Buntownik /Larry #3

Kolejny zimny dzień, obudziłem się w swoim ciepłym łóżku. Przez otwarte okno, wiatr  dostał się w mgnieniu oka. Poleżałem jeszcze ułamek sekundy, by potem wstać energicznie, chodź wiedziałem że tej energii nie mam.  

Umyłem się pod chłodną wodą, by potem ubrać się w czyste ubrania (Podarte jeansy&bluzka z tęczą). Przekąsiłem coś, a gdy tylko wybiła godzina o której zawsze ubieram kurtkę, tak też postąpiłem. Zamruczałem cicho i ruszyłem. Miałem czubato myśli, wylewały się ze mnie. Dręczyły mnie przez cały spacer do "piekła".  

Czemu tak naprawdę Styles do mnie zagadał? Czy tak naprawdę go narysowałem i na chwilę zapomniałem gdzie jestem.  
Czemu tak się stało?
Oblizując oschłe usta wszedłem do pomieszczenia, widząc kilkanaście siedzących osób też usiadłem, samemu. Chłopaka jeszcze nie było, iż często siedział przede mną. Nie zbyt mnie to zdziwiło, zawsze przychodził zaledwie przed czasem. Jeszcze macając swoją twarz, rozłożyłem zeszyt i jakiś długopis. Czekając na zajęcia. Wyciągnąłem swój "tajemniczy" zeszyt prawie zapełniony rysunkami. Wślepiając się w nie dokończony rysunek chłopaka. Szybko też go zamknąłem, cała ironia powróciła tak samo jak jego głos. Scena mi się objawiła przed oczami, żenujące... Cholernie żenujące, szybko zamknąłem zeszyt. Sunąłem go na bok ławki. Oparłem łokcia o ciemne drewno, by móc oprzeć się brodą o swoją pięść. Popatrzyłem się na swój idiotycznie mały telefon, za 3 minuty zacznie się lekcja.  

Po kilku sekundach, pojawił się Styles, jego oczy w stylu zabójcy, który zaraz miał kogoś wytępić. Skórzana kurtka, podarta przez jakieś nieznajome i dziwne zjawiska, fruwała na  boki przez jego energiczne wejście. Jego wzrok zbadał wszystkich tutaj, znowu poczułem się nago, obróciłem się natychmiastowo by jego zmysł wzroku nie padł na mnie.  Oddychając opornie, lekko podenerwowany, choć nie miałem czym. Słyszałem jak zbliżał się do swojego miejsca, wpatrywałem się w swoje dłonie, a gdy tylko stanął przede mną, popatrzyłem się na niego z pod rzęs. Wyższy usiadł, wręcz padł na krzesło. Rozkojarzony, roztrzepany i widać lekko... Przygrzany?

Nie wiem co się z nim działo i też nie umiałem się spytać, miałem taką blokadę która zawsze była i będzie. Blokada na słowa, uczucia, na ludzi.  
Lekcja się zaczęła a ja... Byłem zamurowany? Tym wszystkim, bo Harry nie wyglądał jakby był w dobrym stanie. Jego skóra była blada, oczy zaokrąglone, usta popękane i włosy rozczochrane. Coś musiało nie grać.  
3/4 lekcji w mgnieniu oka zleciała, a właśnie na tych minutach Harry wyleciał z klasy biegnąc. Gdybym tylko mógł, wstał bym i powolnym truchtem poszedł do niego. Ale trzymajmy się rzeczywistości, nigdy tak się nie stanie. Wzburzony czekałem aż Styles wróci, ale nie wrócił. Bacznie czekałem aż drzwi się otworzą, z hukiem lub bez. Lecz nic się nie stało, panowała cisza, grobowa cisza. W mojej głowie.  

Zleciały godziny, wciąż nic. Nie robiłem sobie nadziei że starszy wróci, że jednak wróci. Bo wiedziałem, że tak nie będzie.  
Godzina i po wszystkim. Wstałem jak każdy, może bardziej w zwolnionym tępie. I wyszedłem z klasy. Ubrałem płaszcz i wyszedłem z pomieszczenia. Tym razem postanowiłem iść inną drogą, przez park.  
Użalając się nad sobą, chodziłem i liczyłem swoje kroki. Tak cholernie dziecinne. Może jestem jeszcze dzieckiem...  
Wsadziłem zmarznięte ręce do płaszcza nabierając głęboko powietrza, by poczuć że tutaj jestem. Przez park nie chodziło dużo osób, a tak dokładnie, tylko ja tutaj byłem. Dzieci w domach, przy kompie, rodzice w pracy. Starsi w domach przy dzieciach.  
Robiło się już ciemno, właściwie lampy były już wyłączone. Powoli mknąłem w dal, nagle słysząc jakiś niewyraźny głos. Mrugnąłem szybciej, serce przyśpieszyło a ja zacząłem się rozglądać.  

To nic Louis, to tylko jakieś ptaki czy szczury?
Uspokoiłem się trochę i zacząłem iść, trochę szybciej niż przedtem.  

Ponowny odgłos, głośniejszy. Czułem serce w gardle, przestałem iść i ociężale zacząłem przekręcać głowę w lewo, gdzie zauważyłem coś. Przełknąłem ślinę wpatrując się w źródło odgłosu.  
- Halo? - Powiedziałem znikąd.  
Coś oddało głos, ktoś tam jest, lub leży.  
W szoku zacząłem iść w stronę kogoś lub czegoś, coraz bardziej widziałem formę w jakiej była ta osoba.  
Zmarszczyłem brwi, mrużąc oczy z nie do wierzenia.
Czy to jest... Styles? Nie, nie nie... To nie może być on. Zacząłem szybko iść. A gdy już byłem blisko przestałem iść.
- Harry?  
Chłopak coś wybełkotał. Podszedłem do niego natychmiastowo i klęknąłem koło niego, wpatrując się w jego brudną twarz.  
- Co ty tutaj robisz... Styles... - Wziąłem go w objęcia tak by jego twarz była w moich dłoniach. Dobrze badałem jego twarz, był cholernie zimny. Cały się trząsł. Podniosłem go na tyle ile umiałem, nie jestem za silny.
- C-co się stało? - Pytałem nadal w szoku. Zacząłem go podnosić, bo i tak nic się nie dowiem. Objąłem go tak, by mógł iść podpierając się o mnie. Zacząłem iść z nim niemrawo, na szczęście zdążyliśmy na busa, usiedliśmy na tyłach. Dojechaliśmy w 8 minut, pod moje mieszkanie. Pociągnąłem go tam szybko, jak tylko umiałem i otworzyłem drzwi.
- Kurwa... - Syknąłem, zapominając że mój dom to nieodkryte muzeum. Ramieniem pchałem drzwi do pokoju, by wreszcie położyć go na swoim łóżku. Dyszałem głośno gdy tylko chłopak runął jak cegła na łóżko.  
Muszę iść na siłownię. Wypomniałem sobie.  
Schyliłem się podpierając o kolana i zwyczajnie dysząc.  
- Kurwa... - Jeszcze raz kląłem, ze zmęczenia. Podrapałem się po włosach i stanąłem prosto, wpatrując się w leżącego chłopaka jak placek.  

Niemożliwe.  

Po jeszcze kilku długich momentach, zamknąłem drzwi wychodząc z pokoju. Stałem jeszcze ułamek sekundy trzymając klamkę do pokoju. Odszedłem potem idąc do salonu, wtedy klapnąłem i zacząłem rozmyślać. Co teraz... A gdy tak myślałem, odpłynąłem.

Kyokochang

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1174 słów i 6236 znaków.

Dodaj komentarz