Olivia i śmierć

To opowiadanie nie pasuje do żadnego z wymienionych kategorii. Na początku pewnie też możecie trochę nie zrozumieć o co chodzi; ale tak właśnie ma być. Miłego czytania.

Olivia obudziła się, roztargnionym wzrokiem rozglądając się po pomieszczeniu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie znajduję się w swoim pokoju, w domu jednorodzinnym na przedmieściach Nowego Jorku. Była to cela zbudowana z szarej, zimnej cegły, a jedynym źródłem światła było malutkie okienko z metalową kratą, znajdujące się tuż pod wysokim sufitem. Dziewczyna usiadła na twardym łożu, wypchanym cuchnącym sianem i postawiła stopy na chłodnej podłodze. Wstała. Pokój wypełniała woń stęchlizny i moczu, na ceglanej posadzce gdzieniegdzie widniały zaschnięte kałuże krwi. Jednak zdecydowanie najciekawszą rzeczą, była stojąca na środku celi gilotyna. Olivia zauważyła, że ostrze urządzenia ubrudzone jest krwią; zapewne brutalna pamiątka po ostatniej ofierze. Zmarszczyła brwi i podeszła bliżej maszyny śmierci. Zastanawiało ją co ona tu robi i dlaczego w jej pokoju widnieje tak budząca grozę rzecz. Zdążyła już przywyknąć do dziwnych treści swoich snów, więc nie odczuwała już strachu, jedynie przeszywającą ciekawość. Nie wiedziała gdzie jest, co to za miejsce i szczere mówiąc bardzo ją to fascynowało. Ze zniecierpliwieniem oczekiwała odgłosów kroków, które po jakimś czasie miały przyszpilić ją do najdalszego kąta z lęku przed bólem. Ale prawda była taka, że już się do niego przyzwyczaiła, a z czasem; nawet zaczęła go lubić. Ze zdumieniem odkryła, że ból daje upust wszystkim jej emocjom, które dotychczas gnieździły się w niej jak pszczoły w ulu i odznaczały się chaosem oraz natręctwem. Nienawidziła tego. Swojego umysły i ciała. Sprawiało jej tylko cierpienie, przy każdym ruchu, przy każdej myśli, pracy, odpoczynku; czuła TO. Jak przeszywa jej mózg rozżarzonym do białości prętem, kręci nim w jej głowie, niemal zmusza do krzyku, jednym słowem – zadaje ból. Ale przestała się bać. O tak. Strach opuścił ją, już dawno temu. A na jego miejsce pojawiła się niewysłowiona ulga, radość, że nie jest sama... Czuła się taka wolna... chociaż była niewolnicą. Niewolnicą Śmierci, tak to nazywała. Czarna, wysoka postać z wystającymi kościami i długimi, ostrymi jak żyletka pazurami. Pamiętała, że kiedyś panicznie się jej bała. W nocy, kiedy miała zasypiać, bała się, że zobaczy Śmierć, jak wbija paznokcie w jej miękkie ramię... Ale później zaczęła jej służyć. Wykonywała jej polecenia bez najmniejszego sprzeciwu, każdą prośbę i rozkaz... i czekała na jeszcze. Jej żądania sprawiały jej radość, szczęście jakie czuła, że zadowoliła swoją Panią były nie do opisania.  

Jej oczy wbiły się w brudne ostrze. Zastanawiała się jakie to uczucie, kiedy się umiera. Ostatnia myśl, wspomnienia przelatujące przed oczami, łzy i poczucie żalu. Czy tak by to wyglądało? Czy naprawdę musiałaby płakać aby ludzie, nawet po jej śmierci nie mieli ją za nienormalną? Czy do samego końca trzeba było zachować pozory? Grymas pogardy wykrzywił jej twarz.
Po co miałaby dbać o opinię innych, skoro jej samej już nie będzie wśród nich? Co ją obchodziło, co jakiś nieudacznik sobie o niej myślał? Przecież to nie jej sprawa. Każdy chyba może mieć swoje zdanie, czyż nie? Nie. Ha, ha. Oczywiście, że nie. Ludzie podporządkowywali się do większości, tylko nieliczni głupcy faktycznie stosowali wolność słowa… chociaż tyle się o tym mówiło. Tak wiele osób o tym pisało w przeróżnych gazetach, często były morałami w powieściach… Ale ludzka rasa jest słaba, panuje w niej prawo dżungli, deal with it, life is brutal.  
Olivia westchnęła ciężko. Czasami zastanawiała się czy jej rozmyślania nie są za trudne do rozstrzygnięcia jak na piętnastolatkę. Jej piwne oczy prześlizgnęły się po drewnianej framudze gilotyny. Była stara i spróchniała, dlatego wzbudzała w niej taki sentyment. Kochała stare rupiecie, napawały ją nieograniczonym spokojem, dzięki ich… hmm... nieśmiertelności i ona w pewnym sensie czuła się nieśmiertelna. Owszem, wiedziała, że, , Wszystko co marne przemija”, ale zawsze zostawiłaby za sobą wspomnienia, swoje dzieła, jakiś pamiętnik…
Za drzwiami celi rozległo się długo oczekiwane echo kroków. Na twarzy dziewczyny zamiast strachu pojawił się uśmiech. Ciekawe kto tym razem okaże się jej katem. Kobieta czy mężczyzna? Pewnie mężczyzna. Miała przeczucie, że cofnęła się w czasie, że Śmierć tym razem postanowiła przybrać scenerię okrutnego średniowiecza. Cuchnące pomieszczenie z szarej cegły z gilotyną pośrodku tylko utwierdzały ją w tym przekonaniu.  
Kroki ustały. Skrzypnęły zawiasy i grube, drewniane drzwi otworzyły się powoli. Ale nikt nie znajdował się za nimi. To zaskoczyło Olivię. Ale w sumie… jej Pani lubiła oryginalne pomysły. Może postanowiła trochę się pobawić. Dziewczyna nie miała jej tego za złe. Rozumiała to.  
- Halo? – krzyknęła w przestrzeń, chyba nieco zbyt głośno. Chciała grać panicznie przestraszoną, aby należycie zadowolić Śmierć. Nie lubiła jej rozczarowywać, po części dlatego, że po tym zawsze czekały ją nieludzko okrutne tortury.  
Zrobiła niepewnie krok naprzód. Nic się nie wydarzyło. Żadnych potworów, zabójców, psycholi z nożem… tylko głucha cisza, przerywana jej urywanym oddechem. Odważyła się postawić kolejny krok. I następny, aż nie dotarła do uchylonych drzwi. Tu się zatrzymała. Spodziewała się, że gdy tylko wychyli głowę, coś ją zaatakuje i przyszpili do zimnej ściany. Było to bardzo możliwe. Krzyk, jaki wydarłby się wtedy z jej gardła pewnie rozśmieszyłby Panią do łez. Bez wątpienia. A jednak postanowiła zaryzykować. Ostrożnie wsunęła czubek głowy zza framugi, bacznie obserwując każdy, nawet najmniejszy detal. Ale nie było żadnego ruchu. Najmniejszego. To ją ośmieliło. Wyszła na korytarz, wciąż nie tracąc czujności. Nie czuła się pewnie idąc wzdłuż kamiennych ścian. W końcu nadal była tylko człowiekiem. Cóż mogła w tej sprawie zrobić? A w dodatku była pod rządami Śmierci, okrutnej, bezczelnej Śmierci.  
Westchnęła.  
- Idź, dziewczyno, nie zatrzymuj się – nakazała sobie szeptem – I tak nie masz nic do stracenia.
Zacisnęła pięści w oczekiwaniu na ból za lekceważenie mocy jej Pani. Ale nic się nie wydarzyło. Zmarszczyła brwi zaskoczona.  
Szła dalej. Spojrzała w dal. Daleko, na końcu tunelu błyszczały promienie słońca. Światło! Świat. Ziemia. Życie. Wolność?
Być może. Chociaż…
- Pani? – spytała ze zdziwieniem. Nie dostała żadnej odpowiedzi. Otworzyła usta, czując, że potrzebuje więcej powietrza. Czy to możliwe? Czy naprawdę mogła odejść? Zostawić to wszystko za sobą i nigdy, przenigdy nie odwracać się za siebie? Czy była wolna?  
Kiedyś na lekcji angielskiego pani zadała lekturę " Rok 1984”. Posłusznie ją przeczytała, gdyż lubiła książki. Powieść przedstawiała utopijne społeczeństwo, które szybko przemieniło się w antyutopię. A na głównym budynku ministerstwa widniały następujące hasła:

"Wojna to Pokój
Wolność to Niewola
Ignorancja to Siła”
Wojna, którą toczyło państwo jednoczyła ludzi, napawała ich patriotyzmem i duchem walki, po za tym skupiała ich złość, frustrację i rozczarowanie na walkę z wrogami.  
Olivia czuła specyficzną wieź z drugim hasłem. Wiele razy zastanawiała się jakby to było być wolnym. Czy rzeczywiście czułaby się wtedy uwięziona we własnym umyśle? Czy wszyscy ludzie na świecie potrzebowali naczelnego przywódcy, dyktatora, który podejmowałby każdą, najmniejszą decyzję i narzucałby im swoją wolę? Odpowiedź brzmi TAK. Ludzka rasa sama prosiła się o bycie zniewolonym, potrzebowała kogoś kto powiedziałby im wszystko jasno i wyraźnie. Chociaż ludzie nie lubili do końca się wszystkiemu podporządkowywać. Kochali się buntować, dawać do zrozumienia, że chcą rozbić co chcą, że potrafią zająć się sami sobą, choć zdecydowanie nie była to prawda. Dlatego zawsze trzeba było zachować pozory wolności. Aby nie wzbudzać buntu. Ludzie nie lubią słuchać prawdy. Chociaż oszukują sami siebie, że tak.  
Dziewczyna zachichotała. Głupcy. Czasami czuła się stokroć mądrzejsza od nich. A może naprawdę była? W końcu wybrała bycie niewolnicą. Tylko pytanie brzmiało czy była szczęśliwa?  
Znowu się zaśmiała. A kogo to obchodziło? Liczyła się całość, nie jednostka. Nikt nie dbał o poszczególne osoby, ważne by społeczeństwo się nie rozsypało. Nikt nie zawracał sobie głowy jej szczęściem, nawet ona sama.
Światełko na końcu korytarza zbliżało się coraz bardziej, a żaden potwór, seryjny morderca-gwałciciel nie zaatakował jej. Na razie… Nie wiedziała co się stało. Dlaczego Śmierć pokazuje jej coś takiego. Co to miało znaczyć? Że potrafi być dobroduszna? Że rozumie ludzkie potrzeby? Ale dlaczego pozwoliła jej tak po prostu odejść? Czy nie potrzebowała jej jeszcze? A może znalazła sobie lepszą ofiarę? Ale wtedy by ją zabiła, a nie puszczała wolno.
"No właśnie” przeleciało przez myśl Olivii. Może to nie było uwolnienie tylko zabójstwo w wielkim stylu. Zakończenie jej marnego, krótkiego życia jakąś okrutną niespodzianką. To było bardzo możliwe.  
Zacisnęła pięści. Jeszcze tylko trochę, kilka kroków… Światło oblało jej twarz. Zmrużyła oczy i nieśmiało stanęła na krawędzi wysokiego budynku. Zmarszczyła brwi. Czy jej Pani chciała aby przez przypadek spadła? Nie. Krawędź była za daleko. Dlatego podeszła bliżej.  
Przez pierwsze sekundy nie widziała co się dzieje na dole, bo promienie słońca oślepiły ją na moment. Za to kiedy odzyskała wzrok jej serce zamarło. Miała rację; było średniowiecze. Dowiedziała się tego w okrutny dla niej sposób. Miasto przedstawiało brutalną wojnę. Świadkami tego byli liczni martwi ludzie leżący właściwie wszędzie. A wśród nich szczególnie wyróżniali się jej rodzice i rodzeństwo. I Alex. I Roger. I ciocia Betty. Wuj Anthony. I wiele, wiele innych bliskich jej osób. Nawet zauważyła Caine’a z jego charakterystyczną wiecznie poczochraną blond czupryną. To ją nawet zabolało bardziej. Przypomnienie o zbrodni. Głównie przez nią Olivia trafiła do psychiatryka. Czuła się z tym okropnie, ale co mogła zrobić? Odmówić Śmierci? Brzmiało to co najmniej śmiesznie.  
Śmierć bliskich wstrząsnęła nią doszczętnie. Przez chwilę zapomniała, że to sen i po jej policzkach poleciały gorące łzy. Z niedowierzaniem przejechała wzrokiem po martwych ciałach nabitych na ostry pal. Im osoba była dla niej ważniejsza, tym na wyższym patyku się znajdowała. Aby mogła ich lepiej widzieć. Dokładnie przyjrzeć się ich dotąd wykrzywionymi bólem twarzom. Przełknęła ślinę. Była pewna, że to przez nią umarli. Albo za nią. Tylko że żadna wersja nie przywróci ich do życia. Nie przywróci…
Nagle wielka, ciemna postać przeleciała koło jej głowy, powalając ją na ziemię. Z jej gardła wydobył się głośny okrzyk, kiedy czyjeś ostre pazury podrapały ją po ramieniu. I znowu. I jeszcze raz. I tak w nieskończoność, aż…

oliviahot17

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 2050 słów i 11524 znaków.

3 komentarze

 
  • Sarhael

    Nie do końca chodziło o to w tym haśle z Orwella.

    2 gru 2013

  • kryspin27

    Właśnie?

    11 lis 2013

  • ja

    Fajne, ale o co chodzi? :)

    11 lis 2013