- Gram na gitarze.- bąknęła.- Mówią tak bo nie znają bólu istnienia.- spojrzała na niebo.- Jestem chora psychicznie, przez co wszyscy zwalają na chorobę moje występki. Ale czy nie mogą zrozumieć, że ja nie chce istnieć?- mówiła cicho i bez emocji.
. Zasady są takie, o jakich wspominała (bądź nie wspominała) xnobody. Wprowadzamy życie w ten opustoszały post, jakoś sobie radzimy! ~
Hans przejeżdżał przez jeden ze szkolnych korytarzy. W dłoni trzymał książkę, głęboko nią pochłonięty nie dostrzegał uczniów, stojących mu na drodze. Co chwila ktoś go upominał, chłopak skwapliwie jednak przepraszał, tłumacząc się najkrócej, jak tylko mógł. Wyciągnął z torby przygotowaną uprzednio w internacie kanapkę i zaczął ją pochłaniać prawie że z pasją. Wydobył szkicownik, wstępnie machnął kilka kresek, przyglądając się im krytycznym okiem.
- Gram na gitarze.- bąknęła.- Mówią tak bo nie znają bólu istnienia.- spojrzała na niebo.- Jestem chora psychicznie, przez co wszyscy zwalają na chorobę moje występki. Ale czy nie mogą zrozumieć, że ja nie chce istnieć?- mówiła cicho i bez emocji.
Brian zmierzał już pod otrzymany sms`em adres. Świecące się latarnie rozmywały się pod wpływem prędkości z jaką jechał. Jest spóźniony, ale najchętniej zatrzymałby się teraz i nie jechał nigdzie. Głośna muzyka Hollywood Undead - Day of The Death, pozwalała mu chociaż na chwilę nie myśleć o tym, co niedługo się wydarzy.
- Istnienie jest dobre. Jesteśmy zarazą ludzkości, ale nie uważasz, że bez chorych psychicznie ludzi, świat byłby zbyt idealny? - wciągnął ze świstem powietrze, wpatrując się w usiane gwiazdami niebo. - Jesteś człowiekiem. Ja też nim jestem, a jesteśmy traktowani inaczej, dlaczego? - powiedział cicho i bezbarwnie, mrużąc powieki. - Ktoś kiedyś powiedział, że należy chronić życie cudze i własne. Ja wolę chronić cudze.
- Zarazą, która chce zniknąć...- powiedziała pod nosem.- Niby jest dobre, jednak zależy dla kogo.
- Palant – właśnie takie myśli kotłowały się w jej głowie po akcji z białowłosym. Szisza? Chyba. Kojarzyła go przez znajomych. Zawzięcie potwierdzało się jej twierdzenie, że ludzie dookoła są coraz bardziej powaleni. Przeszła przez park leniwym krokiem, zerkając przez ramię na odchodzącego chłopaka. Skóra na jej dłoni w miejscu, gdzie złożył tajemniczy pocałunek parzyła żywym ogniem. Roztargniona przeciągnęła wydziaraną ręką wzdłuż połów płaszcza.
- Skończony kretyn… - mruknęła niewyraźnie, daleko omijając budę. Postanowiła olać historię. Jedna lekcja w tą, czy w tą. Przypominając sobie poranną rozmowę z przyjaciółką postanowiła wbić do niej na chatę „rozluźnić się” nieco przed wieczorną imprezą.
- Nie znikniesz. Myślisz, że tego chcesz, ale potem będziesz żałować. To znaczy nie wiem, czy ty, ale inni na pewno. - wstał, wyciągnął dłoń w jej stronę. - Spójrz na siebie. Nie bój się świata i stawiaj mu czoła. Wstawaj i chodź, znam fajną placówkę, mam towar, przy którym będziesz mogła się odprężyć.
Złapała jego rękę i wstała.
- Podziękuję już używkom na dzisiaj.- spojrzała na czubki swoich glanów.- Ale mogę się przejść.- uśmiechnęła się.
Spojrzał zaskoczony, kiwnął z uśmiechem.
- Stary szpital za akademią. Niezły klimat... - zamilkł, kierując swoje spojrzenie na drzewo. Zamarł w bezruchu, wpatrując się tam przez dłuższą chwilę, po chwili potrząsnął głową z sykiem i pokiwał. - Chodźmy, Alison. Mogę mówić Lisa?
- Wolałabym Alis.- bąknęła.- Jednak jeśli chcesz.- wzruszyła ramionami.
Nie chciała pytać co to miała być za reakcja, ponieważ sama nie była lepsza. Przypomniała sobie o tym jak wygląda. Na szczęście nie miała na sobie zakrwawionej bluzy. Zarumieniła się. Rękawem przetarła twarz.
- No i jestem - Pomyślał i wziął głęboki oddech. - Jak ja nienawidzę takich imprez...
Grubo po dwudziestej pierwszej. Wszedł do środka, nie zwracając uwagi bawiących się ludzi. Wziął do ręki zimne piwo i po chwili czuł już jeden ze swoich ulubionych smaków w ostatnim czasie.
- Aliss! - wyszeptał uradowany. - Chodź. Pobiegł przed siebie.
Zarumienił się. W zasadzie po raz pierwszy z kimkolwiek rozmawiał od dłuższego czasu, a w życiu pierwszy raz z kobietą. Uśmiechnął się sam do siebie, obejrzał się w jej stronę z uśmiechem.
- Uczysz się w Liceum Highroad 8? Tam uczy się mój najlepszy przyjaciel, który mnie nienawidzi. - gadał jak potłuczony, z głupawym uśmieszkiem. - Ale dzwoniłem do niego wczoraj. Nie wierzył, że spotkałem rodziców.
- Tak.- odparła biegnąc za nim.- Nie rozumiem. Twój najlepszy przyjaciel, który cie nienawidzi?- zrobiła zdziwioną minę.
- Nienawidzi mnie, bo jestem świrem, tak mówi. - podszedł do przejścia dla pieszych. - Ale ja myślę, że jemu chodzi o to, że po prostu wstydzi się ze mną zadawać. Chłopczyk z dobrego domu i wyrzutek z sierocińca to daleko i blisko jednocześnie. Obaj jesteśmy sierotami. - przeszedł przez pasy tyłem. - Ale on do jasnej cholery nie chce mi uwierzyć! Ale ja znam ludzi którzy mi wierzą, znam ich dużo!
- Ah... Rozumiem.- potarła dłonią policzek.- No to możemy przybić sobie piątkę.- uśmiechnęła się ciepło w jego kierunku.- Jednak nie rozumiem jak mogłeś ich widzieć.- przechyliła głowę.
Patrzył w niebo, na powoli padający deszcz, który obmywał jego twarz. Z oczu popłynęły łzy, które stopiły się razem z deszczówką.
- Nie rozumiesz tego. Widziałem ich. - spojrzał na nią, zwężonymi ze strachu oczyma. - Ty też mi nie uwierzysz, bo nie jesteś taka zła jak ja. Tylko źli ludzie zrozumieją prawdziwe okrucieństwo, a ci nieprawdziwi zrozumieją sztuczną dobroć. - wybełkotał, po chwili się rozchmurzył, rzucił jej swoją bluzę. - Masz, bo mokniesz. Możesz przyjść do mnie. Mieszkam z Amy, Amy jest zła, ale ciebie polubi. Ona lubi ludzi lepszych niż ja.
Złapała bluzę. Spaliła buraka. Wciągnęła na siebie jego za dużą bluzę. Naciągnęła kaptur. Podeszła do niego i złapała go za rękę.
- Dziękuję...- bąknęła.- Prowadź.- głowę miała spuszczoną by ukryć swój rumieniec.
Zaprowadził ją do starej kamienicy. Weszli niespostrzeżeni.
- Amy pracuje. Jest moją opiekunką. - wyszeptał, po czym zaprowadził ją do swojego pokoju. Odrzwia były brudne i podrapane, ponownie ściany. Na starej kanapie poskładana była biała pościel z licznymi plamami po tuszu i krwi. Szafa miała wyłamane drzwi, na oknach były czarne zasłony. - Wybacz za bałagan, nie umiem sprzątać. Usiąź dam ci wodę, bo herbata arzy w usta. Bardzo parzy. Boisz się mnie? - zapytał z dupy.
Podobie*
- Czemu miałabym się ciebie bać?- spytała siadając na kanapie i podkurczając nogi.- Prędzej bym bała się samej siebie.
Pdał jej wodę w szklance, usiadł obok.
- Kobiety z reguły boją się mężczyzn. Skąd wiesz, że możesz mi ufać? - obdarzył ją przenikliwym spojrzeniem. Złapał ją za ramię. - Gwałt, molestowanie, morderstwo, czarny rynek. Może o tym nie słyszałaś, chociaż w to wątpię. Mogę być sponsorem lub kimkolwiek, a ty mi ufasz, dlaczego? Nie rozumiem Cię. Jesteś taka jak ja, ale inna w inny ciekawszy sposób. Nie mogę tego pojąć, jak bardzo podobne są nasze różnice.
Zaloguj się aby dodać post. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.