Daj mi siłę cz.3

Jechaliśmy już dobre piętnaście minut, a ja coraz bardziej się denerwowałam. To właściwie moje pierwsze wyjście do ludzi, nie licząc szpitali, komisariatów, grup wsparcia czy gabinetów psychologów. Harry chyba niewłaściwie wybrał miejsce na zrobienie takiego kroku. Jedziemy na jego trening, a tam będzie masę mężczyzn, którzy będą przypominać mi o tym, co się stało. Tak bardzo się boję powtórki z rozrywki. Dłonie, zaciśnięte na kubku z kawą, który siłą wcisnął mi Hazza zaczęły się trząść. Nie dam sobie rady. Nie dam, nie dam, nie dam. Nie chcę tam iść.  
-Harry-odezwałam się cichutko.  
-Tak Maleńka?-spytał odrywając na chwilę wzrok od jezdni. Już miałam mu powiedzieć, żeby zawrócił, ale kiedy zobaczyłam iskierki w jego oczach, które od tamtego dnia pojawiały się tak rzadko zmieniłam zdanie.  
-Nie, nic. Chciałam po prostu przerwać ciszę-szepnęłam i przymknęłam powieki, by choć trochę się uspokoić.  
-Hej, Chachi, nie denerwuj się. Wszystko będzie okej. Cały czas będę blisko-czyli jednak zauważył, że nie jest tak do końca w porządku.  
-Tak, będzie dobrze-nie wiem, czy chciałam potwierdzić jego słowa, czy usiłowałam przekonać o tym siebie. Przez resztę drogi niewiele się odzywaliśmy. Mój przyjaciel chyba zauważył, że za bardzo się stresuję, żeby rozmawiać i potrzebuję pomyśleć. Byłam mu wdzięczna za to, że nie próbuje mnie na siłę zagadywać i jest dla mnie taki wyrozumiały. Starałam się odprężyć i w miarę mi się to udawało, dopóki Harry nie zgasił silnika, zatrzymując się przed stadionem. Jak na zawołanie się spięłam i byłam niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Zacisnęłam powieki, a moje ręce zawinęły się w pięści wokół, ciągle zapiętego, pasa. Chciałam się odciąć od świata, od myśli. Pragnęłam, by było jak dawniej, żebym mogła normalnie żyć i wspierać mojego przyjaciela w rozwijającej się karierze i nie tylko. Zamiast tego mój umysł zaśmiecały tamte obrazy. Widziałam rozbity wazon i krew. Moją własną krew. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Całkowicie oddałam się rozpamiętywaniu tamtego dnia. Znów czułam na sobie jego brudne ręce i ten obezwładniający ból. Od takich myśli wyrwało mnie przytulenie Harrego. Ostatnio rzadko pozwalam mu się dotykać, bo choć wiem, że on mnie nie skrzywdzi, coś głęboko we mnie budzi lęk przed nim. Teraz jednak potrzebowałam tego dotyku. Przyjaciel, nawet nie wiem kiedy, odpiął mój pas i przytulił mnie do siebie mocno. W takim uścisku poczułam się bezpiecznie. Nie wiem ile tak trwaliśmy, ale nie chciałam tego przerywać. Kiedy Hazza zaczął mnie delikatnie kołysać do mojej głowy przyszła okropna myśl. Przecież on poświęca mi całe swoje życie. Opiekuje się mną jak dzieckiem, zamiast wychodzić z przyjaciółmi, czy chociażby grać. Nie mogę być dłużej dla niego ciężarem. Muszę zebrać się w sobie. Dla niego. Powoli odsunęłam się od chłopaka i otarłam łzy.  
-Już dobrze, już wszystko dobrze-wyszeptałam.  
-Chachi, jeśli nie chcesz, nie musimy tam iść. Mogę zabrać cię z powrotem-mówiąc to patrzył na mnie z troską wypisaną w oczach.  
-Nie, pójdziemy. Daj mi tylko momencik na pozbieranie się. To dla mnie naprawdę sporo emocji-starałam się mówić tak, by przekonać go, że jest w porządku.  
-Jesteś tego pewna? Nie musisz tam iść tylko ze względu na mnie. Jeśli nie czujesz się na siłach, to...  
-Pójdę. Nie mogę przecież wiecznie ukrywać się w pokoju. Jeśli teraz wrócę, już nigdy nie zdobędę się na ten krok-chyba rzeczywiście tak było. Gdybym wróciła trauma tego wydarzenia nie pozwoliłaby mi na kolejne wyjście przez długi czas.  
-Skoro tak mówisz, to otrzyj oczy i idziemy-uśmiech powrócił na twarz Harrego. Otarłam oczy, poprawiłam makijaż i powoli postawiłam krok poza auto. Taki malutki kroczek, a jednocześnie tak wielki... Kiedy stanęłam obok pojazdu Hazza złapał mnie za rękę i razem, ramie w ramie ruszyliśmy w stronę stadionu. Po przekroczeniu bramy mocniej ścisnęłam dłoń Harrego. Nadal się denerwowałam, ale świadomość bliskości przyjaciela dodawała mi otuchy. Na murawie była już spora grupka chłopaków. Kiedy tylko chłopaki zauważyli Hazzę zaczęli wołać do niego powitania.  
-Zjawił się syn marnotrawny!  
-Siema stary! Już się baliśmy, że znów nas wystawisz!
-No wreszcie! Dziś, w pełnym składzie, pokażemy jak się gra!  
-Haha, widzę, że tęskniliście-zaśmiał się chłopak. Jego twarz wyrażała czystą radość. Żałowałam teraz, że tak długo byłam dla niego ciężarem i wygaszałam te iskierki w oczach.  
-No, no. Przyjechał, a do tego przyprowadził ze sobą piękną panią, którą już wcześniej chyba widziałem tu z tobą-powiedział Louis, kapitan i zbliżył się do mnie. Automatycznie się spięłam. Lou jednak tego nie zauważył i szedł do mnie z zamiarem przytulenia się. Harry zauważył moje zachowanie i zainterweniował.  
-Hej, Lou! A z kumplem to się już nie przywitasz? Tylko od razu do dziewczyny byś poszedł. Ja bardziej zasługuję na przytulaska-na słowa przyjaciela roześmiała się cała drużyna, a Louis zmienił swój cel i zamkną Harrego w męskim uścisku.  
-Dobrze cię tutaj znowu widzieć. Mam nadzieję, że teraz już z nami zostaniesz i że nie pożałuję, że trzymałem twoje miejsce-powiedział kapitan.  
-Dobra chłopaki! Powitania powitaniami, ale czeka nas masa ciężkiej pracy, więc spinać dupska i na rozgrzewkę!-wykrzyknął po chwili radosnej wrzawy Lou.-trener za chwilę do nas dołączy, a teraz bieg. Już, już!  
Chłopaki zaczęli ćwiczyć, a ja udałam się na trybuny. Usiadłam jak najbliżej płyty, by móc w razie czego zawołać Hazzę. Chłopaki oddali się treningowi, a ja odpłynęłam do krainy wspomnień. Tym razem nie tych złych. Udało mi się, po raz pierwszy od pięciu miesięcy, naprowadzić myśli na bardziej optymistyczne tory. Siedziałam tam i przyglądałam się radości, którą mój przyjaciel czerpał z gry, dopóki na murawę nie wkroczyły dwie dodatkowe osoby. Weszły z drugiej strony, więc nie widziałam kto to. Niepokój powrócił, a moje ciało całe się spięło. Niewiedza, kim są ci ludzie mnie przerażała. A co jeśli to jacyś ludzie Justina? Nie, nie byliby na tyle głupi by zrobić mi coś podczas gdy obok jest Hazza i jego kumple. Oczekiwałam w napięciu, bo już za chwilę miałam dowiedzieć się, kim są ci ludzie i albo przestać się bać, albo umrzeć tutaj z przerażenia.  

________________
Na wstępie chciałam was przeprosić, że tak długo nic nie pisałam. Ostatnio wiele się u mnie działo i w ogóle nie sięgam po nic, na co mogłabym wylać swoją wenę. Zresztą, jaką wenę? Ostatnie miesiące zupełnie mnie jej pozbawiły, ale mam nadzieję, że jak sobie pomogę i popchnę to wszystko we właściwą stronę natchnienie twórcze do mnie wrócić. Tak więc przepraszam was i dziękuję tym, którzy czekali. Co myślicie? Próbować coś jeszcze sklecić w temacie Daj mi siłę, czy lepiej poddać to opowiadanie?

PannaNikt

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1310 słów i 7191 znaków.

4 komentarze

 
  • pustkaa

    Pisz dalej :* :D

    28 paź 2015

  • Tessiak

    Fajne, czekam na dalej.

    25 paź 2015

  • Klaudix

    supeeer :)

    25 paź 2015

  • Malolata1

    Kochana, taki talent nie powinien się marnować, więc osobiście czekam na więcej. :)

    25 paź 2015