INSTRUKTOR - Rozdział 11

INSTRUKTOR - Rozdział 11Rozdział 11 - V3

Danka zrobiła zbliżenie obrazu z kamery. Błyskawicznie otworzyła małą klapkę na ścianie i wdusiła czerwony guzik.  
– Nie ruszaj się teraz i nic nie mów – powiedziała do zdumionej Ani.
Zamknęła oczy i tak jak potrafiła, choć nie była obdarzona jakimiś wyjątkowymi zdolnościami, skupiła się z całych sił aby przywołać Askaniusza. Trwała w takim stanie kilka minut. Wreszcie wyczerpana wypuściła powietrze z ust z westchnieniem ulgi.
– Przepraszam – zwróciła się do nastolatki. – Ale wczoraj otrzymałam od Askaniusza zdjęcie tego człowieka. Prosił o natychmiastowy kontakt gdybym go tu zauważyła.
– Ale kto to właściwie jest?
– Nie mam pojęcia.
Obie wpatrywały się w monitory. Tajemniczego mężczyzny jednak już nie było widać.
– Czy ktoś za tobą szedł Aniu?
– Nie… chyba nie. Nie zauważyłam. Jest tak ponuro i szłam pod parasolem. Mogłam nie widzieć. Pani myśli, że on mógł mnie śledzić?
Danka pokiwała głową twierdząco.
– Tak to wygląda. Skąd by się tutaj wziął? Właśnie tutaj.
– Co ja narobiłam. Jest pani zła?
– O nic nie jestem zła.
Danka popatrzyła Ani w oczy.
– I przestać już do mnie mówić, pani. Czuje się, jakbym miała ze sto lat.
Usłyszały odgłos raptownie otwieranych drzwi. Askaniusz bez słowa spojrzał na Dankę.
– Ten facet ze zdjęcia, które przysłałeś wczoraj. Był niecałe dziesięć minut temu na ulicy przed furtką – wyrecytowała z prędkością karabinu maszynowego.
Askaniusz natychmiast wyszedł. Dostrzegały go jeszcze przez chwilę na monitorze i nagle… przestały go widzieć. Ania spojrzała zdezorientowana na Dankę.
– On… on po prostu zniknął? – zapytała ze zdumieniem.
– Nie pokazał ci jeszcze tego. Tak, zniknął. Nadal tu jest, lub już na ulicy, tylko go nie widać.
– Ja nie mogę. To jak czary – mówiła Ania, wpatrując się w monitor. – On jest niesamowity.
Askaniusz rzeczywiście był już na chodniku. W odległości niecałych dziesięciu metrów od siebie ujrzał faceta ze zdjęcia, zaglądającego przez szpary w płocie do ogrodu. Nagle mężczyzna odwrócił się w jego kierunku, jakby go widział. Przecież nie mógł. Wykonał szybki ruch ręką wzdłuż swego ciała i zaczął uciekać w górę Szkolnej. Askaniusz rzucił się w pościg. Jednak zaledwie po paru sekundach poczuł, że uderza w jakąś niewidzialną przeszkodę. Nie spodziewał się tego, więc odczuł kontakt bardzo boleśnie. Przewrócił się i pechowo uderzył plecami o leżący na chodniku kamień. Prawie zemdlał z bólu. Widział w oddali znikającego za łukiem mężczyznę. Cholera, biegł w tę stronę ulicy, która robiła się coraz węższa, a nawierzchnia coraz gorsza. Padający deszcz sprawiał, że robiło się ślisko. Askaniusz zaciął zęby i wyrzucił potężną dawkę energii, do zneutralizowania niewidzialnej przeszkody. Wstał, sprawdził czy droga jest wolna. Była, ale facet na pewno zdążył już się znacznie oddalić. Szef Paphnuti musiał jednak zrobić wszystko co możliwe, żeby go zlokalizować. Lekko się zataczając, zaczął biec. Brzydka pogoda zniechęciła urlopowiczów do spacerów, minął się tylko z jakąś parą skuloną pod parasolem. Zbliżał się do skrzyżowania. Jeśli tam nie zauważy uciekającego, będzie musiał zakończyć pościg. Mimo, że cały czas był niewidzialny, kiedy Askaniusz dobiegł do końca Szkolnej schował się za jeden z wielkich krzewów. Był prawie pewien, że ten nieznany mężczyzna, w jakiś sposób potrafi go zauważyć. Najpierw spojrzał w będącą po prawej ulicę Kwaskowa Góra. Los uśmiechnął się do niego. Gdyby zrobił odwrotnie, szukając po lewej, nie zauważyłby mężczyzny, którego gonił. Nauczony poprzednim, niemiłym doświadczeniem, szybko sprawdził czy nie ma przed sobą żadnych przeszkód. Czysto. Askaniusz ruszył najszybciej, jak potrafił. Plecy nadal bardzo go bolały. Starał się jednak o tym nie myśleć. Mężczyzna, którego ścigał, nadal biegł. Dzieliło ich trochę ponad trzysta metrów. Drogą od czasu do czasu przejeżdżały samochody, co dodatkowo utrudniało Askaniuszowi bieg. Musiał bardzo uważać, kierowcy go przecież nie widzieli. Askaniusz przyspieszył. Czuł, że zaczyna oddychać z coraz większym wysiłkiem. Kiedy zmniejszył nieco dzielący ich dystans, postanowił spróbować innego sposobu zatrzymania mężczyzny. Skoncentrował się i wysłał silny impuls obezwładniający, w kierunku uciekającego. Zobaczył jak ten zachwiał się, zrobił jeszcze kilka kroków w stronę rosnących po prawej krzewów i przewrócił. Askaniusz ruszył znów biegiem. Instynktownie wytworzył wokół siebie standardową sferę ochronną. To go uratowało. Biegnąc, ze zdumieniem patrzył jak leżący wstaje powoli, wyciąga ręce przed siebie i ułamek sekundy potem poczuł potężne uderzenie, które odrzuciło go na kilka metrów w tył. Gdyby nie ochrona mogło się to skończyć bardzo źle. Podczas upadku stracił swoją niewidzialność. Tajemniczy mężczyzna widział go teraz wyraźnie. Dzieliło ich trzydzieści metrów. Askaniusz dawno nie był tak poturbowany. Poczuł złość, wiedział jednak, że nie wolno mu poddać się emocjom. Przeciwnik chyba nie spodziewał się tak szybkiej reakcji. Szef Paphnuti jeszcze raz posłał impuls obezwładniający. Teraz był on znacznie silniejszy. Znajdowali się po prostu bliżej siebie, i dodatkowo, Askaniusz nie musiał już tracić energii na bycie niewidzialnym. Mężczyzna znów się przewrócił. Askaniusz wstał i zaczął iść w jego kierunku. Nie mógł uwierzyć w to co widział. Facet nadal się ruszał. Chwilę potem już próbował się podnieść. Askaniusz zatrzymał się. Nie mógł ryzykować bezpośredniego kontaktu. Wiedział już, że to nie jest zwykły bandzior, tylko bardzo groźny rywal, dysponujący zasobem sporych umiejętności. Postanowił spróbować po raz trzeci. Strzelił impulsem jeszcze silniejszym niż dwa poprzednie. Tym razem mężczyzna rąbnął o ziemię z impetem i przestał się ruszać. Askaniusz podszedł do niego ostrożnie. Dostrzegł, że tamten w jakiś dziwny sposób trzyma rękę w pobliżu twarzy. Dłoń lekko mu drżała. Jakby próbował coś wsadzić do ust. Askaniusz w ułamku sekundy zrozumiał o co mu chodzi. Podbiegł i nogą odtrącił rękę. Zobaczył jak z dłoni wysunęła się mała fiolka. Nie musiał nawet sprawdzać co to jest. Podszedł i szybko i rozdeptał kapsułkę. Musiał gdzieś zabrać tego faceta, żeby spokojniej sprawdzić kim on jest. Nie mogli dłużej zostać na ulicy. Od strony miasta nadchodziła grupka ludzi. Askaniusz stracił sporo energii, więc postanowił na razie przenieść mężczyznę do ogrodu na Szkolnej. Wiedział, że to ryzykowne, ale stamtąd będzie mógł swobodniej wezwać do pomocy któregoś z pozostałych członków organizacji. Złapał za łokieć leżącego i w ułamku sekundy znalazł się z nim przed drzwiami do budynku.  
Siedzące przed monitorami dziewczyny krzyknęły przerażone, ujrzawszy pojawiające się nagle znikąd dwie postacie.
– Złapał go! Hurra! – zawołała Ania.  
Askaniusz wpadł do środka.
– Wzywaj Rafaela. Natychmiast.
Zatrzasnął drzwi i już go nie było. Danka wykonała jego polecenie najszybciej jak umiała. Ania przyglądała się temu wszystkiemu z otwartymi ze zdumienia ustami. Na monitorze widziała Askaniusza stojącego nad leżącym nieruchomo mężczyzną.
– Boże! Czy on nie żyje? – zapytała.
– Nie, no co ty, raczej żyje. Askaniusz go pewnie obezwładnił jakimś impulsem – odparła Danka.
– A ten Rafael, którego miałaś wezwać. Kto to jest?
– O, to jest… – Danka zawahała się chwilę. – Nie wiem czy mogę ci powiedzieć. Przepraszam Aniu. Nie wiem ile już wiesz od Askaniusza. W każdym razie to ktoś bardzo ważny.
– Aha – dziewczyna trochę się naburmuszyła.
– No nie rób takiej miny. To nie jest żaden brak zaufania z mojej strony. Po prostu Askaniusz tu rządzi i… no nie wolno mi, rozumiesz.
– No dobrze, dobrze – mruknęła nastolatka.
Rafael Costa Diaz pojawił się wśród kępy krzewów, kilka metrów od Askaniusza. Spojrzał w niebo marszcząc brwi.
– Oj, ten wasz klimat. To jest lato?
– Jesteś, to dobrze. No taki jest polski klimat.
– Co się dzieje? – zapytał Rafael.
– Mam tego faceta, który jest chyba związany ze śmiercią Eduardo.
– O! Skąd on się tutaj wziął? – zapytał zdziwiony Rafael.
– Wszystko toczyło się w takim tempie – zaczął wyjaśniać Askaniusz. – Że jeszcze do końca nie wiem, skąd się tu wziął. To nie byle kto. Straciłem przez niego sporo energii, dlatego poprosiłem cię o pomoc. Trzeba go stąd zabrać jak najszybciej do karaibskiej bazy. Ja potrzebuję kilku godzin żeby odzyskać siły.
– Kilka godzin? – Rafael uniósł brwi. – To rzeczywiście dał ci w kość.
– Przeniesiesz go?
– Tak, oczywiście – odparł Costa Diaz. – Mam to zrobić zaraz?
– Jeśli możesz, to tak. On jest naprawdę niebezpieczny, uważaj. Zostań w bazie do mojego powrotu i pilnuj go osobiście. Facet miał ze sobą fiolkę z cyjankiem. W ostatniej chwili mu ją wytrąciłem i zniszczyłem. Obszukałem go pobieżnie i nic nie znalazłem, ale nie jestem pewien czy jeszcze gdzieś czegoś nie ukrywa.
– No, no. Kto to jest?
– No właśnie. Tego musimy się dowiedzieć.
– W porządku. Biorę go i będę czekał na ciebie. Do zobaczenia.
Rafael, podobnie jak Askaniusz, złapał mężczyznę za łokieć i po chwili obaj zniknęli.
Dziewczyny obserwowały całą scenę na monitorach.
– Ten Rafael też jest niezły – powiedziała Ania wpatrzona w ekran, na którym rozgrywały się sceny niczym z filmu.
– No… tak, jest niezły – potwierdziła Danka.
Drzwi się otworzyły i Askaniusz wszedł do środka. Dopiero teraz przypomniał sobie o okropnym bólu pleców. Skrzywił się.
– Coś ci jest? – zapytała Danka.
– Masz tutaj lód?
– Tak. Co cię boli?
– Plecy – odparł. – Przewróciłem się kiedy go goniłem i uderzyłem w kamień.
– Połóż się. Zaraz zrobię ci okład.
– Dzień dobry Aniu – spojrzał na siedzącą przed monitorami dziewczynę. – Wybacz, nawet się z tobą nie przywitałem.
– Dzień dobry. Nie ma sprawy. Widziałam, że miał pan sporo pracy.
Askaniusz położył się na stojącej w głębi pokoju sofie. Danka przygotowała lodowy kompres i poszukała też jakieś proszki przeciwbólowe. Mieli wreszcie chwilę oddechu po niespodziewanych, i następujących tak szybko po sobie zdarzeniach. Dziewczyny opowiedziały o pojawieniu się mężczyzny i o tym jak Ania go rozpoznała. Askaniusz był bardzo zaskoczony tym, że to ten sam facet, który jej szukał kilkanaście dni temu w domu. Dotarło do niego w jakim niebezpieczeństwie wtedy była. Powiedział dziewczynom o powiązaniach mężczyzny ze śmiercią Eduardo. Ania zadawała mnóstwo pytań, na które otrzymywała na tyle wystarczające odpowiedzi, na ile Askaniusz uważał za stosowne. Na koniec zatrzymała to, co ją najbardziej ciekawiło.
– A… ten Rafael, to kto to jest? – wybąkała nieśmiało. – Pytałam Dankę, ale nie chciała mi powiedzieć.
– Nie mów, że nie chciałam, po prostu nie mogłam – odezwała się kobieta.
– No nie mogłaś.
Askaniusz mimo nadal męczącego go bólu, uśmiechnął się.
– Słyszę, że mówicie sobie po imieniu. Cieszę się.
– No tak – powiedziała Danka. – Ona ciągle mówiła, pani to, pani tamto. Czy ja jestem już taka stara?
– Ależ skąd, Danusiu – powiedział Askaniusz. – Naprawdę fajnie, że się zaprzyjaźniacie coraz bardziej. Aniu, nie miej pretensji do Danki, że ona czasem nie odpowiada na twoje pytania. Mamy bardzo precyzyjny regulamin, którego wszyscy związani z Paphnuti muszą ściśle przestrzegać. Poznasz to wszystko z czasem, wtedy zrozumiesz, że tak musi być.
– Dobrze, no przecież ja się nie gniewam. Staram się ogarnąć to wszystko, ale jest tego ostatnio tak wiele – tłumaczyła dziewczyna.
– No rzeczywiście, sporo się dzieje – potwierdził Askaniusz. – Pytałaś kim jest Rafael. Odpowiem ci. Pamiętasz, mówiłem, że oprócz mnie jest jeszcze pięciu mistrzów Paphnuti, właściwie od niedawna już tylko czterech. Rafael, to jeden z nich.
– To teraz rozumiem, że on też sobie tak zniknął jak pan.
– Tak – mruknął Askaniusz. – To wspaniały człowiek. Jest reprezentantem Paphnuti w Ameryce Południowej. Jest najstarszy z nas wszystkich i mam do niego wielkie zaufanie i szacunek. Zabrał tego nieznanego faceta do bazy na Karaibach.
– Tam gdzie byliśmy? – zapytała Ania.
– Tak, tam gdzie byliśmy. Ja nie mogłem tego teraz zrobić. Straciłem za dużo energii – wyjaśnił.
Danka przygotowała herbatę i Askaniusz zaczął opowiadać dziewczynom o szczegółach pościgu za nieznajomym.

Mężczyzna siedział, na przymocowanym do podłogi metalowym krześle. Był przywiązany. Wszelkie próby normalnej rozmowy z nim skończyły się fiaskiem. Rafael i Askaniusz chcieli najpierw obyć się bez stosowania swoich specjalnych umiejętności wydobywania informacji. Odzywali się w różnych językach. Mijała prawie godzina, a pojmany w Polsce mężczyzna nie odezwał się ani słowem.
– Nie wiem czy pan zdaje sobie sprawę, kim jesteśmy – powiedział Askaniusz zapalając papierosa. – Zapewne nie, bo w przeciwnym razie, wiedziałby pan, że to milczenie jest bezcelowe. Tak czy tak dowiemy się tego co chcemy.  
– Zmusza nas pan do ingerencji w pana umysł – Rafael kontynuował myśl Askaniusza. – Nikt nie lubi kiedy zagląda się do jego myśli. Niestety, nie mamy innego wyjścia.  
– Tak. Nie pozostawia nam pan wyboru – przejął znów pałeczkę Askaniusz.
Szef Paphnuti kontynuował mówienie do siedzącego mężczyzny w podobnym tonie przez następne kilka minut. Robił to celowo. W tym czasie Rafael koncentrował się aby wysłać jak najsilniejszy impuls, mający poddać pojmanego działaniu jego woli. Gdy był już gotowy, zrobił to bez żadnego ostrzeżenia. Siedzący zadrżał jak porażony prądem. Wbił wzrok w jeden punkt.
– Jak się nazywasz? – zapytał Askaniusz po polsku.
Mężczyzna poruszył powoli ustami. Dwaj mistrzowie Paphnuti czekali w napięciu.
– Kurt… Kurt Latek – wreszcie usłyszeli niski, chrapliwy głos.
– Jesteś Polakiem?  
– Nie.
– Jakiej jesteś narodowości?
– Jestem Niemcem.
– Skąd znasz język polski?
– Urodziłem się w Polsce.
Rafael nie znał polskiego, więc Askaniusz szybko tłumaczył mu przebieg przesłuchania na hiszpański.
– Co robiłeś dziś Kazimierzu, czego szukałeś na ulicy?
Mężczyzna nie odpowiedział tak szybko jak poprzednio. Pytanie zadane przez Askaniusza było dłuższe, więc minęła chwila zanim skonstruował logiczną odpowiedź. Działanie impulsu Rafaela sprawiło, że mózg pojmanego działał teraz trochę jak karta pamięci wyszukująca informacje pasujące do zadanego pytania. Przypominało to zachowanie komputera. Proste, krótkie pytanie – szybka odpowiedź. Dłuższe – większy czas potrzebny na reakcję.
– Śledziłem dziewczynę – odezwał się wreszcie mężczyzna.
– Jaką dziewczynę? – zapytał Askaniusz, chociaż wiedział, że chodzić może tylko o Anię.
– Annę Wieczerską.
– Dlaczego ją śledziłeś?
– Takie dostałem polecenie.
– Od kogo?
Pytanie było krótkie i konkretne. Facet jednak nie odpowiedział.
– Od kogo otrzymałeś polecenie śledzenia Anny Wieczerskiej? – powtórzył Askaniusz.
Teraz nastąpiło coś, czego dwaj Paphnuti się nie spodziewali. Mężczyzna zaczął się trząść, dostał drgawek. Ze zdumieniem obserwowali jak jego oczy robią się coraz większe, a po chwili z ich kącików zaczyna wypływać krew. Nie minęła minuta i znieruchomiał. Nie żył.
Askaniusz i Rafael spojrzeli na siebie. Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć.  
– To nie mogło się stać na skutek impulsu – odezwał się w końcu Rafael.
– Oczywiście, że nie.  
– Tak nienawidzę przemocy – powiedział cicho Costa Diaz.
– Daj spokój, to nie była żadna przemoc z naszej strony. Ale jak do tego doszło?
– Spytałeś go, kto wydał mu polecenie.
– Tak.
– Mam wrażenie, jakby to spowodowało reakcję – mówił Rafael, marszcząc czoło. – Nie chcąc ujawnić nazwiska, uruchomił się jakiś błyskawiczny proces, który go zabił.
– Tak, jakby go ktoś zaprogramował – Askaniusz zaczął rozumieć o co chodzi Rafaelowi.
– Właśnie.
– Kto stosuje takie makabryczne metody? W jaki sposób?
– Zdaje się, że jeden z twoich ludzi ma wykształcenie lekarskie – powiedział Costa Diaz.
– Tak, rzeczywiście. Harry. Studiował medycynę.
– Myślę, że powinien go obejrzeć. Może uda mu się coś zauważyć, ustalić.
– Tak, masz rację.
Szef Paphnuti wyciągnął telefon i wezwał Harry’ego Gregora. Ten zjawił się błyskawicznie. Był na miejscu w bazie. Zaskoczył go widok martwego, związanego mężczyzny. Askaniusz i Rafael opowiedzieli mu wszystko i poprosili o zbadanie zwłok.
– Dawno tego nie robiłem, nie praktykuję od długiego czasu – powiedział Harry z wahaniem. – Spróbuję.
– Pomóc ci jakoś? – zapytał Askaniusz.
– Nie. Poradzę sobie. Pójdę tylko po rękawiczki i parę potrzebnych rzeczy.
Rafael i Askaniusz siedzieli bez słowa czekając na jego powrót. Obaj bardzo nie lubili takich sytuacji. Zdarzało się, w ciągu wielu lat ich działalności, mieć kontakt ze śmiercią, ofiarami różnych dziwnych zdarzeń. Zawsze napawało to ich jednak smutkiem i niesmakiem. Nienawidzili przemocy.
Harry wrócił po kilku minutach i zabrał się za oględziny zwłok.

***

– To dureń! Cholerny dureń! – krzyczał Hoover, uderzając pięścią w blat biurka. – Po co się tam kręcił?
– Przepraszam szefie, ale pan mu kazał obserwować tę małolatę – odezwał się Japończyk Hikito.
– Ja? No tak, kazałem, ale czy on pierwszy raz kogoś śledził? Dał się zauważyć jak dziecko.
– Nie wiem jak to się stało, ale…
– Nie wiem jak to się stało, nie wiem jak to się stało, tylko to umiesz powtarzać – Hoover aż kipiał ze złości.
– On nic nie powie. Jest gotów oddać życie.
– Tak? Jakoś nie oddał.
– Ma ze sobą cyjanek jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Jednak złapali go żywego. I co ty na to?
Hikito nie miał już argumentów. Nerwowo wykręcał palce u rąk, patrząc z niepokojem na wściekłego szefa.
– Wiesz, gdzie go zabrali? – zapytał Hoover.
– Nie.
– No oczywiście. Miał być taki dobry i co. Na razie tylko potrafił zmusić tego latynoskiego idiotę do wyskoczenia oknem, też mi wyczyn.
– Oni się niczego nie dowiedzą od niego. To największy twardziel jakiego znam szefie.
– Bzdury. To był tylko pionek w tej organizacji.
Hoover zamyślił się. Czuł, że nigdy nie uda mu się tylko przy pomocy swoich ludzi złamać organizację Paphnuti i dotrzeć do ich pilnie strzeżonych informacji. Trudno, będzie musiał wejść w sojusz.  

Twarz Manfreda Schulza była jak wykuta z kamienia. Słuchał, siedzącego naprzeciwko mężczyzny i analizował z prędkością najszybszego procesora komputerowego wszystkie za i przeciw. Schulz stał na czele tajnej organizacji V3. Miała swoją siedzibę w Niemczech, ale jej działania rozciągały się już na całą Europę. Uważali siebie za kontynuatorów nazistowskiej myśli byłych hitlerowców. Do dawnych ideałów dołożyli jeszcze wykorzystywanie paranormalnych umiejętności, które ćwiczyli i rozwijali z niebywałym wręcz zaangażowaniem. Ich celem było stopniowe powiększanie szeregów swoich członków tak, aby kiedy przyjdzie odpowiedni czas, podjąć próbę przejęcia rządów w Niemczech.
Schulz nie wiedział o Spadkobiercach i Paphnuti. To czego teraz słuchał było dla niego czymś niezwykłym. Zaczynał widzieć oczyma wyobraźni, jak wielkie możliwości dałaby mu współpraca z tymi ludźmi. Wiedział jednak, że nie może dać po sobie poznać, jak bardzo go to fascynuje.
Gordon Hoover skończył swoją długą wypowiedź. Zapanowało teraz niepokojące milczenie. Co odpowie ten dziwny Niemiec? Schulz, prócz kilku krótkich zdań podczas powitania, nie powiedział do tej pory ani słowa. Słuchał kilkunastominutowego opowiadania Hoovera nieruchomy jak posąg. Wreszcie poruszył delikatnie głową i spojrzał świdrującym wzrokiem na swojego rozmówcę.
– Fifty-fifty. Żadne negocjacje nie wchodzą w grę – odezwał się wreszcie.
– Chyba pan oszalał! – krzyknął Hoover.
Schulz milczał.
– Jak mam rozumieć to fifty-fifty? – zapytał Amerykanin.
– Tak, jak należy to rozumieć. Wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie, na równych prawach. Korzyści dzielimy po połowie.
Hoover zaczynał rozumieć, że Niemiec go przejrzał. Szybko doszedł do tego, że Spadkobiercy nie poradzą sobie bez pomocy. Stąd jego zuchwała odpowiedź na to co usłyszał.
– Pan nie rozumie z czym będziemy mieli do czynienia – odparł Schulzowi. – Nie mogę się na to zgodzić.
– Zrozumiałem wystarczająco. Reszty dowiem się od pana. Nie zmienię decyzji. Nie przyjmę pana drugi raz. Oczekuję odpowiedzi teraz, natychmiast.
Schulz chyba jednak rzeczywiście nie wiedział z czym, i z kim ma do czynienia. Przesadził z ostatnim zdaniem. Hoover, który umiał całkiem sporo w zakresie wykorzystywania siły ludzkiego umysłu, wkurzył się. Bez ostrzeżenia wysłał bardzo silny impuls w stronę Niemca, który wyrwał go z fotela i przygwoździł do ściany. Szef Spadkobierców wstał i wolno podszedł do kompletnie zaskoczonego mężczyzny. Skierował palec wskazujący w jego stronę.
– Będziemy podejmować wspólne decyzje, ale szefem jestem ja panie Schulz. I teraz to ja powiem, że nie zmienię decyzji. Rozumiemy się?
Mimo iż w oczach Niemca widać było zaskoczenie i niepokój, jego twarz wciąż pozostawała bez wyrazu.
– Lubię ludzi z charakterem – odezwał się, próbując zachować honor. – Dobrze, zgoda.
Hoover zwolnił impuls.
– Mam tylko jeszcze jedno pytanie – powiedział Schulz.
– Tak?
– Skąd pan się o mnie dowiedział?
Hoover zastanowił się chwilę i stwierdził, że nie ma sensu tego dłużej ukrywać.
– Kurt Latek.
Po raz pierwszy przez posągową twarz Niemca przebiegł lekki grymas. Pokiwał głową.
– Co się z nim dzieje? – zapytał.
– Niestety został pojmany przez Paphnuti – odpowiedział Hoover.
– Czyli nie żyje – zabrzmiał beznamiętny głos Schulza.
– Schwytali go żywego.
– Nie może żyć.
– Nie rozumiem. Skąd ta pewność?
– Obaj będziemy się od siebie uczyć panie Hoover – powiedział z przekąsem Niemiec.

– To jakaś elektronika – mówił Harry Gregor, przyglądając się pod mikroskopem maleńkiej kapsułce, którą znalazł pod skórą, w głowie Kurta Latka.
– Czy to mogło spowodować jego śmierć? – zapytał stojący obok Askaniusz.
– Na to wygląda. Właściwie na pewno. Środek mózgu wokół tego maleństwa był jak ugotowany.
– Okropne – skrzywił się szef Paphnuti. – Ale jak to się uruchomiło?
– Na razie nie mam pojęcia. Powinien to obejrzeć Len, mogę mu pokazać?
– Tak, oczywiście.
– Co zrobimy ze zwłokami? – zapytał Rafael.
Askaniusz zastanowił się chwilę.
– Powiem Mike’owi, on się tym zajmie. Zawiozą go na najbliższy cmentarz i tam trzeba zorganizować jakiś pochówek.
– Mogę również pojechać. Zadbam żeby grabarz zrobił co trzeba i … zapomniał – powiedział Rafael.
– Świetnie. Dziękuję ci.
Costa Diaz zamyślił się.
– W sumie niewiele się dowiedzieliśmy – stwierdził.
– Znamy jego nazwisko. To już coś – odparł Askaniusz. – Chłopaki dostaną pracę. Mam nadzieję, że coś uda się znaleźć.
– Czuję jakiś niepokój – mówił Rafael. – Mam wrażenie, że to zapowiedź większych kłopotów.
– Tak, masz rację – zgodził się Askaniusz. – Ja zacząłem się martwić po wydarzeniach z Frankiem. Wydaje mi się, że to jest ze sobą powiązane.
– Wszystko wskazuje na to, że nasz przyjaciel Hoover zaczyna grać coraz bardziej nie fair – stwierdził Costa Diaz.
– Czy on kiedykolwiek grał fair?
– Mamy dwie ofiary w krótkim czasie Askie. Eduardo i ten facet tutaj. Tak kiedyś nie było.
Askaniusz kiwnął potakująco głową.
– No tak, fakt. Musimy spotkać się z pozostałymi i omówić wszystko co się wydarzyło.
– Dobrze. Najpierw pochowajmy tego człowieka.
– Tak.
Askaniusz podniósł telefon i wezwał Mike’a Paulinsona oraz Lena Johnsona.
Pochówek Kurta Latka odbył się dzięki pomocy Rafaela bez żadnych przeszkód. Len i Harry zajęli się badaniem dziwnej kapsułki wydobytej z głowy ofiary. Askaniusz tymczasem wezwał na Karaiby Anchala, Steve’a i Karima. Przybyli po kilku minutach. Narada całej piątki trwała wyjątkowo długo. Podobnie jak Askaniusz i Rafael, pozostali trzej przyznali, że wydarzenia idą w złym kierunku. Poczynania Hoovera stają się coraz bardziej niebezpieczne i zaczyna on stosować coraz częściej drastyczne metody. Mistrzowie Paphnuti ustalili jednogłośnie, że należy objąć szczególną ochroną Klaudię. Podobnie zdecydowali się postąpić z … Anią, którą, jak się okazało, bardzo zainteresowany był zmarły Kurt Latek. Obie dziewczyny postanowili umieścić w karaibskiej bazie, która wydawała się jak na razie najbezpieczniejszym miejscem. Wreszcie stwierdzili, że również niezastąpiona Danka opuści Polskę i na pewien czas będzie pracowała z grupą Mike’a Paulinsona.
– No ale co z rodziną Ani? Przecież niedługo zaczyna się szkoła – mówiła zdenerwowana Danka.
Askaniusz przed chwilą przedstawił dziewczynom plan ewakuacji na Karaiby. Tym razem nie ukrywał nic przed Anią. Opowiedział o Hooverze, o śmierci Eduardo i Kurta Latka. Do szesnastolatki zaczynało powoli docierać, że działalność Paphnuti to nie tylko efektowne, "magiczne” sztuczki.
– Dlaczego on mnie śledził? Ten… Latek. Nie rozumiem.
– Ja też jeszcze tego nie rozumiem Aniu – odparł Askaniusz. – Przynajmniej nie do końca. Nie jesteś zwyczajną dziewczyną, to pewne. Co w tobie drzemie? W jaki sposób oni cię namierzyli? Może to przypadek?
– W naszym gronie raczej nie ma przypadków – stwierdziła Danka.
– To prawda – powiedział Askaniusz kiwając głową.
– Mogę o coś zapytać? – odezwała się Ania.
– No pewnie, pytaj – odparł mężczyzna.  
– Bo Danka mówiła o mojej rodzinie i o szkole. No i ja się tak zastanawiam, jak to jest z wami, a zwłaszcza z panem. Bo jest pan niby instruktorem w Ośrodku Kultury, a przecież tam pana właściwie nie ma.
Askaniusz uśmiechnął się.
– Kiepski ze mnie pracownik, co? – powiedział. – Dobrze, że o to zapytałaś. Ta praca to coś w rodzaju zabezpieczenia. Nie mogę być takim zupełnie człowiekiem znikąd. Moja nieobecność nie jest problemem. Bardzo łatwo modyfikuję pamięć komu trzeba i po sprawie.
– No to ja na przykład mogłabym nie chodzić do szkoły, a wszyscy by myśleli, że chodzę? – zapytała z podekscytowaniem w głosie Ania.
– Wcale mnie to nie cieszy – Askaniusz spojrzał wymownie na dziewczynę. – Ale tak będziemy musieli to zorganizować, przynajmniej na pewien czas.
– Ale super – powiedziała dziewczyna z zadowoleniem.
– To wcale nie jest super Aniu – zganił ją Askaniusz. – Wiedza jest bardzo ważna.  
– No ale przecież będę miała lekcje z panem – odparła próbując się bronić.
– To zupełnie co innego. Ja zorganizuję ci szkolne zajęcia w bazie. Nie myśl, że tak łatwo się wymigasz od edukacji.
– Ale pan jest – odpowiedziała Ania udając bardziej naburmuszoną, niż była w rzeczywistości.
– Co zrobimy z tym budynkiem? – odezwała się Danka, zmieniając temat.
Nie zaskoczyła Askaniusza, który przemyślał wcześniej niemal wszystko.
– Zabezpieczę cały teren blokadami – odparł. – Żeby nikt tu nie wszedł i będę od czasu do czasu sprawdzał czy wszystko w porządku. Twoje zadania przejmą ludzie z Exeter.
– Domyślam się, że chcesz ruszać jak najszybciej?
– Tak. Proponuję żebyś skontaktowała się z Anglią, powiadomiła ich o mojej decyzji i potem po prostu wyłączyła cały sprzęt.
Danka zabrała się do pracy, a Askaniusz zwrócił się ponownie do Ani.
– Czy chcesz coś zrobić w domu, coś istotnego, ważnego?
Dziewczyna zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie.  
– Właściwie to nie – odparła. – To znaczy, martwię się o rodzinę, ale to jak zrozumiałam, pan jakoś załatwi swoimi sposobami.
– Tak, tym się nie przejmuj.
– W takim razie jestem gotowa – powiedziała nastolatka zdecydowanym głosem.
– Ja też zaraz będę – mruknęła Danka znad klawiatury komputera.
– W porządku – odezwał się Askaniusz. – Wobec tego na chwilę wyskoczę do domu Ani, w wiadomym celu. Będę za kilka minut i ruszamy.

CDN...

RyszardGwiazdoklucz

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 4732 słów i 29224 znaków.

2 komentarze

 
  • Somebody

    Ważne, że się pojawił.  :bravo:

    8 sie 2017

  • RyszardGwiazdoklucz

    Z małym poślizgiem - Rozdział 11 :)

    8 sie 2017