Pierwsza miłośc

A więc tak...Zaczęło się to w październiku 2005 roku. Miałam wtedy 14lat. Pewnego wieczoru strasznie mi się nudziło, miałam dopiero co doładowane konto wiec włączyłam kanały informacyjne na mojej komórce i czekałam na jakieś wiadomości...przychodziły co kilkanaście sekund, wśród nich mój wzrok przykuło tylko jedno ogłoszenie: "mam 16 lat, szukam przyjaciół i znajomych...i podany numer telefonu. Bez zastanowienia zapisałam numer i puściłam "strzałkę" i po chwili zadzwonił telefon, odebrałam go właściwie nie wiedząc co mnie czeka, ale okazało się że przemawiał do mnie słodki głos:).Miał słodki dziecięcy, a zarazem męski śmiech...do samego rana pisaliśmy sms'y. Jak się okazało mieszkał 74km ode mnie i to akurat w mieście gdzie miałam rodzinę. Do szkoły następnego dnia wstałam "nieprzytomna" ledwo widziałam na oczy...wychodząc ze szkoły poczułam wibracje w mojej kieszeni, nie pomyliłam się dzwonił ON, rozmawialiśmy cala moja drogę ze szkoły do domu czyli jakieś 20 minut...Dzwonił coraz częściej, uwielbiałam go, czułam że mogę mu powiedzieć wszystko, zupełnie wszystko...Ja się w nim po prostu zakochałam przez telefon, nie wiem jak to możliwe, nie widziałam jego zdjęcia, wiedziałam o nim tle co on sam mi powiedział, ale strasznie mu ufałam i wierzyłam...w domu trochę mi się nie układała, on był moja jedyna ucieczka od szarego, bezlitosnego świata, od moich problemów i powrotem do marzeń...w końcu doszło do tego ze kiedy nie wzięłam do szkoły komórki usiadłam na przystanku i zaczęłam płakać, bo ciągle miałam wrażenie ze na pewno coś do mnie napisał, albo próbował się dodzwonić. Ehh...wszystko było piękne, dostałam od niego Walentynie, która mam do tej pory, jeszcze przesiąknięta jego perfumami:)...jedynym naszym problemem była odległość, kilka razy próbowaliśmy do siebie przyjechać, ale nigdy się nie udawało...W końcu nadeszły moje imieniny i jako prezent. zażyczyłam sobie jego...a dokładnie spotkanie z nim. Moja mama doskonale wiedziała jak mi na nim zależy i nie widziała w tym nic złego...

Pojechałam na randkę w ciemno, bałam się tak ze jest to nie do opisania, najbardziej tego ze się mu nie spodobam...Ale stało się inaczej, bardzo mu się spodobałam i on mi tez, słodki, czarne włosy zielone oczy wysoki ciemna karnacja, marzenie...był po prostu księciem z bajki...byłam nim tak zauroczona ze na początku nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa...poszliśmy na spacer, przy okazji wchodzenia po schodach podarłam spodnie na nogawce stając obcasem na nią, nie wiem jak to zrobiłam...byłam czerwona po końcówki swoich włosów do pasa, a on wziął mnie na ręce powiedział ze się nic nie stało i zaniósł mnie na sama gore...po dwóch godzinach odprowadził mnie pod blok, gdzie mieszkała moja ciocia i wujek...szliśmy za ręce, ja nie tylko czułam ze go kocham ja byłam o tym przekonana...doszliśmy pod drzwi, on tylko wyciągną ręce a ja wpadłam mu w ramiona z oczami pełnymi łez bo wiedziałam ze na tym koniec naszego spotkania, wtedy on odchyli moja głowę, otarł mi łzy i po prostu pocałował, ale to nie był zwykły pocałunek, on miał w sobie tyle namiętności i miłości, jakiej do tej pory od nikogo nie dostałam...mój pierwszy pocałunek... szepnął mi do ucha tylko parę zdań: "Wiesz co pasujemy do siebie...i to bardzo. Kocham Cię, teraz to wiem...ale muszę już iść wybacz" pocałował mnie i na pożegnanie dodał jeszcze do zobaczenia u ciebie... Przez kolejna noc nie mogłam usnąć, nie spalam cala noc, myślałam tylko o nim, nie chciało mi się jeść, pić, tylko czekałam kiedy zadzwoni telefon...zadzwonił o 6 rano, szeptał ze mnie kocha i jak strasznie mu mnie brakuje, ile by dal by być teraz ze mną...rozmawialiśmy 3 godziny, ciągle mówiąc sobie ze się kochamy...Minął miesiąc i zgodnie z obietnica przyjechał do mnie...spacerowaliśmy przytuleni do siebie, nic mnie już nie obchodziło, najważniejszy był tylko on, nic więcej, a dla niego tylko ja...w pewnym momencie kazał mi zamknąć oczy usiąść na ławce i policzyć do piętnastu, gdy otworzyłam oczy stal z bukietem czerwonych Róź...jak ja mogłam go nie kochać? Ale znowu nadszedł czas rozstania, tym razem zabrakło słów...nie potrafiłam nic powiedzieć, nie potrafiłam zatrzymać łez, on nawet nie próbował mnie do tego namawiać sam miał łzy w oczach...czekaliśmy na to spotkanie tak długo, był u mnie cały dzień a trwało to tylko chwile...potem klęknął na kolana powiedział ze mnie kocha i nigdy nie zostawi...wierzyłam mu...tak strasznie go kochałam ze byłam w stanie zrobić dla niego wszystko...po 3 tygodniach dostałam sms'a ze to nie ma sensu bo za daleko od siebie mieszkamy...wydaje mi się ze to nie było powodem dla którego mnie zostawił, bo do tego czasu wszystko było dobrze i nawet nie chciał słyszeć ja na pierwszym naszym spotkaniu próbowałam mu przemówić do rozumu mówiąc ze z tego nic nie będzie bo dzieli nas kawałek drogi, lecz on mnie nie słuchał, rozkochał mnie w sobie dając nadzieje ze to się uda...

Od tej pory coś do niego czuje, chociaż to wszystko skończyło się 22.07.2006 roku, po tym wszystkim nie mogłam się pozbierać rok czasu, nie widziałam życia bez niego, nie jadłam, nie piłam, siedziałam i płakałam, 3 tygodnie nie wychodziłam z domu, byłam blada i chuda, chudłam na potęgę, rodzice zrezygnowali z karmienia mnie, tylko na sile kazali mi pić żebym się nie odwodniła...przeżyłam bardzo cudowne chwile, jakie mi się nawet nie śniły...i te złe których unikałam...możecie nie wierzyć, ale pisząc to łzy lecą po moich policzkach, od tej pory jestem sama...mam prawie 17 lat...minęło tyle czasu, a ja dalej coś do niego czuje, ale nasz kontakt się urwał, stwierdziliśmy ze na razie tak będzie lepiej...boje się z nim spotkać, nie wiem co mogłoby się stać, gdybym znowu zobaczyła mojego słodziutkiego cukiereczka:) i na razie nie chce wiedzieć...tak chyba lepiej...

Ta historia jest prawdziwa, daty tez...i nic nie dodałam, nic nie zmyśliłam...to było jak bajka...krotka, ale cudowna... pozdrawiam was...

~Klusia

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1201 słów i 6331 znaków.

1 komentarz

 
  • KAMILOS

    smutna historia ... ale nie trać nadzieji :)

    13 mar 2009