się ze mnie nabija.  
-Pewnie bym sprzedała- wzruszam ramionami i wstaje. Muszę się trochę poruszać. Nic nie robienie mi nie służy, wymyślam wtedy głupie rzeczy. Już chce zacząć chodzić tam i z powrotem, kiedy Leo chwyta mnie za rękę i odwraca w swoją stronę. Jego ciepły uśmiech sprawia, że czuję się lepiej, choć trochę.  
-Okay, możesz mi zrobić sesje- porusza zabawnie brwiami, a ja wpuszczam powietrze z płuc i wesoło kiwam głową. Mam przeczucie, że te zdjęcia będą bardzo dobre.
Resztę popołudnia spędzamy w parku, rozmawiając o naszych  planach na przyszłość. Leo jest zdziwiony, kiedy mówię mu, że w sumie nie jestem pewna co chce robić w życiu.  
-Dlaczego?- siadam na ławce i zaczynam machać nogami, patrząc się na staw w którym pływają łabędzie i kaczki. Chłopak staje obok mnie i z uśmiechem patrzy na mnie z góry, przez co czuje się jak dziecko.
-Wyglądasz na dość poukładaną.
-Czy ja wiem? Śpię u obcych, nie mam stałej pracy, skończyłam tylko liceum i nawet nie mam chłopaka- śmieje się, a on siada obok mnie.
-No to faktycznie nie ciekawie- przyznaje żartobliwie, a ja wbijam mu łokieć pod żebra i uśmiecham się niewinnie. Leo przewraca oczami i zaprasza mnie na coś do jedzenia.  
Chwilę zastanawiamy się gdzie iść, ale ostatecznie decydujemy się zjeść w małej knajpce na rogu ulicy, tuż obok parku. Siadamy przy stoliku pod oknem przez które świetnie widać ruchliwą ulice i zielony park.
-Co polecasz?- pytam, otwierając menu.
-Burgery, są świetne- macha na kelnerke, która podchodzi do nas i ze sztucznym uśmiechem odbiera od nas zamówienie. Kiedy odchodzi, zaczynamy oceniać jej, nieudany, strój, śmiejąc się na głos, przez co ludzie patrzą na nas jak na nienormalnych.
W końcu dostajemy zamówienie, a ja uśmiecham się pod nosem. Jedzenie wygląda naprawdę dobrze, ładnie pachnie i mam ochotę je już zjeść. Leo nalewa mi lemoniady do szklanki i wgryza się w bułkę z mięsem, a trochę sosu brudzi mu podkoszulek.  
-Ale z ciebie ciapa- śmieje się i pomagam mu zbyć plamę, ale tak naprawdę tylko bardziej ją rozcieram.- Idź to przeprać wodą i mydłem- uśmiecham się do niego i siadam na swoim miejscu. Odchodzi, lekko się kiwając, a ja zaczynam jeść moją porcję. Burger jest naprawdę dobry, w sumie najlepszy jaki do tej pory jadłam. I dlatego tak bardzo lubię podróże. Poznaje nowe rzeczy, uczę się i wiem, że za rogiem czeka coś lepszego, ciekawszego, a ja to znajdę. I kiedy już się tak stanie to najlepsze uczucie na świecie. Właśnie dlatego rozkoszuje się jedzeniem tego burgera, w małej knajpce po środku Londynu.
-Samkuje?- pyta Leo i siada na swoim miejscu, a ja widzę na jego podkoszulku mokrą palmę.  
-Och, tak- odkładam bułkę na talerz, kiwając głową. Chłopak patrzy na mnie przez chwilę, nic nie mówiąc, tylko lekko się uśmiechając. Upijam łyk wody, a kiedy jego wzork nadal mnie świdruje, wybucham śmiechem.
-Mam coś na twarzy?- dotykam kącika ust.
-Nie, zastanawiałem się tylko czy masz ochotę iść ze mną na imprezę.  
-Jasne, tylko musimy wrócić do domu, żebym mogła zabrać aparat i przebrać się w coś innego.
Leo uśmiecha się i zapewnia mnie, że będziemy się świetnie bawić, a kiedy kończymy jeść, płaci. Wychodzimy, gdy na dworze jest już ciemno i całkiem chłodno, ale mimo wszystko przyjemnie. Dochodzimy do samochodu i szybko do niego wsiadamy, a Leo włącza ogrzewanie.
-Jesteśmy!- krzyczy, kiedy wchodzimy do domu, a w przedpokoju pojawia się uśmiechnięta Kim, w czerwonej sukience i wysokich obcasach. Wygląda naprawdę pięknie.  
-Iza!- krzyczy, a ja patrzę na nią zdziwiona. Podbiega do mnie, bierze mnie za rękę i mocno ciągnie do pokoju w którym tymczasowo mieszkam.  
-Co jest?- pytam, siadając na miękkim łóżku i obserwując jak Kimberly chodzi tam i z powrotem w swoich wysokich butach. W końcu staje nade mną, a ja unosze głowę.
-Leo zaprosił cię dziś na imprezę?- siada obok mnie, a potem podpiera głowę na ręce.  
-Tak, ty też idziesz?- przyglądam się jak nawija kosmyki włosów na długie palce i w głębi duszy jej ich zazdroszczę. Jej włosy są śliczne, a do tego ma idealną figurę oraz błyszczące oczy, jest chyba najliczniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałam.
-Och, nie- kręci głową i uśmiecha się, odsłaniając białe zęby.- To nie moje klimaty, za dużo tam znajomych, ale nie będę miała ci za złe jak pójdziesz. Ja ukradne cię jutro.
-Zgoda- śmieje sie, lekko kiwając głową, a potem podchodzę do walizki z której jeszcze nie wypakowałam ubrań.  Wyciągam z niej moją ulubioną czarną sukienkę z koronkowymi plecami na grubych ramiączkach i nieśmiało pokazuje ją Kim, pytając czy mogę ją ubrać.  
-Jutro, jak pójdziesz ze mną do klubu, tak gdzie dziś idziesz wszyscy są na luzie- tłumaczy, zaczynając grzebać w  moich rzeczach, aż w końcu wybiera coś co mogę założyć. Rozkłada wszystko na łóżku i uśmiecha się zadowolona.
-Jeansy z dziurami na imprezę i biały podkoszulek?- jestem zdziwiona. Zazwyczaj nie ubieram się tak, kiedy wychodzę na miasto.
-Cóż, takie towarzystwo- wzdycha teatralne i podaje mi moje półbuty na obcasie i skórzaną kurtkę.- Co nie zmienia faktu, że będziesz tam najładniejszą dziewczyną.  
-Nie przesadzaj- czerwienie się.
Kim nie ma czasu mi odpowiedzieć, bo Leo wchodzi do pokoju i chwyta mnie za nadgarstek, mówiąc, że musimy już iść. W ostatniej chwili wyrywam się mu, biorę mój ukochany aparat do ręki, a potem z krzykiem, żeby na mnie poczekał, biegnę po schodach w dół.


Cześć!

Kolejna część i mam nadzieję, że przypadkie Wam do gustu! A jak tam Wasza "złota"(????), polska jesień?


                          Przesłodzone

Przeslodzone

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2082 słów i 11663 znaków.

Dodaj komentarz