Martwa sfera cz. I

Martwa sfera cz. IAnioł Śmierci zstąpił z czarnych chmur i zatrzymał się centymetr nad ziemią. Jego lśniące w deszczu skrzydła hipnotyzowały, a kruczoczarne pióra unosiły się w rytm powiewu chłodnego wiatru. Naciągnięty na głowę kaptur skrywał twarz w cieniu, o ile jakaś się pod nim skrywała. Atoli największy podziw wzbudzał oręż, czarna jak noc klinga, zdająca się pochłaniać wszelkie światło.
     Vermond uspokoił konia i pociągnął za cugle. Nie krył przerażenia i zdziwienia, jakie jawiły się na jego twarzy. Może i był drowem odważnym, ale również śmiertelnym. Strach, jak zwykł mawiać jego dziadek z rodu Ignis, jest rzeczą naturalną, lecz zarówno prostą jak i skomplikowaną. Nie tłum go, mówił, albowiem zdradzi ci zagrożenie czyhające na twoje życie.
     I tak, Vermond z rodu Ignis, drow o skórze czarnej jak smoła, zmierzył Anioła Śmierci od stóp do głów.
- Jesteś – wycedził upiór. - Nie skłamię, mówiąc, że to nie jest dla mnie niespodzianka.
- Zjawiłem się, jak zapisano w pismach – odrzekł Vermond. - Zjawiłem się, by cię zabić.
     Pod kapturem zabłysły czerwone oczy.
- Jak zapisano w pismach, mówisz?
     Vermond zsiadł z konia. Grunt pod jego stopami był jałowy.
- Rzekłem, Aniele Śmierci. - Dwa zakrzywione ostrza opuściły pochwy na plecach i ze świstem przecięły powietrze. Miecze Vermonda zostały wykute w Zaświatach, tedy jako jedyne były w stanie zrobić krzywdę zjawie. - Proroctwa z pism objawiły twe przyjście, tak jak i objawiły mi me zwycięstwo.
- Czyżby? - Anioł Śmierci wzleciał wyżej. - Głupi śmiertelniku, wiesz, kto jest autorem pism o mej egzystencji?!
     Vermondowi załomotało w piersi.
- Alverius, mag ognia i lodu...
     Zjawa zarechotała.
- Głupcze! Jam jest autorem tych dzieł. A tyś, prosty drow z ciemności, zjawił się, jak żem sobie tego zażyczył.
- Zmanipulowałeś mnie? - wystraszył się Vermond.
     Anioł Śmierci milczał.
     Tak, zmanipulował mnie, pomyślał Vermond. Podrzucił pisma swoim sługą, aby ci, ku swej uciesze, zadowolili jego wolę. Od samego początku, od pierwszych słów, wpływał na każdą moją decyzję. Rzucał mi sugestie jak resztki ze stołu, a ja, głodny zemsty, wyjadałem je z ziemi jak zapchlony kundel. Mogłem się tego domyślić!
     Pokręcił głową.
     Nie, to nie tak. To jeszcze nie koniec, a on czegoś ode mnie chce...
     Vermond uniósł głowę. Wbił wzrok w mrok czający się pod kapturem zjawy.
- Śmierć, to twe imię, więc śmierć to twa wola?
- Wolą mą jest zemsta, słodka jak miód i ostra jak topór kata – przemówiła zjawa. - Śmierć zawiśnie nad bogami, tytanami i półbogami. Nad demonami, diabłami i czartami z najgorętszych czeluści piekieł. Nad pogardą i zakłamaniem, nad krzywdą i cierpieniem. Tak, śmierć me imię, a zemsta mą wolą.
     Vermond zrozumiał. To było takie proste...
     Przyklęknął na jedno kolano. Odłożył miecze w kałużę i pochylił głowę.
- Ja zatem, Vermond z rodu Ignis, dziecię z mroku i cierpienia, wyklęty elf i przeklęty śmiertelnik, stanę się twym narzędziem.
- Niech zatem tak się stanie.
     I rozszalała się burza, paskudna i głośna, jakiej świat jeszcze nigdy nie doświadczył.

Vasamir

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 586 słów i 3231 znaków.

3 komentarze

 
  • Vasamir

    Cieszę się, że się wam spodobało. :) Postaram się wrzucić kolejną część jak najprędzej.

    5 wrz 2013

  • mada

    Bedzie ciag dalszy? Jesli tak to mnie prosze zawiadomic ja z wielka przyjemnoscia przeczytam ;)

    4 wrz 2013

  • kryspin27

    Czekam na ciąg dalszy.

    4 wrz 2013