Hajmat - Rozdział 2

Rozdział 2


Posterunek Ciemości

Winda zjeżdżała powoli w dół. Zatrzymała się na poziomie 170 gdzie mieściły się również mieszkania. Do windy wsiadło 2 mężczyzn, ale byli tak zajęci rozmową że nie zauważyli obecności chłopaka. Winda znowu zaczęła powoli toczyć się w dół. Mężczyźni rozmawiali o niedawnej karawanie która zawitała do kopalni. Mówili oni o tym jakie to drogie towary przywieźli i o nowych plotkach. Wreszcie zjechali na poziom 250 drzwi kraty odsunęły się ze zgrzytem i wyczuwalnym oporem. Tak jak by jakaś niewidzialna siła nie chciała aby pasażerowie wysiedli. Wszyscy trzej pasażerowie wyszli z windy która zaraz za nimi zaczęła wjeżdżać na górę. Mężczyźni którzy jechali razem z Kacprem udali się w swoją stronę, a Kacper ruszył naprzód.  

"Jak ja nie nienawidzę tego poziomu” – pomyślał chłopak chłonąc ciężki zapach świńskiego łajna i odór rozkładającego się jedzenia – "Boże jak tu ci ludzie wytrzymują”

Chodnik na poziomie 250 był największym jaki znajdował się na kopalni. Miał on 20m szerokości i 10m wysokości aż dziw że się jeszcze nie zawalił. Przed zawałem chroniły go ogromne betonowe filary zbudowane jeszcze przed "Końcem”. To właśnie tu osadnicy hodowali świnie. Wielkie białe, nie widzące nigdy świta zewnętrznego, wszystko żerne, obleśne świnie. Tuż po "Końcu” kilku odważnych ludzi wyszło na powierzchnie i sprowadzili pod ziemię kilka świń. Uratowali w ten sposób uratowali całą społeczność od śmierci głodowej. Lecz oni sami przypłacili to życiem. Umarli nie długo po tym jak wyszli na powierzchnie. Chodnik oświetlony kilkunastoma żarówkami awaryjnymi te same które znajdowały się 250m wyżej dawały tyle światła by pracownicy mogli nakarmić świnie. Kacper szedł naprzód kierując się do pierwszego z trzech posterunków. Omijał rolników którzy zajmowali się trzodą chlewną, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Mijał kolejne chlewiki i ciemne wnęki po obu stronach. To tam zarzynali i obrabiali zabite zwierzęta. Za nic w świecie nie chciał by tam pracować brzydził się widoku zabijanego zwierzęcia. Wreszcie doszedł do końca alei świń i stanął przed pierwszym posterunkiem. Nazywali go "Posterunkiem przejścia” był to ciężki posterunek uzbrojony w 2 CKM i jeden miotacz ognia. Przykryte brezentem dla niepoznaki, ale każdy dobrze wiedział co skrywają te płachty. Betonowe ścianki oraz drut kolczasty miały być ostatnią linią obrony przed napastnikami. Na posterunku zawsze było ok. 4 ludzi w zupełności to wystarczało w razie ataku i przełamania 2 poprzednich posterunków wszyscy którzy umieli podnieść broń mieli się natychmiast stawić na posterunku. Na posterunku było rozpalone małe ognisko przy którym siedzieli 3 żołnierze. Dowódca jak łatwo było się domyślić stał na warcie obserwując wnętrze tunelu.  

-Ho ho kogo ja widzę. Toż to mały chłopak Waldka. Co tam Kacper ? – powitał go Kazimierz dla przyjaciół wujek Paszka – Co na warte cię wysłali ? No powiem ci nie zaciekawię tam. Ale nie mogę nic Więcej powiedzieć.  

- Szczęść Boże wujku. A no wysłali mnie. Cóż zrobisz jak nic nie zrobisz. Rozkaz to rozkaz – odparł mu smutno chłopak.  

-Dobra mały biegnij bo tam Andriej na ciebie już czeka. Z Bogiem – rzucił za chłopakiem

Kacper biegł co sił w nogach. Nie chciał aby reszta oddziału czekała na niego i tak mu się oberwie wie o tym dobrze. Boże jeszcze dowódcą będzie Andriej "Za co ? - pytał się w myślach. Andriej Zapodolski najbardziej znienawidzona osoba przez niego w całej kopalni. Wysoki, dobrze zbudowany, ciemne blond włosy które sterczały mu zawsze na wszystkie strony. Zarost na całej twarzy dodawał mu tylko groźnego wyglądu. Na nosie nosił posklejane okulary, wyglądały tak jak by nigdy ich nie czyścił. Był bardzo wybuchowym człowiek wkurzał się o wszystko. Nikt nie widział aby kiedykolwiek się uśmiechał. Nosił stary rosyjski mundur flora i nieodłączny AK-47 jego dziecinę.  
Uwoził się na wszystkich ale w szczególności na Kacpra. Nienawidził go nie kryjąc się z tym. Tak samo chłopak. Więc starał się go omijać szerokim łukiem.  
Biegł co sił w nogach chociaż i tak wiedział że nieźle mu się oberwie. Potkał się o podkłady kolejowe, mijał boczne tunele tak ciemne że wydawało się że żadna latarka nie przetnie ciemności. Raz zdawało mu się że coś się na niego czai i spogląda.

"Tylko mi się wydaje” – zapewniał sam siebie, ale czy miał racje ?

Po kilku minutach męczącego biegu wpadł na posterunek. Z daleko już widział jak reszta warty oczekuje go przy małym ognisku.  

-Szczęść Boże. Wybaczcie za spóźnienie – wysapał do współtowarzyszy. Ci obrzucili go obojętnym wzrokiem i zajęli się własnymi sprawami. Kacper przyjrzał się wszystkim z osobna rozpoznał wszystkich mężczyzn, ale nie było wśród nich Andrieja.

"Gdzie ta kanalia jedna może być” – głowił się chłopak – "Nie dość że człowiek biegnie to go jeszcze nie ma. I gdzie tu sprawiedliwość.”

-No młody siadaj. – odezwał się jeden z mężczyzn i wskazał miejsce koło siebie – Dowódca gdzieś polazł i czekamy na niego aż ten łaskawie się zjawi. "Herbaty” może co ?- zaproponował mu podsuwając gorący napar.  

"Ah Herbata, największe dobro kopalni” – pomyślał Kacper biorąc mały łyk naparu.  
Tak naprawdę to nie była prawdziwa "Herbata” jaką podawano w kawiarniach czy zaparzano w domach. W rzeczywistości była to czarna pleśń która porastała ściany niższych poziomów. Nikt nie wiedział czym jest i skąd się tam wzięła. Osadnicy sprzedawali ją do innych osiedli poprzez handlarzy. Był to towar bardzo luksusowy za czym idzie jego cena też była "luksusowa”. Cena za 10dag wynosiła 3 naboje. Wydaje się mało, ale w dzisiejszych czasach każda kula jest na wagę złota. Proces powstawania "Herbaty” zaczynał się głęboko pod chodnikami mieszkańców. Najpierw zbieracze wyposażeni w długie tyczki ze skrobaczkami zbierali do worków. Zanosili ją do sortowni, tam najmłodsi mieszkańcy kopalni sortowali, suszyli i rozdrabniali. Następnie pakowali i sprzedawali. Oczywiście nie wszystko jak się okazało produkt bardzo smakował Świnkom przez co zaczęli ją wykorzystywać jako pasza. Nikt jakoś nie przejmował się jak wypływa to na świnie one były zadowolone to i ludzie.  
Napar z czarnej pleśni bardziej przypominała wyglądem brudną wodę, ale smakiem i zapachem była nawet znośna. Nie umywała się oczywiście do prawdziwej herbaty którą kiedyś przyniósł mu wujek Waldek ze swojej wyprawy.  
"Jaki to był smak i zapach” – chłopak zatopił się w wspomnieniach  
"Herbatę” można było również palić do działało chalucogenie. Po spaleniu chociażby odrobimy tego świństwa dostawało się taki odlot że ho ho. Niektórzy wierzyli że dzięki paleniu czarnej pleśni można porozmawiać ze samym stwórcom, a w razie pecha z diabłem. Na kopalni był bezwzględny zakaz palenia pleśni po incydencie który miał miejsce gdy Kacper miał 5 lat.  

Niejaki Jan Spaś zwykły obywatel jak każdy inny niczym się nie wyróżniał. Dzień jak co dzień. Mieszkał na tym samym poziomie co Kacper z wujem. Wracał właśnie z warty, rodzina już dawno spała on postanowił że jeszcze trochę posiedzi. Siedział przy stole bawiąc się garścią "czarnej pleśni” wziął kawałek gazety nałożył pleśni i zawonił tworząc małego skręta. Chciał zobaczyć jak to jest, koledzy z warty zawsze go wyśmiewali że nigdy nie spalił. Ale to już wkrótce miało się zmienić. Następnego dnia w jego mieszkaniu znaleziono 4 trupy. Jana, żony i 2 córek. Nikt nie spodziewał się takiej tragedii. Najbardziej byli wstrząśnięci sąsiedzi i koledzy Janka. Co się stało ? Nadal nie wiadomo co się wydarzyło w mieszkaniu Spaś. Chodziły plotki że to Janek tak się spalił że zabił swoją rodzinę, a potem popełnił samobójstwo. Ale to tylko plotki.  

- Dobra panienki idziemy – wyrwał go z rozmyślania dowódca  
  
Wszyscy zgodnie jak jeden mąż wstali i zaczęli zbierać swoje manele. Andriej spoglądał co jakiś czas na Kacpra, ale ten ignorował te zaczepki. Zebrali się ruszyli przed siebie w ciemność tunelu. Szli gęsiego trzymając broń w pogotowiu. Latarkami omotali każdy najmniejszy skrawek chodnika w poszukiwaniu jakiego kolo wiek zagrożenia.  

"Suchy, przyjemy tunel” – pomyślał chłopak – "Jakie niebezpieczeństwo może ich tu spotkać ?”

- No młody znów ze się spotykamy co ? Hehe. Uważaj bo może ci się zdarzyć "wypadek” – szepnął mu Andriej do ucha tak aby nikt inny nie usłyszał.  

Kacper przełknął głośno ślinę, zdawało mu się że niesie się echem ten dźwięk. Już miał zamiar uderzyć dowódcę z kolby gdy nagle ostre światło rozdarło ciemność prze nimi i oślepiło wszystkich.

- Stop ! Kto idzie ? – usłyszeli z odalii.

Andriej złączył dłonie tworząc tubę. – My. Wasza zmiana panowie. – krzyknął  

- No dobra chodźcie – odpowiedział głos. Światło zgasło i ruszyli naprzód.  

Krok za krokiem zbliżali się do posterunku, miarowy tupot odbijał się echem od ścian. Był to najdalej wysunięta placówka jaką posiadała Andaluzja, a zarazem najbardziej oblegany przez mutanty. "Posterunek 250”, "Ostatni przystanek”, "Posterunek Ciemności” albo "Posterunek Utopka” i wiele innych nazw nosił ten ostatni bastion społeczności. Ale najbardziej przyległa go niego ta przed ostatnia nazwa, czy to za sprawą opowieści jakie krążyły czy innych. Kilka spróchniałych ze starości skrzyń tworzyło "barykadę”, a 5 ludzi to cała obsada. Wokół małego ogniska grzała się cała załoga.  

-Szczęść Boże – powiedzieli wszyscy z nowej zmiany

Nikt i im jednak nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli w ogień który z wolna dogasał.  

- No panowie ruszamy się. Koniec. – oznajmił swoim podwładnym dowódca warty – Nareszcie – dodał ledwie słyszalnym szeptem.  

- Zapodolski chodź na słówko – zagadnął i oddalił się na bok tak aby nikt ich nie słyszał.
Załoga placówki zaczęła w tym czasie zbierać się do wyjścia. Kacprowi coś od samego początku nie pasowało, ale nie mógł zorientować się co to takiego. Dopiero gdy przeliczył wszystkich obecnych na warcie wiedział co mu się nie zgadzało. Powinno ich być 10, a było tylko 9 z nim samym.  

"Ja, dowódca, ich dowódca naszych trzech – zaczął liczyć w myślach – i ich 3”

Oczywiście że brakowało jednego człowieka. Kacper już miał zapytać co się stało gdy poczuł ciężką dłoń na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył starego mężczyznę, długa broda, białe włosy i ciemne oczy które patrzyły w chłopca.  

- Zabrali go – odpowiedział drżącym głosem i ze łzami w oczach.  

Zaskoczony chłopak otworzył szeroko oczy, a słowa uwięzły my w gardle. Milion myśli przetaczało mu się przez głowę. Nie wiedział co się właściwie stało.  

"Skąd ten człowiek wiedział o co chce zapytać ? Wyczytał to z moich oczu czy jak ?” – zadawał sobie pytania w myślach.

- No panowie idziemy do domu. – powiedział dowódca starej warty – Z Bogiem – rzucił na pożegnanie.  

Kacper patrzył jak czwórka mężczyzn odchodzi powolnym krokiem kierując się naprzód.  
W szczególności patrzył na dziadka. Ten po parunastu metrach spojrzał na niego tymi samymi ciemnymi oczami i przyłożył palec do ust. Po czym się odwrócił i poczłapał do swoich towarzyszy. Kacper dobrze zrozumiał ten gest miał nic nie mówić.

- No pięknie zaczyna się moja warta – powiedział sam do siebie.

Usiadł i zaczął wsłuchiwać się w odgłosy tunelu. Kacper nie wiedział że to spotkanie odmieni całe jego życie.  
===============================================================

Proszę o recenzję. Czy Wam się podoba, czy pisać dalej. :)

Dante168

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 2109 słów i 12191 znaków.

1 komentarz

 
  • anx

    No cóż mogę powiedzieć, ŚWIETNE! Jeszcze z 18 rozdziałów, mała korekta i możesz to wydać.  
    :P

    7 sty 2015