Zakon - część 18

- Jak śmiałeś?!!! – wściekły ryk rozjuszonego Mistrza poniósł się echem po komnacie i mógłbym przysiąc, że dotarł nawet do koniuszych w stajniach. – Zleciłem ci proste zadanie! Miałem tam wejść i go zgładzić, a ty mówisz mi, że on dalej żyje?! Na dodatek są z tobą przedstawiciele naszego włoskiego odłamu, wiec podejrzewam, że musieli niejednokrotnie ratować twój tyłek z kłopotów, w które się wpakowałeś! Nie wierzę, że mogłem wyszkolić takiego nieudacznika!
- Mój mistrzu – padłem przed nim na kolana. – Pokornie błagam o wybaczenie, nie powtórzę więcej swego haniebnego błędu, lecz proszę o danie mi jeszcze jednej szansy, by mógł naprawić to, co popsułem.
Mężczyzna spojrzał na mnie spod oka i wstał ze swego siedziska. Skuliłem się w sobie, jego postać wznosiła się nade mną niczym złowroga góra.
- Ty śmiesz mnie prosić o wybaczenie? Ty? A kim ty jesteś, by w ogóle kierować do mnie takież słowa? Jesteś nikim! – zacisnąłem zęby z rozpaczy, wiedziałem, że nie mam już żadnych szans, by odkupić jakoś swe winy. Wszystko było już kompletnie stracone!
- Panie, wybacz, że ośmielam się wtrącić w takiej sytuacji, lecz twój rycerz dwukrotnie uratował me życie, gdy byłam więziona przez włoskie siły – wtrąciła się Victoire. Alexander spojrzał na nią ze znaczny zdumieniem. Z zasady żadna kobieta nie śmiała mu nigdy przerwać. Po raz pierwszy też ujrzał członka Zakonu, który nie jest mężczyzną!
- A kim ty jesteś, kobieto? Pierwszy raz widzę, by twoja płeć miała wstęp do Zakonu, jako jeden z jej członków. Widać nie tak bardzo pomyliłem się w ocenie funkcjonowania włoskiej części naszego bractwa – sarknął niewzruszony Mistrz. Z ukosa zerknąłem na towarzyszkę i zauważyłem, że bardzo nie spodobało jej się to, co on właśnie powiedział. A znając nią teraz właśnie zacznie się ostra wymiana zdań. Tych dwoje raczej nie popuści i skoczą sobie do gardeł, ale to kobieta była tutaj niestety na straconej pozycji. Nie mogła wygrać tego pojedynku. Nie była wysoko postawionym assassynem, by móc konkurować z Alexandrem.
- Jestem Victoire, Mistrzu Alexandrze i śmiem podważyć twe zdanie co do systemu szkolenia włoskich assassynów – rzekła powoli, a jej ciemne oczy zwęziły się nagle, jak u kota. Przeczuwałem, że zamierza zaatakować Mistrza i bynajmniej nie przebierać w środkach.
- Hmmm... Nie zgadzasz się z moją opinią, tak? – syknął wciąż zły. Modliłem się w duchu, by kobieta dała sobie spokój i jednak odpuściła.
- Nie, nie zgadzam się. Jesteśmy świetnie wyszkolonymi członkami Zakonu i to, ze mój Mistrz przyjmuje do swych szeregów także kobiety dowodzić może tylko temu, iż wierzy w nasze zdolności bojowe, których niejednokrotnie dowiodłyśmy już na polu walki. Nie jesteśmy strachliwymi angielskimi niewiastami, które boją się wyjść ze swych mieszkań, gdy mgła zbyt mocno spowije świat. Nie, panie mój. My walczymy na równi z mężczyznami i tak samo, jak oni giniemy. – niemal widziałem, jak stoi przed nim dumnie wyprostowana z wysoko uniesioną głową.
- Ja raczej powiedziałbym, że zgoda na to, by członkami Zakonu zostawały kobiety, jest wynikiem głupoty twego Mistrza. A teraz z łaski swojej, jeśli nie masz nic istotnego do powiedzenia w tej sprawie, to oddal się stąd i wracaj wraz ze swymi kompanami do kraju. Nie potrzebujemy tutaj słabeuszy!... Poza tym nie wydaje mi się, by twe słowa jakoś znamiennie wpłynęły na to, co chcę z nim zrobić!
- Mówisz o nim tak, jakby nic dla ciebie nie znaczył! A przecież to ty go wyszkoliłeś na dobrego członka Zakonu, który tylko trochę zawinił – kontynuowała cierpliwie swą wypowiedź Victoire, choć słyszałem dźwięczący w jej głosie gniew.
- Bo nie znaczy! – ścisnęło mnie w gardle. Z trudem tłumiłem cisnące mi się do oczu łzy. Nie mogłem uwierzyć, że on to powiedział! – Jest moim potomkiem, tak, ale to, że zaciążyłem jego nieżyjącą matkę nie znaczy wcale, ze spokojnie będę patrzeć na to, jak ten bezmozgi kretyn niweczy cały mój misternie sklecany plan, nad którym pracowałem skrupulatnie przez ostatnich kilka miesięcy! Sądziłem, że mój syn mnie nie zawiedzie w tak ważnej chwili, ale jak widać, bardzo się co do niego pomyliłem!
W komnacie zapadła głucha cisza. Słowa Mistrza wszystkich zaszokowały, czułem jednak, że wpatrują się we mnie jak w dziwowisko... Tak się tez czułem, jak wystawiony na widok publiczny, na szyderstwo innych, nieznających mnie ludzi. Starałem się zniknąć, skulić w sobie.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 847 słów i 4684 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Freya

    Łeee...widzę, że chyba wszystko piszesz na telefonie, więc moja uszczypliwość względem pisowni była irracjonalna. Wybacz. To opko zdecydowanie nie kręci cię, przez pół roku 18 odcinków świadczy o niskiej motywacji. Największą liczbę odsłon ma Agat, cóż, życzę więcej zapału i pomysłów :D

    8 wrz 2016

  • elenawest

    @Freya no właśnie muszę przysiąść nad Zakonem. Akurat tę część pisałam na kompie. Ale jak się nie podoba, to nie musisz przecież czytać...

    8 wrz 2016