Szafa goryczy cz.2

Wczorajszej nocy spacerowałem przyglądając się niebu. Mam do szczęście, że od kilku dni jest bezchmurne, więc wyraźnie widać gwiazdy oraz Księżyc. Ludzie mają różne zainteresowania, jedni zbierają znaczki, inni śledzą wydarzenia sportowe, są i tacy oglądający dzieła malarskie, np. Kossaka. A ja? Mnie fascynuje niebo, od najmłodszych lat wpatruję się w obraz nad naszymi głowami. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, ponieważ sam mam z tym problem. No… może nie problem, ale zagadkę. Po prostu tak jest. To trochę jak z miłością, nie wiadomo do końca czemu się pojawia, lecz jest i nie chce odejść. Niektórym może się to wydawać monotonne, przecież gwiaździste niebo jest takie samo co noc. Jednak ja kocham oglądać niebo po zmroku, uwielbiam blask Księżyca, gwiazd. Rzadko, chociaż zdarza się, zauważę inny obiekt. Kometa! Widziałem dwa razy komety. Lata temu będąc na północy Europy obserwowałem zorzę polarną. Niezwykły spektakl dla oczu, w ogóle dla zmysłów. Fascynujące przeżycie, musisz tego doświadczyć Janie.

Zapytałeś mnie co miało miejsce. Jak już wspominałem byłem zajęty niebem. Spacerowałem po parku. Oczywiście od czasu do czasu rozglądałem się dookoła, tak abym wiedział gdzie aktualnie jestem. Dostrzegłem postać, jakieś pięć metrów przede mną. Młody człowiek, chwiejący się na nogach, stały przy drzewie. Z powodu dzielącej nas odległości i słabego światła nie wiedziałem co trzyma w dłoniach ów chłopak. Jednak miałem pewność, iż ma coś przy sobie. Tym młodzieńcem byłeś ty Janie. Kiedy stanąłem obok ciebie to nawet mnie nie dostrzegłeś. Za to ja odkryłem co trzymałeś w rękach. Sznur, ten sam który teraz mam ja.

                              xxx

- Moment… chcesz mi powiedzieć, że planowałem… Nic nie pamiętam, kompletnie nic! - przerwał chłopiec. - Powstrzymałeś mnie? - zapytał z nadzieja w głosie.
- Skoro rozmawiamy, to tak! - uśmiechnął się. - Mówić dalej?
- Tak, mów…

                              xxx

Jak słusznie zauważyłeś próbowałeś dokonać samobójstwa. Nie mogłem ci na to pozwolić, zatem odebrałem ci tenże sznur. Dopiero wówczas dowiedziałeś się o moim istnieniu. Byłeś zdezorientowany. Twój wzrok błądził niczym biały człowiek w afrykańskiej dżungli. Drgałeś, wyczułem alkohol, ciężko złapać kontakt z osobą w takim stanie. Mimo to powiedziałem:

- Co ty wyprawiasz?
- Gówno! Oddawaj!
- Nie mogę.
- Że co? To jest moje, oddaj! - otrzeźwiałeś nieco.
- Chcesz się zabić? Dlaczego?
- Odwal się. Pomógłbyś lepiej, a nie… Co cię to obchodzi, kim jesteś?!
- Słuchaj, nie znam cię. Ty mnie też nie. Cokolwiek sprawiło, że masz zamiar się zabić nie jest tego warte. Nie rób tego. Jak ci na imię?
- …
- Ja jestem Tomasz, właściwie to Tomek. A ty? - przedstawiłem się, a w twoich oczach zobaczyłem łzy. - Spokojnie nie mam złych zamiarów, chcę ci pomóc. Zawsze jest jakieś wyjście, zaś ty planujesz najgorsze. Samobójstwo to akt tchórzostwa, to ucieczka i poddanie się. Nie wolno tak postępować, rozumiesz?
- …
- Chłopcze… Co się dzieje? Opowiedz mi, postaram się jak mogę aby ci pomóc. - kontynuowałem wątek, jednak z twojej twarzy płynął tylko smutek oraz rezygnacja. Aż nagle…
- Janek… tak się nazywam.
- Miło poznać, choć okoliczności są dość ponure, nieprawdaż? Jaki masz problem, Janie?
- Ech… - machnąłeś ręką. - Nikomu o tym nie mówiłem. To… nie mogę!
- Gryzie cię jakieś paskudztwo, widać to wyraźnie. Opowiedz mi o tym, naprawdę poczujesz się lepiej. Nie duś tego, cokolwiek to jest, w sobie.
- Czy… jest pan księdzem?  
- Nie. Ot, zwykły człowiek. Można rzec normalny - uśmiechnąłem się a i ty odpowiedziałeś tym samym gestem.
- Załóżmy że powiem o co chodzi. Da pan słowo honoru? Prawdziwe słowo honoru! Nikt inny nie powinien wiedzieć o tej sprawie, jasne? - spoważniałeś wypowiadając to zdanie, zdumiewające jak szybko zmienił ci się nastrój.
- Dobrze, przyrzekam. To co mi przekażesz pozostanie wyłącznie między nami. Cenię szczerość, jestem godny zaufania. Zresztą… spójrz na mnie. Kto uwierzyłby komuś takiemu jak ja?
- W porządku. Widzi pan… to wydarzyło się kilka dni temu. Łaziłem z kumplami po centrum handlowym. W jednym ze sklepów zauważyłem koszulkę. Naprawdę zajebista! Wzory - takie jak lubię, kolory też. No i marka - wiadomo! Tylko ta cena… 175 złotych. - westchnąłeś ciężko. - Niedługo potem wróciłem do domu. Poprosiłem rodziców o kasę, ale oni mnie wyśmiali. Zna pan pewnie te teksty. ‘Ja w twoim wieku nie chodziłem w ciuchach za dwie stówy!’ Albo: ‘Odbiło ci?! Myślisz że forsa rośnie na drzewach?!’
- Rodzice mieli rację Janie. To duży wydatek jak na koszulkę.
- Tak teraz wiem, ale wtedy… to do mnie nie docierało. W każdym razie bardzo chciałem ją mieć, koszulkę. Oryginał! Postanowiłem zdobyć pieniądze sam. Ale do pracy? No jak… musiał być prostszy sposób. Następnego dnia siedziałem na lekcji matematyki. Nauczycielka miała super telefon, ze wszystkimi bajerami. Rozumie pan?
- Poniekąd…
- No… Jakbym go zwinął i opylił to akurat miałbym kasę na koszulę! I jeszcze zostałoby na coś ekstra. - ożywiłeś się nagle. - Lekcja się skończyła. Nauczycielka…
- Jak się nazywa? - wtrąciłem.
- Eeee… Kosińska. Pani Zofia Kosińska. Ścierała tablicę, a myśmy wychodzili z klasy. Specjalnie wychodziłem ostatni, przede mną kumpel mnie nieco zasłonił. Idealna okazja i… gwizdnąłem jej tą komórę. W ogóle się nie zorientowała.
- Do czasu, w końcu kiedy skończyła z tablicą…
- Tak, tak. Ale… Nie wiedziała kto jest za to odpowiedzialny. Poza tym najgorsze było to, co wydarzyło się później. Nie chodzi o kradzież. Wyrzuciłem kartę sim! I to dało początek tragedii.

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 1085 słów i 5896 znaków.

Dodaj komentarz