"Obiecaj" cz.2

Czas? Czas na co? Powoli udaje mi się otworzyć oczy. Ból głowy, łagodzą zasłony w oknach, które zachowują pomieszczenie w mroku. Zaraz... gdzie ja jestem?
-Gdzie ja jestem? – pytam głośno, a ta sama kobieta lekko się do mnie uśmiecha.
-W domu i to wszystko co powinieneś na razie wiedzieć. – odpowiada. – Weź to – podaje mi szklankę wody i leki. Mogę tylko podejrzewać, że są to leki przeciwbólowe. Łykam je i czekam na ulgę.
-Uderzyłaś mnie Elizabeth, tak się nie robi – chwila, czemu powiedziałem Elizabeth? Znałem kiedyś jedną taką, ale to raczej niemożliwe. Ona wyjechała, do sierocińca, po śmierci swoich rodziców.
-O! Przypomniałeś sobie – Jej uśmiech stał się szerszy. – Nie powiem, że na to nie liczyłam.
-Nie jestem pewien czy sobie przypomniałem... – mruczę. – Jesteś Elizabeth Badnarz? Ta sama z którą w czasach szkolnych chodziłem na wagary tylko po to, aby posiedzieć na schodach przeciwpożarowych i patrzeć jak inni ludzie załatwiają codzienne sprawy? – Po moich słowach, jej wzrok staje się mętny, jakby wyobrażała sobie scenę, którą właśnie opisałem.
-Tak, jestem dokładnie tą samą Elizabeth, którą opisałeś – odpowiada i wstaje z brzegu łóżka.
-Czemu od razu mi nie powiedziałaś, kim jesteś? – pytam i lekko podnoszę się na łokciach. Cały czas czuję pulsowanie w czaszce.
-Nie wiem, może po prostu chciałam, żebyś sam sobie przypomniał? – szepcze, wcale nie patrząc w moją stronę. A potem prostuje plecy i odwraca się, na nowo opanowana. Tak jakby maska, którą na chwilę pozwoliła sobie zdjąć, właśnie wróciła na swoje miejsce. –Zejdziesz na dół na kolację?
Zadała mi proste pytanie. Zapewne oczekuje prostej odpowiedzi, ja natomiast nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Jest piękna.  Może to dziwne, że właśnie w tej chwili o tym pomyślałem, ale taka jest prawda. Kiedy jeszcze byliśmy w szkole, przez bardzo długi czas marzyłem, aby zobaczyła we mnie kogoś więcej niż kumpla z sąsiedztwa. To się jednak nie stało, a potem jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym i wszystko się posypało. Nie miała innej rodziny, więc odesłano ją do sierocińca. Początkowo starałem się mieć z nią kontakt, ale niestety nie było to takie proste, jakby się mogło się wydawać. Mojemu ojcu bardzo przeszkadzało, że zadaję się z nią i w końcu dopiął swego. Przechwytywał listy, które do niej wysyłałem, lub które wysyłała ona i odsyłał z powrotem. Niestety, dowiedziałem się o tym już po latach i nic nie mogłem na to poradzić.
-Dawid wszystko okej? – pyta i tym samym wyrywa mnie z zamyślenia.
-Tak... tak wszystko okej, zaraz zejdę na dół. – Odrzucam kołdrę na bok i widzę, że jestem w samych bokserkach i koszulce. Podnoszę na nią wzrok. Mam wysoko uniesione brwi i lekko wytrzeszczone oczy z zaskoczenia. – Chciałabyś mi o czymś powiedzieć? – pytam.
-Nie...  Jakoś nie mam nic do powiedzenia – Widzę na jej policzkach lekki rumieniec i uśmiecham się na jego widok. W dzieciństwie jej rumieńce były tak rzadkie jak wielkanocny śnieg. Odwróciła się tyłem do mnie i wyszła z pokoju. Na krześle obok drzwi dostrzegam moje dżinsy, a obok buty. Powoli podnoszę się z łóżka, czekając na lekkie zawroty głowy, po uderzeniu, którego zapewne doświadczyłem parę godzin temu. Pokój jest raczej duży. Naprzeciwko wielkiego małżeńskiego łoża stoi komoda, a nad nią wisi płaski telewizor. Koło komody, krzesło z moim rzeczami i drzwi na korytarz. Idąc dalej, są drugie drzwi, które zapewne prowadzą do łazienki. Wszystko znajdujące się w pomieszczeniu jest w kolorze kawy i ogólnie brązów i beżów. Zakładam spodnie i buty, a następnie jak najciszej staram się otworzyć drzwi na korytarz. Niestety zaraz za drzwiami nie ma korytarza, jak można by się spodziewać, a zamiast tego znajduje się tam metalowa balustrada, za którą na dole rozpościera się bardzo duży salon i jadalnia ze stołem na dwanaście osób. Przeciwległa ściana jest praktycznie oknem, które ma widok na las, nad którym aktualnie chowa się pomarańczowy pasek słońca.
-No, skoro wstałeś to znak, że nie jest z Tobą aż tak źle, jak można by się spodziewać. – Słyszę głos, więc odrywam zaabsorbowane spojrzenie od widoku i skupiam się na Eliz, która siedzi przy stole i obserwuje mnie. – Schody są po twojej lewej. – Mówi i zaczyna jeść, wpatrując się w ekran rozstawionego na stole laptopa. Pospiesznie schodzę na dół i siadam naprzeciwko niej. Po lewej stronie od jadalni znajduje się kuchnia, a obok niej przeszkolone drzwi, prowadzące na podwórko.
-Nawet nie próbuj uciekać. – mówi i dopiero wtedy spostrzegam, że przygląda mi się znad komputera. Marszczę brwi i gryzę bułkę z serem. Dlaczego miałbym chcieć uciekać, przecież sama mnie wypuści. Przynajmniej tak sądziłem do tej pory– Dom jest otoczony. – dokończyła, a ja wytrzeszczyłem oczy.
-Słucham? Po co dom jest otoczony? Sądziłem, że sama mnie wypuścisz!? – powiedziałem taksując ją spojrzeniem.
-Naprawdę sądziłeś, że to zrobię? Po tym co widziałeś i usłyszałeś w hangarze? – pyta i unosi brwi. Jej pobłażliwy uśmiech tylko doprowadza mnie do wrzenia.
-Ach tak, czyli teraz jestem twoim zakładnikiem, tak? Kim ty w ogóle jesteś, żeby mnie więzić ?!– I właśnie wtedy przyszło mi coś do głowy. Mój ojciec. Muszę do niego zadzwonić. - Muszę zadzwonić do ojca – mówię i rzucam jej twarde spojrzenie.
-Po pierwsze nie twoja sprawa kim jestem. Powiem tyle, kiedy przyjdzie czas, dowiesz się. – warczy w moją stronę, po czym zaczyna ze mnie kpić - A co do twojego ojca to nadal trzyma Cię w garści, co?
-To raczej nie twoja sprawa –mówię. – Dasz mi jakiś telefon? Jeszcze nie posiałem sztuki telepatii.
Uśmiecha się i z kieszeni spodni wyciąga telefon. Podając mi go nasze pace przez chwilę się stykają i przechodzi przez nie jakaś elektryzująca iskra. Jej oczy lekko zapłonęły i szybko cofnęła dłoń. Zamknęła z trzaskiem laptopa i powiedziała:
-Zostawię Cię teraz samego, abyś mógł z nim spokojnie porozmawiać. – po tych słowach wychodzi z jadalni i znika za drzwiami, które znajdują się obok wyjścia głównego. Odblokowałem telefon i na tapecie zobaczyłem zdjęcie. Ale jakie zdjęcie! Byłem na nim ja i ona. Jako dzieci bardzo lubiliśmy gorącą czekoladę z bitą śmietaną i na zdjęciu oboje mamy „wąsy” zrobione z piany. Uśmiecham się na wspomnienie tych bardzo szczęśliwych i beztroskich chwil, które razem spędziliśmy. Była tak miła i beztroska. Nadal taka jest, w tych nielicznych chwilach, w których na jej ustach widać naprawdę szczery uśmiech. W końcu otrząsam się z otępienia i wpisuję numer mojego ojca.
Jeden sygnał i odbiera.
-Słucham? – głos ma twardy i pomimo swojego wieku, budzi zasłużony respekt.
-Tato z tej strony Dawid, u mnie wszystko w porządku. – mówię do słuchawki.
-Gdzie ty do cholery jesteś?! – napięcie w jego głosie jest wręcz namacalne. No ale co ja mam mu powiedzieć? Nie wiem gdzie jestem, a nawet jakbym wiedział, to nie mógłbym mu powiedzieć z uwagi na to co już mi grozi, tylko dlatego, że moja ludzka ciekawość objawiła się w zdecydowanie złym momencie.
-Wyjechałem na.. wakacje – mówię i zdaję sobie sprawę jaka to beznadziejna wymówka.
-Jak to na wakacje?! W ogóle WAKACJE? Przecież ty masz robotę! Gdzieś ty pojechał!? I nie powiadomiłeś mnie?! Jak mogłeś! Miałeś mnie informować o wszystkim! Co się z Tobą dzieje? Beze mnie do niczego byś nie doszedł! Zawdzięczasz mi wszystko co posiadasz – zaczął na mnie wrzeszczeć, a ja zagotowałem się z wściekłości. Tylko ojciec potrafi doprowadzić mnie do takiej ledwo hamowanej furii.
-Posłuchaj mnie ojcze! Gdybyś się nie wtrącał w moje życie, byłbym na pewno o niebo szczęśliwszy, niż jestem w tym momencie! Nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać, a szczególnie, że jeśli muszę Ci przypominać, jestem już dorosły! Nie chce mi się gadać, wiedz tylko, że jestem bezpieczny i jest to nasz ostatni kontakt, jaki mamy. Do widzenia! Baw się dobrze! – mówię wściekle i rozłączam się. Cholera, kolejna kłótnia z ojcem.  Ale teraz może będę miał spokój. Nienawidzę, kiedy on próbuje mi układać życie.
No ale teraz muszę oddać telefon Elizabeth… To dziwne, mam w rękach telefon i mógłbym zadzwonić na policję, ale jakoś.. Nie! Powinienem to zrobić, bądź co bądź ona mnie porwała. Po chwili wahania wpisuję na klawiaturze „997” i czekam, aż połączę się z tutejszym komisariatem policji.
-Dzień dobry z tej strony komisariat policji, w czym mogę pomóc? – odzywa się kobiecy głos po drugiej stronie, a ja niespokojnie zerkam na drzwi, za którymi zniknęła Elizabeth.
-Zostałem porwany – szepczę do słuchawki i odwracam się w stronę okna. – Porwała mnie pewna kobieta, która jest zamieszana w nielegalny przemyt broni! – mówię trochę głośniej.
-A gdzie się Pan znajduje? – pyta kobieta.
-Nie wie.. – nie mogę dokończyć ponieważ telefon wysuwa mi się z dłoni i zza moich pleców słodki głos mówi:
-Przepraszamy kolega jest pijany i nieopatrznie zadzwonił do Państwa. Jeszcze raz przepraszam – odwracam się do niej i widzę, że uparcie wbija we mnie roziskrzone spojrzenie. Rozłącza się i rozbraja telefon, wyjmuje z niego baterię i kartę sim, po czym wpycha szczątki telefonu do kieszeni skórzanych spodni. Ekran jest cały popękany, ale nadal działa.
-Mogłam się domyślić, że postanowisz donieść na policję. Co tatuś Ci tak poradził?! – warczy wściekle i przez chwilę mam wrażenie, że mi przywali, albo wyciągnie broń i przystawi do mojej skroni.
-Nie mów tak! – ryczę. - Wbrew pozorom nie słucham ojca nawet w połowie tak często, jakbyś się tego spodziewała! – unosi jedną dłoń i już ma zamiar wymierzyć mi siarczysty policzek, kiedy chwytam jej dłoń w nadgarstku i silnie przytrzymuję. Jej oczy rozszerzają się i lekko otwiera usta.
-Co ty do cholery wyprawiasz?! – pyta szeptem.
-Mogę Cię spytać o to samo – mówię cicho i lekko się do niej przybliżam. Prawie stykamy się nosami, cały czas nie odwracając od siebie wzroku. W końcu, po długiej chwili, wyrywa mi nadgarstek i odchodzi do tego samego pokoju, co przedtem.
Boże, co ja robię? Musiałem ją nieźle wkurzyć, ale przecież nie to było moim celem. Muszę ją przeprosić i „ugłaskać” może wtedy odpowie mi na marę pytań...
Podchodzę wolno do drzwi i widzę, że są uchylone.
-Jak to odwołujecie przerzut! – krzyczy. O matko, już drugi raz decyduję się na podsłuchanie jej rozmowy. Mam nadzieje, że choć tym razem nie rozegra się potem strzelanina.
-Przerzut miał się odbyć już  jutro! Nie możecie teraz, tak po prostu go odwołać! – widzę, że słucha dłuższą chwilę.
-Co ty pieprzysz!? Znasz mnie już od dawna, więc powinieneś wiedzieć, że nie! – wrzeszczy, a potem dodaje. – nie rozłączaj się! Nie teraz, najpierw mi wytłumacz!
Osoba po drugiej stronie musiała jednak odłożyć słuchawkę, ponieważ Eliza rzuca telefonem po raz drugi o ścianę i siada podtrzymując głowę rękami. Teraz to przeklęte urządzenie na pewno wyzionęło ducha. Po chwili, kiedy już decyduję się aby wejść do środka, ona chwyta za telefon stacjonarny znajdujący się na biurku i wykręca jakiś numer, po czym czeka.
-Oni już wiedzą – mówi z prostotą, po czym dodaje. –Nie wiem, w jaki sposób się dowiedzieli. Co mam robić? – w jej głosie nie ma żadnych emocji.  
-Nie, nie zostawiłam śladów. Tak dzwonił, ale … – słucha chwilę, po czym znów zrywa się z krzesła – ale daj mi to jakoś wytłumaczyć!
-Dobrze rozumiem. Tak czekam na dalsze rozkazy. – odkłada słuchawkę i odwraca się w stronę drzwi  i wtedy widzi mnie.
-Chyba musimy porozmawiać – mówię i wkraczam do pomieszczenia. – Nie chcesz mi może czegoś powiedzieć?
-To nie twoja sprawa i nie powinieneś się w to mieszać. Dla twojego własnego dobra – Mówi, a we mnie wzbiera złość.
- Nie sądzisz, że sama mnie w to wmieszałaś? – lekko mrużę oczy. I siadam na krześle przy biurku. – No więc? Czekam. – ponaglam ją i zakładam nogę na nogę w taki sposób, że moja kostka łączy się z kolanem.
Kiedy Elizabeth już ma się odezwać, za oknem słychać dźwięk silnika samochodowego. Oboje patrzymy na siebie i ona mówi
-Padnij! – rzucamy się oboje na podłogę i wtedy słychać pierwsze strzały. – Musimy stąd uciekać! – krzyczy i po kolanach wypełzamy z gabinetu do kuchni. Eliz zza paska swoich spodni wyjmuje dwa pistolety i jeden podaje mnie. Wytrzeszczam oczy i już mam coś powiedzieć, gdy na moich ustach składa delikatny pocałunek. Marzyłem o tym przez całe dzieciństwo, a teraz w środku ostrzału i ogólnie jakiegoś szaleństwa, którego na dobrą sprawę nie rozumiem, moje marzenie się spełnia.
-Obiecaj – mówi patrząc mi w oczy  - obiecaj, że będziesz biegł przez las ile sił w nogach i nie zatrzymasz się, póki nie będziesz bezpieczny, a jeśli potem oboje przeżyjemy, obiecaj, że mnie wysłuchasz, a nie od razu spiszesz na straty. – Przeczesuje mi lekko włosy i jeszcze raz delikatnie, jak muśniecie piórka, całuje. Po czym wstaje, strzela do szklanych drzwi i woła do mnie „ biegnij!”.
-A ty!? – krzyczę. Ona mocno chwyta mnie za ramię i wrzeszczy „OBIECAJ!”
-Obiecuję – mówię i  wybiegam w las, a ona zaraz za mną. Strzały długo nie cichną, a kiedy w końcu tak się staje, mam wrażenie, że zostałem tu całkiem sam. Zatrzymuję się i rozglądam. Dookoła mnie jest tylko las. Drzewa i krzewy, a ja jestem wyczerpany. Muszę usiąść i na chwilę odpocząć. Tylko na minutkę.

-Halo! Proszę Pana? – pyta jakiś głos na który od razu otwieram oczy. Pochyla się nade mną jakiś mężczyzna i dopiero po chwili dociera do mnie, że jest to policjant.

HakunaMatata

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 2518 słów i 14183 znaków.

1 komentarz

 
  • NIEjestemBARBIE

    Świetnie piszesz. Ta historia jest bardzo wciągająca. Czytam ja jednym tchem :)

    4 lut 2016