Zmienna cz.2

Wokół mnie wirowały białe płatki śniegu. Brrr, jest bardzo zimno. Jak najszybciej musze dotrzeć do miasta. Droga dłużyła mi się niemiłosierne. Zdążyłam wysłuchać wszystkich moich piosenek dwa razy. Postanowiłam że zmienię postać... myślę że sytuacja uspokoiła się na tyle by wyjść cało z przemiany. Więc postanowione. Usiadłam na miękkim, białym i przede wszystkim zimnym śniegu. Do przemiany potrzebowałam jak największego skupienia. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie postać którą chce przybrać. Oczami wyobraźni ujrzałam fenka, lisa pustynnego. Nie jest to zbyt dobry wybór ale ta postać sprawia mi mniej bólu a przecież każda energia mi się przyda. Skupiłam się. Przeszył mnie ból. Uczucie był takie jakby tysiące małych igiełek wbijały się w moje już i tak obolałe ciało. I nagle przeszyło mnie ciepło. Wokół mnie zawirowały tysiące błyszczących iskierek. Przemiana zakończyła się sukcesem! Teraz wyglądałam jak mały nieszkodliwy lisek. Wzięłam w pyszczek mój odtwarzacz muzyki i podreptałam dalej.  
Mijały godziny a lasu nie było widać końca... Traciłam już nadzieje gdy moim oczom ukazała się autostrada! Dokąd prowadzą autostrady? Oczywiście do miast! Stwierdziłam że rozsądnie będzie podróżować wzdłuż autostrady. Dobrze że otaczał ją las, bo czy lisek poruszający się bardzo widocznym poboczem nie wzbudził by ciekawości? No właśnie, z tego była by nie lada sensacja. I jeszcze przyjechała by policja czy coś a ci odrazu zawiadomili by łowców. Zadrżałam aż strach o tym myśleć! Więc zaczęłam brnąć do przodu.
Jakieś trzy godziny później...
Tak w rzeczy samej my zmienni mamy wyjątkową odporność i wytrzymałość. Wtedy w lesie po prostu zżerał mnie stres i strach że zginę...  
O widzę pierwsze światła miasta, w oddali. Już tak niedaleko. Zbliżała się noc. A wraz z nocą fala zimna i brak schronienia. Na oko miałam jeszcze ze dwie godziny...
Czas się wsiąść do roboty...  
Zmieniłam się w człowieka. Kolejny ból. Kolejna utrata siły. I ruszyłam na miasto. Z pewnością gdybym nie była tym kim jestem i gdybym nie musiała kraść zakupy były by jedną z moich ulubionych czynności. Nie to że jestem jakąś lalunią czy coś. Po prostu ten gwar, ci otaczający mnie ludzie, to poszukiwanie czegoś co się spodoba. To poprostu mnie uspokaja i wypełnia mnie szczęściem.  
Otaczały mnie wielkie centra handlowe. Jedno wyższe od drugiego. Zapewne jestem w jakimś większym mieście. Nie wpływa to zbytnio na moją korzyść no ale raz kozie śmierć! Przede mną piętrzył się wielki budynek centrum o nazwie "Galaktyka". Pewnym siebie krokiem i mam nadzieje dostojnym wkroczyłam przez drzwi Galaktyki. Od razu poczułam przyjemny zapach najróżniejszych potraw najpewniej z działu restauracyjnego. Zaburczało mi w brzuchu... Nie! Musze się skupić. Rozejrzałam się. Do wszystkich sklepów były niewiarygodnie długie kolejki. Ale moją uwagę przyciągną prawie pusty niewielki sklep na rogu tuż przy knajpce z kebabami... Co?! Ross skup się! A więc sklep był albo tak nędzny i tani że nikt do niego nie przychodził albo tak drogi że nikogo nie było stać...
Ruszyłam w stronę tego właśnie sklepu. Na moje nie wiem czy szczęście czy nieszczęście okazało się że to ta druga opcja wszystko w sklepie było w chuj drogie. Ale decyzja zapadła. W sklepie, na pułkach było wiele drogich sukni. W najróżniejszych kolorach. Błękity, czerwienie, czerń, biel... było tego mnóstwo. Moją uwagę przykuła piękna błękitna suknia, długość gdzieś nad kolanami.
-Dzień dobry, czy mogę w czymś pani pomóc?- aż podskoczyłam, pytanie skierowała do mnie pani pracująca w sklepie.
-N...Nie dziękuje-zaczęłam się powoli odwracać w stronę nieznajomej-Liza?
-Ross! Jak ja cię dawno nie widziałam! Jak ty wyrosłaś! Skarbie co cię tu sprowadza? Co u twojej mamy?-na to pytanie uśmiech znikł z mojej twarzy
-M...Mamę złapali... ona nie żyje- nagle przed oczami przemknęły mi wspomnienia. Ciemność. Krzyki. Ból. Musiałyśmy z siostrami opuszczać dom. Na te brutalne wspomnienia do oczu zaczęły mi napływać łzy
-Och skarbie nie chciałam- pani Liza, przyjaciółka, mojej mamy, likantropka (wikłacza w wolnym tłumaczeniu) przytuliła mnie
Nie była dla mnie obca, od najmłodszych lat pamiętałam jej uśmiech. Była dla mnie jak ciocia...
-Słonko powiedz co cię tu sprowadza?- zapytała Liza a ja westchnęłam
-Nie mam się gdzie podziać, mój stary dom został odkryty i zajęty przez łowców.
-Och moja bidulko-westchnęła-na razie zatrzymasz się u mnie, co ty na to?
Była to dla mnie nadzieja, promyk szczęścia.
-T...Tak, dziękuje-i rzuciłam się w objęcia cioci, płacząc łzami szczęścia
-No już złotko, pora iść, dużo przeszłaś  
Już miałyśmy wychodzić, gdy nagle
-Zauważyłam że podoba ci się ta sukienka-zagadnęła Liza
-Tak, jest piękna
-Sara, zapakuj mi tą błękitną z wystawy!-krzyknęła ciocia do jakiejś kobiety i do "domu" nie tylko szłam z "rodziną" ale także z nową suknią

Kukulka

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 943 słów i 5190 znaków.

2 komentarze

 
  • EloGieniu

    Duuużo błędów. Zanim wstawisz przeczytaj parę razy w poszukiwaniu błędów i je popraw, taka mała rada. :)

    16 paź 2016

  • kuba s

    No dziewczyno wspaniale

    12 paź 2016

  • Matusia18

    @Kukulka Roksi supcio :cool:

    14 paź 2016

  • Kukulka

    @Matusia18 Zaraz...

    14 paź 2016

  • Martysia18

    @Kukulka co

    15 paź 2016