Hajmat - Rozdział 3

Rozdział 3
     

Warta



- A ona my na to. Nic nie czuje !!! – wszyscy zebrani rechotali z kawału Zapodolkiego. A on sam najbardziej. Ich śmiechy niosły się straszliwym echem w głąb tunel. Chociaż żart był bez sensu to Kacper również się uśmiechnął.
- Ta przed "Końcem” wszystko było łatwiejsze. – powiedział w zadumie jeden z mężczyzn.  
Koniec, apokalipsa, zagłada, dzień sądu tyle nazw i wiele innych posiadał jeden dzień który odmienił życie tych nielicznych którzy przeżyli. Kacper używał tego pierwszego określenia według niego była taka "neutralna”. Nie pamiętał co się stało tego dnia miał tylko 2 lata. Później dowiedział się że rozpętała się wielka wojna, ostatnia wojna. Nikt nie wiedział kto zaatakował pierwszy. Człowiek użył swojej najstraszniejszej broni. Bomby spadły na cały świat który skończył się w ułamku sekundy. Były miejsca gdzie pociski które spadały można było liczyć w dziesiątkach. Katowice największe miasto na Śląsku przed "końcem” to tam właśnie miały uderzyć 3 głowice, ale żadna nie dotarła dokładnie w cel. Wszystkie bomby uderzyły po za obrębem miasta. Lecz miasto i tak wyginęło poziom skażenia jest tak duży że życie jest tam nie zdatne, a przebywanie teraz tam dłużej niż 4h powoduje śmierć. Nawet przy maksimum ostrożności i w skafandrze ochronnym. Wielka metropolia wyginęła w ciągu kilku dni. Inne miasta spotkał podobny los. Nic ani nikt nie był stanie ukryć się przed niewidzialną siła jaką jest promieniowanie i mutacje. Gdy rozległy się pierwsze syreny alarmowe zapanował chaos ludzie ruszyli do piwnic, schronów i co mądrzejsi do kopalni. To właśnie w tym ostatnim miejscu ludzie mieli największe szanse do przeżycia. I to tu schroniła się rodzina Kacpra. Przed wojną mieszkali na Osiedlu Powstańców oddalonym od kopalni ok. 300m. Matka chłopca była przedszkolanką, a ojciec pracował na kopalni. Gdy ryk syren rozdarł powietrze Kacper był w przedszkolu matka nie czekając wzięła syna i pobiegła do męża. Ten już czekał na nich przed bramą. Byli pierwszą rodziną którą schroniła się na dole. Później przybywali inni którzy przynosili coraz to straszniejsze wieści. Mijały godziny a ludzi przybywało wreszcie podjęto decyzję aby zatrzymać windę. Kilku mężczyzn w tym ojciec Kacpra wzięło i zablokowało "szole” aby nie mogły wjeżdżać na górę. Dało się słyszeć krzyki i nawoływania z góry. Tych niewielu którzy przeżyli apokalipsę uczyło się żyć na nowo. Na początku brakowało wszystkiego wody, jedzenia, ubrań, lekarstw. Ludzie popadali w obłęd i depresje. Z dnia na dzień zaczynało brakować zapasów. Gdy zabrakło jedzenia kilku śmiałków odblokowało windy i wyszło na powierzchnie po zapasy. To co później opowiadali było jak wyjęte z najgorszego horroru. Osadnicy jak później się nazwali tworzyli swoje miejsce pod ziemią. Władzę przejęli górnicy którzy pracowali na dole. Nikt nie wiedział o tunelach i życiu ty na dole co oni.  
- A słyszeliście o kanibalach z "Tyisiaka” – zapytał ciekawsko jeden z wartowników wyrywając chłopca z zamyślenia.  
"Każdy znał tą historię na pamięć” – pomyślał chłopak – "Ale czemu nie lepsze to niż kawały Andrieja czy wspominanie.”  
- Dawaj opowiadaj.
Wartownik wstał chrząknął i zaczął opowieść.
-Rzecz miała miejsce na Osiedlu Tysiąclecia w Katowicach. W bloku nr 13 mieszkała pewne młode małżeństwo. W niektórych blokach były zbudowane małe schrony. Każdy blok mógł pomieścić ok. 50 osób pozwalając im przeżyć przez ok. 7 dni. Gdy rozległy się pierwsze syreny ludzie uciekali w popłochu do schronów. Ale w bloku 13 schron pomieścił tylko dwójkę ludzi. - przerwał na chwile budując napięcia wśród słuchaczy – W tym schronie schroniła się nasza parka. Zamknęli się oni od środka nie wpuszczając nikogo innego. Może myśleli że przeżyją dłużej. Ludzie walili w drzwi, błagali aby ich wpuścić ale drzwi się nie otwierały. Małżeństwo żyło sobie w najlepsze zjadając kolejne porcje zapasów. Gdy zapasy skończyły się chcieli wyjść na zewnątrz a tu dupa. Drzwi się zatrząsnęły i nie można było ich otworzyć. Zamknięte na Amen. Gdy zabrakło im jedzenia nasza parka postanowiła zrobić coś strasznego i obrzydliwego. – mówca popatrzył po zaciekawionych twarzach słuchaczy. Ciągnął dalej – Czy to mężczyzna czy kobieta odcięła sobie palce aby mieli co jeść.  
- I co dalej ? – zapytał bardzo młody wartownik którego jakoś Kacper nie mógł rozpoznać.
- Pewien zwiadowca uciekał przed dzikimi. Nie mając gdzie się schować wpadł do bloku Szukając schronienia znalazł zamknięty na głucho schron. Otworzył drzwi. To co zobaczył przeraziło go bardziej niż spotkanie samej śmierci. Dwa nagie ciała leżały pod ścianą. Mężczyzna bez kończyn z ogromną dziurą w brzuchu. Obok niego leżała zaś kobieta bez nóg i jednej ręki. W drugiej trzymała nóż. Zwiadowca domyślił się co musiało się wydarzyć w tym schronie i uciekł w te pędy. Dobiegł do Huty gdzie wszystko opowiedział. – skończył i zapadało niezdrowa cisza.
- A to dobre – powiedział rozbawiony Andriej – ciekawe czy "ciulika” też mu zjadła.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Nawet Kacper śmiał się. Echo ich śmiechów niosło się odbijając się od ścian tunelu. Śmiali się bez opamiętania. Niektórzy zaczęli się krztusić po czym zaraz znowu dołączali do śmiechów. Sami już nie wiedzieli z czego właściwie się śmieją. Nagle wszyscy ucichli i zmarkotnieli. Uświadomili sobie do czego jest zgodny człowiek żeby tylko przeżyć kilka dni dłużej. Kacper zaczął rozmyślać nad tym co zrobił 10 lat temu z kolegami. Dlaczego akurat teraz sam nie wiedział. Reszta wartowników zatopiła się we własnych myślach wpatrując się w dogasający już ogień. Kacper zamknął oczy próbując wyrzucić te straszne wspomnienia, ale przed jego oczami pojawiła się twarz dziadka którego spodka kilka godzin wcześniej. Spoglądał na niego tymi samymi ciemnymi oczami.
"Uważaj za tobą” – głos rozebrzmiał w głowie.
Chłopak otrząsnął się z transu w momencie gdy wielki "utopek” podkradał się do posterunku. Kacper sięgnął po swojego PP-19 wycelował i wypalił zabijając mutanta na miejscu. Na dźwięk wystrzału reszta wartowników jak za dotknięciem magicznej różdżki obudziła się ze transu. Poderwali oni swoje broni i nie czekając ani sekundy dłużej strzelali w nacierających przeciwników. Mutanty podkradały się coraz bliżej. Kanonada nie cichła ani na ułamek sekundy. Tylko jedynie celne strzały w głowę mogły powalić te kreatury.  
- Strzelać panowie do wszystkiego co się rusza- krzyczał Andriej dobijąc mutanta. – 150 chodźcie do nas. Weźcie "Grubą Bertę” – darł się na całe gardło w kierunku kopalni.
Kacper strzelał i za każdym strzałem trafiając kolejne mutanty. Walka trwała w najlepsze. Każdy wiedział że jeśli przegrają zagrożone zostanie całe społeczeństwo w tym ich rodziny.
- Ściany. Walić po ścianach. Lewa.  
Mutanty które podkradały się do nich po ścianach zostały szybko unieszkodliwione. Kolejne ciała spadały przed nogi wartowników, ale natarcie nie słabło na sile. Jeden z potworów rzucił się na Kacpra który akurat przeładowywał broń. Chłopak widział jak "utopek” leci w powietrzu a jego długie pazury orają powietrze. Oczami wyobraźni widział jak długie pazury rozszarpują jego ciało. Zamknął oczy i czekał na uderzenie. Usłyszał huk wystrzału i dźwięk upadającego ciała. Powoli otworzył oczy takiego widoku się nie spodziewał. Mutant który go atakował leżał nie cały metr od niego z wielką dziurą w głowie. Zaczął się rozglądać który z wartowników go ochronił gdy się zorientował kto był jego wybawca nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ok. 4 metry od niego stał Andriej ze swoim AK-47. Jego największy wróg go ochronił. Kacper podziękował mu kiwnięciem głowy a ten odpowiedział mu tym samym. Bitwa się jeszcze nie skończyła. Mutanty atakował nie kończącymi się falami, a obrońcom brakowało sił i amunicji. Wydawało się że ta walka nie będzie miała końca. Wszyscy strzelali i strzelali.  
- Aaa. Zostaw mnie ! Ratunku ! – przeraźliwy krzyk przedarł się przez huk wystrzałów.  
Kacper jako jedyny zareagował na wołanie o pomoc inni wartownicy odpierali atak. Wołającym o pomoc był najmłodszy z wartowników. Jeden z mutantów ciągnął go za nogę. Chłopak znajdował się już jakieś 10 metrów od niego. Kacper nie zastanawiając się rzucił się na pomoc towarzyszowi. W biegu zmienił magazynek.  
"Kurwa, ostatni magazynek- przeklną w myślach – dobrze że Rudolf dał mi go”
Dobiegł do porwanego który krzyczał w niebo głosy. Szarpał i kopał potwora starając się uwolnić ale z marnym skutkiem. Kacper wiedział co czekało chłopaka nie chciał żeby go to spotkało czuł że ich ścieżki nie raz się przetną. Wycelował i strzelił. Zielona maź oblała porwanego wartownika kiedy głowa mutanta dosłownie eksplodowała.  
- Wstawaj mały. Uciekamy. – powiedział pomagając wstać chłopcu  
Biegli co sił w nogach. Kacper co jakiś czas przystawał aby osłaniać uratowanego chłopaka. Modlili się o to aby żadna kula nie sięgnęła ich. Potykali się o ciała zabitych mutantów. Nagle poczuł ciepło na plecach i cieknącą krew. Odwrócił się z bronią gotową do strzału, ale wielka łapa mutanta uderzyła go z takim impetem że broń wypadła mu z rąk i potoczyła się po ziemi. Bezbronny chłopak upadł na ziemie i zaczął się czołgać w kierunku kolegów. Widział jak wielka łapa zamachuje się aby dokończyć jego życie.
-No to pięknie. Żegnaj świecie. Kocham cię A… - powiedział cicho gdy rozległ się ogłuszający huk broni maszynowej. Ciało mutanta opadło bezwładnie na chłopca całkowicie go przykrywając. Ciężar był tak wielki że ledwie mógł oddychać.  
Kanonada nie cichła. Kacper wiedział że to "Gruba Berta” wielki CKM na ruchomej platformie. Największy skarb kopalni. Zmontowali go miejscowi majsterkowicze. Używana tylko w ostateczności. Dostrzegał jak obok padają kolejne mutanty a tunel wypełnia się ciężkim odorem śmierci. Strzały nagle ucichły. Wiedział że napastnicy zostali odparci. Kacper jednak nie mógł się dźwignąć przez wielkie cielsko mutanta.  
- Dobra panowie. Przeliczmy się. – usłyszał liczenie – 1, 2, 3 czwarty ja, a gdzie Kacper.  
- Ja go widziałem jak leciał w tunel. Może oszalał czy co ?
- Nie on pobiegł po mnie. Uratował mnie. Nie mógł zginąć ! – rozpoznał głos młodego wartownika. – Szukajmy go gdzieś musi być – powiedział przerażonym głosem.
Kacper zebrał w sobie ostatki sił i krzyknął
-Ej tutaj.
Usłyszał stukot butów i dźwięk miażdżonych kości mutantów. Światła latarek szukały go wśród poległych.
- Hehe tu jest nasz bohater od siedmiu boleści. Aleś się schował. No nie powiem dobre miejsce. – jeden z wartowników rechotał święcąc mu w oczy.
Poczuł ulgę gdy wielkie cielsko mutanta uwolniło go. Starał się wstać ale nie potrafił. Dawaj wartownicy wzięli go pod ramiona i zaprowadzili do ogniska. Posadzili go i zaczęli zaparzać "herbatę”. Szukał wzrokiem uratowanego chłopaka. Okazał się małym blondynem o dziewczęcej urodzie. Widać było że nigdy nie był na warcie i pochodzi z elity. Zastanawiało go jedno. Co taki wypierdek ludzkości robi tu na dole w dodatku na warcie a gdyby tego było mało to na najbardziej niebezpiecznym posterunku na całym świecie.  
- Tomasz jestem – zagadnął uratowany chłopiec gdy zorientował się że Kacper go obserwuje. – Ja… ja … dzie… dziękuje. – dodał przestraszonym głosem. Widać że niedawne wydarzenia nadal działały na niego.  
"I dobrze może go to czegoś nauczy” – pomyślał Kacper  
- Kacper Kowalewski – przedstawił się – Nie ma za co. Ty to samo byś zrobił.
Po wyrazie twarzy chłopca było widać że nie. Był zbyt nie doświadczony i zbyt strachliwy aby zrobić coś takiego. Zastanawiał się czy wg umie unieś broń a tym bardziej strzelać nie mówiąc już o zabijaniu. Podali mu herbatę wszyscy zebrali się przy ognisku przyglądając się mu uważnie a najbardziej Andriej.
- Ty to masz nasrane w łebie mały – powiedział dowódca – żeby pchać się po takie "coś” – wskazując na Tomasza. Widać że nazwanie Tomka "coś” bardzo go zasmuciło ten spuścił wzrok.  
- Wiesz że będę musiał o tym wspomnieć w raporcie – słowa te skierował do Tomka. – O twoim wybryku też. Mam coś twojego. – spojrzał na Kacpra i podał mu jego PP-19. Był cały w zielonym śluzie. Wyglądał jak by został połknięty a następnie wydalony przez "utopka”. Kacper przeładował wyglądało że było wszystko ok. Ale lepiej oda go do małego przeglądu.
- Dzięki dowódco. Właśnie mógł by ktoś zobaczyć moje plecy strasznie mnie pieką. – dopiero teraz sobie przypomniał o tym że został ranny.
Kacper odsłonił plecy ukazując 4 długie rany z których sączyła się krew. Towarzysze oczyścili mu rany i opatrzyli ale i tak czekała go wizyta u sanitariuszki. Z czego niezmiernie się cieszył. Będzie miał okazje spotkać się z Anką. Ostatnimi czasy nie ma nawet kiedy się z nią zobaczyć.
- No gotowe. Nieźle cię cpanoł – oznajmił jeden z wartowników
Nagle z mroku wyłoniły się 3 postacie. Jak się domyślił były to posiłki które przywiozły CKM. Dosiedli się do ogniska i spoglądali na chłopaka. Kacper nie wierzył własnym oczom jedną z przybyłych postaci był dziadek którego widział gdy przyszedł na wartę a później w swojej wizji. Ten spoglądał na niego tymi ciemnymi oczami i uśmiechał się.
- To ty pobiegłeś po tego tu – powiedział jeden z przybyłych wskazując na Tomka.
- Tak ja. – odpowiedział krótko
- No powiem ci że… ja bym nie biegł po niego. Musisz mieć nieźle popieprzone w łebie. Biec w sam środek gniazda. – dziwił się rozmówca
- Druga osoba mi mówi ze mam coś nie tak z głową. Widocznie tak musi być. – roześmiał się a reszta dołączyła się. Tylko dziadek obserwował go ze spokojem. Zastanawiał się kim jest i co tu robi. Nigdy go tu nie widział na pewno nie pochodził z kopalni.  
- Najlepiej było by zawalić ten tunel w pierony i już – powiedział jeden z wartowników.
- Jasne zawalić a przy okazji zalać kopalnie i inne chodniki.
Tunel w którym się znajdowali się dokładnie nad rzeką która utworzyła się po wojnie. Pierwsi osadnicy już mieli w planach zawalnie tego tunelu ale przy najmniejszym wybuchu hektolitry wody wdarły by się w podziemia. Gdy pierwsze mutanty zaczęły przychodzić z tunelu i wkradać się na wyższe poziomy władze kopalni postanowiły ustawić tu kilka posterunków. "Utpoki” największe zagrożenie dla kopalni to właśnie te mutanty. Swoje gniazdo uwiły w szybie "Dołki”. Mieszańcy Andaluzji nie wiedzieli czy to ludzie czy zwierzęta. Wielkie człeko-żabo podobne potwory. Uzbrojone w wielkie łapy z pazurami i pyski z tysiącami zębami. Poruszały się na dwóch nogach ale potrafiły również chodzić po ścianach. Byli doskonałymi pływakami. Wielkie umięśnione tułowia opierały się niezliczonym strzałą a dzięki umięśnionym nogom potrafiły skakać na bardzo duże odległości. Słyszał niezliczone opowieści o tym jak to potwory maszerowały wprost na lufy karabinów. Często porywały ludzi z posterunków do swojego gniazda. Żaden człowiek z stamtąd nie wrócił. Nikt nie wiedział czym się żywią, czy się rozmnażają, jak żyją ale wszyscy wiedzieli jedno nie bały się niczego ani nikogo.
- A jak by tak zniszczyć ich gniazdo – wypalił nagle Kacper. Sam nie wiedział skąd taki pomysł przyszedł mu do głowy. Wszyscy patrzyli na niego zdziwieni jak by zobaczyli go pierwszy raz.
- Zniszczyć gniazdo a to dobre. Ciekawe czym mały. Dynamitem ? C4 ? Wiesz ile byś musiał tego mieć ? Zniszczyć a to dobre. Jednak brakuje ci jednej klepki. – szydził z niego Andriej.
Kacper zawstydził się. Spuścił wzrok wbijając go w ziemie. Myślał że zapadnie się pod ziemie. Wszyscy na około szydzili z niego. Podniósł wzrok na dziadka który cały czas przyglądał mu się. Chłopak był zmieszany nie wiedział czemu go tak bacznie obserwuje.Czuł że ich coś łączy ale nie umiał tego nazwać jakaś nić przeznaczenia.
- Kacper Kowalewski tak ? – przemówił nagle staruszek. Wszyscy umilkli.  
- Tak- przytaknął  
- Mam dla ciebie wiadomość – powiedział – wiadomość do wujka.

Dante168

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 2999 słów i 16972 znaków.

1 komentarz

 
  • Rotiali

    super dalej wciągnęłam się

    9 sty 2015