[OCT] Ostateczne starcie (Saga Teksańska 4/4)

[OCT] Ostateczne starcie (Saga Teksańska 4/4)Niniejsza seria definiuje bezwzględną wyobraźnię dwóch niezależnych autorów, którzy dołożyli wszelkich starań aby trafić do jak najszerszej grupy czytelników za pomocą nietypowego, satyrycznego i mocno przesadzonego klimatu. Wszystkie opowieści spod naszych skrzydeł nie powinny zostawać odbierane na poważnie, ponieważ z pełną świadomością pisane są jako utwory kontrowersyjne, ale i innowacyjne. Dziękujemy za wysłuchanie i życzymy miłego czytania.  

Autorzy

Ostatnie co widział, to dziób pędzącego samolotu – potem tylko ciemność. Zaraz po niej pojawiło się światło.
- Gdzie ja JESTEM?! – powiedział na głos Paweł. Wstał i rozejrzał się wokół. Znajdował się na sterylnie białej podłodze, lecz niczego innego nie zauważył, przestrzeń wokół niego nie sięgała końca. Nie widząc innego rozwiązania, ruszył przed siebie. Szedł tak, nie odczuwając żadnego bólu ani innych, nieprzyjemnych bodźców. Całe to miejsce było ciche, tajemnicze i nic nie zapowiadało zmiany… jednak stało się inaczej. Paweł poczuł lekki ruch ziemi. Pochylił się i przyłożył ucho do podłoża. Nagle, bez ostrzeżenia, ziemia rozwarła się, a z powstałego otworu wyłoniła się olbrzymia, ciemna sylwetka.
- Kim jesteeś?! – spytał chłopak. Sylwetka podrapała się głowie i odparła spokojnie: - Jestem Mortlos. Natomiast Ty jesteś martwy…
- Skąd o tym wiesz? – spytał Paweł. Duch opowiedział mu o tym, jak widział śmierć wielu porządnych ludzi oraz dzieci, jak on i trzech biednych chłopców. Po tych szybkich wyjaśnieniach, Mortlos złapał go za rękę, po czym teleportowali się na arenę, gdzie czekała już wiadoma trójca. Nad nimi unosił się helikopter, ze znanym mu psychopatycznym Pilotem. W kabinie obok niego siedział sam Mieczysław Wrzos, w którym Paweł rozpoznał swego ojca.  
- Tatooooo! – krzyknął. Mietek zmierzył go zimnym spojrzeniem, nic nie mówiąc.

***

W dłoniach wszystkich czterech chłopców pojawiły się karabiny maszynowe i inna artyleria.
- Musicie dokonać swojego przeznaczenia! – krzyknął Mortlos, śmiejąc się do nierozpuku z kawału o niesmacznych potrawach Spakosza. Paweł wybrał dla siebie miniguna, Antoś - bazookę, Irek rewolwer, a Jacek zadowolił się strzelbą na kapiszony, ponieważ był oczywistym pacyfistą. Zobaczyli jednocześnie, jak Mieczysław dobywa swej niezawodnej snajperki, a Pilot wyjmuje z kieszeni strzelbę maszynową. Nagle z ziemi wystrzeliły fajerwerki, układające się w napis "ŚMIERĆ”. Mortlos zniknął, aby zaraz potem pojawić się na pustej widowni, pożerając przygotowaną przez siebie wieki temu tonę popcornu – wyjątkowo bez masła. Bohaterowie odkryli, że zaczęło się już PvP. Mieczysław zaczął ostrzeliwać chłopców - ku zaskoczeniu wszystkich - nie trafiając w nikogo. Pilot zapomniał, że trzymając strzelbę nie może kierować pojazdem, więc tracąc panowanie nad sterami wyrzucił broń i rozpoczął atak z miniguna. Wszyscy zaczęli uciekać na boki.
- Biedni ludzie… tacy PROŚCI! – zaszydził Mortlos, kiwając głową z aprobatą. Nagle przed nimi tepnął się wielki budynek. Jacek strzelił w kierunku helikoptera, tłukąc tylnią szybę, jednak Pilotowi udało się uniknąć pocisku. Drugi atak trafił w konsolę sterującą pojazdem, powodując ogromny wybuch silnika. Helikopter zaczął spadać. Nieświadomy zagrożenia Pilot, wypadł ze swojego stanowiska, po czym został zmiażdżony spadającym wrakiem.Tymczasem Mieczysław ogarnąwszy, że coś się święci, wyskoczył i oddał celny strzał w Antosia. Ten nie zdążył uciec przed nabojem, który po ułamku sekundy przeszył jego czaszkę na wylot.
- Nieeeeee!! – krzyknął Jacek. Antoś był martwy niczym jego pradziadek, zmarły w roku 1111. Irek popatrzył na ciało kolegi i zaczął zanosić się histerycznym śmiechem. Paweł z obrzydzeniem spojrzał na Mietka – mężczyzna bez emocji spoglądał na swoją ofiarę i syna, po czym – podobnie jak Irek – wybuchnął okrutnym śmiechem. Chłopcy zamarli przez pewien czas z karabinami wycelowanymi w głowę psychopaty. Pan Mieczysław wyrzucił swą snajperkę, po czym podniósł leżącą przy ciele Antka bazookę. Przeładował broń, wycelował i wystrzelił pocisk w kierunku przeciwników. Pawłowi i Jackowi udało się uciec z linii ognia, lecz Irek – odrzucony siłą wybuchu – przeleciał przez całą arenę, by w efekcie nadziać się na gałąź pojawionego w tym samym momencie przez Mortlosa drzewa.
- Niestety… tak bywa! – parsknął złowieszczo duch. Jacek, ogarnięty szałem zemsty, w desperacji krzyknął, podniósł się i wyciągnął tasak. Zaczął biec w kierunku Mieczysława, który zdziwiony opuścił broń. Obawiając się o los przyjaciela, Paweł wycelował z odrzuconej przez ojca snajperki w jej właściciela. Szarżujący nadal Jacek, zamachnął się nożem i rzucił nim w mężczyznę z impetem biegu Prababci. Ramię Mietka odpadło, a sam okaleczony wystrzelił w oprawcę, którego ciało eksplodowało. Został tylko on i Paweł… Odwrócił się powoli w stronę syna i wykonał rakietowy skok, co spowodowało oberwanie jego nóg od reszty ciała.  
- Nieee, tatooo! – podbiegł do górnej części ojca i chwycił go za rękę.
- Pawle… - cicho stęknął umierający Mieczysław – nie wiem czy wiesz… ale… JESTEM! twoim ojcem! – po czym wyzionął ducha. Młody mężczyzna zaczął opłakiwać rzewnie swego ojca, gdy nagle poczuł dotyk na swym ramieniu. Był to Mortlos.
- Kuuuurczę… nie miałeś przeżyć… – oznajmił mu ze spokojem jego martwych przyjaciół. Skierował otwartą dłoń w klęczącego chłopca i wystrzelił z niej Car Bombę. Arena i wszystko wokół implodowało, pozostawiając to miejsce puste, okryte płaszczem biało mlecznej mgły.

KONIEC

Dodaj komentarz