Historia lasu Lingstoon cz. 6

18
Pan Ian McStarloon siedział wygodnie w swoim fotelu i sączył drinka. W telewizji nie było nic ciekawego, więc szybko wyłączył odbiornik. Jego wzrok zatrzymał się na oszklonym kle. Zastanawiał się, co też mogło zostawić coś podobnego. Jest już zbyt stary, pomyślał. Trzydzieści lat temu założyłby płaszcz i pognał do lasu naprzeciw Kłowi. Ponownie poczuł woń przygody. Zapragnął mimo wszelkich przeciwności na nowo poczuć, że jeszcze żyje.
- O cholera...- jęknął kiedy podnosił się z fotela. Ten stary gamoń Wlligins widział potwora. Stary Wlligins trzydzieści lat temu odbił mu dziewczynę. To Wlligins był ojcem odrodzenia Lingstoon. Wlligins to, Wlligins tamto. A przecież ten cholerny dziad nie był nawet w połowie tak mądry jak Ian.  
     Krew buzowała mu w żyłach. Szybko dopił drinka i przeszedł do drugiego pokoju. Tam, w centralnym punkcie przypięty był wycinek z gazety. "Wlligins widział potwora! Mieszkańcy Lingstoon zaczynają wierzyć!” głosił główny artykuł. Niżej był fragment tej samej gazety, tego samego numeru, jednak z dalszej strony: "Starloon przedstawia dowód na istnienie Kła!”. News o jego znalezisku był kilka stron dalej. Jak to możliwe, że twardy, niezbity rzeczowy dowód przegrał z jakąś nadmuchaną relacją starego wariata?
     McStarloon zamachnął się i zrzucił wszystkie przedmioty ze stołu stojącego pod ścianą. Całe życie był skromny. Całe życie ustępował. Całe życie był za czyimiś plecami. Całe życie...  

Dość.

     Zerwał wycinek ze ściany, zmiął i rzucił w kąt. Wrócił do fotela, krzywiąc się podniósł butelkę i pociągnął soczyście. Potem podniósł strzelbę, sprawdził naboje i ruszył do drzwi.
- Może i Wlligins widział potwora, ale to McStarloon będzie tym, który potwora zabije. – wydyszał do siebie. Szybko zarzucił płaszcz i wyszedł z domu. Był środek nocy. Gwiazdy i księżyc świeciły intensywnie, jednak nie skutkowało to dobrą widocznością. Było tak dlatego, ponieważ wszystko dookoła spowijała mgła. Staruszek widział góra dwadzieścia metrów do przodu.  
     Po paru krokach zorientował się, że wyszedł w kapciach. A niech mnie chuj strzeli - pomyślał. - Nie wrócę teraz do domu. Nie po tym jak wreszcie zdecydowałem się wyjść przed szereg.  
Szedł potykając się co chwila. Był pijany i robił mnóstwo hałasu. Chwiejnym krokiem minął kilka zabudowań i wszedł do lasu. Tam było o wiele ciemniej. Drzewa nie tylko blokowały światło, ale też wiatr. Ian niewiele widział i niewiele słyszał, parł jednak do przodu, zaczepiając się o liczne krzewy i potykając o konary.
- Już ja ci pokaże...- W tym samym momencie padł jak długi. Chciał od razu poderwać się i iść dalej, jednak nie mógł. Zauważył, że noga zaklinowała się pomiędzy wystającymi korzeniami. – Kurwa.  
     Był bosy. W całym tym szeleństwie musiał zgubić gdzieś powycierane kapcie. Szarpnął. Nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz i jeszcze raz. Rozpolała mu tylko noga przy kostce. Otarcie zaczęło krwawić. Strzelba, pomyślał, po czym wziął zamach i uderzył kolbą w swoją pułapkę. Korzeń nie ustąpił, ale zdawało mu się, że słyszał drobny trzask. Wziął kolejny zamach, ale tym razem trafił we własną nogę.
- Jasna cholera! – zawył z bólu. W tym momencie wiele by oddał, aby móc wrócić na swój fotel. Zaczął się trząść z zimna, a po policzkach spłynęły mu łzy. Wtedy usłyszał trzask pękającej gałęzi gdzieś za nim. Natychmiast się odwrócił, na tyle, na ile pozwalała mu noga.
- Kto tam jest?  
     Odpowiedziała mu cisza. Po chwili na nowo zaczął szarpać nogę nie zważając na ból. Nastąpił kolejny trzask, tym razem bliżej. Staruszek rozglądał się nerwowo. Jego oddech, widoczny w zimnym powietrzu, stawał się coraz szybszy. Starał się coś zobaczyć, ale mgła stała się zbyt gęsta.  
     W desperacji spojrzał jeszcze raz na strzelbę. Może uda mu się odstrzelić korzeń? Ale rozrzut... Z tej odległości równie dobrze może odstrzelić sobie nogę. Czuł na plecach zimny pot.
     Chrzęst. Tym razem niemal zza jego pleców. Odwrócił się szybko. Nic. Jebać to – pomyślał i wycelował w korzeń. W tym samym momencie poczuł, jak coś ciepłego spływa mu po nodze. Dziwne. Spojrzał w tamto miejsce i zauważył grubą gałąź wbitą w tył jego uda. Przeszła na wylot i dostrzegł z przodu czerwoną końcówkę z której kapała krew. Gałąź się poruszyła. Chwila....
     To wcale nie była gałąź. Ian powiódł wzrokiem po ciemnym obiekcie. Podniósł głowę i zauważył jasne zielone ślepia wpatrujące się w niego.  
- Oż kur...- zdążył pomyśleć zanim szpon potwora znalazł drogę do jego podbrzusza. Jednym szybkim ruchem pazur przejechał od lewej, do prawej patrosząc staruszka. Jego wnętrzności parowały w zimnym powietrzu. Ian zachwiał się i upadł.  
- A jednak. – zdążył jeszcze pomyśleć zanim objęła go ciemność.  


19
Harry wszedł do domku i zasunął za sobą drzwi. Dziewczyny spały już we własnych łóżkach, albo udawały, że śpią. Może to i lepiej? Nieważne. Wygląda na to, że ta sprawa, którą rzekomo do niego mają nie była taka paląca. Usiadł na swoim miejscu i wyciągnął mapę. Przy ogniu spotkał jeszcze niemieckich turystów, którzy tak jak oni wybierali się jutro głębiej do lasu. Mieli całkiem niezły pomysł, aby pójść w tę stronę, gdzie jeszcze żadni turyści się nie wybrali, a Bert mówił, że niewiele wiedział o tym miejscu. Z mapy można było wywnioskować, że tamten rejon może być pełen mokradeł. Będzie to z pewnością niebezpieczny i trudny do przebycia teren, ale grupa powinna dać radę. Jutro to im przedstawi i razem podejmą decyzję. Teraz pora zregenerować siły.  

Mimo, że mieli do dyspozycji trzy łóżka, Lisa i Tommy zmieścili się na jednym. Imponujący wyczyn, biorąc pod uwagę zwłaszcza rozmiar chłopaka. Elma zabrała tylko rękawiczki i wyszła z domku. Nie miała jeszcze ochoty iść spać, mimo wyraźnego zmęczenia. Podeszła jeszcze raz na środek polany i wpatrywała się w gasnący ogień. Kiedy zgaśnie, będzie trzeba wracać i próbować zasnąć. Wyglądało na to, że w niektórych miejscach zaczęła pojawiać się mgła.  
     To nie ma sensu. Zaczęła iść w stronę chatki, gdy jednak do niej dotarła, minęła ją i poszła dalej, w las. Przeszła tak kawałek i po chwili ledwo widziała już polanę. Gdzieś tu czai się straszna, straszna bestia, a ja stoję tu bezbronna jak ofiara – pomyślała. Mgła zaczęła wtykać swoje jasnoszare palce między drzewa i krzewy. Dziewczyna z każdą minutą widziała coraz mniej.
- Przerażający las. – powiedziała przed siebie, po czym odróciła się i poszła spać. Nie miała pojęcia, że kilkanaście metrów dalej przyglądała jej się para zielonych oczu. Potwór odczekał jeszcze chwilę, po czym ruszył dalej rozglądając się i węsząc. Musiał być bardzo ostrożny, gdyż ciągnął za sobą ciężką zdobycz.

20
To był najzwyklejszy poranek w Lingstoon. Dave odpalił swojego Chevroleta i nacisnął pedał gazu. Gdy przyjechał na komisariat, szeryf czekał na niego przy biurku. Czyżby coś przeskrobał?
- Dave. – szeryf podszedł do niego pierwszy. – Dobrze, że jesteś mamy wezwanie.
- Co się stało, dlaczego na mnie czekałeś?
- Bo dzwoniła twoja ciotka, znowu ma jakieś problemy z McStarloonem. To chyba dobrze, że poczekałem z tym na ciebie, nie?
- Jasne, dzięki szefie. Już tam jadę.
     Bycie policjantem w Lingstoon było piekielnie nudnym zajęciem. Dave podczas swojego krótkiego stażu pracy jak dotąd nie musiał nawet wyciągać broni z kabury. Najciekawsze wezwanie miał wtedy, gdy turyści z Anglii zrobili burdę w hotelu, ale i tak byli zbyt pijani, aby stanowić wyzwanie dal młodego policjanta.
     Jego ciotka cierpiała na starczą demencję i często wydzwaniała na policję. Pamiętała, że jej siostrzeniec tam pracuje i uznawała, że może to bezkarnie wykorzystywać. Kumple Dave’a mieli dość przypominania jej, że jej mąż nie żyje od dwudziestu lat, albo uspokajania jej po tym, jak pan Ian za głośno ogląda telewizję. Całe szczęście, że szeryf na niego poczekał. Funkcjonariusz po chwili był już u ciotki.  
- Cześć ciociu, to ja Dave. – staruszka wpatrywała się w niego intensywnie. – Dave, twój siostrzeniec. Pracuje w policji. Dzwoniłaś.
- Ah tak, rzeczywiście. Chodzi o pana Iana. – McStarloon był jej sąsiadem, którego szczerze nie znosiła. – Martwię się o niego.  
     To było coś nowego.  
- Co się stało?
- Zbudził mnie w nocy hałas. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam pana Iana zataczającego się na ulicy. Już miałam do was dzwonić, ale ten fircyk szybko sobie poszedł. Rano, po śniadaniu poszłam do niego zwrócić mu uwagę, aby więcej mnie tak nie budził i nie straszył w środku nocy. Drzwi były otwarte, a w środku nikogo nie było.
- Dobrze, rozumiem. Zostań w domu i o nic się nie martw. Pójdę to sprawdzić.
- Uważaj Dave. – ciotka złapała go za rękaw. – gdy go widziałam w nocy miał przy sobie strzelbę.

Drzwi rzeczywiście były szeroko otwarte. Wokół poprzewracanych było sporo rzeczy, ale zdecydowanie nie wyglądało to na włamanie. Dave podniósł z ziemi opróżnioną butelkę wódki. Wydaje się, że to może być problemem pana Iana. Zerknął do drugiego pokoju. Tam było jeszcze gorzej. W dodatku znalazł też więcej pustych butelek. Wygląda na to, że staruszek upił się wczoraj na cacy i odstawił niezły cyrk. Być może trzeba będzie zrobić ekipę poszukiwawczą i go poszukać. Mógł leżeć gdzieś pijany w rowie. Mógł nawet nie żyć. Dave się pospieszył.
     Wyszedł z mieszkania i poszedł w kierunku, w którym w nocy, jak twierdziła ciotka, poszedł McStarloon. Przeszedł dobre kilkadziesiąt metrów i dotarł na skraj lasu. Już miał wracać, gdy nagle kątem oka dostrzegł coś dziwnego w trawie. Był to stary kapeć. Mógł tam równie dobrze leżec od tygodnia. Nic nie kosztuje jednak sprawdzić odrobinę dalej. I rzeczywiście, kawałek dalej odnalazł drugi kapeć. Dave mruknął pod nosem, jak to mówią na filmach policjanci? Ah tak, nie należy wierzyć w przypadki i zbiegi okoliczności. Poszedł dalej.
     Wreszcie dotarł do miejsca z którego zobaczył coś dziwnego. Podszedł bliżej i o mało nie zwrócił śniadania. Między korzeniami znajdowała się ludzka stopa z karykaturalnie wręcz wystającą kością. Była zaklinowana w drzewie. Obok otoczony przez chmarę much znajdował się zwitek jelit i organów wewnętrznych. Wszędzie było pełno krwi.
- Chryste...- Dave odszedł kawałek i oparł się o drzewo. Walczył przez chwilę z samym sobą, po czym uruchomił krótkofalówkę.  
- Dave? Halo? Co się stało.
- Zbierz chłopaków i przyjeżdżaj do mojej ciotki. Prawdopodobnie mamy ofiarę śmiertleną.
- Co u licha? D-Dave?
- Kurwa, ktoś chyba zarżnął Iana jak świnię!

c.d.n.

SzkarlatnyJenkin

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 1967 słów i 11104 znaków.

4 komentarze

 
  • SzkarlatnyJenkin

    Dziękuję za tę miłość : )

    4 gru 2014

  • nila

    Kocham to !!

    4 gru 2014

  • SzkarlatnyJenkin

    Cieszę się, że Ci się podoba i dziękuję za wszystkie miłe komentarze :)

    3 gru 2014

  • Cam

    O żesz.. Uwielbiam...

    3 gru 2014