Leżał na łóżku. Jak na złość, chęć do spania przeszła razem z nadejściem nocy. Wzdychał miarowo, licząc każde tyknięcie zegara. W słuchawkach leciało cicho puszczone "Sin with a grin" zespołu Shinedown. Hans nudził się. Większość jego rówieśników miała wspólne pokoje, lecz kto z nich chciałby dzielić pomieszczenie z inwalidą? Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. Rzucił przelotne spojrzenie. To znów Max. Któryś raz. Z niechęcią odrzucił słuchawki i odebrał.
- Słucham? - chciał zabrzmieć przyjaźnie, jednak o tej porze trudno było tak brzmieć. Nie miał ochoty rozmawiać właśnie z tym człowiekiem.
- Siemasz, Hans. Wiem, że dzwoniłem wczoraj ale.. - właśnie zaczynał się wywód chłopaka. Hans nie za bardzo przepadał za ludźmi, którzy wykazywali jakiekolwiek skłonności do szaleństwa. Z zażenowaną miną zapytał:
- Ale co?
- Nie uwierzysz w to! - Max krzyknął do słuchawki tak głośno, że chłopak musiał odsunąć komórkę od ucha. Wydawało mu się, że Maksymilian opluł słuchawkę z emocji. - Wczoraj znów.. Znowu...
- Nie znowu. - Hans miał szczerze dosyć. - Jesteś chory i ćpasz. To podwójnie zagraża twojemu życiu. Wiesz, że to może skończyć się tak jak...
- TO NIE TAK, HANS! - krzyknął, roześmiany. - RODZICE WRÓCILI! TWOI TEŻ.. JA... NAPRAWDĘ, NIE KŁAMIĘ!
Rozłączył się. Nie miał zamiaru słuchać wywodów szaleńca na haju. Opadł na łóżko, oddychając ciężko. Ostatnio też coś poczuł, jednak nie wiedział, czy to na tyle poważne, by się tym z kimkolwiek dzielić. Max był dzieciakiem z sierocińca, który prowadziła ciotka Hansa. Zaprzyjaźnili się, a sieroctwo ich zbliżyło. Przyjaciel jednak zmienił się nie do poznania.