Pasierbica, czyli nic nie jest takie, jakie się wydaje

Pasierbica, czyli nic nie jest takie, jakie się wydajePo prawdzie nie wiem, jakim cudem, jednak do tej pory na LOL24 wciąż nie zagościło jedno z najważniejszych - o ile nie najważniejsze w ogóle - z moich opowiadań. A dlaczego tak je określam, mimo że nadto wyraźnie widzę dziś jego mielizny fabularne, niedociągnięcia warsztatowe czy najzwyklejsze wady? A choćby dlatego, że "Pasierbica" była pierwszym tekstem, napisanym we współpracy z innym, na dodatek znacznie lepszym ode mnie autorem (_MK_ z Pokątnych, któremu serdecznie dziękuję za pomoc i wsparcie, nawet jeśli nasze drogi artystyczne dawno się rozeszły), co bardzo rozwinęło mnie literacko. Na dodatek, mimo upływu ponad dwóch lat od premiery, wciąż jest moją najczęściej czytaną oraz komentowaną pracą. No i właśnie przez nią wyrzucono mnie z Wattpada (a tfu!), bo ponoć nie spełniała jakichś wyjętych z dupy standardów (a tfu!) XD

Tak czy inaczej - zapraszam do lektury! Wyjątkowo podzielonej nie na dwie lub trzy części, jak zwykle czynię przy tej objętości, ale w ramach eksperymentu (widzę, że wielu autorów wrzuca z sukcesem krótkie rozdziały) aż sześć. Skomentujcie więc proszę pod koniec nie tylko samo opowiadanie, ale także sposób jego publikacji.  

Wasza Agnessa


***

CZĘŚĆ 1/6

     „There are two great tragedies in life:
one is to lose your heart’s desire; the other is to gain it”

     George Bernard Shaw, „Man and Superman”


*

     Późnowiosenne, porywiste podmuchy z równą zawziętością urządzają swawolne hulanki pośród mych ciemnozłotych loków, co targają resztkami poprzyklejanych na osypującym się, cmentarnym murze klepsydr. Za każdym razem, gdy tędy przechodzę, przystaję i przeglądam je jedna za drugą, odczytując półgłosem kolejne nazwiska. Może z czystej ciekawości, lub też obawy znalezienia – czy jak do tej pory, na szczęście, nieznalezienia – kogoś znajomego? Albo by jakoś pocieszyć się, że dzień po dniu tylu ojców, sióstr i niestety także mężów opuszcza ten padół łez i udaje się w ostatnią wędrówkę ku lepszemu światu? I nie mnie jedną spotkała tragedia w postaci nagłej śmierci najbliższej osoby?
     Jakże nędzne i samolubne jest takie pocieszanie.

*

     Nie miałam nie tylko siły, lecz i nawet pozorów ochoty, by zająć się czymś choćby z grubsza produktywnym. Zawinięta w spłowiały koc, spoglądałam tępo w spoczywający na kolanach styrany laptop, przeglądając bezmyślnie kolejne strony o niczym. Ostatecznie przerwałam głębokie rozważania nad ewidentnym upadkiem własnego gustu, oddając się podziwianiu młodziutkiej dziewczyny, uśmiechającej się prześlicznie z tapety.
     Wtem kojącą ciszę przerwało stukanie, czy raczej brutalne dobijanie się do drzwi. Jak oparzona odrzuciłam komputer i podbiegłam do judasza. Widok, który w nim ujrzałam, sprawił, że z nerwów niemal urwałam klamkę. Stojącą naprzeciwko wejścia, solidnie wstawioną brunetkę znałam bardzo dobrze. Tyle tylko że zawsze widywałam ją w towarzystwie jeszcze jednej osoby, podejrzanie podobnej do tej z ekranu komputera, której teraz nijak nie mogłam dostrzec.
     – Dzień dobry… znaczy wieczór… pani. Stało się… przyprowadziliśmy Jagodę, bo…
     Spuściła przepraszająco wzrok i odeszła kilka kroków, odsłaniając zaczajonych w kącie korytarza dwóch rosłych chłopaków. Udających usilnie, że nie mają nic wspólnego z sytuacją, w której się znaleźli. Zmieszani i wstrząśnięci jednocześnie, podtrzymywali pomiędzy sobą szczupłą dziewczynę o potarganych blond włosach, potarganej koszulce we wzór rodem z dzieł Jacksona Pollocka – którego parę godzin wcześniej na pewno na niej nie było – oraz wcale nie mniej potarganej twarzy.
     – Matko Boska Częstochowska, co tu się odjaniepawliło? Nie stójcie tak w progu, wnieście ją do środka! – Starałam się zachować spokój, co zważając na ilość rozchlapanej posoki, wcale nie było takie proste.
     – Jak do tego doszło, nie wiem! Jak bozię kocham! Poszliśmy w małe melo na mieście, wszystko było superaśnie, i nagle Jagoda gdzieś się zawinęła! – Cała trójka zaczęła się nawzajem przekrzykiwać, próbując nieskładnie zrelacjonować przebieg wydarzeń. – A jak wróciła, to już tak wyglądała! To nie nasza wina! Pani wie, że my zawsze uważamy! Na siebie i na nią! Cały czas! Przecież tylko na chwilę poszła gdzieś sama, przysięgam! Serio! I w ogóle, no!
     – Dobrze, dobrze, wystarczy już! – Przerwałam tyradę, z której i tak nie miałam szans dowiedzieć się czegokolwiek konkretnego. – Posadźcie Jagodę na krześle! I… dziękuję za jej przyprowadzenie. Dam wam jutro znać, co z nią, a teraz możecie już iść.
Przyznaję, nie był to z mojej strony szczyt kultury osobistej, ale niespecjalnie wierzyłam w niewinność całego tego podejrzanego towarzystwa, o którego upodobaniach rozrywkowych wiedziałam aż za dużo. Zamknęłam drzwi i, wciąż powstrzymując atak paniki, wzbierającej we mnie już od chwili zerknięcia przez wizjer, wygrzebałam z szafki podręczną apteczkę.

     Obejrzałam z bliska kiwającą się na kuchennym hokerze, nie do końca przytomną ofiarę ataku wyjątkowo agresywnej płyty chodnikowej. Czy też czegokolwiek – lub kogokolwiek – innego, bo nadal nie udało mi się jasno ustalić sprawcy owego karygodnego incydentu. Chociaż z początku bardzo poważnie rozważałam odwiezienie Jagody na pogotowie, parę zużytych gazików później stwierdziłam, że mój strach miał co najwyżej wielkie oczy. Owszem: koszulkę mogłam oddać najwyżej do galerii sztuki nowoczesnej, przy rozklejaniu włosów musiałam użyć nie tylko wody, ale i nożyczek, a sama zainteresowana – mimo że znacznie czystsza – wcale nie stała się pod wpływem moich starań bardziej trzeźwa. Jednak jej oblicze okazało się znacznie mniej pokiereszowane, niż się z początku obawiałam: skaleczenia nie dość, że ograniczyły się głównie do boku szczęki i szyi, pozostawiając samą facjatę praktycznie nietkniętą, to jeszcze nie były specjalnie rozległe, ani tym bardziej głębokie. Do tego stopnia, że aż zaczęłam zastanawiać się nad ilością posoki, lecz wolałam nie wysnuwać zbyt daleko posuniętych wniosków, czy na pewno pochodziła od jednej osoby.
     – Jagódko, kochanie! Jak się czujesz? – Nie spodziewałam się uprzejmej odpowiedzi, ale musiałam jakoś zagaić rozmowę. – Dasz radę sama się ogarnąć?
     – Tak. Nie wiem… – wybełkotała, kiwając się bezwładnie.
     – To wstajemy! No, chodź, pójdziemy razem pod prysznic, umyję cię ostrożnie i położę do…
     – Nie! – krzyknęła i bohatersko podniosła się z krzesła, najwyraźniej pragnąc udowodnić, że absolutnie nic jej nie dolega. Kończąc eskapadę spotkaniem trzeciego stopnia z podłogą raptem trzy kroki dalej.
     – O nie, nie ma tak dobrze! Podoba ci się to czy nie, ściągaj gacie! – Wzięłam ją pod rękę i zaciągnęłam do łazienki. – I przestań się rzucać! Co ja twoich cycków nie widziałam?

     Po prawdzie, nie widziałam od zaskakująco dawna. Jednak zamiast się nad tym dłużej rozwodzić, pomimo wciąż irytującego oporu rozebrałam Jagodę do gołej dupy i wepchnęłam do kabiny prysznicowej. Już w środku, stojąc ubrana jedynie w majtki, których mimo wszystko nie odważyłam się ściągnąć, dokładnie wyszorowałam ją gąbką. Całą. Nawet jeśli we wszystkich co intymniejszych rejonach uparcie odwracałam nadto ciekawski wzrok. Na koniec wytarłam posiniaczone ciało, jakimś cudem wcisnęłam w świeżą piżamę i zaprowadziłam do łóżka, po drodze wmuszając w nią końską dawkę antykaca.

*

     Przebudziła mnie żółtawa poświata, prześwietlająca matową szybę drzwi. W normalnej sytuacji całkowicie bym ją zignorowała, w końcu Jagoda nie raz buszowała nocami pomiędzy lodówką a kibelkiem. Jednak teraz, zważając na jej stan, nadstawiłam ucha, starając się wyłowić co bardziej podejrzane odgłosy. Na szczęście bezskutecznie. Po paru minutach względnej ciszy światło w toalecie ostatecznie zgasło, w przeciwieństwie do lampki w korytarzu. W jej stłumionym blasku coraz wyraźniej dostrzegałam ciemną sylwetkę, odznaczającą się ostro na wprost wejścia do mojej sypialni. Usłyszałam nieprzyjemne szczęknięcie klamki i ewidentnie zbliżające się ku mnie kląsknięcia bosych stóp. Nie miałam zamiaru udawać, że śpię. Uniosłam się na łokciu, przecierając oczy i próbując skupić wzrok na klękającej przy łóżku Jagodzie.
     – Coś się stało? Źle się poczułaś? – Znów zapytałam nadzwyczaj oryginalnie.
     – Nie, już mi lepiej. Tylko ja… przepraszam, że masz przeze mnie tyle problemów! Nie powinnam wracać w takim stanie, a już na pewno odstawiać potem tej całej szopki! – Była już w wyraźnie lepszej, choć nadal dalekiej od ideału formie.
     – I dlatego budzisz mnie w środku nocy? Miejże litość, dziewczyno! A właśnie, która godzina? – Zaczęłam szukać telefonu.
     – Piąta z minutami, niedługo będzie jasno – Po tych słowach zamilkła na dłuższą chwilę, wyraźnie zastanawiając się, co dalej. – Mam pytanie… prośbę właściwie. Czy… mogłabym się do ciebie przytulić?

     Chociaż w pierwszym odruchu chciałam ją natychmiastowo wygonić i na powrót szczelnie zawinąć w pościel, ostatecznie obróciłam się tylko na plecy, zostawiając połowę łóżka wolną. Jagoda, nie czekając na dalsze zachęty, przylgnęła do mnie pod kołdrą i bez ceregieli oparła głowę na wyciągniętym ramieniu, układając rękę w poprzek brzucha. Przymknęłam oczy, starając się nie zwracać uwagi na świszczący, pachnący miętowym płynem do płukania ust oddech, muskający szyję ciepławym powiewem. I rękę, która powolutku, niemal niezauważalnie, lecz konsekwentnie wędrowała w górę, docierając w końcu aż do piersi. Odsunęłam ją niby przypadkowo i od niechcenia, ale równocześnie zdwoiłam czujność. Coś mi tu bardzo nie pasowało.
     Z pozoru sama sytuacja, poza dalece nieludzką porą, nie była jakoś specjalnie podejrzana – przecież Jagoda nieraz obejmowała mnie tak samo, jak i ja ją. Bo jedna z nas miała jakiś problem i chciała się wygadać drugiej, byłyśmy najzwyczajniej w świecie zziębnięte i szukałyśmy ciepła znajomego ciała, albo czasami nawet bez żadnego wyraźnego powodu. Ot tak, dla samej bliskości obcowania z drugą osobą. Stąd znałam dobrze jej wciąż nie w pełni rozkwitłe kształty, jedwabistą fakturę młodziutkiej skóry, słodki zapach spływających miękkimi falami włosów…

     Dłoń Jagody, tym razem bez jakiegokolwiek udawania, znalazła się ponownie na mym biuście. W takim razie i ja nie miałam zamiaru ukrywać dłużej, że wybitnie mi to nie odpowiadało.
     – Nie.
     – Ale…
     – Nie ma „ale”. Powiedziałam jasno: nie! – podniosłam głos, choć nie na tyle, ile pierwotnie chciałam.
     – Dlaczego? – spytała z czułością, nieomal uwodzicielsko. – Ja naprawdę chciałabym się odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie robisz. Przeprosić za problemy, które ci sprawiam i…
     Całkowicie otwarcie, odrzucając resztki pozorów, chwyciła mnie za pierś.
     – Trzeci raz powtarzam, że mowy nie ma! Głucha jesteś? – Złapałam ją za nadgarstek. – Jeśli tak mają wyglądać te twoje pożal się Boże przeprosiny, lepiej od razu daj sobie spokój i wracaj do siebie!
     Żeby dodatkowo podkreślić sprzeciw wobec wszystkiego, co Jagoda usilnie starała się ze mną zrobić, a czego nie chciałam żadną miarą przyjąć do wiadomości, zdecydowanie się od niej odsunęłam. I wtedy stało się coś, czego nie mogłam przewidzieć w najśmielszych nawet snach. Leżąca przy mnie młoda, półnaga i – choć jak tylko mogłam, starałam się w ten sposób nie myśleć – niesamowicie seksowna dziewczyna uniosła się, otwarła i tak wielkie oczy jeszcze szerzej i odważnie przyciągnęła ku sobie.

     Przylgnęła do mnie gorącymi, kleiście wilgotnymi od nałożonego zbyt szczodrze balsamu wargami. Bardzo, ale to bardzo zdeterminowanymi, ocierającymi się o brutalność. Jedną ręką mocno objęła moją szyję, nie pozwalając się odsunąć, a drugą bezceremonialnie wniknęła pod koszulę nocną, podążając najkrótszą drogą poprzez dolinę zaciśniętych w przestrachu ud.
     – Dość! Przestań! Ja nie chcę! – krzyknęłam, usiłując odwrócić głowę.
     Jedynym odczuwalnym efektem protestów był długi, ostry paznokieć, wbijający się boleśnie w samiutki środek mej spłoszonej, zawstydzonej nagłymi karesami intymności. Niby dobrze wiedziałam, czyj jest, i doskonale znałam jego posiadaczkę, będącą najukochańszą, najważniejszą i najbliższą mi pośród całego świata osobą. Ale takiego rozwoju sytuacji zaakceptować nie mogłam. Nawet u niej. Zwłaszcza u niej.
     Odepchnęłam ją z całych sił, zrzucając z siebie jak bezwładnego manekina. Poderwałam się i zamarłam, nie wiedząc zupełnie, co właściwie dalej począć. Uciec? Prosić? Grozić? I wówczas, dokładnie w momencie, w którym twarz Jagody znalazła się w zasięgu jasnej łuny przeświecającej zza niedomkniętych drzwi, dostrzegłam bijące z niej szaleństwo.  
     Nie, nie przesadzam! Spotykając codziennie w pracy dziesiątki najróżniejszych osób, nauczyłam się naprawdę dobrze rozpoznawać emocje – zarówno pozytywne, jak i nie do końca przyjazne. A te, które malowały się na obliczu przyczajonej naprzeciwko mnie dziewczyny, były aż nadto jednoznaczne. Zdążyłam jeszcze tylko zarejestrować, jak mruży drapieżnie powieki i napina się cała niczym krwiożercza, szykująca się do ostatecznego ataku na ofiarę strzyga, rozczapierzając szponiaste palce.

     I wtedy strzeliłam ją w twarz. Nie, nie klepnęłam lekko z otwartej dłoni dla otrzeźwienia. Nawet nie uderzyłam. Biorąc naprawdę konkretny zamach, walnęłam Jagodę tak mocno, aż spadła z łóżka na podłogę.
     – Wynocha stąd! Głucha jesteś?! Wypierdalaj! Precz mi z oczu, głupia pizdo! – wrzasnęłam na cały głos, nie przejmując się zbytnio, że musieli mnie słyszeć nie tylko sąsiedzi, ale najpewniej także sąsiedzi sąsiadów.
     Doskoczyłam do wciąż oszołomionej Jagody, złapałam ją pod ramiona, podniosłam i dosłownie wyrzuciłam za drzwi. Chociaż nie miałam specjalnie atletycznej budowy, czy choćby jakichś ponadnormatywnych gabarytów, pary mi nie brakowało. Lata pracy polegającej na odbieraniu, nadawaniu, pakowaniu, rozpakowywaniu i ogólnie targaniu wielu tysięcy – nie przesadzam, kiedyś policzyłam – kilogramów różnych różności, wyrobiło we mnie taką siłę, aż sama bywałam nią zaskoczona. I z której nie zawsze do końca zdawałam sobie sprawę.
     Zamknęłam z trzaskiem drzwi i na wszelki wypadek zabarykadowałam je krzesłem, zostawiając leżącą za nimi Jagodę samej sobie. Nie mając bladego pojęcia, co się tak właściwie wydarzyło, i jednocześnie nie widząc żadnej możliwości ponownego pójścia spać, otworzyłam okno na oścież. Starając się nie dostać ataku ciężkiej, przedzawałowej kurwicy w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.  
     A mówili lekarze, że mam słabe serce i nie powinnam się stresować, mówili…

***

Tekst (c) Agnessa Novvak oraz _MK_
Okładka (c) peopie_allem

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 03.09.2019, a w niniejszej, zremasterowanej wersji, 03.09.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz