Rachel cz. 9

Czuję, jak na moje blade policzki wypływa jasnoróżowy rumieniec. Ogarnia mnie fala gorąca, aż po cebulki moich falowanych włosów.  
-Przepraszam, ostatnio nie mogę się na niczym skupić - tłumaczę i odwracam głowę w jego kierunku. Czerwona koszulka zwisa mu luźno do bioder, ale i tak wydaje się być dobrze umięśniony. Jego nogi zdobią czerwone conversy z białymi sznurówkami. Włosy ma średniej długości, podobne do Marcela, ale jego oczy zupełnie nie przypominają oczu brata. Są dzikie, nie umiem do końca zdefiniować koloru. Jednak pod kątem wydają się być mocno brązowe i odrobinę złote. Przyozdabiają je czarne, gęste rzęsy. Pieprzyk nad jego pełnymi ustami wydaje się stosunkowo mały. A nos nie rzuca się w oczy, bo jest niewielki.  
-Bardzo ci dziękuję. To moja ulubiona kamizelka - spoglądam na niego nieśmiało. Moje policzki dalej pałają ciepłem.  
-Nie ma sprawy. Widziałam, jak wybiegłaś i... po prostu chciałem ci ją oddać - gestykuluje rękami a jego usta zwinnie się poruszają. Kiwam głową. Jestem mu wdzięczna. Przez roztargnienie zupełnie o niej zapomniałam. Ściskam w ręku jej mocny materiał. Dokładnie pamiętam, jak często pożyczałam ją Jasmin, kiedy gdzieś wspólnie wychodziłyśmy. Przykładam materiał do nosa. Dalej pachnie delikatną wonią jej perfum. Ze złością rzucam kamizelką na tył auta.  
-Coś nie tak? - pyta niepewnie chłopak, patrząc na mnie uważnie. Jego czoło marszczy się a brwi podjeżdżają do góry.  
-Nie, nic takiego. Miło było poznać. Cześć - mówię cicho, zapalając silnik. Moje ręce trzęsą się a w gardle czuję powiększającą się gule.  
-Jeśli znajdziesz chwilę czasu, zajrzyj do kieszeni - uśmiecha się, pokazując na leżącą na tyle kamizelkę. Odwzajemniam uśmiech, choć nie wychodzi mi tak dobrze, jak jemu. Bez problemu wyjeżdżam z parkingu i wjeżdżam na główną drogę. Chcę wrócić do domu pomimo tego, że Matt pewnie dalej tam przebywa. Chcę zamknąć się w pokoju i trochę się nad sobą poużalać. Zamknąć oczy i poczuć złudną obecność mamy, która siedzi na skraju łóżka. Chcę pobyć sama, tak po prostu.  



Kiedy przekręcam klucz w drzwiach, czuję jak moje serce bije znacznie szybciej. Kuchnia jest pusta i niemal lśni czystością. Kiwam z uznaniem głową, podziwiając pracę i wysiłek Marcela. Siadam przy stoliku i wgryzam się w kolejne jabłko tego dnia. Słyszę tylko własny oddech i krople, które kapią z kranu, odbijając się od zlewu.  
-Możemy porozmawiać? - słyszę za sobą niepewny głos. Przestaję przeżuwać słodkie jabłko a jego soczysty sok nie jest już tak pyszny, jak przed chwilą. Ogarnia mnie złość i żałuję, że wróciłam do domu.  
-Nie mamy o czym, Matt - mówię przez zaciśnięte zęby, maltretując połowę nadgryzionego jabłka. Zamykam oczy, próbując opanować gniew. Z wielkim trudem powstrzymuję się od krzyknięcia mu w twarz, co tak naprawdę myślę. Dzisiejsze zdarzenia przygniatają mnie, pozostawiając po mnie jedynie wielką plamę. Kiedy otwieram powieki, widzę przed sobą jego poważną twarz. Uciekam wzrokiem, nie chcąc patrzeć mu w oczy.  
-Chciałbym, żebyś mnie choć przez chwilę wysłuchała. Nie zabiorę ci dużo czasu - ignoruje moją złośliwą odpowiedź i obserwuje moją reakcję. Jego dłonie są splecione, leżą na stole.  
-Byle szybko - odpowiadam niechętnie, chcąc mieć to już za sobą. Wzdycha a jego twarz nagle staje się niewiarygodnie blada i przygnębiona.  
-To było jedyne wyjście, abyś przez chwilę zwróciła na mnie uwagę - jego głos staje się głośniejszy i słyszę w nim domieszkę pretensji. Kręcę głową z niedowierzaniem. To wszystko jest niewiarygodnie pozbawione logiki i sensu.  
-Nie, Matt. To nie było jedyne wyjście. Nie sądziłam, że stać cię na taką głupotę, zawsze uważałam cię za mądrzejszego - wcinam się, nie chcąc dalej słuchać jego absurdalnych usprawiedliwień. Stuka pięścią w stół i mrozi mnie wzrokiem.  
-Nadia nic dla mnie nie znaczy, rozumiesz? - wstaje z krzesła, podpierając się dłońmi o jego drewniany blat.  
-Nie obchodzi mnie to, Matt. Wystarczyło ze mną wcześniej porozmawiać a wyjaśnilibyśmy sobie po raz kolejny, że nigdy nic między nami nie będzie. Nigdy nie dawałam ci złudnych nadziei. Byłeś moim przyjacielem i nigdy nie było mowy, żeby to miało ulec zmianie. Przespanie się z Nadią było najgłupszym pomysłem, jaki mógł wpaść ci do głowy! - krzyczę, jestem bliska płaczu i mam ochotę jak najszybciej zamknąć się w swoim pokoju. Jego szczęka zaciska się i niemal słyszę jego głośne sapanie.  
-Chciałem, żebyś poczuła się zagrożona i zazdrosna - wyjaśnia, zaciskając dłonie w pięść.  
-Więc olśnię cię, bo czułam się inaczej, niż miałeś w planie. Nadal odczuwam tylko wstręt do ciebie i do siebie samej. Byłeś moim autorytetem, mądrzejszym przyjacielem, ale to okazało się tylko czystym fałszem, Matt. Nie chcę już o tym rozmawiać - kończę, czując ogromny żal i smutek. Odsuwam krzesło i chcę pobiec na górę, ale jego silna ręka zatrzymuje mnie w jednej chwili.  
-Rachel, przepraszam - szepcze, próbując pogłaskać mnie po policzku.  
-To już bez znaczenia, Matt - odpycham jego ciepłą dłoń i uciekam na górę, zostawiając go w osłupieniu.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 986 słów i 5381 znaków.

4 komentarze

 
  • Arni

    panna Bloom jest absolutnie perfekcyjna.. ma ktos do Niej nr?

    3 sty 2014

  • Aagusia

    Jej kiedy następna część

    12 mar 2013

  • sandra

    pisz troche czesciej bo twoje opowiadania sa swietne

    2 mar 2013

  • nowa

    Jejciu jak mi się podobają twoje opowiadania :D Pisz następną nie mogę się doczekać :) Jesteś świetna :P

    15 lut 2013