Zakon - część 9

Wstrzymałem oddech, bojąc się, że strażnicy mnie usłyszą. O przedzieraniu się przez krzaki nie było teraz nawet mowy. Zamarłem, modląc się, by mnie nie odkryli. Przez chwilę miałem wrażenie, że odgłosy przedzierania się przez chaszcze zbliżają się w moją stronę, byłem już niemal pewny, że mnie złapią. Straciłem nadzieję na jakąkolwiek szansę ucieczki. Jednakże ten, który mnie szukał, zaniechał swego obowiązku jakieś 50 metrów ode mnie. Rozejrzał się jeszcze pobieżnie wokół i mrucząc coś pod nosem, zawrócił. Odważyłem się zaczerpnąć powietrza dopiero kiedy odgłosy szamotaniny, gniewne okrzyki mej dotychczasowej towarzyszki i stukot kopyt o kamienne podłoże oddaliły się na tyle, bym bez strachu mógł wyściubić nos na zewnątrz. Wyczołgałem się powoli z kryjówki, starając się nie narobić hałasu i cały czas uważnie nadsłuchując czy ktoś nie nadjeżdża. Kiedy się wreszcie wyprostowałem aż chrupnęło mi w kościach, a ja poczułem niewyobrażalną ulgę. Rozejrzałem się dokoła i w wysokiej trawie po mojej prawej stronie dojrzałem jak coś delikatnie błyszczy. Już podnosząc niewielki przedmiot wiedziałem, że najpewniej będę musiał się poświęcić i rezygnując z natychmiastowego opuszczenia Włoch, skupił się na najlepiej bezkrwawym i niezbyt głośnym odbiciu Victoire z więzienia. Sprawa była o tyle poważna, że nie miałem bladego pojęcia gdzie zawieziono kobietę, a w razie niepowodzenia i jej śmierci na mój kark spadłby gniew nie tylko mistrza i mego ojca, ale również jej rodziny. Patrząc teraz na niewielki medalion, na którym złotem połyskiwał żołądź, zdałem sobie sprawę, że przez przypadek współpracowałem z córką samego Samuela Vincenzio Arturosa, naszego największego i najbardziej dobrotliwego darczyńcy!  
- Cholera jasna! Czy ja zawsze muszę pakować się w coś co przerasta moje siły? Ojciec mi przecież mówił, że Zakon to nie miejsce dla mnie, że sobie nie poradzę... To nie, się uparłem jak ten skończony kretyn! I na co mi to wszystko? - zmierzając ostrożnie w stronę zakrętu, za którym zniknęli strażnicy, moje myśli dalekie były od tych, które powinny mi teraz towarzyszyć...
Przeszedłem może z kilometr, gdy w końcu ujrzałem strażnicę. W pobliżu nie było żadnych żołnierzy, ale wiedziałem, że raczej nierozsądnie byłoby podejść do budynku bez sprawdzenia czy jest ktoś w środku. Niestety w pobliżu nie było żadnych zarośli, w których mógłbym się schować, by obserwować teren. Marco zabrał mi również moje ukryte ostrze, więc w razie czego tak naprawdę nie miałbym czym walczyć, a za taką tradycyjną walką wręcz nie bardzo przepadałem...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 500 słów i 2759 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Ooo, widzę, że nadrabiasz zakon ^^ Tylko czemu rozdziały są takie krótkie? xD

    27 kwi 2016

  • elenawest

    @Kuri bo muszę nad tym przysiąść, a nie chciałam was dłużej w oczekiwaniu zostawiać, więc dodałam krótszy

    27 kwi 2016

  • igor

    @elenawest lepiej rzadziej a dłuższy, tyle wytrzymamy. Przy tak krótkich historia się rozmywa.

    27 kwi 2016

  • elenawest

    @igor dobra, napiszę cusik dłuższego :-D

    27 kwi 2016