Metody walki z demonami

Chyba od zarania ziemskiej cywilizacji, człowiek wierzył w różne nadprzyrodzone istoty, którymi tłumaczył sobie otaczającą go rzeczywistość, której najczęściej nie rozumiał. Każda kultura istniejąca kiedykolwiek na Ziemi stworzyła sobie cały panteon wszelakiej maści bóstw i demonów. Zarówno dobrych jak i złych, ale zawsze takich, których człowiek powinien się bać. Z powodu tego zagrożenia, należało z tymi istotami "dobrze żyć" poprzez ustalone rytuały, składanie ofiar, podporządkowanie swojego życia pod dyktando wyobrażeń tego, czego konkretne istoty mogły sobie od człowieka życzyć, i tak dalej. Oprócz jednak metod pokojowego dogadywania się z istotami nadprzyrodzonymi, były także metody "wojenne", przy pomocy których złe bóstwa i demony miały być zwalczane.  

I tak kultura po kulturze, plemię po plemieniu, państwo po państwie...

W dżunglach Liberii żyje m. in. plemię Sarpoe, dla którego pewnego rodzaju punktem wyjścia wierzeń jest następująca legenda.

Bóg Nyessoa stworzył pewnego dnia mężczyznę i posłał go na Ziemię, gdzie z początku żył on w zgodzie ze wszystkimi zwierzętami tam mieszkającymi. Rozdźwięk między człowiekiem a zwierzętami jednak pojawił się bardzo szybko, bowiem Nyessoa każdemu zwierzęciu dał jakąś szczególną cechę, która pozwalała mu na zdobywanie pożywienia, a człowiekowi nie dał żadnej. Z tego powodu człowiek przymierał głodem, a zwierzęta jadły do syta i ani myślały się tym jedzeniem z człowiekiem dzielić. Za to zaczęły się naśmiewać z ludzkiego nieudacznictwa. Przychodził do mężczyzny lampart, pokazywał pazury, i pytał człowieka, gdzie on ma swoje pazury. Podobnie czyniły inne zwierzęta, pokazując swoje "bronie" i kpiąc z nieporadności ludzkiej.

Przyciśnięty głodem i dobity kpinami, człowiek poszedł do boga Nyessoa i poprosił go o broń dla siebie, żeby on też się mógł wreszcie najeść. Dobry Nyessoa dał więc człowiekowi nóż i oszczep. A na dodatek oznajmił mu, że ponieważ zwierzęta okazały się niedobre dla człowieka, to od tej pory człowiek będzie mógł na nie polować.

Człowiek wrócił do siebie, na Ziemię, już uzbrojony, a gdy zwierzęta znów przyszły się z niego nabijać, pokazał im swoją broń i zaczął je przy jej pomocy zabijać. Te, których nie zdążył zabić, uciekły do dżungli, ale od tej pory nie miały spokoju, bo zaczęły się polowania.

Na jednym z nich człowiek złapał kota. Kot zaczął prosić o to, by mu darowano życie i obiecał człowiekowi, że w zamian za to pójdzie z człowiekiem do jego domu i będzie go pilnował przed gryzoniami. Złapana krowa obiecała dostarczać mięso i mleko oraz posag dla synów człowieka, gdy ci będą się żenić. Kura również obiecała, że w zamian za oszczędzenie jej, człowiek będzie mógł zabijać jej potomstwo.  

W końcu człowiek złapał psa... Pies także nie chciał ginąć, więc obiecał człowiekowi następującą rzecz. Obiecał, że za każdym razem, gdy niemowlę człowieka się wypróżni, pies przybędzie i zje jego odchody. I człowiek się zgodził, bo było to być może nawet ważniejsze od wszystkiego innego, do czego zobowiązały się pozostałe zwierzęta. Od tej pory pies zamieszkał z człowiekiem i taka była jego funkcja.  

I to funkcja, którą faktycznie należące do plemienia psy wykonywały i być może wykonują do dziś.

Dlaczego zjadanie odchodów przez psa było dla człowieka tak ważnym? O tym będzie trochę później. Najpierw należy wyjaśnić inne kwestie.  

Jak w wielu innych kulturach, także i Sarpoe, podobnie jak inne plemiona afrykańskie, mają w swoich społecznościach ludzi, których specjalnością są rzeczy niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Dzielą się oni na kilka "grup zawodowych".

Pierwszą są zielarze. Po około ośmiu latach czeladnictwa przy "mistrzu zielarskim" zaczynają własną praktykę leczniczą, w której posługują się ziołami, fetyszami, oraz snami które doradzają im, jak leczyć daną chorobę. Jeśli chory dzięki wskazówkom ze snów zielarza wyzdrowieje, "recepta" wchodzi do regularnego stosowania w leczeniu podobnych przypadków. Zaś oprócz samych kwestii medycznych, zielarz wykorzystuje swoje kontakty z istotami nadprzyrodzonymi, które doradzają mu w snach, do wypełniania również funkcji wyroczni plemienia, u której zasięgają rady członkowie plemienia w ważnych dla nich sprawach.

Drugą grupą zawodową są czarownicy. Tych jednak oficjalnie nie ma, bowiem działają w niebezpiecznej branży – są mordercami do wynajęcia. Jeśli ktoś ma z kimś problem, znajduje takiego czarownika, podaje nazwisko delikwenta, wnosi opłatę według cennika i reszta już go nie interesuje. Do wykonania zlecenia czarownicy używają tzw. czarnej magii.  

Trzecia grupa to "diabły", które często są mylnie brane przez białych turystów za czarowników. Ale nie są diabły w naszym rozumieniu tego słowa. Bliżej im do instytucji nadwornych błaznów. Zajmują się lokalnym "show-biznesem" – poprzebierani w maski, organizują za opłatą spektakl dla widowni przy dźwiękach bębnów. Niektórzy nawet robią sobie swego rodzaju trasy koncertowe po całym kraju.

Jest też jednak w plemieniu Sarpoe jeszcze coś. Tajne Bractwo Kwi.

Dla niewtajemniczonych członków plemienia, Kwi żyje "głęboko w dżungli" i pojawia się w danej wsi od święta, gdy ma misję do wypełnienia. Oznacza "tego, którego pewni ludzie nie mogą widzieć". Do tych, którzy nie mogą widzieć Kwi zalicza się osoby obce plemieniu oraz wszystkie kobiety i dzieci. Dlatego, gdy w danej wsi pojawia się Kwi, kobiety z dziećmi muszą pozostać w chatach, gdzie nie będą mogły spojrzeć na Kwi chodzącego po terenie wioski.

W rzadkich sytuacjach zdarza się jednak, że kobieta spojrzy na Kwi. Co dzieje się wtedy? Kobieta ta staje się mężczyzną.  

Logika za tym stojąca, jest następująca:

1. Tylko mężczyźni mogą widzieć Kwi.
2. Kwi był widziany przez kobietę.
3. Wniosek: skoro Kwi był widziany przez kobietę, to ta kobieta jest mężczyzną.

I nim się staje. W oczach własnych i całego plemienia. Wpływ normy kulturowej opartej na wierzeniach jest tak silny, że dana kobieta porzuca swoje dotychczasowe życie i od tej pory żyje jak mężczyzna, ze wszystkimi prawami i przywilejami, jakie są przewidziane tylko dla mężczyzn w tej społeczności. Może zostać nawet wodzem. Nie może mieć też dzieci. A to z bardzo prostej przyczyny – żaden mężczyzna nie ożeni się z kobietą uważaną przez plemię za mężczyznę. A co, jeśli zdecyduje się na dzieci z "nieprawego łoża"? Wtedy zostaje skazana na śmierć za to, że sprzeciwiła się decyzji Kwi i za to, że na pewno jest "nawiedzana przez Złe Duchy".

Za to taka kobieta, która stała się mężczyzną, może sobie wybrać żonę, no bo ktoś w chałupie musi jednak ogarniać prace przeznaczone do wykonywania jedynie przez kobiety.  

Kwi zresztą także mogą się żenić. Jak więc rozwiązano tu problem tego, że kobieta nie może zobaczyć Kwi? Bardzo prosto. Ponieważ Kwi to tajne Bractwo, to nikt poza wtajemniczonymi nie wie, kto do niego należy. Tym samym żona takiego Kwi nie wie, że on jest Kwi. A więc problem świadomego spojrzenia przez kobietę na Kwi w tym przypadku nie istnieje.

No więc jak wygląda Kwi? Gdy pojawia się we wsi, jest przebrany w rozmaite rekwizyty, które mają podkreślać jego niezwykłe cechy. Takimi rekwizytami są np. lamparcie skóry, małpie włosie, pióra drapieżnych ptaków itp. Dzięki temu zwykli członkowie plemienia mogą wierzyć, że ich Kwi jest zręczny jak małpa, szybki jak lampart, i do tego potrafi latać. Ponadto jest on też wyposażony w flet z kości kury. Ale to nie jest taka zwykła piszczałka... Bowiem jest zrobiona wyłącznie z kości prawej nogi kury, a kura do tego musi być biała. Piszczałkę taką robi się poprzez wydrążenie kości i zatkanie jednego z końców kokonem larwy muchy (w Liberii lata gatunek muchy-giganta, mającej około cztery centymetry długości, do tego ponoć bardzo boleśnie kąsającej).

Wtajemniczeni wiedzą jednak, że Kwi przy całej swojej "mocy" są jedynie figurantami. Bractwem tak naprawdę rządzi Ba. Ale o nim się pod żadnym pozorem nie mówi.  

Ba decyduje o wszystkim. Nie tylko może przychylić się lub odrzucić prośbę danej wsi o przysłanie do niej Kwi, żeby odprawił on swój rytuał. Decyduje o życiu i śmierci każdego, jako, że wskazuje, kogo opanowały "Złe Duchy", a ponadto dysponuje arsenałem trucizn.

Po co istnieje takie tajne Bractwo? W odróżnieniu od np. tego, kto przynależy do Bractwa i tego, jaka jest struktura organizacji (a zdradzanie tego rodzaju tajemnic karane jest śmiercią), jego cele nie są tajemnicą.
  
Według wierzeń Sarpoe, na świecie aż roi się od Złych Duchów. Są one wszędzie. W powietrzu, w jedzeniu, w wodzie, w dżungli itd. I ich jedynym celem jest czynienie zła oraz ciągłe atakowanie ludzi. Demony te charakteryzują się tym, że nie posiadają ani konkretnego kształtu ani konsystencji. Za to posiadają jedną cechę: śmierdzący zapach.

Jeśli nikt im się nie przeciwstawi, demony zniszczą ludzi oraz społeczność, którą ci ludzie tworzą. Ludzie będą chorować, doświadczać obłędu, stawać się zbrodniarzami, a kobiety będą rodziły potwory. Całe więc plemię ciągle walczy z tymi Złymi Duchami, a na czele tej walki stoją Kwi. Kwi wyposażeni w nadprzyrodzone moce (typu wspomniana umiejętność latania, zręczność małpy i szybkość lamparta) oraz piszczałkę i grzechotki. Wydawanych przez nie dźwięków demony się boją. Podobnie, jak boją się dymu, dlatego wszystkie chaty we wsi nie mają kominów ani otworów w suficie pozwalających na ujście dymu. Wdychanie dymu pomaga również w wygnaniu Złych Duchów z ludzkiego ciała. A że przynosi zapalenie oczu, które bez likwidacji jego przyczyn powoduje ślepotę? No cóż... Taka jest część ceny za zwycięską walkę z demonami. A jak to na wojnie, jakieś straty muszą być... Albo w ludziach albo w sprzęcie.

Inną metodą (i ceną) jest następujący rytuał.

"zza przepierzenia którejś z chat odezwał się nagły dźwięk. Jakby w odpowiedzi rozległy się zaraz wrzaski kobiet, chwytających dzieci za rękę i pędzących z nimi do chat, których wejścia czym prędzej tarasowały za sobą. Leżący obok mnie naczelnik podniósł się. Ziewnął, jakby budził się z długiego snu. Uśmiechnął się do mnie i klepnął mnie po ramieniu. Już wiedziałem, o co chodzi, bo przecież zdarzyło mi się w swoim czasie słyszeć ten dźwięk: był to dźwięk instrumentu kurzej kostki – atrybutu Kwi.

Po drugiej stronie placu otworzyły się drzwi chaty. Ukazał się Klankibeu, Wielki Kwi szczepu Karabade. Obok niego tłumacz [Bractwo posługuje się własnym tajemnym językiem – przyp.] i zastępca – Sebleaplu.

Wszystkich trzech widziałem z początku niezbyt wyraźnie, bo zasłaniali mi ich grający na tam-tamach. Powoli jednak, wciąż tańcząc, cała grupa zbliżała się coraz bardziej, aż wreszcie zatrzymała się przed chatą, przed którą stałem w towarzystwie naczelnika.

(...)

Z chwilą kiedy zatrzymali się przed nami, naczelnik wsi wszedł do chaty. Wyniósł z niej małą metalową tacę, na której znajdowała się sproszkowana glinka kaolinowa. Powitał Kwi, zanurzył w glince dwa palce, średni oraz wskazujący, i potarł sobie nimi czoło. Klankibeu i Sebleaplu, którym z kolei wręczył tacę, uczynili to samo.  

Jak jednak opowiedzieć to, co nastąpiło później? Pamiętam, że naczelnik ukląkł przed Klankibeu. Dwukrotnie dotknął czołem ziemi i podał mały pakiecik, zawinięty w liść bananowca. Klankibeu otworzył zawiniątko: rozeszła się obrzydliwa woń. Nie dowierzając sobie samemu, wyciągnąłem szyję. Myślałem, że mnie zawodzi węch, że mnie zawodzi wzrok. I naraz wszystko mi się rozjaśniło w głowie. Zrozumiałem zachowanie tragarzy na szlaku z Juarzon, zrozumiałem, dlaczego zostałem aresztowany we wsi Boloh Bli, zrozumiałem, dlaczego psy zjadają ekskrementy dzieci. Klankibeu trzymał na rozwiniętym liściu jeszcze dymiący glon ludzkiego kału; patrzył na to; oczy miał straszne. Jakby zmuszany do tego siłą, podniósł rękę do ust. Okropność; zdawało się, że nie da rady, że go odrzuci, że skapituluje. Trwało to ponad dziesięć minut, nim wreszcie zdołał się uporać, przełknąć do końca. Stałem o metr od niego i w takiej odległości ledwo wytrzymałem widok i woń tej operacji. Dokoła krajowcy śpiewali i grali na instrumentach dodawali odwagi biednemu diabłu w jego nadludzkiej walce z Duchami Zła.

Po wszystkim Klankibeu osunął się na Ziemię, zwycięski, ale bez sił. Dokoła zaczęły się już tańce zwycięstwa."


I tak tajemnica Bractwa Kwi leży w... odchodach i rytuale, jakiemu się poddają.  

Dlaczego? Jest w tym pewna logika. Ponieważ Sarpoe wierzą, że Złe Duchy, demony żyją wszędzie, w tym także w rzeczach, które dostają się do ludzkich organizmów, takich jak żywność, powietrze i woda, a których selekcja na rzeczy dobre i złe dokonywana jest w trzewiach człowieka, po czym rzeczy złe są z organizmu wydalane w formie śmierdzącego (a jak pamiętamy: demony nie mają kształtu ani konsystencji, ale okropnie śmierdzą) kału, który stanowi niejako "koncentrat demonów" – ucieleśnienie największego zła w największym możliwym stężeniu, to Kwi, podobnie jak należące do plemienia psy, które zjadają odchody małych dzieci, konsumując kał podany podczas rytuału walki ze Złymi Duchami, poświęca się w ten sposób, celem pokonania tych wszystkich demonów.

Że co? Że, pomijając obrzydliwość czynu, przecież zarówno psy jak i sam Kwi wydalą to z siebie i tak w postaci kolejnych kupek? I tak samo pozostali członkowie plemienia nadal będą wydalać to, co zostanie przez ciało odrzucone, a co jest pełne Złych Duchów?  

A kto powiedział, że walka z demonami kiedykolwiek się kończy? Zło istnieje na świecie od zarania dziejów i trzeba przecież ciągle się przed nim strzec i z nim walczyć, bo ciągle się odradza. Nie można doprowadzić do sytuacji, w której takie koncentraty ze Złych Duchów zaleją świat, bo będzie to oznaczało koniec dla całej społeczności plemienia.  

Dlatego walka ze złem, z demonami, trwa nadal. Codziennie. Bez końca. I to prawdopodobnie dosłownie do dziś, bo przecież jeszcze całkiem niedawno w Liberii był nawet rytualny kanibalizm i być może gdzieś w tamtejszej dżungli, a może nawet i w miastach, zdarza się on nadal.

Gwoli wyjaśnienia. Członkowie plemienia Sarpoe mają specjalnie wyznaczone miejsca, w których mogą załatwić swoją potrzebę fizjologiczną. Tak, żeby nie "rozsiewać skoncentrowanego zła" gdzie popadnie. Kwi zjadają kał tylko rytualnie (tym niemniej, zjadają). Natomiast psy mają za zadanie zjadać kupki małych dzieci z tego powodu, że te nie zdają sobie jeszcze sprawy z walki, jaka się toczy, i załatwiają swoją potrzebę gdzie im akurat się zachce.

I tak to wygląda walka z demonami w wykonaniu tego liberyjskiego plemienia. Ale zanim zaczniecie się śmiać albo dziwić takim odrażającym rytuałom, pomyślcie o tym, czy ludzie w tzw. cywilizowanym świecie naprawdę się tak bardzo pod tym względem różnią od nich i podobnych im ludów. Tym bardziej, że ludzki wstręt do jedzenia niektórych rzeczy nie jest wrodzony, tylko nabyty poprzez socjalizację jednostki ze społeczeństwem, w którym żyje.  

Nie tylko po dziś dzień powszechna jest przecież wiara w diabły, demony czy choćby chrześcijańskie relikwie rodem z horroru. Historia jest pełna "kwiatków" w rodzaju tzw. synodu trupiego, gdy papież Stefan VI kazał wykopać zwłoki swego poprzednika, po czym, po ubraniu ich w papieskie szaty i okaleczeniu, odbył się nad nimi sąd, a potem zwłoki poćwiartowano i wrzucono do Tybru. A przecież papież jest nieomylny...

Ba... "Biblia" także zawiera wzmiankę o spożywaniu kału. W proroctwach Ezechiela napisane jest, że Bóg objawił się Ezechielowi, któremu zapowiedział zburzenie Jerozolimy i niewolę babilońską jako karę za grzechy ludu Izraela przeciwko przykazaniom Dekalogu. Oznajmił także wtedy, że: "Waga tego pokarmu, który będziesz spożywał, wyniesie dwadzieścia syklów na dzień. Raz na dobę będziesz go spożywał. (...) Będziesz go spożywał jak podpłomyk jęczmienny; upieczesz go przed ich oczami na nawozie ludzkim. (...) Tak będą spożywać Izraelici swój pokarm nieczysty między poganami, wśród których ich rozproszę". Potem się zlitował nad ludźmi i zmienił nieco swój wyrok: "Patrz, zezwalam ci, byś upiekł sobie pokarm na nawozie wołowym zamiast na ludzkim.".  

Inne kultury także mają w swych zwyczajach i obrzędach religijnych pewne odniesienia do spożywania odchodów. Chcącym się nawrócić na braminizm, kapłani tej religii nakazują przestrzegania przez kilka miesięcy ściśle sprecyzowanej diety, do której codziennie należy wmieszać minimum pół kilograma krowiego łajna. W odróżnieniu od boskiej kary zesłanej na lud Izraela, tu celem jest "odrodzenie duchowe".

Kolejnym przykładem tego rodzaju jest buddyzm. Przynajmniej do połowy XIX wieku nieczystości wydalane przez Dalajlamów były skrupulatnie zbierane. Te o stałej konsystencji przeznaczano na amulety. Część "płynna" była uważana za święte i niezawodne lekarstwo i w celach "leczniczych" była zażywana.

A co z legendą Sarpoe na temat stworzenia człowieka przez boga Nyessoa? Choć szczegóły różnią się od np. Biblii czy podań innych kultur i religii, występuje tu element wspólny: człowiek został wysłany na Ziemię przez swojego stwórcę.

Ponadto faktem jest, że psy mają skłonności do jedzenia kału, łatwo było więc to zaobserwować i dodatkowo wytresować je w tym kierunku, żeby same przybiegały w tym celu, gdy jest ku temu potrzeba. A że – podobnie jak proces trawienia, który oddziela składniki odżywcze od reszty przeznaczonej do wydalenia – pasowało to do wierzeń Sarpoe o tym, że odchody to skoncentrowane zło, to pies trafił w takiej roli do legendy o stworzeniu człowieka i jego pierwszych chwilach na Ziemi i taka rola mu w społeczności Sarpoe pozostała.  

A nawiedzanie i opętanie przez "Złe Duchy", o jakie oskarża się tych członków plemienia Sarpoe, którzy w jakikolwiek sposób podpadli (Zwłaszcza, gdy podpadli "kapłanom" w postaci Kwi i ich szefa, czyli Ba. A przy okazji: czy pozycja Ba nie przypomina pozycji np. papieża? Też jest nieomylny i decyduje o wszystkim.)? Czy w chrześcijaństwie nie ma choćby powszechnych egzorcyzmów i równie powszechnej wiary w diabła?

A skazywanie kobiety na śmierć za to, że sprzeciwiła się decyzji Kwi?  
A czy to się tak bardzo różni choćby od skazywania kobiet na śmierć za pomocą niedawno u nas wprowadzonego, w imię widzimisię religii, jaką wyznaje fanatyczna część społeczeństwa, zakazu aborcji?

A co z tym mykiem, dzięki któremu Kwi mogą się żenić?  
Nie pierwsze i nie ostatnie to przecież na świecie sprytne ominięcie religijnych reguł, po to by "grupa trzymająca władzę" miała dobrze i wygodnie.

A dym, którego według Sarpoe boją się demony?  
Czy w chrześcijaństwie nie wykorzystuje się np. kadzielnicy?

No więc czy naprawdę w swych wierzeniach w demony Sarpoe różnią się od nas i od reszty świata?  

Ale oni to "dzicy" i poganie, a my "cywilizowani". Ich walka z demonami budzi śmiech, ewentualnie odrazę z uwagi na metodę, jaką w niej stosują, a gdy u nas rozmaite religie głoszą podobne rzeczy, to jest to "prawda objawiona".

___________________
Przytoczony cytat oraz informacje o Sarpoe i Kwi zaczerpnięte z książki Gerarda Periot "Przez noc wielkich drzew", wydanej w Polsce w 1964 roku.

MEM

opublikowała opowiadanie w kategorii felieton i inne, użyła 3575 słów i 20388 znaków, zaktualizowała 22 lut 2021. Tagi: #etnografia #demony #duchy #Liberia #Sarpow #Kwi

1 komentarz

 
  • agnes1709

    Zielarze to ciekawa funkcja :faja::D Widzisz? Tam jest Kwi, a u nas Kwa ( to też diabeł, który ma  nadwornnych błaznów. :lol2:

    23 lut 2021

  • MEM

    @agnes1709 "Zielarze to ciekawa funkcja"

    Taaaak... :lol2: Ile oni muszą znać ciekawych roślinek. ;)  

    "Widzisz? Tam jest Kwi, a u nas Kwa ( to też diabeł, który ma nadwornnych błaznów."

    :lol2:

    Może naszego Kwa też trzeba zacząć gównami karmić, to sobie w końcu pójdzie. ;)

    23 lut 2021

  • agnes1709

    @MEM To nic nie da, może szybciej cegłą przez łeb :krzeslo:

    23 lut 2021

  • MEM

    @agnes1709 "To nic nie da, może szybciej cegłą przez łeb"  

    Proste i skuteczne. ;)

    23 lut 2021