Nowe proekologiczne pomysły rządu.

Dodano na Hydepark przez C10H12N2O, 23 postów, ostatni post 6 paź 2022

  • C10H12N2O
    · 17 wrz 2022

    Witam.
         Nasi rządzący zazwyczaj mają problem z wdrażaniem wytycznych dyktowanych przez organa unii europejskiej. Przykładem tego jest przeciwstawianie się wymogów Trybunałowi Sprawiedliwości Uni Europejskiej względem funkcjonowania Izby Dyscyplinarnej powołanej przez rząd PiSu. Komisja Europejska aby wymusić dostosowanie naszego prawa do wyroków TSUE wstrzymała wypłatę z Funduszów Odbudowy, które miały zasilić nasz budżet. Pod koniec maja sejm uchwalił nowelizację, która likwidowała Izbę Dyscyplinarną i powoływała w jej miejscę Izbę Odpowiedzialności Zawodowej, która przejęła kompetencje Izby Dyscyplinarnej. Nie mi oceniać, czy PiS jest tak naiwny, że myślał, iż nikt w UE się nie zauważy tej jedynie kosmetycznej zmiany, czy to zwykli idioci i na nic nie liczyli.
         Rządzący są również sceptycznie nastawieni co do wymogów proekologicznych, czy prozdrowotnych. Jakiś czas temu dało się słyszeć nagonki w reżimówce, że po co mamy inwestować w odnawialne źródła energii czy też w atom, skoro Polska węglem stoi (którego aktualnie mamy deficyt).
         Ale od tego są też wyjątki. Jeżeli za stawianymi wymaganiami, idą również pieniądze, które można wydrzeć społeczeństwu, to czemu nie? Taka sytuacja miała miejsce podczas wprowadzania Podatku Cukrowego. Polski rząd wprowadzając tenże podatek, tłumaczył się, że to Unia Europejska wymaga od nich wprowadzania prozdrowotnych rozwiązań. Nie wspomnieli jednak, że pieniądze z Podatku Cukrowego nie zasilają budżetu Unii, tylko budżet krajowy. Niby ta informacja powinna nas ucieszyć, ale gdy rządy w kraju są jakie są, większa ilość środków w budżecie państwa, to większa ilość pieniądzy, które można z niego wyprowadzić.
         Podobna sytuacja ma teraz miejsce. W związku z kryzysem energetycznym Unia Europejska zachęca swych członków do wprowadzania rozwiązań zachęcających do mniejszego zużywania energii elektrycznej. Rząd od razu zwietrzył interes i zapowiedział podwyżki cen prądu w przyszłym roku o około 400%. Minister klimatu zapowiedziała również program dla gospodarstw domowych zużywających mniejszą ilość prądu i do póki nie przekroczy się limitu 2000kWh będzie się płacić po cenach obowiązujących w tym roku, natomiast po przekroczeniu tego progu, zaczną obowiązywać pięciokrotnie wyższe stawki za kWh. Przewidziany został jeszcze jeden próg, dla gospodarstw z niepełnosprawnym członkiem rodziny oraz dla rolników i wynieść ma on 2600kWh. Co prawda mieszkańcy bloków, są w stanie zmieścić się w limitach, jak i ludzie mieszkający w domach jednorodzinnych, posiadających fotowoltaikę są w stanie spać spokojnie. Tak kolejny raz dostają po dupie ludzie, którzy zainwestowali, rezygnując z pieców na paliwa kopalne, na rzecz ogrzewania instalacjami zasilanymi prądem elektrycznym, nie inwestując jednocześnie w panele.
         Inne kraje również planują wprowadzić zmiany, które mają przyczynić się do oszczędzania energii elektrycznej. Tak na przykład w Wielkiej Brytanii planuje się wyłączenie reklam, iluminacji zabytków oraz czasowo będą odłączać prąd. W Belgii planują stosować system kar i nagród. Nagradzać mają za oszczędność i korzystanie z OZE, natomiast karać za niedostosowanie się do bycia eko. W Paryżu zabytki mają być oświetlane tylko do 22:00, hotel De Ville i wieża Eiffla mają być oświetlane to 23:45, a nie do pierwszej w nocy, a temperatury budynków w stolicy Francji ma zostać obniżona do 18 stopni.
         W związku z tym chciałabym się zapytać, co sądzicie na temat zapowiedzianych zmian. Czy zapowiadane podwyżki was obejmą (średnie zużycie energii elektrycznej nie może przekroczyć 166kwh na miesiąc, jeżeli rozliczenie przychodzi wam co drugi miesiąc to średnia na dwa miesiące nie może przekroczyć 333kwh). Nawet jeżeli zapowiadana podwyżka was nie będzie dotyczyć, czy uważacie, że to nie jest nieco "mało eleganckie" gdy gospodarstwo domowe dotychczas płacące lekko ponad 250zł miesięcznie po kilku miesiącach będzie musiało płacić ponad tysiąc złotych z czego 80% to nowy podatek (nie licząc VATu i innych opłat).
    Jesteście w jakiś sposób zabezpieczeni na nadchodzące zmiany, czy też może planujecie zainwestować, aby uchronić się przed chorymi pomysłami PiSu?
         Ps. Serdecznie proszę o prowadzenie dyskusji w obrębie tematu, bez tworzenia offtopu.

  • TomoiMery
    · 17 wrz 2022

    To jest chore co oni robią

  • Goscd
    · 17 wrz 2022

    To nie jest partija rządząca tylko jedna wielka farsa i jeśli będzie tak dalej to ten przed którym niby nas tak bronią czyli putin  (specjalnie pisze z małej litery) wciągnie nas jedna dziurka od nosa a cali nasi dotychczasowi sojuszniczy będą patrzeć na to z boku . Dyktatura Jarosława jest dla nas katastrofalna podobno do tej pory płacimy kredyty po Gierku ale po pisowskich się nie pozbieramy

  • MEM
    · 17 wrz 2022

    C10H12N2O

    C10H12N2O: Co prawda mieszkańcy bloków, są w stanie zmieścić się w limitach, jak i ludzie mieszkający w domach jednorodzinnych, posiadających fotowoltaikę są w stanie spać spokojnie.

      

    W dzisiejszych czasach nikt nie może spać spokojnie. A mieszkańcy bloków raczej też się nie załapią na te niższe ceny prądu. Przynajmniej zdecydowana większość z nich. To jest fizycznie niemożliwe, żeby przy normalnym zużyciu energii (i to nie marnując jej w żaden sposób) na zwykłe potrzeby przeciętna rodzina była w stanie się zmieścić w 2000 kWh rocznie. Wyjdzie ze dwa razy tyle. Na luzie.

    C10H12N2O

    C10H12N2O: W związku z tym chciałabym się zapytać, co sądzicie na temat zapowiedzianych zmian.

      

    Że wybrał sobie (po raz któryś) "ciemny lud" kaczyzm, nie słuchając latami ostrzeżeń, to ma. Nie będzie słuchał nadal, to nawet gdy już dzisiejszy kryzys i wojna będą na całym świecie już tylko wspomnieniem, my przy takich rządach będziemy coraz bliżej północnokoreańskiego "way of life" (takiego z głodem, przy którym to, że północnokoreańskie blokowiska, przy tamtejszych syberyjskich zimach, nie mają w ogóle ogrzewania, jest jeszcze najmniejszym problemem).  

    I nie żeby opozycja była pod tym względem jakoś o wiele lepsza – oni z kolei latami ślepo i bezmyślnie szli za niemieckim przykładem, jeśli chodzi o odchodzenie od paliw kopalnych na rzecz gazu i OZE, bez zapewnienia sobie wcześniej innego taniego i stabilnego źródła energii. Gdyby nie to, że większość energetyki u nas na węglu stoi, a kosztowne było budowanie nowych elektrowni pracujących na innym paliwie, więc się specom od "haratania w gałę" nie chciało tym zająć (nie licząc obsadzania latami stołków w zarządach instytucji mającej się zająć budową e. atomowej, z pensjami po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, którą to "korytową" ideę PiS-owska hołota chętnie kontynuowała), to byśmy dziś mieli tę samą skalę problemu, co właśnie np. Niemcy. No ale z drugiej strony, co by złego nie powiedzieć o opozycji – ona by nie wydała 10-20 miliardów zł na kupno "błota" zamiast węgla (i to w dodatku błota bardzo zanieczyszczonego metalami, co nam zimą pięknie "ubogaci" atmosferę, dodatkowo nas trując – afera z respiratorami i tym podobne all over again..., nawet kląć już szkoda, słownik zresztą dawno się na tę kaczą swołocz wyczerpał). No i Sasin nie obiecywałby mi zimą "prądu w każdym gniazdku".

    Natomiast abstrahując od dziadowskich rządów i polityków, akurat przeciwko samemu oszczędzaniu nie mam nic – nienawidzę marnotrawstwa. I nawet pominąwszy to, że obecnie gdzieś tam krócej oświetlenie w miastach będzie włączone (czy że termostat ustawi się na te kilka stopni niżej), od dosłownie dekad powtarzam, że w miastach marnuje się energię, a pierwsze co się powinno zrobić – niezależnie od dzisiejszych problemów energetycznych – to przejrzeć np. oświetlenie uliczne pod kątem jego optymalizacji (rzadszy – w granicach rozsądku – rozstaw ulicznych latarni, przestawienie się wyłącznie na oświetlenie LED, zasilanie latarń z akumulatorów ładowanych panelami solarnymi, zmiany w godzinach jego działania itp.).

    C10H12N2O

    C10H12N2O: Czy zapowiadane podwyżki was obejmą (średnie zużycie energii elektrycznej nie może przekroczyć 166kwh na miesiąc, jeżeli rozliczenie przychodzi wam co drugi miesiąc to średnia na dwa miesiące nie może przekroczyć 333kwh).

      

    Obejmą. Limit z tańszą taryfą za prąd jest skrojony pod część zasranego kaczego elektoratu, któremu zawdzięczamy obecną władzę (choćby takiego, jak np. emeryci w jakichś niewielkich mieszkankach z dwiema żarówkami, TV i radiem nastawionymi na jedynie słuszne stacje, niewielką lodówką i praniem raz na tydzień albo rzadziej, a nie na zwykłe gospodarstwo domowe, które – lekko licząc – zużywa dwa razy tyle, co ten limit). Raz z powodu tego, że część z niego się w tym limicie zmieści, dwa dlatego, że PiS-owskie pajace ze względów czysto propagandowych muszą ogłosić, że coś w sprawie robią – ich przeciętny elektorat nie zainteresuje się tym, na ile faktycznie starcza ten ogłoszony przez rząd limit, on usłyszał (bo to właśnie miał usłyszeć) tylko liczbę iluś tysięcy kilowatogodzin i po prostu wyszedł z założenia, że skoro jego nieomylna władza uważa, że tyle wystarcza dla gospodarstwa domowego, to tak właśnie jest, a więc: "niech żyje zbawca – Jarosław".

    C10H12N2O

    C10H12N2O: Nawet jeżeli zapowiadana podwyżka was nie będzie dotyczyć, czy uważacie, że to nie jest nieco "mało eleganckie" gdy gospodarstwo domowe dotychczas płacące lekko ponad 250zł miesięcznie po kilku miesiącach będzie musiało płacić ponad tysiąc złotych z czego 80% to nowy podatek (nie licząc VATu i innych opłat).


    To nie jest kwestia elegancji/jej braku, tylko realiów – ceny surowca po prostu są tak wysokie, że nawet z jakimiś dopłatami państwowymi czy ograniczaniem pułapu cen dla gospodarstw domowych, będzie drogo i tyle (poza tym tego surowca jest mało, więc trzeba zmuszać ludzi do tego, by go oszczędzali). Niestety trzeba to przetrwać, jest wojna. Nieudolność kaczyzmu oczywiście utrudnia sprawę praktycznie na każdym kroku, ale najważniejsze jest wygrać wojnę. I jeśli ceną za to jest podwyżka prądu o kilkaset procent, to trudno (to jest zresztą jeszcze niewielka cena za wygraną, tym bardziej trzeba to wytrzymać). Trzeba zmniejszyć zużycie, gdzie się tylko da, a przy płaceniu wyższego rachunku, trzeba zrozumieć, że są rzeczy ważniejsze niż podniesiony rachunek za prąd.

    Zresztą, to najprawdopodobniej potrwa tylko kilka miesięcy. Im bardziej będziemy się uniezależniać od kacapskich surowców, tym, z upływem czasu, będzie coraz taniej. A dodatkowo jest jakieś 50% szans, że do grudnia kacapy nie wytrzymają kosztów wojny (to w przypadku orków na froncie; ludność w Rosji z kolei gdzieś w początkach roku, gdy budżet państwa się nie pospina z powodu całkowitego embarga na ruskie surowce energetyczne) i padną na pysk. Byle tylko przetrwać te kilka miesięcy zimy (nawet gdyby wojna trwała dalej, na wiosnę ceny energii i tak spadną, bo wraz z końcem sezonu grzewczego będzie po prostu mniejsze zużycie surowców potrzebnych do jej wytworzenia i ich rynkowe ceny polecą w dół). To nie będzie łatwe i przyjemne, ale to nie jest koniec świata. Priorytety. Po prostu.

    C10H12N2O

    C10H12N2O: Jesteście w jakiś sposób zabezpieczeni na nadchodzące zmiany, czy też może planujecie zainwestować, aby uchronić się przed chorymi pomysłami PiSu?

      

    Wyższe ceny prądu jakoś przeżyję (w ostateczności obetnie się inne wydatki, na ile się da to zrobić). Problem mam z sasinowymi zapewnieniami o prądzie w gniazdku, bo jak zabraknie, to pod moim akwarium przyjdzie mi chyba ognisko palić. ;)  

    A chore pomysły kaczyzmu mają to do siebie, że się nie da przed nimi uchronić. To znaczy, można próbować, ale to tylko na krótką metę i nie wszystkie da się nawet na tę krótką metę przeskoczyć.

    Gdybym mieszkała na wsi... – a to co innego. :) Tylko głowica nuklearna mogłaby mi wtedy zaszkodzić. Nawet w normalnych czasach, miasto jest po prostu wyjątkowo do dupy, jeśli chodzi o miejsce do życia. W przypadku zaś czasów wojen, zarazy, niepokojów itp. mieszkanie w mieście, to już w ogóle kaplica – nie ma wtedy gorszego miejsca.

    Ale może za parę lat wreszcie zamieszkam poza miastem i wtedy wszelakie dzisiejsze kłopoty z zabezpieczeniem bytu, wynikające z polityki, epidemii takiej jak COVID i z tym podobnych rzeczy, będą mi mogły naskoczyć. ;)

  • MEM
    · 19 wrz 2022

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: Najbardziej proekologiczny pomysł to chyba jest subsydiowanie pieców śmierdziuchów. 3 kilozł./piec.


    Teraz to chyba nie ma wyboru, jak jednak subsydiować. Jeśli jest taka możliwość, to, mimo wszystko, ludzie nie powinni marznąć tylko dlatego, że jeszcze nie zmienili pieca lub może ich na tę zmianę nie było stać.

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: Do pełni szczęścia brakuje tylko uznania zużytych opon za źródło odnawialne.

      

    Póki co prezes ciemnemu ludowi zabronił tym palić. Ale mając odpowiedzialnych za tego rodzaju kwestie takich jak Sasin, to kto wie, do czego sytuacja kaczelnika zmusi. ;)

  • MEM
    · 20 wrz 2022

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: 1. To się nazywa cugcwanc. Może i  trzeba subsydiować, żeby węglowcy nie pomarzli, ale proekologiczne i prozdrowotne to to jest.


    Ale czekaj, bo ja chyba źle zrozumiałam... Tobie chodzi o dopłaty do wymiany pieca, czy o dopłatę do kupowanego węgla?

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: 2. Prezes zabronił? Być może. Ja jako ciemny lud żem nie usłyszał. A na oponiarzy działa nie zakaz prezesa tylko co najwyżej pokorna prośba sąsiedzka, ewentualnie wsparta sugestią użycia gazrurki. Taki klimat.


    Ano zabronił. Ludzki pan... A ta wstrętna ;) opozycja i tak hejt wylała, że namawia do palenia czym się da czyli, że państwo daje pozwolenie. ;)
    https://www.youtube.com/watch?v=pTpvJqPWedM

    A ten klimat to ja znam... Parę lat temu jeden taki po sąsiedzku palił w piecu jakimiś stolarskimi resztkami (ale nie drewnem tylko wszelakimi płytami wiórowymi itp.) na całym osiedlu była dosłownie mleczna mgła (a jaki smród...), która wydostawała się z jego komina. No i jakoś po kilku razach dziwnie mu przeszło... Nawrócił się chyba. ;)

  • MEM
    · 20 wrz 2022

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: O dopłatę do palenia węglem. Oficjalnie to jest chyba dopłata do węgla, ale na jedno wychodzi.


    A w jaki sposób palenie węglem nagle jest proekologiczne i prozdrowotne? Że mając ten węgiel, nie będą palić oponami, czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem?

  • MEM
    · 20 wrz 2022

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: Ja też nie wiem.


    Jak to nie wiesz, przecież to Ty napisałeś, że "proekologiczne i prozdrowotne to to jest.".

  • MEM
    · 20 wrz 2022

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: Ale to było wczoraj. Wtedy jeszcze wiedziałem.


    Kręcisz... :) 11 godzin temu to nie było wczoraj, tylko dziś o 8 rano.

  • MEM
    · 20 wrz 2022

    KontoUsunięte

    KontoUsunięte: To nie było wczoraj o 19.24? Teraz jest 21.24.


    Nie. Cytat był z późniejszego wpisu.  
    Ale w sumie nieważne. :)

  • Niepozorny
    · 3 paź 2022

    @ MEM - mieszkanie na wsi, z pokazanej przez ciebie perspektywy ma wspominane zalety, nie da się zaprzeczyć, ma niestety też wady, jak choćby utrudniony dostęp do wszelkich zdobyczy cywilizacji:
    - tylko w dużych wsiach jest szkoła, a i to tylko podstawowa, więc dzieciaki muszą dojeżdżać, a z transportem zbiorowym bywa różnie, więc zwykle wszystkie dzieciaki jadą bladym świtem, nie ważne czy idą do szkoły na ósmą czy na jedenastą i wracają wszystkie razem, bo bus jeździ tylko dwa razy dziennie...
    - przychodnie, lekarze specjaliści, szpitale przy odrobinie szczęścia w najbliższym mieście powiatowym, ale większość musi dojechać 60 -120 km do stolicy województwa...
    - cała szeroko rozumiana kultura - kina, teatry, opery, filharmonie - patrz poprzedni punkt;
    - nawet dostęp do mediów, przepaść jest ogromna - na wsi możesz liczyć na reżimowy zestaw dostępnych kanałów naziemnych i to z pakietu bez konkurencyjnych stacji, jakoś tak się składa, że multipleksy, gdzie masz TVN i Polsat są tymi nadawanymi z mniejszą mocą... więc w wielu miejscach naszego kraju albo nie da się odebrać wcale, albo tylko przy dobrej pogodzie... internet też ledwo działa i na zewnątrz domu, jeszcze wzdłuż głównych dróg krajowych i autostrad jest lepiej, ale wsie na uboczu niewiele się zmieniło przez 30 lat. A jeśli nie masz studni z żurawiem lub kołowrotem do czerpania wody wiadrem, to wystarczy brak prądu i hydrofor też nie będzie działać i jak nabierzesz wody do picia, do gotowania, do napojenia zwierząt gospodarskich czy na potrzeby sanitarne?
    Dlatego fajnie mieć domek wypoczynkowy na takiej malutkiej wsi i móc spędzić weekend, urlop/wakacje, czy święta w spokoju, bez zgiełku informacyjnego, ale mając dzieci lub będąc schorowanym emerytem, to moim skromnym zdaniem lepiej/wygodniej jednak mieszkać w mieście.

    @C10H12N20 co do twoich rozterek, z większością się zgadzam całkowicie. Nie trzeba mieć ogrzewania elektrycznego w mieszkaniu, żeby nie mieć szans zmieszczenia się w podanych limitach. Spójrz na mój przypadek - dwoje dorosłych, dwoje dzieci  
    - pralka minimum 3x w tygodniu musi działać - nawet jeśli założymy że przeciętne pranie to tylko 1 kWh to już masz miesięcznie 12 kWh na samo pranie,  
    - lodówka też na powietrze nie działa 1.5 kWh * 30 dni daje 45kWh / miesiąc
    - w budynku w którym mieszkam, nie ma gazu – deweloper poszedł w taką „ekologiczną” modę, więc czajnik, kuchenka i piekarnik tylko na prąd…  
    przeciętny czajnik elektryczny 2200W, nawet jak policzymy, że czajnik działa tylko godzinę dziennie to już masz 2.2kWh*30 dni czyli 60kWh/m-c;
    płyta indukcyjna 7200W, też „tylko” godzinę dziennie i tylko na dwa pola – połowa mocy 3.6 kW * 30dni daje 108 kWh/m-c,
    piekarnik 1600W, a moja kochana żona i córka lubią piec różne wspaniałości, kolejne minimum 40kWh/m-c,  
    zmywarki już nawet nie liczę, a już mi wyszło 265 kWh miesięcznie  
    A gdzie komputery, telewizor i światło, czy ładowarki do telefonów i tabletów, a przecież za chwilę znów dzieciaki będą siedziały na zdalnych…
    Ogrzewanie i ciepłą wodę mam akurat z sieci ciepłowniczej, zobaczymy jak będzie tej zimy.
    Jeśli nie jesteś, jak słusznie zauważyła @MEM, samotnie mieszkającym emerytem, który coś przepierze raz w tygodniu, siedzi przy jednej (energooszczędnej) żarówce i cichutko słucha głównie radia, gotuje i piecze na gazie, a ogrzewa się węglem (z dopłatą) to nie masz szans się zmieścić w limicie.  
    Śmiem twierdzić, że rządzący doskonale skalkulowali minimalistyczne potrzeby swojego żelaznego elektoratu, a zwolennicy opozycji – w domyśle młodzi ludzie, mieszkający w kilka osób, korzystający z nowoczesnej technologii nie zmanipulowani propagandą lub nieboraczek, który jeszcze kupił sobie auto elektryczne, które też musi gdzieś ładować jesteśmy adresatami domiaru jaki po cichutku nam zafundowano.  

    Dlaczego ten limit nie jest na osobę? Bo 500+ i inne hojnie rozdawane dopłaty muszą wrócić do tego dziurawego budżetu i jeszcze czkawką nam się będą rządy PIS-u odbijać długie lata...

    @ Goscd w odpowiedzi na twój wpis – wyszukanie Google - 29 października 2012 roku poinformowano o spłacie całego długu z tzw. „czasów Gierka”,  
    ...ale masz słuszność w rozumowaniu, bo już dawno przekroczyliśmy ekwiwalent długów zaciągniętych przez towarzysza Gierka na rozbudowę kraju. Najgorsze, że tamte długi przynajmniej wiązały się z jakimś rozwojem przemysłu, zakupem technologii czy licencji, obecne są przejadane na różne dziwne działania i nie zauważam tu żadnego postępu, a jedynie demoralizację tak społeczeństwa, jak i instytucji państwowych oraz rozmontowywanie wszystkiego co osiągnęliśmy po 1989 roku.

    Obawiam się, że jeśli tej zimy będzie miejscami brakować prądu, to usłyszymy o wielu przypadkach zaczadzeń i wybuchów butli z gazem, bo ludzie będą się ratować czym tylko się da i ogrzewać również czym tylko będą mogli. Jeśli w mieszkaniach pozbawionych prądu i bez dostępu do gazociągów ludzie nagle zaczną używać kuchenek turystycznych i butli z gazem, to tylko od ich rozsądnego i zgodnego z nie do końca oczywistymi zasadami dla nieobytych z takim sprzętem zależy ich własne i ich sąsiadów bezpieczeństwo i obyśmy nie oglądali scen jak te które na początku lat 90-tych miały miejsce w Gdańsku, gdzie wieżowiec nagle skurczył się o dwa piętra.

    Przepraszam za pesymizm, ale starałem się być szczery.

  • MEM
    · 4 paź 2022

    Niepozorny

    Niepozorny: mieszkanie na wsi, z pokazanej przez ciebie perspektywy ma wspominane zalety, nie da się zaprzeczyć, ma niestety też wady,


    Oczywiście, że tak. Przecież nie ma na tym świecie rzeczy idealnej. :) Tylko że te wady wsi, o których piszesz, są sporo na wyrost.

    Niepozorny

    Niepozorny: - tylko w dużych wsiach jest szkoła, a i to tylko podstawowa, więc dzieciaki muszą dojeżdżać, a z transportem zbiorowym bywa różnie, więc zwykle wszystkie dzieciaki jadą bladym świtem, nie ważne czy idą do szkoły na ósmą czy na jedenastą i wracają wszystkie razem, bo bus jeździ tylko dwa razy dziennie...


    To jest prawda. Choć w przynajmniej niektórych przypadkach nie musi być problemem, jeśli rodzice mają możliwość zawożenia i odbierania dzieci ze szkoły (BTW, warto zauważyć, że rozwój technologii powoli daje ludziom coraz więcej albo wolnego czasu, albo więcej elastyczności, jeśli chodzi o godziny pracy. Wiele zawodów/miejsc pracy dziś wręcz znika, bo wykonują je maszyny i ten trend będzie coraz szybciej postępował. To także w jakimś stopniu przełoży się na tę możliwość dowozu dzieci do szkół. No a do tego, jak się okazuje, od biedy da się już dziś zrobić szkołę z nauczaniem zdalnym. I co więcej, nauczanie w domu, nawet takie, które nie jest zdalne, ma wiele zalet, a już zwłaszcza, gdyby za tym poszła gruntowna przebudowa programu nauczania.). Samochód to nie jest w dzisiejszych czasach rzecz nieosiągalna.  

    Niepozorny

    Niepozorny: - przychodnie, lekarze specjaliści, szpitale przy odrobinie szczęścia w najbliższym mieście powiatowym, ale większość musi dojechać 60 -120 km do stolicy województwa...


    Ponownie: samochód. Kilkadziesiąt km to jest, powiedzmy, godzina drogi. Raz na pewien czas to nie jest tragedia. Tym bardziej że, o ile zwłaszcza w dużych miastach jest znacznie większy dostęp do specjalistów, o tyle często, żeby skorzystać ze specjalistycznej opieki medycznej, albo mieć ją na jeszcze lepszym poziomie, trzeba jechać nawet tego z jednego dużego miasta do drugiego. I wtedy masz dokładnie ten sam problem, co w przypadku mieszkania na wsi – musisz dojechać te kilkadziesiąt czy kilkaset km. To w czym różnica? :) Spotkałam kiedyś w pociągu faceta, który z kośćmi na śrubach jeździł na leczenie i konsultacje z okolic Zielonej Góry do Katowic – tłukł się w jedną stronę ze 400 km. Nie był zachwycony podróżą, ale jak mus to mus (utknął w tych swoich podróżach raz zresztą w Legnicy na praktycznie całą noc na dworcu, co go zmusiło do ciągłego krążenia po okolicy, bo jak się zatrzymał w jednym miejscu na dłużej, to zaraz było: "Kierowniku, daj złotówkę...", "Kierowniku, daj papierosa..." ;)).

    Niepozorny

    Niepozorny: "- cała szeroko rozumiana kultura - kina, teatry, opery, filharmonie - patrz poprzedni punkt;


    Moja koleżanka wsunęła dokładnie ten sam argument, gdy kiedyś się na ten temat zgadałyśmy. :) "W dużym mieście, jak mam ochotę na jedzenie na mieście o drugiej w nocy, to nie ma problemu, są też kina, opera itd.". I to jest prawda. Tylko że... Tylko że nie bez powodu dotuje się tzw. kulturę z państwowego budżetu. A dotuje się ją, bo ze sprzedaży biletów by nie wyżyła. Bo niestety, większość ludzi w miastach (wszystkich, bez względu na ich wielkość) ma pod tym względem takie samo podejście, jak ci z prowincji, w tym ze wsi – z różnych powodów (od nadmiaru zajęć po zwyczajne lenistwo) z tych wszystkich kulturalnych rozrywek nie korzystają lub robią to od święta. No to jak ja mam mieć miasto z wszystkimi jego wadami na co dzień po to tylko, żeby raz na przysłowiowo ruski rok pójść do teatru, to pierdzielę – wolę mieszkać na wsi i sobie po prostu raz na te "x" czasu do miasta podjechać. W przypadku jakichś knajpek to się to pewnie zmienia z powodu wzrostu zamożności społeczeństwa, ale też nie jest przecież tak, że codziennie Ci się chce o tej drugiej w nocy hot-doga. ;) A nawet gdyby, to w mniejszych mieścinach niedaleko takiej wsi położonych też czasem coś takiego można znaleźć, choćby w lokalnym McDonald's, czy na jakiejś stacji benzynowej.

    I tu przy okazji – choć to się tyczy także i tych rzeczy, które wcześniej wyliczyłeś – wieś wsi nie jest równa. W miarę możliwości dobrze jest wybrać sobie dobrze skomunikowane miejsce w jakiejś rozsądnej odległości od miasta (choćby takiego średniej wielkości). Wtedy dojazd nie trwa długo i jest dość wygodny. Czasem nawet ten transportem publicznym. Popatrz. Jeśli ktoś żyje, dajmy na to, na Ursynowie w Warszawie i chce się wybrać do opery, to musi też zasuwać kilkanaście km, często w korkach, nim tam dotrze (i drugie tyle z powrotem). Jeśli ja dorzucę do tego na dojazd ze wsi w to samo miejsce dodatkowe np. 10-15-20 minut, to przecież to nie jest żaden problem. Tylko odrobina czasu (który zresztą po drodze dodatkowo da się w różny sposób spożytkować).

    Niepozorny

    Niepozorny: - nawet dostęp do mediów, przepaść jest ogromna - na wsi możesz liczyć na reżimowy zestaw dostępnych kanałów naziemnych i to z pakietu bez konkurencyjnych stacji, jakoś tak się składa, że multipleksy, gdzie masz TVN i Polsat są tymi nadawanymi z mniejszą mocą... więc w wielu miejscach naszego kraju albo nie da się odebrać wcale, albo tylko przy dobrej pogodzie... internet też ledwo działa i na zewnątrz domu, jeszcze wzdłuż głównych dróg krajowych i autostrad jest lepiej, ale wsie na uboczu niewiele się zmieniło przez 30 lat.


    W dobie szerokopasmowego internetu i VOD to też nie problem, chyba że to faktycznie jedna z tych wiosek, gdzie przysłowiowe wrony zawracają. Mieszkam w mieście, bo muszę, TV nie mam od tak wielu lat, że sama nie pamiętam, od kiedy. I żyję. :) Naprawdę bez medialnej papki w TV i jakichś głupawych talk-show, czy innych "gwiazd na lodzie", można się nie tylko z powodzeniem, ale wręcz z korzyścią dla własnych szarych komórek, obejść. Z tzw. cyfryzacją na wsi jest innego rodzaju problem – wielu ludzi mieszkających w takich miejscach ma taki sposób rozumowania, że po prostu uważają, że to im jest niepotrzebne, nawet czasem im się nie chce poszukać tego, co w ich okolicy jest już dostępne.

    Niepozorny

    Niepozorny: A jeśli nie masz studni z żurawiem lub kołowrotem do czerpania wody wiadrem, to wystarczy brak prądu i hydrofor też nie będzie działać i jak nabierzesz wody do picia, do gotowania, do napojenia zwierząt gospodarskich czy na potrzeby sanitarne?


    W czasach powszechnie dostępnych agregatów prądotwórczych, paneli solarnych, wiatraków itd. możliwości uzyskanie prądu miałoby mi zabraknąć? :) To w mieście mam gorzej, bo jak mi odetną prąd, gaz i wodę, to leżę i kwiczę, i nie mam kompletnie żadnej alternatywy, bo po prostu nawet fizycznie nie ma jak tej alternatywy zainstalować. Nawet głupiej kozy (pieca) nie da się w bloku postawić, bo co zrobię? Wystawię rurę-komin za okno? Sąsiedzi mnie zjedzą i nawet im się nie będę dziwić. Na wsi mogę wszystko, jeśli tylko mam odpowiednio duży kawałek miejsca. I praktycznie nikt mi się w to nie wtrąci.

    I jeszcze jedno przy okazji. Widziałeś, co kacapy zrobiły z ukraińskimi lub syryjskimi miastami? Niemal żadna wieś w czasie wojny tak nie ucierpi, jak miasta i ludzie w nich (a i tak bloki z wielkiej płyty okazały się zaskakująco wytrzymałe, bo znając ich konstrukcję, sądziłam, że będą się jeszcze szybciej i w większej ilości zawalać. I kolejna rzecz przy okazji. Wystarczy jeden półgłówek (albo psychicznie chory), który się wprowadzi do takiego blokowiska (albo kamienicy) i w skrajnym wypadku bloku nie ma wraz z zawartością. To życie na beczce prochu, tylko ludzie na co dzień sobie nie zdają z tego sprawy. to samo jest zresztą w przypadku choćby zarazy. W mieście łatwiej się rozniesie i do tego bardzo szybko nawet nie ma co jeść. A tym, jak prosto jest np. zatruć wodę dla całych dzielnic, to Cię nawet straszyć nie będę.

    Niepozorny

    Niepozorny: Dlatego fajnie mieć domek wypoczynkowy na takiej malutkiej wsi i móc spędzić weekend, urlop/wakacje, czy święta w spokoju, bez zgiełku informacyjnego, ale mając dzieci lub będąc schorowanym emerytem, to moim skromnym zdaniem lepiej/wygodniej jednak mieszkać w mieście.


    A myślisz, że schorowany emeryt na którymś piętrze w bloku (często bez windy) to ma fajnie? :) On do lekarza, czy do sklepu, też musi doczłapać. A żeby przejechać taki Wrocław, czy Poznań, z jednego krańca miasta na drugi, też trzeba pokonać dziesiątki km. Jeden pies w takiej sytuacji. 100 m może być równie nie do pokonania jak 100 km.

    I tak BTW, coraz większą popularność mają też sprzedaże wysyłkowe – kurier dostarczy mi prosto pod dom praktycznie wszystko, nawet samochód w internecie kupiony. Byleby mnie było na to stać. No a skoro nie uwiąże mnie kredyt na kilka milionów za dwu lub trzypokojową klitę (ewentualnie wynajmowaną, co też kosztuje i nie znasz dnia ani godziny) w betonowym klocku w pełnym smogu i hałasu w mieście, z ratą na ileś tysięcy i obawami, że jak wydarzy się cokolwiek (choroba, brak pracy itd.), to ląduję pod mostem, to tym bardziej stać. A już zwłaszcza tych, którzy np. pobudowali się na wsi nawet i kilkadziesiąt lat temu za część z tego, co w mieście za byle mieszkanko trzeba było już wtedy zapłacić.

    W mieście mieszka ten, kto musi, albo ten, kto po prostu nie myśli takimi kategoriami, które pozwalałyby wygodnie się urządzić na wsi. Wyjątkiem są takie naprawdę zapadłe wiochy, gdzie diabeł dobranoc mówi, ale takich coraz mniej. Przynajmniej w takim kraju jak Polska, gdzie jest stosunkowo duże zagęszczenie ludności. To nie jest w końcu australijski outback, czy amazońska dżungla, po której do najbliższego znachora idzie się tydzień w jedną stronę z chorym na plecach.

  • Niepozorny
    · 4 paź 2022

    @MEM mam nieco odmienne od Ciebie spojrzenie na ta kwestię, ale masz sporo racji. Tak jak miasto miastu nierówne, bo ciężko porównać Warszawę z Koszalinem ;-), również wieś wsi nie równa. Jeśli masz w swojej okolicy malowniczą, cichą i spokojną wieś, z dostępem do szybkiego internetu, jaką opisałaś to nie widzę powodów dla których miała byś się tam nie przenieść. Kwestia konieczności dowozu dziecka do szkoły, jest z jedną z wielu, które trzeba rozważyć przed taką przeprowadzką. Nie było moim zamiarem odwodzenie cię od idei przeprowadzki, a raczej podniesienie ewentualnych mankamentów z jakimi możesz się zmierzyć i lepiej, żebyś zawczasu o nich wiedziała, niż musiała się zmierzyć w sytuacji kryzysowej.  

    Nauczanie zdalne o którym piszesz, wymaga dobrego internetu, a na wsi internet bezprzewodowy bywa różny (w grę wchodzą w zasadzie tylko trzej podstawowi dostawcy, bo sieci wirtualne kończą się zaraz za tablicą dużych miast) wystarczy kupić ich kartę prepaid i włożyć jako jedyną w telefon -  przekonasz się czy w twoim wymarzonym miejscu obejrzysz coś z YT bez czekania i płynnie. Jak była nauka zdalna internet był tak obciążony, że nawet na łączu z kablówki ciężko było z przyzwoitym przesyłem i tak dzieci jak i nauczyciele byli sfrustrowani. Przypomnij sobie memy o seansach spirytystycznych i nauce z tamtego okresu.  

    Nauczanie domowe było i przed pandemią - choć głownie korzystały z tego dzieci obłożnie chore oraz osoby podróżujące z dziećmi, ale bodaj co pół roku egzamin kuratoryjny w pakiecie.

    Samochód to podstawa, a najlepiej dwa (nadal patrzę z perspektywy rodzice plus dzieci), zakładając, że oboje mają prawo jazdy i nie boją się prowadzić.

    O dostępie do specjalistów, to nawet szkoda stukać więcej - znam doskonale z autopsji, z Zielonej góry to i tak miał blisko... dołóż prawie 400 i tyle dziś pokonała moja żona z synem na jutrzejszą konsultację w Katowicach właśnie, jutro również powrót, może na północ będą.  

    Czasami można i fast-food-a pochłonąć, można i samemu w domu zrobić, to akurat argument który do mnie słabo przemawia - jak sama napisałaś w promieniu 15 km znajdzie się miejscowość z gastronomią typu pizzeria, kebab itp. hot-doga na stacji, jak musisz i lubisz tez można.

    Większe zakupy typu AGD, meble, jakieś konkretne techniczne rozwiązania niestety również wiążą się z dojazdem do większego miasta, bo Castoramy, Mediamarktu czy nawet dobrze zaopatrzonego sklepu elektrycznego nie znajdziesz w małych miasteczkach, ale jak świadomie godzisz się na robienie zakupów z wyprzedzeniem i z zapasem, żeby po jedną kształtkę nie jechać 30 km to OK.

    Z ta kulturą częściowo mogę się z tobą zgodzić, przejechać przez całe miasto na drugą stronę może zająć więcej niż dojechanie 100 km z wioski z drugiej strony miasta. Ale już dzieci szkolne nie pójdą (lub zdecydowanie rzadziej) do kina, do muzeum, na jakieś wystawy czy warsztaty tematyczne, bo bez zorganizowania wyprawy autokarem(-ami) nie da się tych klas na miejsce i z powrotem przetransportować te przykładowe 100 km. Mieszkając na wsi również można np. raz w miesiącu wybrać się do dobrej restauracji w tym niedobrym mieście, tylko musisz dołożyć czas na dojazd i powrót, a mieszkając w mieście można ani razu do żadnej nie pójść to prawda.  

    Kwestia szerokopasmowego internetu i VOD jak już wcześniej pisałem - zanim kupisz ten dom sprawdź jak to wygląda w wybranym przez ciebie miejscu, 20-30 zł za starter to żaden koszt w porównaniu z ceną domu i ziemi. Telefon i sim kartę też jakąś masz, może mąż/chłopak/partner ma innego operatora - sprawdźcie który najlepiej tam działa.

    Na morzu całe 4 miesiące nie oglądam wcale TV, w domu pojedyncze wybrane programy, a i to zwykle z nagrywarki, bo nagrywa się jak leci, a oglądam jak akurat mam czas, nie jestem TV zombie.  

    MEM

    MEM:  
    W czasach powszechnie dostępnych agregatów prądotwórczych, paneli solarnych, wiatraków itd. możliwości uzyskanie prądu miałoby mi zabraknąć?  To w mieście mam gorzej, bo jak mi odetną prąd, gaz i wodę, to leżę i kwiczę, i nie mam kompletnie żadnej alternatywy, bo po prostu nawet fizycznie nie ma jak tej alternatywy zainstalować. Nawet głupiej kozy (pieca) nie da się w bloku postawić, bo co zrobię? Wystawię rurę-komin za okno? Sąsiedzi mnie zjedzą i nawet im się nie będę dziwić. Na wsi mogę wszystko, jeśli tylko mam odpowiednio duży kawałek miejsca. I praktycznie nikt mi się w to nie wtrąci.  


    I tu się pozwolisz nie tyle nie zgodzę z tobą w kilku kwestiach, co je nieco rozwinę... ale najpierw tytułem wyjaśnienia kwestie elektrotechniczne są mi akurat zawodowo bliskie.  

    Agregat prądotwórczy podobnie jak panele fotowoltaiczne możesz mieć, tak w mieście, jak i na wsi.  
    Mieszkanie w mieście nie jest jednoznaczne z mieszkaniem w wieżowcu, są jeszcze bloki wielorodzinne, domki w zabudowie szeregowej i domy wolnostojące zwane willami... Możesz sobie postawić panele na dachu czy w ogródku, tylko mając 600 mkw, z czego połowę zabiera dom, podjazd i garaż, będzie ci żal każdego kolejnego metra terenu. Od biedy na balkonie tez da radę agregat postawić i przedłużaczami rozprowadzić zasilanie do tego co jest ci niezbędne... Tylko pytanie o jakim agregacie ty myślisz, bo jeśli taki na silniku od kosiarki o mocy do 3000 W to faktycznie sąsiedzi początkowo będą chcieli cię zlinczować za hałas (i spaliny) z balkonu, bo pewnie tam by taki agregat wylądował, ale wystarczy, że pozwolisz im podładować ich telefony, tablety i już nie będziesz ta najgorsza, tej starszej pani z balkonu obok, co nikogo nie lubi i wszystko jej przeszkadza, zaparzysz wodę na kawę czy herbatę i też przestanie marudzić. Z sąsiadami trzeba dobrze żyć ;).

    A nawet mając dom wolnostojący z panelami na dachu czy na ogrodzie, to większość tych instalacji przy braku zasilania z sieci się wyłączy, bo jest tylko dostosowana do pracy z siecią zewnętrzną, tak zwane on-grid. Ze względów bezpieczeństwa pracowników naprawiających sieć dostarczającą prąd do twojego domu, takie instalacje nie mogą wysyłać energii do sieci zewnętrznej bez jej prawidłowych parametrów.
    Instalacje o których zapewne ty myślałaś to sporo droższe:
    - hybrydowe, które przy awarii sieci zewnętrznej potrafią zasilać wewnętrzną instalację domu (bądź jej wybraną część) z posiadanych źródeł energii: panele PV, wiatraki, agregat prądotwórczy, elektrownia wodna, magazyn energii;  
    -lub off-grid, które nie pracują w ogóle z siecią zewnętrzną, a jedynie z instalacją domową i magazynem energii.
    W przypadku obu tych instalacji liczyć się trzeba z ograniczeniami konsumpcji, oczywiście każda instalacja jest inna - ile masz paneli, jest lato czy zima, jak duży masz magazyn energii itd. Nieco uogólniając nie zrobisz na raz prania, prasowania i pieczenia ciasta, ale w ciągu dnia, jak panele mają słońce to kolejno da radę zrobić, a wszystko ponad chwilowe twoje zużycie będą pchały w magazyn energii, lub z niego czerpały różnicę, gdy będziesz zużywała więcej niż w danej chwili twoje panele/wiatrak produkują. Ale masz gdzieś w garażu, piwnicy czy innym pomieszczeniu technicznym spory pakiet akumulatorów, który jest twoim magazynem energii. Bez tego "regału z bateriami" gdy tylko wiatr osłabnie lub słonko schowa się za chmurkę (lub za drzewo) będziesz miała spadki napięcia i mocy, może żelazko się nie obrazi, piekarnik złośliwie zakalca wypluje, ale pralka już będzie się mocno buntować.

    W mieszkaniu w bloku też do końca tragedii nie ma przy braku prądu.
    Ogrzać się można takim piecykiem promiennikowym na butlę gazową, może to pracować w pomieszczeniu zamkniętym pod warunkiem zapewnienia minimalnej wentylacji.
    Prąd jak się uprzesz jeden panel PV na balkon i podłączony do małego UPS-takiego jak do komputera (z regulatorem ładowania baterii) wystarczy na naładowanie telefonu i ewentualnie laptopa lub zasili żarówkę czy komputer.
    Najgorszym problemem miast będzie brak wody, gdy zabraknie prądu, bo pompy też go potrzebują i to nie mało. Wrócą beczkowozy na ulice i noszenie wody wiadrami. Im wyżej mieszkasz tym bardziej to doskwiera.
    Kanalizacja odezwie się kilka godzin później, jak zapełnią się wszystkie zbiorniki na przepompowniach, ale o tym dowiedzą się ci co mieszkają w mniej szczęśliwych dzielnicach, inni nie zauważą lub grawitacyjnie ścieki zdążą odpłynąć przy drastycznie ograniczonym dostępie do wody.
    W windach też trochę ludzi utknie, ale uwolnienie ich z windy nie jest tak problematyczne, da się zrobić ręcznie, łącznie ze sprowadzeniem windy na pozycję prawidłowego otwarcia drzwi na piętrze, choć trzeba się sporo nakręcić korbą na silniku, ale jest możliwe.  
    Żywność będzie kłopotem, tak jej przechowywanie, jak i jej dostępność. Początkowo sklepy będą się wyprzedawać bardzo chętnie z tej szybko psującej się i mrożonek, bo agregaty jeśli mają, też są droższym źródłem energii niż sieć krajowa a chłodnie sporo biorą. Później przy długoterminowych braku prądu wrócimy do wekowania, wędzenia i suszenia, a kupować będziemy na prowizorycznie powstałych rynkach i ryneczkach, bo jak stanie przemysł spożywczy, to hodowcy będą zamiast do przetwórni/ubojni wozić towar do miast i sprzedawać z samochodu dostawczego na parkingach hipermarketów bo tam jednym kursem będzie miał szansę sprzedać cały transport jednego dnia, a po wioskach zrobi 5x tyle km i sprzeda może połowę.  

    Przepraszam za skróty myślowe, ale miejsca brakło.
    Zrobisz co zechcesz, ja ci w portfel nie zaglądam, wybieraj wedle swojej woli i stanu posiadania. Życzę Ci jak najlepiej, a wszystko co napisałem, to nie żeby cię odwieść od twoich zamiarów, a zasygnalizować i sama musisz rozważyć czy ci takie wybory pasują czy nie.  

    Malownicze widoki i dźwięki natury za oknem, bez zgiełku miasta to wartość bezcenne.

  • MEM
    · 5 paź 2022

    Niepozorny

    Niepozorny: Nie było moim zamiarem odwodzenie cię od idei przeprowadzki, a raczej podniesienie ewentualnych mankamentów z jakimi możesz się zmierzyć i lepiej, żebyś zawczasu o nich wiedziała, niż musiała się zmierzyć w sytuacji kryzysowej.


    O przeniesieniu się na wieś to mi się marzy od dawna (i o włos, a już dawno temu by się to stało, ale przyszedł kryzys, i życie się trochę przez to pokręciło), i od tego nie da się mnie odwieść. :) Na razie jednak finansowych możliwości na to nie ma. Natomiast od dziecka miałam porównanie między miastem a wsią, bo pomieszkiwałam na zmianę i w mieście i na wsi, i to były czasy, kiedy nie było wielu udogodnień, które są obecnie (typu internet czy samochód – częściowo były to czasy, kiedy samochód na giełdzie kosztował więcej niż nowy, a do tego benzyna była na kartki, a o internecie to się nikomu nawet nie śniło).

    Niepozorny

    Niepozorny: Nauczanie zdalne o którym piszesz, wymaga dobrego internetu, a na wsi internet bezprzewodowy bywa różny (w grę wchodzą w zasadzie tylko trzej podstawowi dostawcy, bo sieci wirtualne kończą się zaraz za tablicą dużych miast) wystarczy kupić ich kartę prepaid i włożyć jako jedyną w telefon - przekonasz się czy w twoim wymarzonym miejscu obejrzysz coś z YT bez czekania i płynnie.


    Cóż..., pamiętam, jak internet był tak drogi, mało dostępny (i bardzo wolny, łącza TP SA wyciągały w porywach do 4 kB/s i rwały się ciągle), że od święta przynosiło się go z kawiarenki internetowej na dyskietkach (takich 3,5 cala – kto je jeszcze pamięta... ;)) . :) Po czymś takim, w przypadku internetu nic już nie jest straszne. ;) Znam też wsie, w których np. łącza światłowodowe kładziono dobre 15 lat temu, i to jest w odległości kilkudziesięciu km od dużego miasta, więc skoro tam już jest od dawna taka infrastruktura, to jakiejś tragedii nie ma. Dostęp do internetu na wsi pewnie nie jest jeszcze idealny, ale trzeba też brać pod uwagę, że to się dość szybko będzie zmieniać (że w ogóle technologia będzie się bardzo szybko rozwijać), co poprawi jakość tych usług (choćby rozpowszechnienie 5G w tym pomoże).

    Niepozorny

    Niepozorny: Nauczanie domowe było i przed pandemią - choć głownie korzystały z tego dzieci obłożnie chore oraz osoby podróżujące z dziećmi, ale bodaj co pół roku egzamin kuratoryjny w pakiecie.


    Tak. Było. Ale było rzadkością właśnie z powodu tego, że obejmowało głównie dzieci, które z powodu swego stanu zdrowia nie mogły chodzić do szkoły. Natomiast warto zwrócić uwagę – choć może jeszcze za wcześnie jest, by o tym wyrokować – że niedawna pandemia miała pewien wpływ na sposób rozumowania społeczeństwa i przez to być może nadała kierunek, w jakim np. edukacja będzie szła. Już teraz, w obliczu wysokich cen energii i związanej z tym chęci obniżenia kosztów szkół, niejako z automatu wraca się do pomysłu nauczania zdalnego. A kiedyś skracano by lekcje albo by się w szkole marzło i nikt by się nawet specjalnie nie przejął. Coś się jednak zmieniło w podejściu do tematu – dostrzeżono na szeroką skalę możliwości technologii w tej kwestii. Być może – wraz z jej szybkim rozwojem – ktoś niedługo dojdzie do wniosku, że przynajmniej w przypadku części szkół w ogóle taniej jest uczyć zdalnie, niż utrzymywać szkolne obiekty (samych podstawówek jest ponad 14 tysięcy).

    A tak poza tym, nauczanie zdalne ma w sumie tylko jedną wadę. Taką w kategoriach socjologicznych. Zabiera dzieciom doświadczenia, jakie w tradycyjnej szkole mogą one nabyć w relacjach międzyludzkich. Choć to, na ile jest to duża wada, jest już dyskusyjne.

    Niepozorny

    Niepozorny: Większe zakupy typu AGD, meble, jakieś konkretne techniczne rozwiązania niestety również wiążą się z dojazdem do większego miasta, bo Castoramy, Mediamarktu czy nawet dobrze zaopatrzonego sklepu elektrycznego nie znajdziesz w małych miasteczkach, ale jak świadomie godzisz się na robienie zakupów z wyprzedzeniem i z zapasem, żeby po jedną kształtkę nie jechać 30 km to OK.


    No tak, ale z drugiej strony – obok tego, że wiele produktów dostępnych jest w internetowej sprzedaży – przecież np. mebli nie ma potrzeby zmieniać co sezon (Tu zresztą niejako wychodzi na wierzch kolejny współczesny duży problem – nadmiernej konsumpcji i związanego z tym marnotrawstwa oraz niszczenia przez to środowiska naturalnego. Może mało możliwe, ale świat powinien jednak w przynajmniej w niektórych przypadkach postawić na solidne i trwałe produkty, zamiast na "jednorazówki". Jeśli jakimś cudem zacznie to na szerszą skalę do ludzi docierać – choćby z powodu katastrofalnych zmian klimatycznych – to świat pójdzie za tym trendem, że mogę sobie kupić np. meble raz na 20 czy 50 lat, albo i na kilka pokoleń, i nie odczuwać z tego powodu jakichś braków.). Podobnie jest z remontami (przynajmniej tymi większymi – w moim blokowisku instalację elektryczną/wodną/gazową położono 30 lat temu – działa bez zarzutu, to po co w niej grzebać, a np. ostatnią tapetę, zresztą podobnie jak parę mebli, kupowałam parę lat temu przez internet, bo wygodnie, wybór większy i do tego taniej :)). Więc wybranie się raz na "x" czasu te kilka-kilkadziesiąt km do najbliższego miasta (przecież nawet w średniej wielkości miastach te sieci mają swoje sklepy), albo kupienie czegoś po drodze podczas pobytu w takim mieście, to nie jest tak wielki kłopot. Trochę tu demonizujesz. ;)

    Niepozorny

    Niepozorny: Z ta kulturą częściowo mogę się z tobą zgodzić, przejechać przez całe miasto na drugą stronę może zająć więcej niż dojechanie 100 km z wioski z drugiej strony miasta. Ale już dzieci szkolne nie pójdą (lub zdecydowanie rzadziej) do kina, do muzeum, na jakieś wystawy czy warsztaty tematyczne, bo bez zorganizowania wyprawy autokarem(-ami) nie da się tych klas na miejsce i z powrotem przetransportować te przykładowe 100 km.


    Tak, to prawda, że trudniej jest zorganizować szkolną wyprawę ze wsi do jakiegoś obiektu kultury w mieście. Ale to też jest trochę demonizowane. ;) Po pierwsze, szkołę mogą w tym wypadku z powodzeniem zastąpić rodzice. Po drugie, obiekty kultury często mają swoje ograniczenia tematyczne, w efekcie, to co jest w jednym dużym mieście niekoniecznie jest w drugim. No do np. takiego Planetarium Śląskiego w Chorzowie, mają równie daleko mieszkańcy Poznania, jak i ci z jakiejś wsi w okolicach tego Poznania. Po trzecie, w końcu, ponownie internet – to jest kopalnia wiedzy dostępnej praktycznie od ręki.

    Generalnie z tym wskazywaniem, że na wsi ciężej o te wszystkie rozrywki (i edukację), o jakich tu mowa, jest trochę tak, jak by było ze wskazywaniem, że skoro mieszka się np. w którymś z dużych polskich miast, a nie w np. Nowym Jorku, czy Bostonie, to kaplica, bo przecież nie ma się dostępu na co dzień do Muzeum Historii Naturalnej czy do Uniwersytetu Harvarda. :) Zawsze jest coś za coś i nic nie jest idealne. A do tego współcześnie można żyć w różnych miejscach na świecie, nawet w małych wsiach, bez jakiejś większej szkody w swoim rozwoju czy w rozrywkach spowodowanych tym, że jednak do tego Uniwersytetu Harvarda daleko (Zresztą..., samolot z Warszawy do Nowego Jorku leci 9 godzin, a z Wrocławia do Lublina samolotem jest od 5 do nawet 17 godzin. :) Dziś to, gdzie jest dalej, to kwestia bardzo względna.)

    Niepozorny

    Niepozorny: Agregat prądotwórczy podobnie jak panele fotowoltaiczne możesz mieć, tak w mieście, jak i na wsi.


    Teoretycznie tak. Ale agregat ma swoje wady. Po pierwsze, jest głośny. Po drugie, kopci. Na wsi – mając do tego odpowiednio dużo miejsca – zawsze mogę go umieścić w jakiejś szopie czy ziemiance spory kawałek od domu (bo to już tylko kwestia długości kabla) i w ten sposób dla samej siebie zmniejszyć jego uciążliwość. A tym bardziej nie ma już takiego kłopotu z sąsiadami, jak by to było w bloku w mieście.

    Niepozorny

    Niepozorny: Mieszkanie w mieście nie jest jednoznaczne z mieszkaniem w wieżowcu, są jeszcze bloki wielorodzinne, domki w zabudowie szeregowej i domy wolnostojące zwane willami...


    Tak. Tylko, czy gdyby mnie było stać na dom w mieście (i to jeszcze na dużej działce), to czy nie byłoby mnie stać na dom na wsi zamiast siedzenia w bloku? :)

    Bo skoro już tak generalizujemy w tym przeglądzie wad i zalet miasta/wsi, to trzeba wziąć pod uwagę, że w mieście ludzie przede wszystkim mieszkają w blokach lub kamienicach, a nie w willach (przy czym nawet domki w mieście najczęściej mają małe działki, co, jak sam zauważyłeś, bardzo ogranicza).  

    No a tak poza tym. Jest jeszcze jedna i chyba najistotniejsza w tym przypadku rzecz – zarówno na wsi, jak i w mieście, mogą mnie odciąć od mediów dostarczanych z sieci. Czyli argumentacja przeciwko mieszkaniu na wsi mówiąca, że "jeśli nie masz studni z żurawiem lub kołowrotem do czerpania wody wiadrem, to wystarczy brak prądu i hydrofor też nie będzie działać i jak nabierzesz wody do picia, do gotowania, do napojenia zwierząt gospodarskich czy na potrzeby sanitarne?", właściwie upada, bo nie ma w tym wypadku różnicy między wsią a miastem, poza właśnie tym, że na wsi jestem w stanie łatwiej zapewnić sobie tę alternatywę (w ostateczności nawet w formie studni i żurawia ;)) dla dostaw z sieci.

  • MEM
    · 5 paź 2022

    Niepozorny

    Niepozorny: Prąd jak się uprzesz jeden panel PV na balkon i podłączony do małego UPS-takiego jak do komputera (z regulatorem ładowania baterii) wystarczy na naładowanie telefonu i ewentualnie laptopa lub zasili żarówkę czy komputer.


    Tak. Tylko możliwość zasilania komputera/żarówki nie zaspokaja potrzeb przeciętnego gospodarstwa domowego. Tak się nie da normalnie funkcjonować na dłuższą metę.

    Niepozorny

    Niepozorny: Najgorszym problemem miast będzie brak wody, gdy zabraknie prądu, bo pompy też go potrzebują i to nie mało. Wrócą beczkowozy na ulice i noszenie wody wiadrami. Im wyżej mieszkasz tym bardziej to doskwiera.


    Brak wody to jedno, drugą kwestią jest jej zdatność do picia. Nawet beczkowóz musi tę wodę skądś wziąć. Przy braku działania pomp, oczyszczalni ścieków, obiektów uzdatniania wody, jest kłopot nawet z takimi awaryjnymi dostawami.

    Niepozorny

    Niepozorny: Kanalizacja odezwie się kilka godzin później, jak zapełnią się wszystkie zbiorniki na przepompowniach, ale o tym dowiedzą się ci co mieszkają w mniej szczęśliwych dzielnicach, inni nie zauważą lub grawitacyjnie ścieki zdążą odpłynąć przy drastycznie ograniczonym dostępie do wody.


    O, to, to. Przy czym jeszcze pół biedy, że szambo gdzieś wywali, ale nieusunięte regularnie ścieki i śmieci to gwarancja epidemii.

    Niepozorny

    Niepozorny: Żywność będzie kłopotem, tak jej przechowywanie, jak i jej dostępność. (...) wrócimy do wekowania, wędzenia i suszenia, a kupować będziemy na prowizorycznie powstałych rynkach i ryneczkach, bo jak stanie przemysł spożywczy, to hodowcy będą zamiast do przetwórni/ubojni wozić towar do miast i sprzedawać z samochodu dostawczego na parkingach hipermarketów bo tam jednym kursem będzie miał szansę sprzedać cały transport jednego dnia, a po wioskach zrobi 5x tyle km i sprzeda może połowę."


    Tak. I dlatego tu znów wieś ma przewagę. Weki, dobra ziemianka na zapasy, kopcowanie warzyw, wędzarnia. I bimbrownia, na handel. ;)

    Wieś daje większą elastyczność, bo tego rodzaju rzeczy raczej nie da się zrobić na tych kilkudziesięciu metrach kwadratowych w blokowisku (o ile ono w ogóle będzie stało w przypadku większych kataklizmów czy choćby wojny). A to pomaga przetrwać, co w tym wypadku jest najważniejsze. Natomiast w takich normalnych czasach, przy dostępie do dzisiejszych wszelakich dóbr technologii, na wsi można się wygodnie urządzić i mieć komfort jak w mieście, z tym tylko, że trzeba poświęcić trochę więcej czasu na dojazd do konkretnego punktu w mieście. Ale to jest problemem może dla osób, które są niecierpliwe albo przywykłe do życia w większym tempie, że potrzebują mieć coś "na już". Ja sobie spokojnie mogę poświęcić tę nawet i godzinę na dojazd (czyli w realiach jazdy samochodem mogę mieszkać nawet i 100+ km od miasta, co z kolei w polskich realiach jest rzadkie, bo jednak miast średniej wielkości, które już są bardzo dobrze "wyposażone" we wszystko, od sklepów i szkół począwszy, na urzędach i placówkach zdrowotnych skończywszy, jest dużo, więc ta odległość do nich jest w praktyce niemal żadna.). Wieś, w której mieszkali moi dziadkowie, była oddalona od niewielkiej, kilkutysięcznej, mieściny o 5-6 km. Nawet ludzie w wieku 80-90 lat, jak im zdrowie dopisywało, jeździli z tej wsi do tego miasteczka za swoimi potrzebami rowerami, nie mówiąc już o innym dostępnym transporcie. Da się żyć. :) To jedynie kwestia podejścia.

  • Niepozorny
    · 5 paź 2022

    @MEM – różnimy się w wielu kwestiach, choćby w tym, że Ty piszesz o swoich marzeniach (o kupnie domu na wsi) i masz tego mocno wyidealizowany obraz. Mieszkam w mieście i mam też (od 25 lat) dom na wsi. Choć traktujemy go jako weekendowo-urlopową odskocznię, bo możnaby mieszkać w nim cały rok, to przynajmniej znam z autopsji realia tego o czym piszę.  
    Jesteś ode mnie o ponad pół dekady młodsza, to pozwolę sobie napisać: Dziewczyno chcesz mieć ten dom na wsi, to go sobie kup i się tam przenieś. Kiedy już przetrwasz tam zimę, z opadami śniegu i przerwami w dostawach prądu, chętnie wrócę do tej dyskusji z Tobą, na temat realiów życia na wsi.  
    Chętnie wówczas poczytam, ile z tego co obalałaś, jest jednak realnym problemem, bo jesteś w swojej argumentacji trochę niekonsekwentna: raz piszesz, że ”(…) możliwość zasilania komputera/żarówki nie zaspokaja potrzeb przeciętnego gospodarstwa domowego. Tak się nie da normalnie funkcjonować na dłuższą metę.” W odniesieniu przykładu rozwiązania awaryjnego, możliwego do sklecenia na szybko przez każdego w miarę obytego ze śrubokrętem i kombinerkami człowieka, by kawałek dalej pisać o powrocie do metod sprzed elektryfikacji „ (…)Weki, dobra ziemianka na zapasy, kopcowanie warzyw, wędzarnia. I bimbrownia, na handel.  ”
    Mieszkając w mieście też możesz stosować podobne metody, jeśli tylko masz piwnicę, możesz traktować ją jak odpowiednik ziemianki, weki możesz mieć również w mieszkaniu, choć w piwnicy wytrzymają kilka lat dłużej… Kopcowanie też da się zrobić – skrzynka na warzywa, wykładasz dno gazetą i przesypujesz je piaskiem – zdecydowanie wolniej tracę wilgoć, więc dłużej potrwa nim zwiędną. Chcieć znaczy móc.
    Przy braku prądu w okolicy dostęp do Internetu jak i telefonu będziesz miała żaden, stacje nadajnikowe (BTS) bez prądu nie działają, mają podtrzymanie bateryjne, ale to rozwiązanie na maksimum 2-3 godziny, później zapomnij o sieciach komórkowych i Internecie.  
    Cały czas uparcie bronisz się tym samochodem, a gdzie go zatankujesz jak nie będzie prądu?
    Kolejna sprawa w godzinę dotrzesz do celu w mieście oddalonym góra 60 km, bo większość wsi ma ograniczenia do 40, do 30 km/h i kilka takich lokalnych dróg wiodących przez okoliczne wsie będziesz musiała pokonać, zanim dotrzesz do drogi którą możesz jechać szybciej, chyba że myślisz o domu tuż przy wjeździe na drogę ekspresową, ale to przeczy idei ciszy, którą przedstawiłaś.  
    Pamiętaj, że w mieście do pobliskiego sklepiku możesz sobie wyskoczyć w koszulce i szortach, w których akurat sprzątałaś mieszkanie, na wsi bez makijażu i eleganckiego ubioru to możesz sobie wyjść trawnik skosić, ale nie do sklepu jechać. Więc do tego półtorej godziny na 100km dolicz jeszcze 30+minut na prysznic, makijaż + manicure i dobranie kreacji, na powrót kolejne 2 godziny i jeszcze 2 godziny na to co miałaś załatwić, bo przecież jak się tłuczesz 100 km w jedną stronę, to nie tylko w jednej sprawie, więc już masz dzień z głowy.  
    Wożenie dzieci do szkoły i praca na pełen etat – znaczy dzieciaki siedzą w świetlicy przed lub po lekcjach, bo ty jeszcze musisz dojechać do pracy 30 minut, 8 godzin pracujesz, 30 minut wracasz po nie, a jeszcze zrób zakupy po drodze… To nie jest tak kolorowo, jak piszesz. To piękna perspektywa dla kogoś w okresie około emerytalnym lub wykonawcy wolnego zawodu…
    Masz piękny obraz wsi w pamięci z dzieciństwa, być może jesteś też fanką serialu "Wilkowyje", ale nie w każdej wsi mieszka pół rządu ;-), a w takiej, gdzie mieszka ktoś z rządu, parcele są cholernie drogie…  
    Chcesz żyć marzeniami, żyj sobie nimi spokojnie, chcesz je realizować, realizuj. Daj wtedy znać, jak dużo z twoich idei się sprawdziło, a co było niewypałem, żeby kolejni nie musieli popełniać tych samych błędów, a mogli skorzystać ze sprawdzonych rad.  
    Sądząc jednak po intensywności twojej aktywności w sieci na przykładzie tylko tego portalu bez szybkiego Internetu szybko zmienisz zdanie, jak tylko rozejrzysz się wkoło i zobaczysz te wszystkie owady i gryzonie wokoło twojego wymarzonego domu.

  • MEM
    · 5 paź 2022

    Niepozorny

    Niepozorny: różnimy się w wielu kwestiach, choćby w tym, że Ty piszesz o swoich marzeniach (o kupnie domu na wsi) i masz tego mocno wyidealizowany obraz.


    Chyba jednak nie przeczytałeś tego, co napisałam, uważnie. ;) To nie są oderwane od rzeczywistości mrzonki. Ja wiem, jakie jest życie na wsi, znam je jeszcze z czasów, gdy pod względami, które wymieniłeś, były jeszcze dużo bardziej uciążliwe i gdy jeszcze dodatkowym obciążeniem była praca "na gospodarce". I mnie one w niczym nie przeszkadzają. Naprawdę robienie problemu z np. konieczności dojazdu te kilkanaście czy kilkadziesiąt km do miasta (w dowolnym celu), to są takie "problemy pierwszego świata", a nie faktyczny problem.

    Niepozorny

    Niepozorny: Jesteś ode mnie o ponad pół dekady młodsza, to pozwolę sobie napisać: Dziewczyno chcesz mieć ten dom na wsi, to go sobie kup i się tam przenieś. Kiedy już przetrwasz tam zimę, z opadami śniegu i przerwami w dostawach prądu, chętnie wrócę do tej dyskusji z Tobą, na temat realiów życia na wsi.


    To nie jest takie proste... Po pierwsze, jak wspomniałam, o włos, a już dawno temu bym go miała, tylko ubiegły kryzys spieprzył mi plany i życie potoczyło trochę inaczej, przez co utknęłam w mieście, przynajmniej na pewien czas. Po drugie, dziś budowa domu na dużej (takiej 2-5 hektarów) działce to wydatek rzędu 1,5 mln zł lekko. Z racji mojego zawodowego zajęcia, nie mam możliwości wzięcia kredytu, muszę to odłożyć sobie sama (a atrakcje w rodzaju epidemii czy wojny dodatkowo mi to utrudniają).

    A śniegiem mnie nie przestraszysz. :) Ja dobrze wiem, co to zima (i nawet lubię zimę, brakuje mi takiej, jaka bywała w latach 80-tych i 90-tych – z solidnym śniegiem i mrozem), a na wsi prądu mi nie zabraknie. Nie w dzisiejszych czasach i o tym już przecież tu było.  

    Zresztą, jestem dzieckiem kryzysu lat 80-tych i biedy z czasów transformacji, a nie jakimś rozpieszczonym "millenialsem", przejętym tym, że sobie tipsy pobrudzi. ;)

    Niepozorny

    Niepozorny: Chętnie wówczas poczytam, ile z tego co obalałaś, jest jednak realnym problemem, bo jesteś w swojej argumentacji trochę niekonsekwentna: raz piszesz, że ”(…) możliwość zasilania komputera/żarówki nie zaspokaja potrzeb przeciętnego gospodarstwa domowego. Tak się nie da normalnie funkcjonować na dłuższą metę.” W odniesieniu przykładu rozwiązania awaryjnego, możliwego do sklecenia na szybko przez każdego w miarę obytego ze śrubokrętem i kombinerkami człowieka, by kawałek dalej pisać o powrocie do metod sprzed elektryfikacji „ (…)Weki, dobra ziemianka na zapasy, kopcowanie warzyw, wędzarnia. I bimbrownia, na handel.”


    To nie jest niekonsekwentne. W przypadku panelu słonecznego na balkonie blokowiska, dającego ledwie zasilanie dla laptopa – bo o czymś takim napisałeś i do tego konkretnie się odniosłam – to było jedynie stwierdzenie faktu, że taka ilość energii jest niewystarczająca na dłuższą metę na potrzeby gospodarstwa domowego (bo potrzeba więcej, zasilanie laptopa nikogo nie urządzi i w takiej sytuacji zresztą laptop to jest akurat najmniej potrzebny). Tylko stwierdzenie faktu i nic poza tym. A to, że sobie na tej podstawie budujesz jakąś teorię, że nie przetrwam na wsi, to... już tylko Twoja teoria. :) I tak BTW, zabawa wcale nie polega na lataniu z tymi kombinerkami w momencie tej sytuacji awaryjnej, bo to wtedy już jest o dużo za późno, tylko na byciu przygotowanymi do tego, że gdy się taka sytuacja wydarzy, to ma się z czego korzystać.

    A przede wszystkim, to są wyjątkowe przypadki. Na co dzień zaś, w normalnych warunkach, nie ma się do czynienia z takimi problemami, jak braki wody czy energii pochodzących z sieci. Przeciętna wieś u nas, pomimo wszystko, co ewentualnie można by zarzucić, to nie jest jakiś "trzeci świat".

    I tak jeszcze przy okazji. Rzeczy takie jak weki czy pędzenie bimbru, to nie są rzeczy "sprzed elektryfikacji". ;) Ludzie, na różną skalę robią to do dziś, pomimo dobrze zaopatrzonych sklepów.

    Niepozorny

    Niepozorny: Mieszkając w mieście też możesz stosować podobne metody, jeśli tylko masz piwnicę, możesz traktować ją jak odpowiednik ziemianki, weki możesz mieć również w mieszkaniu, choć w piwnicy wytrzymają kilka lat dłużej… Kopcowanie też da się zrobić – skrzynka na warzywa, wykładasz dno gazetą i przesypujesz je piaskiem – zdecydowanie wolniej tracę wilgoć, więc dłużej potrwa nim zwiędną. Chcieć znaczy móc.


    No widzisz? :) To skoro mogę to robić w mieście (z wyjątkiem kopcowania warzyw, bo skoro już mieszkam w mieście, to wolę podejść do sklepu i kupić sobie świeże, ostatnie takie zakopcowane to miałam w latach 90-tych na działce ogrodniczej w piwnicy altanki), to dlaczego nagle nie dam sobie rady robić tego na wsi? Przecież w momencie przeprowadzki jakaś automatyczna skleroza chyba mnie nie dopadnie. ;)

  • MEM
    · 5 paź 2022

    Niepozorny

    Niepozorny: Przy braku prądu w okolicy dostęp do Internetu jak i telefonu będziesz miała żaden, stacje nadajnikowe (BTS) bez prądu nie działają, mają podtrzymanie bateryjne, ale to rozwiązanie na maksimum 2-3 godziny, później zapomnij o sieciach komórkowych i Internecie.


    A jak padnie sieć w mieście, to będę mieć dostęp do internetu? :) Problem, jak widzisz, ten sam. Ale nie nawołujesz, byśmy wszyscy porzucili życie w miastach z tego powodu.

    Zaś to, że powiedzmy raz na "x" czasu zdarzy się np. jakaś awaria internetu/prądu/czegoś tam, która sobie potrwa np. kilka albo kilkanaście godzin, a nawet i kilka dni... – od tego świat się nie zawali. Zresztą, połowę życia przeżyłam bez internetu i nie nudziło mi się. ;)

    Niepozorny

    Niepozorny: Cały czas uparcie bronisz się tym samochodem, a gdzie go zatankujesz jak nie będzie prądu?


    To akurat jest proste. :) Nie wiem, jak w Twoim przypadku, ale za PRL-u, gdy benzyna była na kartki, wszelakiego rodzaju okazje były wykorzystywane do tego, by napełnić bak i kanistry posiadanego wtedy przez rodziców Dużego Fiata (a spalić to on potrafił... ;)), po to, by większość z tego zawieźć na wieś do dziadków, gdzie stało parę stalowych beczek, do których się zawartość tego baku i kanistrów zlewało, żeby było w razie potrzeby. Posiadając miejsce, nic nie stoi na przeszkodzie, by mieć pewną rezerwę paliwa. Stojąca gdzieś na takie potrzeby beczka jeść nie woła.

    Poza tym jako argumentacja przeciwko mieszkaniu na wsi to jest to bzdurne, bo jeśli nie będzie gdzie i czego (w sensie: paliwa) zatankować, to dotknie to wszystkich, nie tylko ludzi mieszkających na wsi. I nagle mieszkasz sobie w takim mieście, gdzie też z punktu A do punktu B masz "x" km (czasami liczony w dziesiątkach km w jedną stronę), i nie ma transportu (nie tylko samochodowego, ale i publicznego)... I co więcej, tir/ciężarówka, która przywozi jedzenie, które kupujesz w supermarkecie, też nie ma wtedy paliwa na to, by Ci do sklepu to wszystko dowieźć. I jakoś Ci to wszystko snu z powiek nie spędza, jeśli chodzi o życie w mieście. ;)  

    I to w sumie nie jest "obrona samochodem". :) Właśnie po to jest technologia, by z niej korzystać w takim zakresie, jaki jest nam potrzebny. Jeśli np. daje mi ona taką możliwość, że niweluje jedną z wcześniejszych wad wsi, jaką była trudność w skomunikowaniu się z miastem, to dlaczego mam z niej nie korzystać, tylko dalej "umartwiać się" w mieście? To by było trochę takie podejście w stylu: "dziadek miał kłopot dojechać do miasta, ojciec miał kłopot dojechać do miasta, to nawet jak już jest coś, dzięki czemu ten problem znika, to ja dalej mam kłopot dojechać do miasta". Bezsens.

    Niepozorny

    Niepozorny: Kolejna sprawa w godzinę dotrzesz do celu w mieście oddalonym góra 60 km, bo większość wsi ma ograniczenia do 40, do 30 km/h i kilka takich lokalnych dróg wiodących przez okoliczne wsie będziesz musiała pokonać, zanim dotrzesz do drogi którą możesz jechać szybciej, chyba że myślisz o domu tuż przy wjeździe na drogę ekspresową, ale to przeczy idei ciszy, którą przedstawiłaś.


    Po pierwsze napisałam: "nawet i 100+ km od miasta", co wcale nie sugeruje, że aż taka odległość to być musi, tylko że taka jest możliwa. Po drugie, dużo zależy od okolicy, w której dana wieś jest położona – jeśli np. jest blisko do tras szybkiego ruchu, to faktycznie ta odległość może urosnąć sporo powyżej 100 km (np. dziadkowie mieszkali jakieś 5 km od autostrady A4 – dość daleko by mieć ciszę i spokój, i dość blisko, by w moment na niej być). Po trzecie, w końcu, kto nie przekraczał nigdy prędkości, niech pierwszy rzuci kamieniem, czy jakoś tak. ;) Przynajmniej póki co, na takich zadupiach rzadko kiedy jest radar. I nawet już nie chodzi o to, by przez wieś jechać 100+ na godzinę, no jakiś umiar trzeba znać, ale między miejscowościami już się da, zresztą, o ile nic się nie zmieniło, dopuszczalna poza terenem zabudowanym wynosi 90 km/h i nawet to, to jest dość sporo, jeśli chodzi o liczbę km, jaką można w tę godzinę czasu nabić. I tak na marginesie, ograniczenie prędkości do 140 na autostradach to idiotyzm.

    Poza tym naprawdę trudno znaleźć u nas wieś, z której do najbliższego średniej wielkości miasta byłoby 100 km. Te odległości na ogół są dużo mniejsze, czyli albo można pokonać je szybciej, albo i tak poświęcić najwyżej tę godzinę czasu, wlekąc się nawet nie tylko przez miejscowości, ale i pomiędzy nimi, te 30-40 km/h. Nadal to nie jest problemem. Owszem, zabiera czas i trzeba go sobie wkalkulować w grafik, ale nie jest problemem. A jakieś targowanie się po 5 czy 10 minut w tą czy w tamtą nie ma zupełnie sensu. Tym bardziej że ten czas w samochodzie/komunikacji publicznej można sobie spożytkować na różne rzeczy. Jest muzyka, radio, audiobooki, książki, można porozmawiać... Co za problem? :) To nie czasy wozów drabiniastych, którymi trzy dni się w jedną stronę jechało. ;)

  • MEM
    · 5 paź 2022

    Niepozorny

    Niepozorny: Pamiętaj, że w mieście do pobliskiego sklepiku możesz sobie wyskoczyć w koszulce i szortach, w których akurat sprzątałaś mieszkanie, na wsi bez makijażu i eleganckiego ubioru to możesz sobie wyjść trawnik skosić, ale nie do sklepu jechać.

      

    A kto mi zabroni? :) Mnie nigdy nie przeszkadzało to, co ludzie mówią. Oni za mnie życia nie przeżyją ani jeść mi nie dają. To jest ich problem i zmartwienie, co wygadują (a jak mają mi coś do powiedzenia, to niech mówią wprost, zaś jeśli nie wprost, tylko za plecami, to niech się pier...). A "dobry płot, to dobry sąsiad". ;)

    Niepozorny

    Niepozorny: Więc do tego półtorej godziny na 100km dolicz jeszcze 30+minut na prysznic, makijaż + manicure i dobranie kreacji, na powrót kolejne 2 godziny i jeszcze 2 godziny na to co miałaś załatwić, bo przecież jak się tłuczesz 100 km w jedną stronę, to nie tylko w jednej sprawie, więc już masz dzień z głowy.


    Czyli gdy w przypadku mieszkania w mieście muszę doliczyć to samo na ten "prysznic i make-up" (poza tym pół godziny na to nie wystarczy ;)), gdy tego potrzebuję, to problemu nie ma, a gdy mieszkam na wsi, to problem nagle jest... Czystej wody podwójny standard. :)  

    Podobnie jak podwójnym standardem jest wyliczenie, że ileś godzin muszę poświęcić na załatwianie spraw na mieście, no bo przecież tyle samo mi samo ich załatwianie zajmie bez względu na miejsce zamieszkania. Nadal więc jedyna różnica jest w czasie spędzonym na dojazd.

    Niepozorny

    Niepozorny: Wożenie dzieci do szkoły i praca na pełen etat – znaczy dzieciaki siedzą w świetlicy przed lub po lekcjach, bo ty jeszcze musisz dojechać do pracy 30 minut, 8 godzin pracujesz, 30 minut wracasz po nie, a jeszcze zrób zakupy po drodze… To nie jest tak kolorowo, jak piszesz. To piękna perspektywa dla kogoś w okresie około emerytalnym lub wykonawcy wolnego zawodu…


    A jak myślisz, jak jest w przypadku dzieci, które mieszkają w mieście? Co to? Nagle nie przesiadują po świetlicach (nie każdy ma pracę w "najpopularniejszych" godzinach dnia, nie każdy ma też taką, w której nie musi zostawać po godzinach, i każdy zakupy zrobić musi, a sam wiesz, bo sam pisałeś, że trasa do pokonania w mieście z jednego punktu do drugiego to może być kilkadziesiąt km, i to w korkach; poza tym zostają ferie, święta i wakacje gdy świetlic nie ma a rodzice nadal muszą do roboty). Też byłam dzieckiem, i pomimo tego, że w wieku 3-4 lat już bez kontroli po osiedlowym podwórku biegałam, też w początkach szkoły przesiadywałam przez pewien czas na świetlicy (jakiś rok, czy półtora, potem w domu powiedziałam, że sobie sama do i ze szkoły zaczłapię i mi pozwolono). Świat się nie zawalił, nawet fajnie momentami na tej świetlicy było. ;)  

    Choć oczywiście, najlepiej jest gdy się ma wolny zawód. Ale tak się składa, że ja taki mam. A poza tym, przecież ja nigdzie nie napisałam, że wieś to jest miejsce optymalne dla wszystkich i pozbawione jakichkolwiek choćby najdrobniejszych wad. Tylko miasto – jak dla mnie – ma ich nieporównywalnie więcej. :)

    Niepozorny

    Niepozorny: Masz piękny obraz wsi w pamięci z dzieciństwa,


    Pudło. :) Za czasów mojego dzieciństwa miłościwie panował nam PRL, w dodatku będący w permanentnym kryzysie (kartki, przysłowiowy ocet na półkach, cerowane pończochy, "dzieci lepszego sortu" bo partyjne itp.). A po nim nastał upadek nawet tego wcześniej kryzysowego przemysłu, PGR-ów i w ogóle wsi jako takiej. To, na co się wtedy napatrzyłam, starczy mi z nawiązką do końca życia i w sporej części nie są to miłe wspomnienia.

    Niepozorny

    Niepozorny: być może jesteś też fanką serialu "Wilkowyje", ale nie w każdej wsi mieszka pół rządu ;-), a w takiej, gdzie mieszka ktoś z rządu, parcele są cholernie drogie…


    A czy nie wspominałam, że od bardzo dawna nie mam TV? ;) Rzadko kiedy coś oglądam, bo akurat jakoś specjalnie nie przepadam za telewizyjnymi rozrywkami (z serialami i filmami włącznie, a tych kilka, które lubię, lubię sobie co jakiś czas odświeżyć). A już za jakimiś mydlanymi tasiemcami to szczególnie. Tak że, to też nie pod wpływem jakiegoś sielskiego obrazka rodem z opery mydlanej. ;)

    Niepozorny

    Niepozorny: Sądząc jednak po intensywności twojej aktywności w sieci na przykładzie tylko tego portalu bez szybkiego Internetu szybko zmienisz zdanie, jak tylko rozejrzysz się wkoło i zobaczysz te wszystkie owady i gryzonie wokoło twojego wymarzonego domu.


    Mieszkam w mieście. Mój stacjonarny internet z kablówki daje mi prędkość ledwie rzędu 12 Mb/s, czyli około 1,5 MB/s, co jak na dzisiejsze standardy jest mało. Ze smartfona zaś prawie nie korzystam poza podstawowymi funkcjami takimi jak telefon (a i to nie wiszę bez potrzeby na słuchawce). I te 1,5 MB/s transferu w stacjonarnym internecie starcza i na Youtube, i na to, by większe pliki ściągać z sieci, jeśli akurat jest potrzeba, a z powodzeniem starcza na korzystanie ze zwykłych stron internetowych. Ja nawet nie szukam pakietu z większą przepustowością, bo nie widzę potrzeby, żeby płacić za to ekstra po to tylko, żeby mi się plik tę minutę szybciej ściągnął, albo żebym miała, nie wiem, obraz w rozdzielczości 8K. Jak już wspomniałam, jestem dzieckiem czasów kryzysu (i, w późniejszych czasach, internetu na żałosnych łączach "tepsy" ;)) – praktycznym, i nauczonym tej praktyczności od dziecka, do bólu. A przyrodę lubię, robaków i myszy się nie brzydzę. ;)

  • Niepozorny
    · 6 paź 2022

    @MEM  
    1.     Pamiętasz z czasów wizyt u dziadków, a nie znasz, ale niech ci będzie.
    2.     Mierz siły na zamiary. To kup mniejszą działkę, w tańszej lokalizacji, chyba że musisz mieć pałac…  
    3.     Też lubię zimę, ale odśnieżanie dróg dojazdowych do wsi może potrwać i tydzień, chyba że do listy zakupów dorzucisz jeszcze pług śnieżny. Co do braku prądu chodziło mi bardziej przerwy w dostawach, nie trzeba wielkiej zimy, wystarczy wichura, dostawy prądu do miasta są przywracane w pierwszej kolejności, na wioskach może to zająć i dwa tygodnie.  
    4.     Jeśli masz na myśli panele + magazyn energii albo agregat i zapas paliwa, to do kosztów dorzuć jeszcze 5-10% na taki zestaw, który na dwa tygodnie pozwoli być ci całkowicie niezależną energetycznie, lub pogódź się z ograniczeniami i o to mi chodziło w kwestii niekonsekwencji.
    5.     Lepiej późno niż wcale, lepiej wiedzieć CO i JAK zrobić z tym, co akurat się ma do dyspozycji, niż gdybać co można by mieć gdyby, siedząc dalej po ciemku i bez telefonu…  
    6.     Przerwy w dostawach prądu na wsi nie są wyjątkowe, wieś ma zwykle jedną linię zasilającą biegnącą po części lasami, wystarczy jedno zwalone drzewo. Miasto (nie miasteczko) ma kilka/kilkanaście linii zasilających plus kilka elektrowni lokalnych. Sytuacja jest diametralnie odmienna, wiem to, bo to moja branża zawodowa, ale Ty nie koniecznie musisz o tym wiedzieć. Teraz już wiesz, o ile zechcesz przyjąć to do wiadomości.
    7.     Co do bimbru, znów odczytujesz to opatrznie. Chodziło o metody sprzed elektryfikacji: ziemianka, kopcowanie, tobie został w głowie tylko bimber.  
    8.     Co do działki ogrodniczej – sama widzisz, też można coś wyhodować, względnie od działkowca kupić.
    9.     Co do sklerozy, kto cię wie, może zmiana IP odetnie cię od pamięci zewnętrznej ;)  
    10.      W mieście, jak już pisałem zasilanie jest zwielokrotnione, szybciej przywracane, stacji przekaźnikowych komórkowych jest dużo więcej, więc jak nie jedna to druga, trzecia, piąta będzie działać i do którejś się zaloguje. W mieście mieszkam, w którym mieszkam przerabialiśmy to… trwało dwie i pół doby w sumie, nim w pełni przywrócono zasilanie, w między czasie szpitale, służby, większe stacje benzynowe i banki miały zasilanie prawie cały czas, jako punkty strategiczne, podobnie wodociągi i oczyszczalnie/przepompownie ścieków, a miasto (jako mieszkania) dzielnicami, kwartałami zasilano na przemian, żeby przy czasowo ograniczonej podaży każdy mógł coś ugotować, ogrzać itp. zanim przywrócono w pełni zasilanie i naprawiono uszkodzone linie energetyczne. Sytuacja poprawiała się z godziny na godzinę. A wiocha, gdzie mam dom 100 km dalej, jeszcze kolejne 12 dni nie miała w ogóle prądu.
    11.     Ty, wytrzymasz kilka dni bez Internetu… Uwierzę jak zobaczę…
    12.     Nie wiem czy wiesz, ale paliwa również się starzeją i po roku z taką benzyną wiele nie zdziałasz, a z dieslem jeszcze szybciej. Poza tym, żeby gromadzić trzeba mieć w czym (koszty odpowiednich zbiorników) i gdzie. Kanister uniesiesz, ale do beczki jeszcze pompka ci się przyda, najlepiej na korbkę – rozgrzejesz się już przy pierwszych 10 litrach paliwa…
    13.      Ile masz stacji paliwowych w promieniu 5 km (godzina marszu) od tej swojej hipotetycznej wsi, a ile w mieście? I znów miasto szybciej…
    14.     Co do tego TIR-a, brak prądu nie drenuje mu wszystkich zbiorników, zależy który, ale te na długie trasy potrafią mieć zbiorniki na 1600 litrów paliwa. To że nie ma prądu na jednej stacji i nie zatankujesz na niej, nie znaczy, że 20, 50 czy 100 km dalej też się nie da…  
    15.     Nie mam problemu dojechać do miasta, mieszkam w nim razem z rodziną. Napisałem ci, jak wygląda życie moi sąsiadów na wsi, ona pracuje na pół etatu, żeby móc dowieźć i odebrać dziecko do/ze szkoły, bez przechowywania dzieciaka godzinami w świetlicy, ale ty nie słuchasz argumentów.
    16.     Ciszę 5 km od autostrady, chyba z drugiej strony lasu… Dużo jeszcze zależy od ukształtowania terenu, ale za polem i 2km ścianą lasu słyszę wieczorami z powiatowej drogi jadącą ciężarówkę z odległości ok 5 km, więc albo nie zwróciłaś na to uwagi, albo w tej wsi wcale nie było tak cicho…
    17.     Owszem czas trzeba wkalkulować i to jest problem, tylko ty jeszcze sobie nie zdajesz z tego sprawy, bo wsiadasz w autobus, czy tramwaj pod domem i wysiadasz 10 minut później na miejscu. A wypadek na drodze, a zwalone drzewo i musisz jechać objazdem nadłożyć 20 km bo masz tylko dwie drogi w okolicy…
    18.     Jak ci pół godziny na prysznic i make-up nie wystarcza, to musisz ćwiczyć i to dużo… A co do podwójnych standardów, znów doszukujesz się tego, czego nie ma. Jakbyś troszkę zainteresowała się realiami życia w obu miejscach, wiedziała byś, że w mieście człowiek jest niemal anonimowy, znasz może połowę sąsiadów z klatki i parę osób z okolicy, na wsi wszyscy się znają i wszyscy wzajemnie obserwują i tu jest różnica, czy możesz, czy nie, bez pudrowania noska…
    19.     W mieście jesteś przy tych sklepach codziennie i dotarcie do nich i powrót zajmuje ci średnio pół godziny, dojeżdżając ze wsi 4 godziny. Biorąc pod uwagę zainwestowany w dojazd i powrót czas (4h) i paliwo (15-20L), to będąc w mieście, zaliczysz i lekarza i kilka sklepów, bo i kran kupisz i coś do komputera i coś do kuchni, jeszcze sukienki obejrzysz, a tu dnia ci może zabraknąć, i dziecku butów poszukasz…
    20.     No i znów przeginasz z pamięcią. 3-latkę samą puszczali na podwórko, sorry ale KOMPLETNIE ci nie wierzę, może ze starszym rodzeństwem, ale o tym się nie zająknęłaś…
    21.     3 klasa podstawówki, dziecko 9-10 lat… W mieście może chodnikiem (zimą odśnieżonym i oświetlonym) wrócić do domu, podjechać przystanek, czy dwa autobusem lub tramwajem, pokonując 2-3 km. Na wsi 12 km ma zasuwać samo, wzdłuż drogi powiatowej bez chodnika i pobocza? Bez oświetlenia zimą? Ty pomyśl, co piszesz, bo ci dzieci zabiorą za brak należytej opieki.
    22.     Twoje wspomnienia to pudło. Wedle tego co piszesz masz 39 lat, czyli 83 rocznik, to w 89 (w roku przemian ustrojowych) miałaś 6 lat, to możesz pamiętać tylko wyrywkowe rzeczy, ale nawet do szkoły jeszcze wtedy nie chodziłaś, jak był PRL. Ostatnie PGR upadły bodaj dwa lata później… przejeżdżam przez taką po-PGR-owską wieś, jadąc do swojej. Piszesz o wybiórczych wspomnieniach, byłem wtedy dwa razy od ciebie starszy, troszeczkę więcej faktów pamiętam i więcej rzeczy rozumiałem, nie tylko to, że stałem z mamą w jakiejś kolejce...
    23.     Co do szybkości internetu, wciąż odnosisz się do łącza stałego, którego tam raczej możesz już nie mieć, zostanie ci tylko internet mobilny, który nawet we wsi oddalonej kilkanaście kilometrów od dużego miasta np. Gdańska,  potrafi być gówniany, delikatnie mówiąc, ale nie zrozumiesz póki nie przekonasz się na własnej skórze.
    24.      Sądząc po roczniku, jesteś bardziej owocem kryzysu 81/82 ale niech ci będzie dzieckiem...

    Kończąc - nie mam zamiaru się więcej z tobą spierać, bo to już zaczyna wyglądać na kopanie się z koniem, poza tym widzę, że ty ze swojego zdania nie ustąpisz, bo nie i już - bunt 3-latki ci pozostał z tego podwórka?
    Chcesz to trwaj sobie w swoich marzeniach, jak gdzieś cię uraziłem to przepraszam, nie miałem takiego zamiaru, ale twoje argumenty nie trafiają do mnie, co wypunktowałem powyżej…

    Jak bardzo chcesz, mogę odsprzedać ci swój dom (wyremontowany, z hydroforem,  prądem (siła), ogrzewaniem (kominek+piec kaflowy) i zagospodarowanym otoczeniem, za połowę tego twojego wyimaginowego budżetu (jeszcze do negocjacji), drugą połowę zostaw sobie na ten agregat,  panele PV lub wiatrak, co tylko sobie życzysz. Tylko później nie narzekaj, że cię nie uprzedzałem. Ja tam jeżdżę się wyciszyć i odpocząć od wszystkiego, mieszkać tam mogę na emeryturze, dopóki mi zdrowie pozwoli…

  • MEM
    · 6 paź 2022

    Niepozorny

    Niepozorny: 1. Pamiętasz z czasów wizyt u dziadków, a nie znasz, ale niech ci będzie.


    Niby czego nie znam? :) Przecież stoi w którymś komentarzu jak byk napisane, że swego czasu mieszkałam i w mieście i na wsi (ze wszystkimi tego konsekwencjami, łącznie z pracami w polu).

    Niepozorny

    Niepozorny: 2. Mierz siły na zamiary. To kup mniejszą działkę, w tańszej lokalizacji, chyba że musisz mieć pałac…


    No właśnie mierzę. ;) Działka wcale nie musi być w całości budowlana, i to jest tylko część kosztów. Największym kosztem jest sama budowa. Kilka tysięcy za metr kwadratowy i zwykły dom o powierzchni około 150 metrów kwadratowych to już jest, lekko licząc, 500-700 tysięcy. Do tego dochodzi kwestia jakości materiałów.  

    Niepozorny

    Niepozorny: 3. Też lubię zimę, ale odśnieżanie dróg dojazdowych do wsi może potrwać i tydzień, chyba że do listy zakupów dorzucisz jeszcze pług śnieżny. Co do braku prądu chodziło mi bardziej przerwy w dostawach, nie trzeba wielkiej zimy, wystarczy wichura, dostawy prądu do miasta są przywracane w pierwszej kolejności, na wioskach może to zająć i dwa tygodnie.


    To zależy od miejscowości. A po drugie, to zależy od typu samochodu. No bez przesady. Kiedy ostatnio była zima stulecia? W 1980? Dziś ludzie są tak wygodnie i tak bardzo dali się urobić "sensacjom" medialnym, że wystarczy, że w Warszawce spadnie 2 cm śniegu i jest jazgot w mediach jak przy kataklizmie.

    A tak BTW odśnieżania... :) Wiesz, że jeśli masz dom w mieście, to masz obowiązek chodnik koło tej chałupy odśnieżać? I że nie grozi Ci za nieodśnieżenie tylko mandat, ale także pozwy o odszkodowanie od przechodniów za ewentualne uszczerbki na zdrowiu? I co? Ludzie w mieście żyją, odśnieżają łopatą, jak trzeba to codziennie, i jakaś tragedia?

    Niepozorny

    Niepozorny: 4. Jeśli masz na myśli panele + magazyn energii albo agregat i zapas paliwa, to do kosztów dorzuć jeszcze 5-10% na taki zestaw, który na dwa tygodnie pozwoli być ci całkowicie niezależną energetycznie, lub pogódź się z ograniczeniami i o to mi chodziło w kwestii niekonsekwencji.


    Ja wiem, że dodatkowe "zabezpieczenia" kosztują. :) A co do tej "niekonsekwencji" to, to nadal nie trzyma się kupy. Bo co mają wspólnego np. weki z panelem wystawionym na balkonie w blokowisku (a o tych rzeczach mówiłeś). Ale mniejsza z tym.

    Niepozorny

    Niepozorny: 5. Lepiej późno niż wcale, lepiej wiedzieć CO i JAK zrobić z tym, co akurat się ma do dyspozycji, niż gdybać co można by mieć gdyby, siedząc dalej po ciemku i bez telefonu…


    Nie rozumiem, o co Ci chodzi. Gdzie ja coś pisałam o gdybaniu? Jak już/jeśli będzie mnie stać na wyprowadzkę z miasta, to ja sobie poszukam lokalizacji pod kątem moich wymagań, a potem przygotuję tam to, co potrzebuję na przysłowiową "czarną godzinę". I w razie jakichś awaryjnych sytuacji nie będzie potrzeby kombinowania pt. "co zrobić z tym, co się ma do dyspozycji".  

    Niepozorny

    Niepozorny: 6. Przerwy w dostawach prądu na wsi nie są wyjątkowe, wieś ma zwykle jedną linię zasilającą biegnącą po części lasami, wystarczy jedno zwalone drzewo. Miasto (nie miasteczko) ma kilka/kilkanaście linii zasilających plus kilka elektrowni lokalnych. Sytuacja jest diametralnie odmienna, wiem to, bo to moja branża zawodowa, ale Ty nie koniecznie musisz o tym wiedzieć. Teraz już wiesz, o ile zechcesz przyjąć to do wiadomości.


    Prawie 40 lat chodzę po tym świecie, mieszkałam i w mieście i na wsi, i nie pamiętam, by kiedykolwiek braki energii elektrycznej były jakoś o wiele częstsze na wsi niż w mieście. Nie wiem, może taki fart, ale wątpię, że przez tak długi okres (i to nawet w czasach PRL-u, gdy braki prądu były bardzo częste), nie dałoby się zauważyć różnicy między miastem a wsią.

    Oczywiście, że mniejsza ilość linii to większe ryzyko awarii, ale miasto też nie ma w tym wypadku tak znowu różowo. Po pierwsze, jeśli padnie jedna linia, a prąd do danej np. dzielnicy by nadal docierał, to znaczy, że reszta linii musiałaby zostać dodatkowo obciążona. Do pewnego stopnia jest to pewnie możliwe, ale też wszystko ma swoje granice i to zależy od skali awarii. Po drugie, większość kraju jest zasilana raptem z garstki elektrowni (takich jak Turów, Bełchatów, Kozienice itp.). Którędy biegną linie energetyczne prowadzące z nich do Twojego miasta i czy aby na pewno po drodze nie ma drzew? ;)

    PS. Mój ojciec był elektrykiem. :) Nawet parę kabli zdarzało mi się czasem poskręcać do kupy. ;)

    Niepozorny

    Niepozorny: 7. Co do bimbru, znów odczytujesz to opatrznie. Chodziło o metody sprzed elektryfikacji: ziemianka, kopcowanie, tobie został w głowie tylko bimber.


    Ja nie pisałam tam tylko o produkcji bimbru, ale także i o całej reszcie (wekach, kopcowaniu, wędzeniu). Poza tym do produkcji bimbru też nie potrzeba prądu. ;)

    Niepozorny

    Niepozorny: 8. Co do działki ogrodniczej – sama widzisz, też można coś wyhodować, względnie od działkowca kupić.


    Tak. Pewnie, że tak. U mnie jednak niestety musiano zrezygnować z takiej działki z powodu plagi ciągłych włamań do altanek (a to, czego nie ukradli, to dewastowali – walka z wiatrakami). Ludzie, którzy ją po nas przejęli, mieli ją tydzień czy dwa i oddali z tego samego powodu, po pierwszym takim "Sajgonie".

Zaloguj się aby dodać post. Nie masz konta? Załóż darmowe konto