Cztery Piętra - Część Pierwsza

"Miłość jest przede wszystkim zasłuchaniem w ciszy. Kochać to rozpamiętywać.”

Tego roku jesień zdawała się być niepowtarzalna. Jej stroje pobudzały zmysły. Cieszyły oczy swoimi kolorami. Porównanie ich do najpiękniejszych sukien, najbogatszej królowej świata to za mało. Czasami po prostu przechodząc ulicą można było poczuć się wyjątkowo, niczym książę kroczący po czerwonym dywanie usłanym z liści klonu. Jeszcze więcej niesamowitości dodawała poranna mgła, która snuła się leniwie nad ziemią sprawiając dodatkową przyjemność przechodniowi. Nieco wyżej barwnych drzew rozciągały się mleczne chmury, które swoim wdziękiem oplatały zaspane słońce. Jaskrawe promienie ledwo przedostawały się przez zabulone opary. A kiedy już zdołały przebrnąć, cały krajobraz stawał się czarowniejszy. Lecące wysoko ptaki uciekały przed srogą zimą, bo tylko taka bywała w tutejszej okolicy. Ich ciemnoszare skrzydła powiewały na wietrze niczym cienkie, wierzbowe gałązki. Właśnie taką jesień zapamiętam na zawsze. Dzień, w którym płomień mojego szczęścia po prostu zgasł.

Byłem akurat w swoim gabinecie, siedząc w wygodnym, granatowym fotelu rozmyślałem nad wieloma rzeczami, których sensu nie rozumiałem. Ponadto męczyło mnie codzienne wstawanie o szóstej. Szef, będąc bezlitosnym człowiekiem bez krzty wyrozumiałości, zmienił swoim pracownikom godziny pracy, przez co sam mógł wylegiwać się w łóżku. Czasami naprawdę starałem się go zrozumieć, bo przecież miał na głowie niemałą firmę i też potrzebował chwili wytchnienia. Jednakże po czasie zdałem sobie sprawę, że tylko nas wykorzystuje. Sprawiedliwość? Owszem, ale tylko w Biblii.

Zasunąłem żaluzje, żeby jeszcze przez krótką chwilę móc się odprężyć. Włączyłem spokojną muzykę, która zaczęła pieścić moje uszy. Naprawdę dobrze się czułem. Chociaż jeszcze lepiej było mi z samego rana, kiedy to wstając z łóżka poczułem czyjeś ręce na ramionach. Niewyobrażalne ciepło bijące od tej osoby oplotło całe ciało. Sprawcą tego wspaniałego uczucia był mój chłopak, moje oczko w głowie — Baekhyun.

Czułym gestem odsunąłem go od siebie, po czym ucałowałem w zgrabny nosek. Wyglądał tak uroczo; czekoladowe, lekko kręcone włosy opadały mu niezdarnie na czoło, zaspane oczy wpatrywały się w moje. Małe usteczka uśmiechały się rozkosznie, a ja nie mogłem się powstrzymać, żeby ich nie skosztować. Jednak pomimo uśmiechu wiedziałem, że coś leży mu na sercu. Próbował zasłonić twarz wymyśloną maską, która w żaden sposób na mnie nie działała. Widziałem wszystko; cierpienie, smutek i żal do całego świata. Pozwalałem mu ukrywać emocje, bo wiedziałem, że nie dam rady wyciągnąć z niego ani jednej informacji. Czasami był nieprzejednany, innego dnia potrafił wyrzucić z siebie wszystko. Jednak zawsze znajdował oparcie we mnie, niezależnie od nastroju. Ufał mi, a ja jemu, więc zdradzenie mi wszystkiego było tylko kwestią czasu.

Zawsze chciałem, by między mną a Baekhyunem się układało. Tak jak innym parom, które nas otaczały. Nie byliśmy idealni, ale nawet nie o to chodziło. Łączyło nas głębokie przywiązanie. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy na rozmowach, które czasem doprowadzały nas do śmiechu, innym razem wręcz do płaczu. Te długie i czasem monotonne dialogi chwilami obojgu nam się zwyczajnie nudziły, wtedy siadaliśmy obok siebie w ciszy i po prostu w niej trwaliśmy. Nawet takie okresy w naszym życiu potrafiliśmy przetrwać. Doskonale wiedzieliśmy, że bywają lepsze i gorsze dni. Rozumieliśmy się bez słów.

Po chwili relaksu przeniosłem wzrok na zegarek, który wskazywał godzinę siódmą. Zerwałem się na równe nogi i z pośpiechem zacząłem przygotowywać gabinet. Czekałem na przybycie pierwszego klienta, któremu bardzo się dziwiłem, że zgodził się na zabieg o tak wczesnej porze. Podszedłem do szafy stojącej przy oknie i wysunąłem szufladkę z potrzebnymi narzędziami. Następnie skierowałem się w stronę łóżka do masażu, przecierając je szmatką ze środkiem dezynfekującym jednocześnie wdychałem cytrynowy, świeży zapach. Na stoliku, który znajdował się obok szafy ustawiłem kremy i oliwki różnego rodzaju. Moi klienci zawsze wybierali sobie swój ulubiony zapach lub konsystencję. Nie narzucałem niczego z góry, mogli nawet przynieść swoją poduszkę i ręczniki. Wyznawałem zasadę, którą wpoił mi Baek. "Klient oczekuje tyle, ile zapłacił.” Nie widziałem w tym żadnego problemu.

Po niecałych dziesięciu minutach ktoś zapukał do drzwi. Grzecznie poprosiłem gościa do środka. Zza drzwi wyjrzała niewysoka blondynka z szerokim uśmiechem na buzi. Jej twarz była rozpromieniona zupełnie jakby nie przejmowała się wczesną godziną. Nie mam zielonego pojęcia skąd ludzie czerpali tyle energii z samego rana.

— Dzień dobry, miałam się stawić u pana dzisiaj o siódmej, więc jestem — powiedziała, a w jej głosie mogłem usłyszeć radość.

Dziewczyna była naprawdę ładna; duże brązowe oczy, małe usta i zaróżowione policzki dodawały jej uroku. Pewnie zwróciłbym na nią większą uwagę, gdyby nie moja orientacja. Z resztą nie zamierzałem wymieniać chłopaka na nikogo innego.

— Witam i zapraszam. Pani nazwisko? — zapytałem z uśmiechem.

— Park Hyojin.

Podszedłem do biurka i zerknąłem na kartoteki, które dzień wcześniej posegregowałem alfabetycznie, żeby nie mieć dodatkowych problemów z odszukiwaniem nazwisk. Niestety nawet to nie pomogło, bo nie znalazłem tego pożądanego. Spojrzałem na nie jeszcze raz, aby upewnić się czy czasami nie mam ewentualnych kłopotów ze wzrokiem.

— Wie pani co, pójdę tylko szybko do gabinetu kolegi, bo chyba po prostu pomyliłem karty. — Zerknąłem na dziewczynę, której twarz nadal była pogodna. Uspokoiło mnie to.

— Nie ma sprawy. To może ja się już przygotuję, hm?

Złapałem za klamkę i równocześnie za nią pociągając odpowiedziałem:
— Będę za pięć minut, wszystkie potrzebne rzeczy leżą na stoliku. Proszę się częstować! - Wyszedłem, nie zwracając uwagi na chichot za drzwiami.

Zacząłem podejrzewać, że ten dzień będzie zakręcony. Na korytarzu minąłem panią ratownik, której ukłoniłem się najniżej jak tylko mogłem. Podziwiałem jej pracę, była gotowa nieść pomoc każdemu człowiekowi. Niezależnie od płci, wieku, wyglądu czy stanu konta. Wrodzony heroizm czynił z niej prawdziwego bohatera. Przynajmniej robiła coś pożytecznego w odróżnieniu od piłkarzy, którzy zarabiają miliony tylko przez to, że kopią gumową piłkę. A potem się dziwią, że dzieci głodują, państwo ma dziurę w budżecie i brakuje na emerytury. Cholerna niesprawiedliwość rządzi tym światem.

Ku memu zdziwieniu gabinet, do którego podążałem był otwarty. Wszedłem do środka z początku nikogo nie zauważywszy. Po chwili ciszy postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i podszedłem do biurka. Nie było za nim Krisa, ale stwierdziłem, że nie obrazi się jak wezmę jedną z kartotek, która z resztą nie była mu do niczego potrzebna. Po prostu zawinęła się z innymi. Pochwyciłem więc zdobycz w obie ręce i zadowolony ruszyłem do siebie, gdzie czekał mnie wyczerpujący masaż.

Pracę zacząłem od razu po liceum. Szukałem tak zwanego wsparcia finansowego na studia. Sam nie dałbym rady utrzymać domu, szkoły i przede wszystkim zadowolić swoich potrzeb. Po kilkunastu miesiącach pobyt w salonie masażu o dziwo mi się nie znudził. Postanowiłem więc zebrać się do kupy i zrobić dodatkowe kursy pozwalające na utrzymanie pracy. Wyszyło tak jak wyszło, dalej robiłem to, co totalnie mnie uszczęśliwiało.

W gabinecie, na łóżku leżała piękna blondynka, a ja nie mogłem się doczekać kiedy znów zobaczę Baekhyuna. Odgoniłem tę myśl, bo tylko przeszkadzałaby mi w pracy, którą z resztą starałem się traktować poważnie.

Dziewczyna przepasana była fioletowym ręcznikiem. Leżała rzecz jasna na brzuchu. Ruszyłem w stronę oliwki, żeby nasmarować ciało dziewczyny.

— Karta się znalazła? Bo wie pan, nie ma pan już wyboru. Już leżę na łóżku — zaczęła Hyojin, po czym uniosła głowę.

— Znalazła się, spokojnie. Nawet nie miałem zamiaru pani wyganiać. — Wysiliłem się na subtelny uśmiech. — Zaraz zacznę masaż, a pani niech się wygodnie usadowi — kontynuowałem.

Włączyłem relaksacyjną muzykę, użyłem oliwki, którą wybrała Hyojin i przystąpiłem do wykonania zabiegu.

Po niespełna godzinie, opadłem bezwładnie na fotel i usatysfakcjonowany zakończoną robotą sięgnąłem po coś do zjedzenia. Kanapki, które przygotował mi rano Baekhyun były niczym poezja. Zawsze się dla mnie starał, oczywiście z wzajemnością. Zjadłem łapczywie jedną po drugiej nie zastanawiając się nad ewentualnym głodem. Kończyłem o piętnastej, więc do końca zostało jeszcze dużo czasu, jednak nie przejmowałem się tym zbytnio.

Myślałem nad tym, co zrobię jak wrócę do domu. Położyłbym się na ogromnej kanapie z ukochanym i oglądalibyśmy kolejny odcinek "Zatraconych”. Nie lubiłem telenowel, ale Baek za nimi przepadał — nie miałem wyjścia. Liczyłem też na to, że po powrocie zrobię mu niespodziankę. Kupiłbym ciasto czekoladowe, szampana i truskawki. Chciałem poprawić mu dzień, ot tak, chociaż na chwilę, odrobinę. Odczuwałem jego skryte cierpienie na własnej skórze. Nie wniknąwszy w sprawę głębiej, mogłem tylko go pocieszać i udawać, że wszystko jest po staremu. "I tak w końcu się przełamie i na pewno mi się wyżali. To przyjdzie z czasem.” — Miałem taką koncepcję. Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos. Z początku nierozpoznawalny, wręcz obcy. Jednakże właścicielem okazał się być niejaki Kim Jongdae, zwany przez wszystkich Chenem. Jego rozpaczliwy ton na starcie nie wzbudził we mnie żadnych podejrzeń. Wyszedłem jednak z założenia, że coś musiało się dziać. Coś niedobrego.
— Chan-yeol! — Chen nie mógł złapać powietrza, co sprawiało, że się jąkał.

— Uspokój się, powoli — powiedziałem z lekko przestraszoną miną.

Chłopak oparł się oburącz o blat biurka i westchnął ciężko, uspokajając tym samym nierówny oddech.

— Chanyeol… Szybko… Chodź ze mną! — krzyknął.

Nie mogłem się ruszyć, coś mnie sparaliżowało od wewnątrz. Czułem, że to jakaś niespodzianka. Po tonie głosu przyjaciela mogłem wywnioskować, że nie będzie wesoła. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, chłopak złapał za rękaw mojego siwego swetra i pociągnął w stronę wyjścia. Nie wyrabiałem się z myśleniem. Po prostu podążałem za Chenem.

Po wyjściu na zewnątrz, świeże powietrze uderzyło mnie w twarz, jakby ktoś dał mi z liścia. Po chwili zastanowienia stwierdziłem, że to Chen mnie spoliczkował.

— Chanyeol, do cholery! Ogarnij się i mnie wysłuchaj! — zaczął. — Teraz się skup, bo to co ci zaraz powiem może tobą wstrząsnąć — kontynuował.

Stałem niczym słup soli, jakby odurzony spalinami samochodów. Złapawszy mnie za ramiona brunet spojrzał mi głęboko w oczy.

— Dzisiaj Baekhyun był w domu, prawda? Nie zauważyłeś, żeby coś kombinował, nie?
Pokiwałem jedynie głową w geście, iż się zgadzam. Po sekundzie zmrużyłem moje oczy z wyczekiwaniem.

— Dzwonił do mnie Tao. Powiedział, że Baek stoi na samej górze wieżowca Erna i chyba ma zamiar skoczyć!

Powoli tłumaczyłem sobie każde słowo w myślach. Dlaczego niby chciałby się zabić? Przecież rano wyglądał zupełnie normalnie. Przecież jak zwykle zrobił mi śniadanie. Jak co dzień położył się na kanapie i włączył telewizor. Niezmiennie od kilku tygodni był smutny… Smutny. Coś się z nim działo, jednak nie miał ochoty ze mną o tym rozmawiać. Nie mogłem nic wydusić. Zamknął się w sobie i cichutko cierpiał.

— Co?! To przecież… — Nie dokończyłem, bo wiedziałem, że to było możliwe.

— Chanyeol musimy tam jechać! Pójdziesz do niego i go stamtąd zabierzesz, jasne? Jesteś jedyną osobą, której posłucha! Właź do samochodu!

Z prędkością światła ruszyliśmy przed siebie. Na moje szczęście ulica była prawie pusta z racji wczesnej godziny. Siedziałem wbity w skórzany fotel. Dalej nie mogłem pojąć, czy to sen, czy może Hyojin pod moją nieobecność dosypała mi coś do kawy. Byłem prawie przekonany, że to jakiś żałosny podstęp typu: przyjęcie — niespodzianka. Tylko, że nikt z nas nie miał urodzin. Tym bardziej dziwnym pomysłem wydawał mi się skok z wysokiego na ponad dwieście metrów budynku. Niby Chen byłby w stanie wymyśleć jeszcze gorszą gadkę, ale przekonanie z jakim mówił za bardzo mi nie pasowało.

Minęliśmy ostatnią ulicę, a zaraz po niej miał ukazać się wieżowiec. Zamknąłem oczy w nadziei, że nie zobaczę nikogo na samym jego czubku. Po ich otwarciu prawie mnie zemdliło. Prawie pod chmurami ukazała mi się czarna, maleńka kropka. W jednej chwili zacząłem się modlić, żeby nie miała na imię Baekhyun.
Wyskoczyłem z jadącego jeszcze samochodu, po czym z poplątanymi nogami pobiegłem w stronę ogromnego tłumu, który zebrał się pod "Erną”. Ludzie z uniesionymi głowami krzyczeli do siebie nawzajem. Byli przestraszeni, zagubieni i do końca nie wiedzieli o co chodzi. Gdy dźwięk syreny dobiegł mnie zza pleców, poczułem niesamowite ciarki na całym ciele. Doskonale znałem zasady savoir vivre, lecz tym razem powstrzymałem się od przepraszania wszystkich, których trącałem. Liczyło się tylko to czy zdążę.

Zauważyłem Sehuna i Tao, którzy błagalnym spojrzeniem odesłali mnie w stronę drzwi. Policja nie chciała wpuścić nikogo za barierki, a raczej nie mogła. Nie dziwiłem się, bo w końcu należało to do ich obowiązków. Dosłownie rzuciłem się na strażnika, który nie wiedział przecież, że miałem zamiar ściągnąć skoczka na ziemię. Wydrapałbym oczy wszystkim, którzy odesłaliby mnie z powrotem. Na szczęście obeszło się bez tego.

— Albo mnie pan wpuści, albo ten chłopak spadnie z hukiem i zrobi dziurę w asfalcie! Jestem jego chłopakiem do cholery jasnej! — Mówiłem przez zaciśnięte zęby i zbierało mi się na płacz. — Proszę mnie wpuścić — szepnąłem wyczerpany z sił.

Policjant zaraz zmienił swój wyraz twarzy. Wyglądało na to, że zaczął mnie wspierać.
— Szybko! — Zwinnym ruchem otworzył drzwiczki metalowej barierki.

Wślizgnąłem się, tym samym będąc coraz bliżej budynku. Bezzwłocznie udałem się do wielkich, szklanych wrót. Chwyciwszy za klamkę, poczułem na policzku coś mokrego. Ostatni raz spojrzałem w górę. Nie zanosiło się na deszcz, więc skąd ta kropla wody? Zrozumiałem dopiero wtedy, kiedy słona strużka spłynęła mi do ust.

Zacząłem panikować, wokół mojej głowy krążyło tak wiele myśli, których nie mogłem odgonić. Ciało zesztywniało jakby uszło z niego życie, chociaż zapału mi nie brakowało. Musiałem także liczyć się z czasem, a tego akurat było niewiele. Wydawałoby się, że czeka mnie najcięższa próba w życiu, zbyt dużo bym stracił nie podejmując jej.

Wszedłem do środka, od razu rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu windy. Byłbym głupcem tracąc cenne sekundy na wdrapywanie się po schodach, których z resztą było chyba z tysiąc. W całym nieszczęściu, szczęściem był brak ludzi, którzy wyszli na zewnątrz, popatrzeć. Byłem na nich wściekły, lecz ukryłem to głęboko w sobie. Szybkim krokiem podreptałem do windy, której drzwi nie chciały się otworzyć. Przywaliłem pięścią w mały guzik w nadziei, że coś tym gestem zdziałam. Po chwili mogłem już wedrzeć się do środka. Jadąc w górę zauważyłem, że na panelu znajduje się tylko pięć cyfr. To oznaczało pewną zgubę na piątym piętrze. Jak niby miałem dostać się na trzydzieste, czołgając się opadłszy z sił? Takiej opcji nie wykluczałem, ale chciałem jednocześnie, żeby była tą ostatnią.

Dotarłszy do celu, a właściwie do jego jednej szóstej, począłem szukać klatki schodowej. Zajęło mi to tylko parę chwil. Zatrzymałem się na chwilę, aby odetchnąć. Powietrze nie nadążało napływać mi do płuc, czułem się jakby ktoś wypompował ze mnie resztki powietrza, a w zamian dostarczał dwutlenku węgla, który powoli zaczynał dusić.

Stojąc tuż przed siódmym piętrem i czekając na kolejną falę gorąca, która napadała mnie w ciągu zaledwie pół godziny ze sto razy, o czymś sobie przypomniałem. Nie mogłem powstrzymać się od subtelnego uśmiechu.

4階

Jako że spóźniłem się do pracy, musiałem nadrobić zaległości, które zazwyczaj wypełniałem z samego rana. Wtargnąłem do ośrodka, przekraczając tym samym prędkość światła. Sekretarka czekała z uśmiechem na twarzy. Wyraźnie było widać, że oczekiwała takiej sytuacji. Nieraz udawało mi się przekroczyć limit czasowy, więc większość pracowników przywykła do takiego zachowania z mojej strony. Dziwiłem się tylko, dlaczego do tej pory nie zostałem wyrzucony z roboty. Powodem mogło być to, że w najbliższej okolicy wyspecjalizowanych masażystów było tyle, co nic. Cieszyłem się strasznie widząc tylko bezradną minę szefa. Jednym zdaniem: mogłem robić to, na co miałem ochotę i nie ponosić za to konsekwencji. Oczywiście nie przesadzałem, bo każda cierpliwość kiedyś się kończy.

— Naeun! Cześć, byłem jeszcze coś załatwić i sama wiesz jak to jest z czasem… — zacząłem niepewnie.

— Witaj Chan. Następnym razem zanim zaczniesz załatwiać sprawy, zapnij rozporek. — Dziewczyna roześmiała się w niebogłosy.

Spojrzałem zdezorientowany w dół, po czym szybkim ruchem zasunąłem zamek u spodni. Jakim cudem wyszedłem tak z domu?! To pewnie przez to, że ubierałem się w biegu.
— Chan, przyznaj się. Znowu zaspałeś. — To było raczej stwierdzenie niż pytanie.

— Jak ty mnie dobrze znasz — odparłem ciężko wzdychając. — Przygotowałaś mi kartoteki? — zapytałem.

— Oczywiście, ale jest jeden kłopot. Chen zgubił klucze od twojego gabinetu. Poszedł ich szukać, więc to tylko kwestia kilkunastu minut — oświadczyła Naeun.

— Ja się notorycznie spóźniam, Chen gubi klucze, może jeszcze mi powiesz, że Kris pomylił pacjentów.

— No akurat dzisiaj mu się to nie zdarzyło. Jeszcze — powiedziała, podkreślając ostatnie słowo. — Usiądź w poczekalni. — Wskazała ręką puste miejsca w kącie.

Poszedłem więc i usiadłszy wygodnie na twardym krześle ukryłem twarz w dłoniach. Miałem nadzieję, że te kilkanaście minut minie jak z płatka. Nagle ku mojemu zdziwieniu ktoś z impetem otworzył, jeśli nie wywarzył drzwi. Narobił tyle hałasu, że nie trudno byłoby go nie zauważyć. Niski brunet z charakterystycznymi uszami i miną mówiącą o jego niezadowoleniu pozwolił sobie na dość niekulturalne zachowanie w miejscu publicznym. Widziałem wszystko kątem oka, po chwili jednak wolałem nie zwracać na siebie uwagi i powrócić do poprzedniej pozycji. Rozwścieczony chłopak na moje nieszczęście usiadł obok mnie. Złość aż się nad nim unosiła.

— Cholerny dupek! — zaczął z przymrużonymi oczami. — Myśli, że wszyscy będą czekać na pana hrabię. Jeszcze raz się spóźni, a dopilnuję, żeby go stąd wywalili — dodał i zacisnął zęby.

Miałem nieodparte wrażenie, że mówił o mnie... Do tego wszystkiego, czułem jego wzrok na sobie. Modliłem się w duszy, aby się do mnie nie odezwał.

— Pan też czeka na tego gbura? — zapytał niby od niechcenia.

— Eee… Właściwie to tak. — Z trudem powstrzymałem wybuch śmiechu.

— I pomyśleć, że jest taki dobry. Ludzie mówią, że jest, ale sam pan widzi jak się opierdala. Normalnie nie do pomyślenia — rzekł z pogardą. — Uwierzy pan, że byłem tutaj już dwa razy, a ten pajac po prostu sobie olał sprawę. Na szczęście już przyszedł. Niech no ja się do niego dostanę, to mu urwę… Ręce… — Chłopak strzelił kłykciami.

Postanowiłem nie odzywać się i tylko potakiwać. Z każdą sekundą robiło mi się gorąco, jeszcze nigdy nie słyszałem na swój temat takich słów, to było na swój sposób nawet zabawne. Szczególnie, że brunet był zażarty. Nie sposób pominąć faktu, że byłem od niego wyższy o głowę. Nie chciałem na niego pluć, w żadnym wypadku, ale na pewno dałbym mu radę. Po pięciu minutach monologu, towarzysz wyjął komórkę tłumacząc się, że musi zadzwonić do znajomego, bo zapomniał o bardzo ważnej sprawie. Może to i nawet lepiej. Brunet wyszedł na zewnątrz i zagłębił się w konwersacji. Natomiast moją uwagę przykuł Chen i jego triumfalny uśmiech oznaczający odzyskanie zguby. Podszedłem bliżej niego, po czym zgarnąłem swój kluczyk i otworzyłem drzwi do gabinetu. Nacisnąłem klamkę, aby po chwili znaleźć się w nieogrzanym, ciemnym pomieszczeniu. Od razu podkręciłem temperaturę i odsłoniłem żaluzje. Zakładając biały kitel jednocześnie włączyłem muzykę. Jak to mam w zwyczaju. Usiadłszy na fotelu wziąłem do ręki pierwszą lepszą kartotekę. Przyjrzałem się jej z uwagą chcąc wiedzieć co mnie czeka. Nie opóźniając dalej, zawołałem pierwszego pacjenta. Mogłem przypuszczać, że będzie nim gość z poczekalni.

Chłopak wszedł do środka nie zwracając zbytnio uwagi na to, kto siedzi za biurkiem.

— No nareszcie! Jestem Baekhyun i żądam wyjaśnień, naty- urwał, patrząc mi w oczy.

Wyraźnie go zamurowało, a mnie chciało się śmiać. Gdybym mógł, zabrałbym wtedy kamerę i wszystko nagrał. Jego głośne przełykanie śliny i ciało w bezruchu. Totalna komedia. To co wtedy przychodziło mu na język najwidoczniej ugrzęzło gdzieś w gardle. Nie był z niego wcale taki macho.

— Witam panie Baekhyunie. Jak zdążył się pan dowiedzieć wcześniej, jestem Cholerny Dupek. — Pochyliłem się nad blatem. — Ale może mi pan mówić Gbur — dodałem z lekką ironią w głosie.

Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi oczkami, za które teraz mógłbym oddać życie. Nasze pierwsze spotkanie minęło w dziwny i oryginalny sposób. Nie żałuję jednak, że go poznałem. Mógłbym przeżyć to jeszcze z milion razy.

Tym czasem znajdowałem się już na jedenastym piętrze. Nie wiem jak tego dokonałem. Możliwe, że to przez te wspomnienia. Postanowiłem więc coś wypróbować. Zatopiwszy się w myślach o ukochanym pędziłem przed siebie. Czasami tylko potykałem się o własne nogi. Co nie było niczym niezwykłym, jako że są długie, trudno byłoby nie zahaczać o stopnie.
Chwyciłem w dłoń złoty łańcuszek z małą zawieszką w kształcie połówki serca. Drugą, rzecz jasna miał Baek. Nigdy nie rozstawaliśmy się z tą ozdobą, na znak, że zawsze — o każdej porze i w każdej godzinie będziemy razem. Kochałem go, a on mnie, pomimo moich słabości. Pomimo wszystkich kłótni jakie zaistniały w naszym życiu.

Moje rozmyślania znowu wzięły górę. Tym razem chodziło o coś zupełnie innego.

4階

Lato zbliżało się wielkimi krokami. Słońce było bezlitosne dla ludzi. Dopiero gdy zmierzchało wszyscy wychodzili na zewnątrz, prowadzili tak zwane nocne życie. Dlatego też przeróżne zabawy, spotkania i przechadzki odbywały się dopiero po dwudziestej. Późna pora nie przeszkadzała zupełnie w niczym.

Przygotowywałem się do wyjścia. Razem z Baekhyunem mieliśmy kilka zamiarów co do spędzenia nocy. Dodatkowo nie powiedziałem mu o jednym innym, który z resztą sam wymyśliłem i postanowiłem pozostawić na sam koniec. Taka mała niespodzianka, a przygotowywałem się do niej już dłuższy czas. Chodziło głównie o mój stan ducha. Czy dam radę, czy też nie.

Byłem w proszku, totalnie nie mogłem się pozbierać i skupić. Szybko naciągnąłem granatowe jeansy, po czym wciągnąłem przez głowę seledynową bluzkę w serek. Po chwili stałem przed drzwiami, gotowy do wyjścia. Jednakże spostrzegłem, że nie mam na sobie butów i poleciałbym na boso. Pospiesznie założyłem białe vans i podreptałem przed siebie jednocześnie zamykając drzwi na klucz.

Myślałem nad tym, jak rozweselić mojego chłopaka. Brałem pod uwagę wesołe miasteczko, kino lub bar z Bubble Tea. Oczywiście mogliśmy zaliczyć wszystko po kolei, ale widziałem, że Baek był śpiochem i nie lubił spędzać całych nocy poza domem. No chyba, że był u mnie. Niekiedy wynosiłem go z sali kinowej na plecach, śpiącego. Wyglądał naprawdę uroczo drzemiąc z ręką w kubku z popcornem. Ostatecznie odrzuciłem dwie ostatnie opcje.

Gdy dotarłem do umówionego miejsca, gdzie zwykliśmy się spotykać, jego jeszcze nie było. Usiadłem więc na ławce i założywszy nogę na nogę, zacząłem przypatrywać się jakiejś zakochanej parze. Kąciki ust podniosły mi się mimo woli. To był ładny widok, szczególnie, że czasami dotyczył i mnie, choć dopiero zaczynaliśmy. Właśnie do tego potrzebna była mi niespodzianka. Chciałem przejść do kolejnego etapu. Jednak miałem wiele obaw i po prostu bałem się zrobić co do mnie należy.

Nagle poczułem na twarzy ciepłe ręce, wiedziałem do kogo należą. Tylko mój Baekhyun miał rączki delikatne niczym piórka. Zawsze wieczorem kremował je kozim mlekiem. Raz nawet namówił mnie na ten mini zabieg, ale po iluś razach zwyczajnie zapomniałem. Szczerze mówiąc nie przywiązywałem tak wielkiej wagi co do dłoni… Co do ogólnego wyglądu też nie bardzo. Wyznawałem zasadę: wykąpany, świeżo ubrany i wypachniony. Z drugiej strony uwielbiałem dotykać jego miękkiej skóry, czasami wymyślałem niektóre akcje, żeby móc dodatkowo się nią delektować.

Zza pleców dobiegł mnie dziecinny śmiech ukochanego. Nie mogłem zareagować inaczej jak… No właśnie. Co mogłem wtedy zrobić?

Stanąłem przed nim, żeby sekundę potem pochylić się i cofnąć zażenowany niezręczną sytuacją. Nie pocałowałem go do tego czasu ani razu. Byłem na siebie cholernie zły. Chociaż Baekhyun widocznie też się do tego nie palił.

Chwyciłem go za rękę i w milczeniu ruszyliśmy z miejsca.

— Gdzie masz zamiar mnie zabrać? — spytał niby od niechcenia, ale wyczuwałem od niego nutkę ciekawości.

— Skąd wiesz, że w ogóle gdzieś idziemy? — Przecież nic mu nie mówiłem.

— Sehun się wygadał. — Roześmiał się słodko i przylepił do mojego ramienia.

— Mogłem się domyślić — powiedziałem ze smutkiem.

— Nie szkodzi. Channie, otwierają wesołe miasteczko, może wpadniemy?

— Jakbyś czytał mi w myślach Baekkie. — Odgarnąłem włosy do tyłu i posłałem mu szelmowski uśmiech, na który z resztą zawsze dał się złapać.

Pół godziny po naszym spacerze znajdowaliśmy się na placu, skąd widać było wszystkie "zabawki” miasteczka. Od tych mrugających świateł bolały mnie oczy. Nie mogłem jednak odpuścić, to była moja szansa. Przysunąłem Baeka bliżej siebie i razem pognaliśmy do pierwszej atrakcji, jaką była zjeżdżalnia z wodą. Rzecz jasna wchodziło się do łódki, aby potem móc zaszaleć. Głośna muzyka puszczona z ogromnych głośników dudniła w uszach. Niekiedy musiałem krzyczeć, żeby Baekhyun coś usłyszał.

Po wyjściu z wody pierwszą reakcją, jaką odebrałem był napad śmiechu towarzysza. Dołączyłem do niego, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Świetnie się bawiliśmy, cali mokrzy i mimo pogody zmarznięci. Włosy kleiły się do naszych twarzy, oczy zaś iskrzyły z radości. Niecałe piętnaście minut wystarczyło do podgrzania atmosfery. Poszliśmy zatem do wielkiej kolejki górskiej. Baekhyun na początku był bardzo zadowolony, potem jednak stwierdził, że się ich boi. Ja natomiast uwielbiałem adrenalinę i te zawirowania w żołądku.

Nie chciałem zmuszać mojego chłopaka do czegoś, czego nie chciał. Powiedziałem mu, że może iść przykładowo do domu strachu lub śmiechu, ale ten nie dał za wygraną.

— Baek, idź w inne miejsce, skoro boisz się kolejek.

— Nie ma mowy, przyszedłem tu, aby spędzać czas z tobą. Nie wywiniesz się mojego towarzystwa — oznajmił, po czym uśmiechnął się diabolicznie.

— Nie o to mi chodzi, po prostu nie chcę, żebyś robił coś na siłę.

Brunet wydął dolną wargę i spojrzał na mnie niczym mały szczeniaczek.

— No to chodź — dodałem.

Wsiadłszy do wagonika czułem jak cała doczepa drży, a razem z nim Baekhyun. Złapałem przyjaciela za rękę, aby podtrzymać go na duchu. Uprzedzałem przecież, że godzi się na ryzyko. Odmowa i podjęcie wyzwania zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Jeszcze bardziej mobilizowało mnie to do zrealizowania chytrego planu.

— Chanyeol, ja chyba jednak wysiadam. — Brunet zrobił się blady jak ściana, jednak nie mógł sobie tak po prostu wysiąść, gdyż chwilę temu przypięto go licznymi pasami.

Jedną ręką kurczowo trzymał się barierki, a drugą mojej dłoni. Miałem wrażenie, że lada moment padnie na zawał lub coś w tym stylu.

— Baekkie, nie ma szans na odwrót. Jesteś ze mną bezpieczny. — Posłałem mu troskliwy uśmiech.

— Wcale się nie boję… Po prostu nie czuję się na siłach — oznajmił z wymuszonym uśmieszkiem, który zniknął w momencie, gdy maszyna ruszyła.

Lubiłem kiedy udawał małego twardziela. Zawsze potrafił zaprzeć się w odpowiednim momencie i brnąć dalej, mimo lęku.

Ruszając, maszyna wydała z siebie pisk, a zaraz potem przybrała tempa. Wiatr powoli zaczynał mierzwić nasze włosy, wyglądaliśmy dosyć zabawnie. Nie minęło dziesięć sekund, kiedy kolejka zaczęła gnać po torach jak szalona. Dosłownie wcisnęło nas w fotele. Baekhyun wbijał paznokcie w moją skórę, wydawało mi się, że przed wyjściem specjalnie je sobie naostrzył.

Przejechaliśmy kawałek drogi, a przed nami ukazała się monstrualna pętla, której pokonanie wymagało odwrócenia się wagoników o sto osiemdziesiąt stopni. Oczy towarzysza wydawały się być jeszcze bardziej rozszerzone, niż na początku. Na dodatek zaczął krzyczeć w niebogłosy. "Nie dość, że zedrze ze mnie skórę, to jeszcze ogłuchnę.” — pomyślałem.

Cała ta sytuacja na szczęście zakończyła się powodzeniem; nikt nie wypadł, ani nie dostał w twarz z latających wymiocin. Dotarłszy bezpiecznie do końca trasy, czekaliśmy aż przyjdzie odpowiedni pan, którego zajęciem było rozpinanie ludzi z pasów. Bardzo się ociągał, więc skorzystałem z okazji. Twarz przyjaciela przybrała zielonkawy odcień, przypuszczałem co mogłoby się wydarzyć, więc musiałem interweniować.

— Chan… Zaraz puszczę pawia — rzekł ledwo słyszalnie, jakby nie miał siły wydobyć z siebie głosu. Odwrócił swoją zmęczoną twarz w moją stronę — wtedy to zrobiłem.

Pochyliwszy się, spojrzałem w brązowe oczy. Zbliżyłem swoje usta do warg Baekhyuna, po czym zatopiłem się w nich. Najpierw subtelnie muskałem kąciki, z powodu natłoku myśli, nieświadomie dotknąłem dłonią jego szyi. Czas stanął w miejscu, a świat zawirował, gdy Baekhyun odpowiedział głębokim, ognistym pocałunkiem. Nic już nie miało znaczenia, bo wiedziałem, że niespodzianka się udała. Mógłbym trwać tak przez wieczność. Chłopak rozchylił rozpalone usteczka, jednocześnie pozwalając mi wtargnąć do środka. Nasze języki toczyły istną walkę, nie spodziewałem się, że mój mały Baekkie będzie chciał mnie zdominować. Jedną dłoń wplótł mi we włosy, drugą natomiast zacisnął na koszulce. Nie chciałem pozostać bierny, więc położyłem rękę na jego policzku. Nasze usta były już spuchnięte i zaczerwienione. Oderwałem się na sekundę, żeby zaczerpnąć powietrza, lecz zaraz potem przylgnąłem do bruneta, tym razem złożywszy motyli pocałunek.

Chłopak spojrzał w moje oczy i mogłem przysiąc, że dostrzegłem w nim prawdziwy ogień. Niczego nie żałowałem, spełniłem tylko ukryte pragnienie.

— Dziękuję, że to dla mnie zrobiłeś. — Uśmiechnąłem się entuzjastycznie.

— Zwariowałeś?! Chciałeś, żebym cię obrzygał?!

Nasze spotkania zdecydowanie można było zaliczyć do dziwnych.

wylonka

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 5754 słów i 32627 znaków, zaktualizowała 9 maj 2015.

Dodaj komentarz