37. Błysk i Grzmot – Część V – Grom // Rozdział I

UWAGA! +18 (makabryczne sceny)

***

Pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy. Bez względu na wiek czy płeć. Dziecko staje na własne nogi i przepełnione ciekawością brnie naprzód. Wie jednak, że ma obok siebie kochających rodziców, których opiekuńcze ramiona gotowe są uchronić od upadku. Nic tak przecież nie leczy ran, jak podmuch maminego oddechu i słowa: „zobacz, mamusia pocałowała rączkę i już nie boli”.

Dorosły też stoi na „miękkich nogach”, gdy tylko musi zaczynać coś od nowa: pracę, budowę domu, czy choćby wycieczkę po nieznanych terenach. Nic nie jest pewne, ani znajome, a przede wszystkim: wszystko wygląda nieprzyjaźnie. Nawet okoliczni mieszkańcy odnoszą się do ciebie z rezerwą. "Ty", to ktoś „nowy”, nie jesteś „swój”. Na szacunek musisz sobie zapracować.

Jak jednak odnieść się do sytuacji, gdy wracasz gdzieś, gdzie już byłeś, ale spotkała cię tam krzywda? Czy da się opisać strach przed ludźmi, których już poznałeś i skończyło się to tragicznie? W jaki sposób pałać optymizmem, gdy obrazy pełne cierpienia i bólu non-stop przewijają się w twojej głowie? "No, jak?" – wciąż zadawałam sobie tego typu pytania i nie potrafiłam odnaleźć odpowiedzi. Nie umiałam sobie z tym wszystkim poradzić i choć bałam się przyznać, oblewał mnie zimny pot, kiedy tylko myślałam o halach. Nie było jednak innej drogi.

Wyruszyliśmy około południa. Wiem, że trochę zbyt późno, ale instynktownie próbowałam odwlec nieuniknione. Przez całą drogę Adam starał się podnosić mnie na duchu, gadając jak najęty, a ja ogromnym wysiłkiem ukrywałam swój lęk. W środku czułam ogromny chłód, nie tylko dlatego, że na dworze było zimno i wietrznie. Cały czas przed oczami pojawiała się wizja znienawidzonego pomieszczenia: białych kafelków, lustra, zimnego łóżka. Prześcieradła, które wchłonęło moją krew. Kajdanek wbijających się w ciało. Oddechu na palącej skórze, który wzbudzał obrzydzenie. Wzdrygałam się wielokrotnie, mówiąc Adamowi, że to z zimna. Stawaliśmy wówczas na moment, a on rozcierał moje ramiona i całował w policzek, nos lub szyję. Delikatnie. Inaczej niż Radek. Nie bałam się. Nie musiałam. Chłód jednak nie ustępował i z każdym krokiem stawał się dotkliwszy.

Moje zimne palce splecione z ciepłą dłonią mężczyzny potęgowały wrażenie. Cały czas, niepokój czaił się gdzieś pomiędzy myślami. Wiedziałam jednak, że to co robię jest słuszne. Musiałam tylko dać sobie czas na oswojenie z myślą, że znowu przestanę być bezpieczna. Przyjąć do wiadomości, iż od teraz każdy postawiony krok może być tym ostatnim. Wiedziałam do czego prezydentowi byli zdolni. Zdawałam sobie sprawę, że okazałam się niewygodnym świadkiem wydarzeń. Gapiem, niebezpiecznym dla realizacji ich celu. Mogli chcieć już nie tylko zamknąć mi usta. Teraz najwygodniej byłoby mnie po prostu zabić.     

To, co zaplanowałam wydawało się ciężkim do zrealizowania. Groziło katastrofalnymi skutkami. Nie tylko dla mnie, ale także dla Adama, Malwinki, Pauliny, czy nawet Tomasza. Nie wiedziałam jak się odnosił do swojej żony, ani kim właściwie był. Oprawcą? Ukochanym? Czy po prostu zwykłym posłusznym człowiekiem, który musiał podporządkować się czyjejś woli. Mogli również szczerze się kochać, a mój powrót niechybnie zwiastował kłopoty. Ale wiedziałam, że tak należało postąpić. Zawsze przecież będą jakieś minusy. Błędy do popełnienia. Luki w planie. Cena była jednak zbyt wysoka. Gdybym stchórzyła naraziłabym siostrę na własny los, a na to nie mogłam pozwolić.

Gdy nadszedł zmierzch, oboje byliśmy spragnieni, głodni i wyziębieni. Temperatura w nocy potrafiła dochodzić do trzech stopni na minusie, dlatego pełni obaw rozglądaliśmy się dookoła, by znaleźć dogodne miejsce na rozstawienie namiotu.

Naraz jednak zamajaczyły zamglone sylwetki budynków. Zastygłam w miejscu, uświadamiając sobie, iż to właśnie w ich wnętrzu, Adam ocalił mnie przed Radkiem i Grzegorzem. Że też była to najkrótsza droga do hal... Gdyby nie zależało mi tak na czasie, wolałabym nadrobić te kilka kilometrów, niż znowu tędy wędrować. Jakie były szanse, że oprawcy nadal tam byli? Czy aby na pewno mój luby ich tylko ogłuszył? A jeśli nie żyli? Albo, co gorsza, zorganizowali zasadzkę i wciąż wyczekiwali powrotu niedoszłej żoneczki?  

Spostrzegłszy, że coś się stało, towarzysz podążył za moim przerażonym wzrokiem i instynktownie zasłonił swoim ciałem:  

– Spokojnie, Lilu. Zostań. Muszę sprawdzić, czy jest bezpiecznie.  

– A co, jeśli... – zaczęłam cicho, ale uciszył mnie gestem dłoni.  

– Lepiej ja, niż ty – rzucił szybko. – Jeśli tylko zauważysz, że coś jest nie tak, uciekaj. Wiesz gdzie. Znasz przecież drogę –  wyszeptał i ostrożnie skierował się w stronę budowli. Ja zaś osłupiała kucnęłam za drzewem.  

Z niepokojem patrzyłam, jak podchodzi do jednej ze ścian ruin. Powoli, praktycznie bezszelestnie, wychylił się w miejscu, gdzie kiedyś w budynku były drzwi i po chwili pełnej wahania, zniknął wewnątrz. Oczekiwałam w napięciu na jakikolwiek odgłos dochodzący ze środka. Odpowiedzią była jedynie cisza. Pomimo to, czekałam cierpliwie i po pewnym czasie Adam z powrotem pojawił się w zasięgu wzroku. Przywołał mnie gestem do siebie. Zdziwiłam się straszliwie. Dlaczego nie krzyknął? Czemu stał taki odrętwiały?

Postanowiłam jednak zaufać męskiej ocenie. Szybkim, chociaż ostrożnym krokiem podeszłam do znajomej sylwetki. Jego twarz nie zdradzała zbyt wielu uczuć, ale widziałam, że próbuje ukryć zdenerwowanie. Ręce mu się trzęsły.  

– Nie ma ich tutaj – odparł szybko, widząc moje pytające spojrzenie. – Ale byli... i to całkiem niedawno.  

– Skąd wiesz? – zapytałam, siląc się na spokojny ton.  

– Rozpalili wewnątrz ognisko...     

– Ale to przecież mógł być ktoś inny – rzuciłam bez tchu.  

Jego twarz stężała. Zapomniał chyba, że miał wyglądać na spokojnego. Bezradnie rozłożył ręce, spoglądając z bezgranicznym smutkiem i przestrachem:  

– Przecież i tak tego nie ukryję. Chodź ze mną. Sama zobacz.  

Weszłam do środka. W jednej chwili moje zmysły zostały narażone na istne gradobicie bodźców. Wszędzie bzyczały muchy. Smród zgniłego mięsa był nie do wytrzymania i wywoływał odruch wymiotny. Zakryłam twarz rękawem, aby go stłumić. Twardo jednak brnęłam na miejsce, z którego ostatnio uciekłam. Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, nazywanego kiedyś salonem, stanęłam jak wryta.

Na środku pokoju znajdowały się zgliszcza ogniska. Faktycznie, musiało zgasnąć dość niedawno, bo chociaż nic się już nie tliło, wewnątrz nadal panowało ciepło. Nie to jednak wzbudziło moją grozę. Przy przeciwległej ścianie leżała na wznak naga postać. Bezsprzecznie kobieca. Nie ulegało wątpliwości, iż była martwa. Wielka plama krwi moczyła długie blond włosy. Miała podcięte gardło. Mimowolnie zaczęłam się trząść. Już od wejścia widziałam, że na bocznej ścianie coś zostało napisane, ale wolałam najpierw przyjrzeć się kobiecie. Podeszłam bliżej, nie zwracając uwagi na protesty Adama.

Nieznajoma nie grzeszyła wzrostem, ale zapewne za życia uchodziła za ładną. Teraz jej twarz zsiniała, jednak i tak widać było ślady po szybkich ciosach, zadanych wyćwiczonymi dłońmi. Zamglone niebieskie oczy zastygły, tak jak usta, w grymasie przerażenia. Wargi były rozcięte i naznaczone strużkami krwi. Pełne piersi opadły lekko na boki. One też nosiły ślady uderzeń. Tak naprawdę wszędzie, gdzie wzrokiem sięgnąć, damskie ciało pokryte było odciskami zakrwawionych palców, siniakami i śladami po więzach. Przeguby rąk i nóg szczególnie spuchły. Lina, która niegdyś je unieruchamiała musiała być zaciśnięta aż do krwi.

Zrobiłam krok w lewo, by spojrzeć na dolną połowę ciała. Chociaż wcale nie musiałam. Byłam pewna, że została zgwałcona. Okrwawione okolice intymne i usta potwierdziły moje założenie. To nie mogło trwać krótko. Niechybnie torturowano ją kilka godzin. Jeśli nie ruszyli się stamtąd od kiedy mnie zaatakowali, to może nawet i dni. Zrobiło mi się słabo, gdy zobaczyłam larwy krążące koło pleców dziewczyny. Wchodziły jej do uszu i ginęły we włosach. Tego było już za wiele. Pobiegłam w kąt i zaczęłam wymiotować.

Adam podszedł do mnie bez słowa. Rozcierał plecy i przytrzymywał włosy. Rzecz jasna, już po chwili nie miałam czego zwracać. Suche torsje nadal jednak wstrząsały słabym ciałem. Gdy już nawet śliny zabrakło, ukochany otarł mi usta chusteczką. Wówczas wyprostowałam się i pozwoliłam oczom spocząć na ścianie. Krwawe litery rozchodziły się przez praktycznie cały jej blok:  

"Ruda suko! Będziesz następna! Dopadnę cię!"  

Nie miałam pojęcia dlaczego, ale zaczęłam się histerycznie śmiać.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 1588 słów i 9115 znaków, zaktualizowała 8 sty 2021. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Bardzo dobry rozdział.
    Nie da się nudzić.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    30 lis 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję. Ogromnie miło mi to słyszeć:)

    30 lis 2020