Odebrane Życie cz.12

Nie pozostało mi nic innego jak iść dalej do przodu. Z szafy na ubrania wyjąłem dobrze mi znany kuferek. Przechowywaliśmy w nim razem z żoną najcenniejsze pamiątki oraz pieniądze odkładane na wszelki wypadek. Z przyjemnością wróciłem do szczególnie ważnej dla mnie fotografii, która powstała podczas wyjazdu do parku rozrywki na południu Polski. Pojechaliśmy tam na trzecią rocznicę naszej znajomości. Ona stojąca z rozdziawioną buzią i łzami w oczach a ja przyklękający przed nią z pierścionkiem zaręczynowym w dłoni. Nie pamiętałem już kto wykonał zdjęcie, ale w tej chwili byłem mu bardzo wdzięczny. Odtworzenie tego wspomnienia i przeżycie go ponownie sprawiło mi dużo radości. Z zamkniętymi oczami próbowałem poczuć klimat tamtego dnia udając się w najodleglejszą podróż po zakamarkach mojej pamięci. Klatki jej najwspanialszych uśmiechów przelatywały mi przed oczami jak przeźrocza w rzutniku.

Otarłem spływającą po policzku łzę i sięgnąłem po kopertę. Jej grubość pozwalała sądzić, że to dość spora kwota. Nie wiem, ile potrzebowałem na tą chwilę, ale wsadziłem całą zawartość do kieszeni kurtki. Z najwyższą starannością odłożyłem kuferek i przesunąłem drzwi szafy. Lustro, w którym się przeglądałem po raz pierwszy od dawna nie pozostawiło mi żadnych złudzeń, że utrata rodziny odebrała mi całą życiową motywację. Sine worki pod oczami, brak uśmiechu i kompletnie przygarbiona sylwetka podkreślały już nie bycie na zakręcie życia, lecz leżenie na dachu w pobliskim rowie.

Uspokojony, ale wciąż przepełniony goryczą i pragnieniem zemsty szczegółowo dopracowywałem plan działania. Przysiągłem, że wszyscy winni śmierci moich bliskich i osoby stojące na drodze zostaną ukarane. Nie, nie chciałem być Punisherem. Zresztą nie byłoby mnie stać na taki ekwipunek i arsenał. Łączył nas tylko cel, którym był morderca.

Na parking pod szpitalem wjechałem późnym wieczorem. Tym razem nie zastałem ochroniarza, który chciał mnie sprać za brak maseczki na twarzy. W rejestracji, czy jak to się fachowo nazywa poprosiłem o informację, gdzie znajdę dokumentację medyczną moich bliskich. Siedząca tam starsza pani, gdy tylko skojarzyła omówiony w lokalnej telewizji i prasie wypadek zaczęła składać mi kondolencje. Wyglądała na autentycznie przejętą moją sytuacją a okazane mi przez nią współczucie odebrałem za wyjątkowo szczere. Wykonała jeden telefon i wraz ze słowami wracam za chwilę opuściła swoje miejsce pracy.  

Zająłem miejsce na plastikowym krzesełku, żeby dać chwilę wytchnienia umysłowi zajętemu tylko skutecznym sposobem na zemstę. Chwila oczekiwania przerodziła się w dłużące się minuty oczekiwania.  
Skuteczne szturchnięcie w ramię wybudziło mnie z lekkiego snu.
– Proszę pana?
Otworzyłem oczy z trudnością, jakby mnie ktoś wybudził w środku nocy. Nie przypuszczałem, że niewygodne krzesło i atmosfera szpitala wprowadzą mnie w tak błogi sen.
– Dokumentacja, o którą pan prosił.
Patrzyłem na wyciągniętą w moim kierunku dłoń nie do końca przytomny i świadomy czego ta kobieta ode mnie oczekiwała.
– Wszystko w porządku? – zapytała odkładając na krzesło obok teczki pełne jakichś dokumentów.
Zanim się zreflektowałem dotknęła mojego czoła niczym matka za dawnych czasów, gdy chodziłem jeszcze do szkoły i nie miałem ochoty się w niej zjawić z powodu udawanej choroby.
– Tak, wszystko w porządku – odparłem w wymuszonym uśmiechem, żeby dała mi spokój.
Chwyciłem dokumentację w dłonie i zacząłem przeglądać kolejne kartki. W obu teczkach była zgoda na pobranie narządów z podpisem sfałszowanym przez pielęgniarkę, która miała czelność odwiedzić mnie w moim domu. Wyjąłem smartfon i zacząłem fotografować kolejne strony z teczek moich dziewczyn. Odnotowałem dokładnie w swojej pamięci wszystkie nazwiska osób przewijających się w tych papierach. Kolejną osobą, która trafiła na moją listę został lekarz medycyny sądowej. On również przyczynił się do krzywdy moich bliskich, nie był bezpośrednio związany z ich zgonem, ale to on pokroił je i pobrał wszystkie narządy, co skrupulatnie odnotował w swoim raporcie. Moja wyobraźnia już podsunęła mi obraz, jak w zakładzie pogrzebowym w trzewia moich bliskich ktoś upycha trociny i to pewnie z własnej stolarni. To ohydne wyobrażenie wstrząsnęło mną całym, ale upewniło mnie w tym, że pomszczenie mojej rodziny jest konieczne.

W życiu codziennym po to posiadamy smartfony, żeby na podstawie dostępnych opinii wybrać najlepszy dla nas zakład meblowy czy pizzerię, ale wybieranie zakładu pogrzebowego w ten sposób uznałem za niezbyt odpowiednie. Wyszukałem najbliższy możliwy zakład i podążyłem wprost za wskazówkami nawigacji.  

Prosty szyld nad przeszkloną witryną stanowiącą jedną z kolejnych w szeregu starej zabudowy tej części miasta nie stanowił o statusie tej firmy zbyt dobrze, bo przecież szanujący się zakład ma własną siedzibę i to przeważnie w nowoczesnym budynku. Zgasiłem światła w samochodzie, ale wciąż czułem ogromny niepokój, że sobie nie poradzę w tej sytuacji i jak przyklejony do fotela siedziałem w środku. Dopiero po jakichś kilkunastu minutach wyszła z budynku rudowłosa kobieta ubrana w szarą garsonkę podkreślającą jej sylwetkę. Była dosyć szczupła, ale kobiece kształty widocznie się pod tą garsonką wyróżniały. Stanęła przed moimi drzwiami oczekując, że za chwilę je otworzę.  Widząc moje niezdecydowanie pozwoliła sobie zapukać w szybę. Z ruchu jej ust wyczytałem, że zapytała czy się dobrze czuję. Skinąłem delikatnie głową, ale spływających po moich policzkach łez nie zdołałem już ukryć. Złapałem za klamkę a ona natychmiast odstąpiła od drzwi, żeby dać mi wyjść.
– Dobry wieczór – odezwała się pierwsza głosem poważnym, ale z wyczuwalnym zrozumieniem sytuacji, w której się aktualnie znajdowałem.
– Miejmy to już za sobą – odetchnąłem głęboko i ruszyłem pierwszy w stronę witryny, nad którą wisiał szyld „Kompleksowe Usługi Pogrzebowe” napisany dość zgrabną czcionką, ale nawiązującą do owej branży idealnie.
W środku było tylko biurko przy wejściu i dwa regały, na których stały, jak się domyśliłem urny na prochy w różnych kolorach i kształtach. Na samą myśl, że miałbym postawić coś takiego na półce w swoim domu przeszył mnie dreszcz.
– W czym mogę pomóc? – zagadnęła kobieta zajmując miejsce za biurkiem na obrotowym krześle.
W momencie, gdy chciałem coś powiedzieć zaschło mi w gardle, choć niedawno wypiłem kilka łyków wody. Zdanie, że szukam trumien nie chciało się nawet wydobyć z moich ust. Jakbym zapomniał po, co tu przyjechałem.
– Muszę pochować moich bliskich – wydusiłem z siebie z trudem a z moich oczu zaczęły kapać łzy.  
Odwróciłem się do niej tyłem udając, że oglądam urny. Nie lubiłem się dzielić emocjami z ludźmi, którzy byli dla mnie obcy. Oczywiście miałem na uwadze to, że do zakładu pogrzebowego nie przychodzi się na frytki i colę, więc pracujące tu osoby w większości przypadków wiedziały z jakiego powodu przychodzą tutaj ludzie jak ja.
– Bardzo panu współczuję. Wiem jaka to trudna chwila, bo sama pochowałam już kilku moich bliskich. Kobieta? Mężczyzna?
– Żona i córka…
Kiedy otarłem łzy usiadłem na krześle, które mi wskazała rudowłosa kobieta.
– Boże, tak mi przykro. To ogromna strata. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje.
Skinąłem tylko głową potwierdzając, że mój dramat nie był jej obcy. Pewnie, że nie, bo byłem już kolejnym z setek, albo tysięcy siadających na tym krześle osób potrzebujących tej usługi.
– Oto katalog trumien, które oferujemy w sprzedaży.
Kobieta położyła przede mną grubą książeczkę pełną kolorowych zdjęć. Na wszystkich widziałem jednakowy rozmiar drewnianych opakowań na zwłoki.
– Oczywiście dla córki wykonamy stosownie mniejszą wersję, która spełni pańskie oczekiwania.
Przeglądałem broszurę niczym sklepową gazetkę promocyjną. Szukałem sam nie wiem czego. Widząc moje niezdecydowanie odezwała się z propozycją.
– Może zechciałby pan zerknąć na kilka wersji, które mamy wyprodukowane? Nie ma wszystkich z tej broszury, ale będzie mógł pan przynajmniej ocenić jakość i kunszt naszego stolarza.
Nie miałem pojęcia czy jestem gotowy udać się do jakiegoś magazynu z trumnami czy galerii trumien, bo dotknąć czegoś własną ręką to zupełnie inne doznanie niż wybrać to z katalogu. Ja po prostu chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce, lecz zasugerowane rozwiązania wymagały ode mnie tego samego, czyli decyzji. Nie wiedziałem jednak czy wybór ma się opierać na doznaniach wizualnych, cenie czy popularności danego modelu. Bo ludzie bywają różni pod względem budowy a wyprodukowany zapas świadczył o tym, że dane modele schodzą najbardziej.  
– Czy musimy gdzieś jechać?
– Nie. Wszystko mamy tutaj.
Przez chwilę zwątpiłem, bo niby gdzie mieli trzymać tutaj jakieś zapasy. Pod ziemią?
– Zapraszam – wskazała mi ręką przejście na zaplecze.

Po otwarciu pojedynczych drzwi znaleźliśmy się w jakimś podręcznym biurze, gdzie regały aż się uginały od stosów teczek. Dopiero za kolejnymi, stalowymi drzwiami znaleźliśmy się w magazynie. Po chwili ciszy kobieta wcisnęła włącznik a sekwencja świateł wypełniła blaskiem to pomieszczenie. Jego ogrom przytłoczył mnie natychmiastowo, bo niemożliwym było zmieścić tutaj tyle trumien. Wszystkie były poukładane na stalowych regałach po cztery w kolumnie. Gdybym miał strzelać, co do liczby nie potrafiłbym wskazać jednoznacznie, ale powiedzieć, że widziałem teraz przynajmniej sto sztuk to byłaby pewnie mało precyzyjna odpowiedź. Trumny były ustawione kolorami od białego do najciemniejszego, którym był czarny. Drewno surowe, matowe i błyszczące smarowane jakby najlepszym lakierem. Trumny proste, frezowane i zdobione w majestatyczny sposób.  
Przechadzałem się wzdłuż regałów dotykając tych, które z niewiadomego mi powodu przyciągały uwagę. Drewno za każdym razem było zimne w dotyku aż przeszywały mnie ciarki. Teraz już z własnej woli przedłużałem swój pobyt w tym miejscu.  
– Poproszę o ten wzór ¬– położyłem dłoń na prostej, białej trumnie, która tylko zamknięcia i uchwyty miała w złotym kolorze.  
– A dla córki?
– Obie takie same.
Kobieta spisała numer katalogowy i wróciliśmy do biura gasząc za sobą światła w pomieszczeniu, którego istnienia bym sobie nigdy nie wyobraził, gdyby nie dzisiejsza potrzeba dokonania wyboru.
W oczekiwaniu na wypisanie przez rudowłosą kwitów wróciłem myślami do swoich planów. Jak przebrnąć kolejne etapy, żeby nie wzbudzić niczyjego zainteresowania tym, co się będzie działo.  
– A ubrania?
Ocknąłem się jakby ze snu.
– Jakie ubrania?
– Te, w których obie spoczną.
Z uwagi na rozmiar obrażeń podjąłem decyzję o tym, żeby trumny były cały czas zamknięte. Nie potrzebowałem spojrzeń innych lub co gorsze dziwnych komentarzy po ceremonii.  
– Wybiorę coś sam z ich garderoby. Mogę?
– Oczywiście, ale musiałby pan je dostarczyć jutro najpóźniej o tej samej porze.
– Zrobię to.
Kobieta wypełniła ostatni druk podsuwając mi go do podpisu.
– Pierwsza zgoda to akceptacja działania zakładu w pańskim imieniu. To oznacza, że odbieramy ciała i ubieramy je w naszym zakładzie. Pozostałe zgody to rozliczenie z zakładem ubezpieczeń społecznych i zgody RODO.  
Złożyłem swój podpis we wszystkich miejscach, bo chciałem się już stąd ulotnić.
– Pozostałą kwotę rozbijamy na raty czy płatność gotówką?
– Jaka to kwota?
– Tabelka z podsumowaniem i dodatkowymi opcjami do wybrania jest na karcie numer cztery. Proszę się z nią zapoznać.
Zerknąłem w tabelę, która dosłownie przedstawiała opcjonalne warianty. Auto koloru białego lub czarnego. Ubiór żałobników niosących trumny również miał takie same warianty kolorystyczne. Dodatkowe wiązanki z dedykacją, trębacz, nagłośnienie głośnikowe bądź megafonowe. Był też kontakt do fotografa. Zaznaczyłem tylko kratkę przy wiązance wpisując w polu tekst „Ukochanej Oldze i Natalce mąż i tata”. Brakująca kwota, którą miałem dopłacić wynosiła pięć tysięcy złotych. Wyjąłem pieniądze z koperty i wyliczyłem stosowną kwotę. Ubyła z niej wedle mnie przynajmniej jedna trzecia zawartości i dosłownie były to pieniądze na czarną godzinę.
– Proszę – położyłem na stole przed sobą plik banknotów.
Obsługująca mnie kobieta przeliczyła je skrupulatnie i wypełniła potwierdzenie dokonania wpłaty pięciu tysięcy.
– Czy to wszystko?
– Tak proszę pana. W razie pytań skontaktujemy się. Proszę pamiętać o ubraniach.
Skinąłem głową na potwierdzenie i pożegnałem się słowami do widzenia. Miałem przed sobą już tylko jedno miejsce do odwiedzenia. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i pojechałem do kościoła Opatrzności Bożej.

Proboszcz był już wiekowym kapłanem, więc z uwagi na jak najszybsze załatwienie mojej sprawy liczyłem, że zastanę wikariusza. Czekałem aż zakończy się wieczorna msza i dopiero na widok młodego księdza wysiadłem z auta.
– Proszę księdza – dogoniłem go, gdy zmierzał na plebanię.
– Dobry wieczór Aleksandrze.
Pomimo słabego oświetlenia wikariusz rozpoznał mnie bez problemu.  
– W czym mogę ci pomóc o tej porze?
– Potrzebuję sakramentu pogrzebu…
– Dla kogo? Co się stało? O ile pamiętam pochowałeś już rodziców, rodzeństwa też nie masz…
– Czyli ksiądz nie wie?
– O czym…
Na samą myśl, że będę musiał kolejnej osobie powiedzieć, że moja żona i córka nie żyją moje oczy wypełniły się łzami.
– Dla Olgi i Natalki – westchnąłem ciężko i rozpłakałem się na całego.
Wikariusz zamilkł w jednym momencie, jakby sam nie dowierzał, że to co powiedziałem może być prawdziwe.
– Jak to? Co się stało? Aleksandrze?
– Możemy pomówić na osobności? – zaproponowałem, bo stojące za nami osoby też miały coś do załatwienia.
Wiadomość, którą mu przekazałem była dla niego sporym zaskoczeniem. W jego oczach dojrzałem strach i przerażenie, jakby ta śmierć dotyczyła jego.
– Nie chcę wdawać się w szczegóły. Pełno było tego w lokalnej prasie internetowej.
– Przez ostatnie dni nie miałem czasu czytać. Opowiesz mi o tym?
– Nieznany sprawca potrącił je, gdy wyszły ze szkoły po rozdaniu świadectw. Zmarły w szpitalu. Z tego, co mi powiedział lekarz po takim uderzeniu tylko aparatura podtrzymywałaby je przy życiu nie wiadomo jak długo.
Celowo pominąłem rolę lekarza jaką odegrał w tym dramacie. Lepiej nie ujawniać czegoś, co zostało mi przekazane na potrzeby własne. Być może księdza obowiązuje tajemnica spowiedzi, ale z różnych względów można znaleźć sobie pewnie wymówkę, żeby jej nie dochować.
– Ujęto go?
Pokręciłem przecząco głową zaciskając kurczowo pięści.  
– Ale nie myślisz o zemście?
Nie odpowiedziałem.
– To nie jest żadne rozwiązanie.
Wzruszyłem tylko ramionami. Ja już swoje postanowiłem.
– To kiedy?
Wikariusz sięgnął po dosyć starą księgę leżącą obok laptopa. W moim mniemaniu mogła mieć z kilkadziesiąt lat. Otworzył ją a ze środka wypadło kilka pożółkłych kart. Zaczął ją wertować bardzo ostrożnie. Przesuwał palcem po licznych zapiskach szepcząc coś do siebie.
– Myślę, że proboszcz poradzi sobie sam w delegacji. Środa godzina dwunasta to najbliższy możliwy termin.
– Zgoda.
Przyglądał mi się przez chwilę w milczeniu. Moje spojrzenie jak mi się wydawało było jak najbardziej obojętne. Chciałem to już mieć za sobą i nie miałem zamiaru słuchać jego rad, żeby polepszyć swoje samopoczucie. Zadaniem kościoła było nauczanie na wzór nauczania mesjasza, więc sprawy samopoczucia powinni zostawić wykształconym do tego terapeutom.  
Sięgnął po pióro i wpisał imiona moich kobiet z dopiskiem cmentarz godzina 12.  
– Dziękuję za wyrozumiałość – podniosłem się z krzesła i wyciągnąłem dłoń, żeby się pożegnać.
– Musisz być silny. Pan nie chciałby, żebyś się mścił.  
Nie odpowiedziałem nic i wyszedłem zamykając za sobą drzwi. Pobiegłem do auta i wróciłem do domu. Wróciłem, żeby się rozpłakać w samotności…

dreamer1897

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i kryminalne, użył 2892 słów i 16723 znaków. Tagi: #rodzina #zemsta #pogrzeb #walka

Dodaj komentarz