Ostatni dzwonek...

dzieciak : Ostatni dzwonek...arrow_back_ios_newarrow_forward_ios

Koniec roku szkolnego.
Kto się bardziej cieszy...uczniowie, czy nauczyciele?
Pytanie raczej retoryczne.

TakiJeden

zamieścił fotkę , 572x572 - 38 kB w kategorii dzieciaki.

2 komentarze

 
  • agnes1709

    :lol2:

    24 cze 2023

  • MEM

    Miałam kiedyś nauczyciela geografii, który przypominał to coś na zdjęciu po prawej. Ale on w szkole uczył z 50 lat, więc pewnie wakacje już nie działały, tylko po tylu latach należałaby mu się 50-letnia kuracja psychiatryczna, ale że NFZ kosztuje, to taniej było go posłać w końcu na emeryturę. ;)

    "Najlepiej" wyglądał, gdy po godzinach lekcyjnych prowadził tzw. doszkalanie. Kto chciał, mógł przyjść poprawiać klasówki itp. Wchodziło się do niemal pustej klasy i widziało się przy nauczycielskim biurku przy oknie gęstą chmurę siwego dymu otaczającą jakąś bliżej niesprecyzowaną postać. Naprawdę gęstą, jakbyście w dymiącym kominie siedzieli. Chmurka się rozwiewała, jak okno uchylał, żeby z drugiego piętra na chodnik pod szkołą wywalić pełną popielniczkę. Nie wiem, co palił, ale to nie były zwykłe papierosy, bo słowo daję, poza tą scenką nigdy nie widziałam, żeby jakikolwiek papieros aż tak kopcił, a u mnie w rodzinie sami nałogowcy palenia byli (i nie wiem, jak wytrzymywał normalne lekcje bez palenia na nich, bo poza nimi palił non stop, jednego za drugim). Niektórzy przychodzący na to poprawianie ocen się tam nawdychali więcej tego dymu, niż w życiu wypalili. A do tego często przychodzili na darmo, bo facet na tych pozalekcyjnych zajęciach na ogół nie miał dostępu do dziennika, a potem mówił, że nie pamięta, żeby u niego byli, musieli przyjść jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze... Zresztą w ogóle miewał takie popierdzielone zagrywki. Potrafił sprawdzić obecność, wywołać potem nieobecnego do odpowiedzi, zadawać mu kilka pytań jedno po drugim, stwierdzać, że nie otrzymał odpowiedzi i wstawiać niedostateczne. Do końca półrocza gdzieś z połowa klasy była zagrożona niedostatecznym z geografii i rodzice przyszli z pretensjami. No to przestał wstawiać jedynki, żeby się od niego odczepili, zaczął wstawiać zera, które uznawał za to samo przy ocenie końcowej. I dopiero chyba rada pedagogiczna na koniec roku wymusiła na nim, by się nie wygłupiał i wpisał chociaż te dostateczne, żeby ludzie klasę zdali.

    Ale za to był świetnym przewodnikiem górskim. A starsze roczniki opowiadały, że gdy był młodszy (nie, że młody, tak około 50-60 lat), to gdy brał klasę na wycieczkę w góry, to za nim nie nadążała, tak zapierdzielał pod górkę z petem w zębach, odpalanym, jak zwykle, jeden po drugim (był chodzącym dowodem, że co nie zabije, to wzmocni :)). I gdy wycieczka wreszcie docierała na jakiś szczyt, to ledwo, zmęczeni, zdążyli usiąść gdzieś na ziemi czy głazie, a on już stał nad nimi z kamieniami w rękach i robił przepytywanie (na oceny) z rozpoznawania skał. Przy czym jak zwykle miał kolejną zagrywkę, że pokazywał Ci np. granit. Mówiłeś, że granit. Mówiłeś i pokazywałeś, że dlatego, że zawiera (a to, co zawiera, to obudzona w środku nocy wyklepię i do końca życia pamiętać będę, podobnie jak matematyczną definicję funkcji, taki kiedyś, w podstawówce jeszcze, matematyczka "pogrom" zrobiła ;)) skaleń, mikę i kwarc (plus do tego się dodawało, jakiej twardości są te elementy granitu). A on Ci na to odpowiadał: "nie wierzę ci" i wstawiał ndst.  

    Moja ciotka, nauczycielka, nie na darmo mawiała, że nauczyciel powinien pracować w zawodzie najwyżej 5 lat (albo przynajmniej po tych 5 latach mieć dużą przerwę przed powrotem do szkoły), bo jak popracuje tam dłużej... :) A ten spędził w zawodzie 50 lat, non stop. Ale, choć oceny z tego przedmiotu prawie wszyscy mieli marne, to uczył solidnie. Do dziś np. potrafię lokalną pogodę przepowiadać (tak na dwa-cztery dni naprzód) z niemal 100% sprawdzalnością dzięki tym lekcjom gegry, wystarczy mi, że w niebo popatrzę. :)

    Ale pomimo tych swoich wszystkich wyskoków był lubiany przez chyba wszystkie roczniki, jakie uczył przez te pół wieku, no i obrósł największą legendą ze wszystkich nauczycieli, jakich znałam lub o nich słyszałam. I na ogół prawdziwą, a jak z książek wziętą.

    24 cze 2023

  • TakiJeden

    @MEM  
    Trochę Ci zazdroszczę takich szkolnych wspomnień. Ja na żadnym z trzech etapów mojej edukacji nie miałem szczęścia, lub nieszczęścia (zależy jak na to spojrzeć), napotkać takiego oryginała, jakiego opisujesz. Owszem byli nauczyciele, lub wykładowcy, których z różnych powodów zapamiętało się, mimo upływu lat. Ale niestety nie trafiłem na takiego (taką), który potrafiłby zarazić swoją pasją do szczególnego zainteresowania, lub pogłębienia wiedzy odnośnie jakiegoś przedmiotu albo dziedziny nauki.
    Mimo to wspominam z przyjemnością te dawne szkolne czasy, jako czas pewnej młodzieńczej beztroski, radości i niezaprzątania sobie głowy myślami co zagotuje dla nas przyszłość.
    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.    
    :smile:

    24 cze 2023

  • MEM

    @TakiJeden "Trochę Ci zazdroszczę takich szkolnych wspomnień. Ja na żadnym z trzech etapów mojej edukacji nie miałem szczęścia, lub nieszczęścia (zależy jak na to spojrzeć), napotkać takiego oryginała, jakiego opisujesz."

    Niestety ja trafiłam na niego, gdy był już w końcówce swojej pracy w szkole, z np. racji jego wieku nie chodził już z klasami na te jego wycieczki górskie, i przez to na taką się nie załapałam, to już starsze roczniki opowiadały, że taki na tych wycieczkach był. Dlatego to są tylko już drobnostki z tego, z czego słynął wcześniej (że np. na tych wycieczkach zbierał po drodze wybrane kamienie i podsuwał je upatrzonym przez siebie uczniom, każąc rozpoznać rodzaj skał – jak nie potrafili, kamień lądował w plecaku, i nim wycieczka doszła do wyznaczonego celu, to niektórzy byli bardziej wykończeni niż reszta przez dodatkowe kilogramy przeniesione na plecach; :) potem z tego była w szkole faktycznie duża kolekcja lokalnych minerałów; albo np. pierwszą ocenę, jaką jego własne dzieci dostawały z geografii, gdy je uczył, to był, "profilaktycznie", niedostateczny, a w domu ukrywał przed nimi pytania na klasówki). Ale fakt, że to był oryginał nie do podrobienia. :)  

    Większość nauczycieli, jeśli chodzi o ich zachowanie, stanowiła taką przeciętną nauczycielską, czasami tylko mając jakieś drobne odchyłki od normy, więc niespecjalnie było co nietypowego zapamiętać. Ale np. jedną chemiczkę miałam w liceum, która miała chyba kompleksy na punkcie swojego wyglądu, zwłaszcza że dzieciarnia jej zawsze jakieś przezwisko związane z jej wagą nadawała i to do niej docierało prędzej czy później, i z powodu tych kompleksów nie wytrzymywała nerwowo, gdy musiała pisać coś na tablicy, siłą rzeczy obrócona plecami do klasy – zawsze podejrzewała, że się wtedy z niej, za dosłownie jej plecami, śmieją, i ta jej paranoja znajdowała ujście w błyskawicznym odwracaniu się i "siadaniu z mordą" na pierwszą z brzegu osobę, najczęściej niczego niewinną, "za to, że się z niej śmieje". No urojenia miała po prostu. Dyro w liceum też był fajny, m.in. miał zwyczaj do wszystkich uczniów mówić "mistrzu" i obsesję na punkcie tego, że siadali na podłodze pod ścianami na korytarzu, bo nie było na czym. Do dziś nie wiem, czym kierowaną. A tak to cała reszta "ciała pedagogicznego" to względnie normalna była. Daleko im było do tych z książek Niziurskiego. ;) Choć zdarzały się takie rzeczy, że historyczka (uczyła inne klasy niż moja) na ustnej maturze opierdzieliła swojego ucznia za to, że bezbłędnie odpowiedział na dwa z trzech pytań, a na trzecie śmiał powiedzieć "nie wiem". Mało apopleksji nie dostała, jak to usłyszała, bo nie mieściło jej się w głowie, że któryś z jej uczniów może czegoś nie wiedzieć.  Zwyzywała go za to przy tej komisji maturalnej i paru innych uczniach, którzy czekali na swą kolej, od "debili" i tym podobnych, i na końcu jak już część "powietrza z niej zeszło", sapnęła tylko do dyrektora, który był głową tej komisji: "I patrz, Heniek..., i tacy [tu był jakiś epitet pod adresem ucznia, ale nie pamiętam jaki, w każdym razie coś w rodzaju "debila" ] potem na studia idą...". :lol2:

    "Mimo to wspominam z przyjemnością te dawne szkolne czasy, jako czas pewnej młodzieńczej beztroski, radości i niezaprzątania sobie głowy myślami co zagotuje dla nas przyszłość."

    O, to, to. :) Człowiek się wtedy niczym nie przejmował. A tym mniej się przejmował, że nie było internetu, to nie nasączał sobie przesadnie głowy bieżącymi newsami, że tu afera, tam wojna, gdzie indziej jakaś celebrytka, itd. Osiedlowe podwórko – nieraz od rana do późna wieczór; do domu nie mogli zagonić – się tylko liczyło, a od brakujących zadań domowych to były okienne parapety w szkole (w podstawówce te w ubikacjach, a w liceum to już nikt się w takie subtelności nie bawił, tylko, czasem na oczach nauczycieli, na parapecie pod klasą się przepisywało, gromadnie; był nawet w klasie kolega, który przez 2-3 tygodnie nie był w stanie napisać ani jednego słowa wypracowania na polski, a udawało mu się to na kilku przerwach przed samą lekcją polskiego, na której te wypracowania trzeba było oddać, i nigdy z nich nie dostał niżej niż 4 – "sekretem" było to, że przy swojej "pracy twórczej" czerpał po linijce lub dwóch z wypracowań całej klasy, składając to do kupy). :) Tak że wspomnienia z czasów szkolnych są fajne, nawet jeśli tylko rzadko kiedy zdarzało się natrafić na nauczyciela podobnego do wspomnianego od geografii. Wtedy codzienność, uznawana za "szarą" (na murze szczytowej ściany jednego z bloków, który w czasach podstawówki mijałam po drodze ze szkoły, był namazany szarą olejną farbą i wielkimi bukwami napis: "To był kolejny szary dzień..." :) – słowo, aż żałuję, że mi nie przyszło nigdy do głowy, żeby zdjęcie zrobić, a teraz od dawna jest tam kolejna elewacja i już się nie da fotki cyknąć), a dziś się wspomina, jakby się to na scenariusz filmu nadawało. :)

    "Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie."

    ;)

    24 cze 2023