Nigdy nie mów nigdy (cz.1)

Świat był pokryty grubą warstwą śniegu, którego ciągle przybywało. Niska temperatura i zimny wiatr spowodowały, że spotkanie kogokolwiek na ulicy należało do cudów, a może to tylko przez wczesną godzinę, w końcu była dopiero 8:00 rano a sobota z reguły należała do dni wolnych od pracy i szkoły, dlatego też okno w pokoju Mariki było jeszcze zasłonięte roletą. W środku panował półmrok a przyjemne ciepło jakie dawała jej kołdra pozwalały na spokojne odsypianie całego tygodnia, kiedy to musiała wcześnie wstawać aby zdążyć do szkoły. Pewnie spałaby jeszcze, gdyby nie dźwięk telefonu, który przerwał jej słodką idyllę.  
Poruszyła się niespokojnie mając nadzieję, że znów zapanuje cisza, gdy jednak nic takiego nie nastąpiło, zmusiła się do zlokalizowania źródła nieprzyjemnego dźwięku, a kiedy osiągnęła zamierzony cel ze skwaszoną miną wyciągnęła rękę po telefon, który leżał na nocnej szafeczce przy łóżku. Nie patrząc kto dzwoni automatycznie odebrała, dotykając klawisza z zieloną słuchawką.
-Słucham? - powiedziała zaspanym głosem.
-Cześć, śpisz jeszcze? - po drugiej stronie usłyszała rozradowany głos swojej przyjaciółki, Marceliny.
-Spałam ale jak zwykle mnie obudziłaś. Stało się coś, że dzwonisz tak wcześnie?
-Bo wiesz znalazłam fajne ogłoszenie i pomyślałam, że może moglibyśmy pójść we czwórkę, fajnie by było. - dziewczyna była tak podekscytowana, że nie zważała na pytanie przyjaciółki.
-Jakie ogłoszenie? O czym ty mówisz?
-Marika czy ty orientujesz się jaki dziś dzień? - w jej głosie można było wyczuć nutę znudzenia.
-Jeśli mnie pamięć nie myli to dziś jest 30 listopad. No ale co w związku z tym?
-A no to, że niedługo Sylwester. Nie uważasz, że powinniśmy poszukać jakiegoś miejsca na fajną imprezę?
-Jakie niedługo, przecież jeszcze miesiąc.
-No i co z tego? Ten czas szybko zleci, dlatego ja już znalazłam takie miejsce, pójdziemy we czwórkę i będziemy się dobrze bawić. - kontynuowała.
-We czwórkę? - Marika zrobiła taką minę jakby jej przyjaciółka mówiła co najmniej po chińsku.
-No tak. Ty, Kuba, ja i Mateusz. – wyjaśniła zadowolona z siebie.
-A no tak, zapomniałam o twoim Mateuszu. - walcząc z powracającym snem ziewnęła głośniej niż zamierzała.
-Marika, obudź się dziewczyno.
-Oj Marcela jest dopiero 8:00, spać mi się chcę a ty mi tu mówisz o jakimś Mateuszu. - przetarła zmęczone oczy.
-Nie o Mateuszu tylko o Sylwestrze. - brak rozeznania przyjaciółki w temacie nieco ją rozbawił, co skwitował krótkim śmiechem. - spotykasz się dziś z Kubą?
-No tak, ale po południu dopiero. A czemu pytasz?
-To powiedz mu, że mamy już miejsce na Sylwka.
-Marcela najpierw muszę z nim porozmawiać, zapytać czy chciałby i w ogóle. A może on już ma jakieś plany dla nas.
-W sumie masz rację, ale załatwisz to dziś? - dopytywała.
-A ty zadzwoniłaś do mnie tylko po to, aby powiedzieć mi o jakimś ogłoszeniu? -zignorowała pytanie.
-No tak, nie mogłam dłużej czekać. - w słuchawce rozległ się przyjazny śmiech.
-Ja cię kiedyś uduszę. - Marika zabawnie przewróciła oczami, choć Marcela czasami bywała irytująca i upierdliwa, nie umiała się na nią gniewać.
-Za każdym razem mi to powtarzasz a ja i tak ciągle cię budzę. - dziewczyna zaczęła się śmiać.
-I właśnie dlatego powinnaś uważać, bo kiedyś moje obietnice się spełnią.
-Dobrze będę miała to na uwadze. To porozmawiasz z nim?
-Teraz to ja idę spać, a ty zadzwoń później i wtedy porozmawiamy na spokojnie, opowiesz mi co i jak a ja mu wszystko przekaże.
-No dobra niech ci będzie, idź bo teraz i tak nie ma z ciebie żadnego pożytku. Zadzwonię później, pa.
-Marcela tylko pamiętaj, że później nie znaczy za piętnaście minut. - dziewczyna zaczęła się śmiać.
-Okej zapamiętam. - odpowiedziała tym samym.
Odłożyła telefon i z błogim uśmiechem na twarzy, zakopała się ponownie w pościeli.
                                                    ***
     Dziewczyny mieszkały w małym miasteczku oddalonym o 30 kilometrów od Katowic. Znały się więc od urodzenia i właśnie tyle trwała ich przyjaźń. Siedziały razem w jednej ławce w podstawówce, w gimnazjum teraz w technikum, a w planach mają nawet te same studia. Ich charaktery różniły się jak woda i ogień a mimo to rozumiały się jak nikt inny.  
Marcelina była porywcza, wygadana i zadziorna, a Marika z kolei była tą spokojniejszą, rozważną dziewczyną, która przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji musiała rozważyć wszystkie za i przeciw, ale obie na brak poczucia humoru nie mogły narzekać.

                                                      ***
        Upragniony sen nie zwlekał ze swym powrotem, dziewczyna już po chwili spała. W ciszy jaka znów zapanowała w pokoju, można było usłyszeć jej miarowy oddech. Nie minęło nawet pięć minut gdy ponownie rozległ się dźwięk telefonu. Teraz od razu się obudziła. Pewna, że tym razem to także Marcela, bez namysłu sięgnęła po telefon odbierając niezbyt przyjemnymi słowami:
-Czy ty nie rozumiesz po polsku? Ja chcę spać! - na jej pytanie jedyną odpowiedzią była cisza, to ją zastanowiło.
-Obudziłem cię? - usłyszała nieśmiałe pytanie Kuby.
-Kubuś to ty, przepraszam cię, myślałam, że to Marcela bo niedawno dzwoniła.
-Nie to ja przepraszam, mogłem pomyśleć, że jeszcze śpisz.

Marika i Jakub byli parą od prawie dwóch lat. Dziewczyna była w nim zakochana po uszy. Był jej lekiem na całe zło, zawsze gdy miała zły dzień mogła liczyć na jego wsparcie. Wszystkie jej plany i marzenia były powiązane właśnie z nim. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, on bez niej też, do czasu...
-Nie no nic się nie stało kochanie, a ty już wstałeś? - Niczego nieświadoma cieszyła się z jego telefonu i nie wiedzieć czemu jego zmieniony głos, nie zapalił jej ostrzegawczej lampki w głowie.
-Tak, wiesz co chciałem się spotkać z tobą.
-Kubuś ale my już jesteśmy umówieni wieczorem, nie pamiętasz?
-Pamiętam ale chciałbym się spotkać wcześniej.
-Stało się coś? - zapytała, zdawało się jakby dopiero teraz dopadły ją jakieś podejrzenia.
-Nie, to znaczy...oj musimy porozmawiać. - dziewczyna była zaskoczona zachowaniem swojego chłopaka ale zgodziła się.
-No dobrze to o której się zobaczymy?
-Za godzinę dasz radę? Na moście?
      Wstała z łóżka i szybko wyjrzała przez okno, było szaro od ciągle padającego śniegu, a na szybie zatrzymywały się setki jak nie tysiące małych płatków, które po kilku sekundach znikały, aby ustąpić miejsca innym. Bardzo efektowne ale jak się zimę ogląda tylko przez okno, pomyślała.  
Wzdrygnęła się na myśl o wyjściu na takie zimno, ale zgodziła się bo dla niego mogłaby pójść nawet i na koniec świata. Szybko zaczęła się zbierać zastanawiając się przy tym co spowodowało jego pośpiech ale pomyślała, że może ma jakąś niespodziankę dla niej w końcu zbliżała się ich rocznica. Uśmiechnęła się, tym samym usypiając swoją czujność.
Marika rzadko kiedy zbierała się do wyjścia w tak ekspresowym tempie. Już po dwudziestu minutach była gotowa, wyszła bez śniadania, pewna że niedługo wróci, w przedpokoju minęła się z mamą informując ją o tym. Most na który zmierzała ulokowany był w centrum miasteczka, nie cały kilometr od jej domu, więc droga nie należała do zbyt długich. Szła pocierając dłońmi policzki, które mimo krótkiego pobytu na mrozie delikatnie się zaczerwieniły. Gdy zobaczyła go z daleka przestało jej przeszkadzać okropne zimno, tak jakby go nie odczuwała a na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Jakub kręcił się niespokojnie, wydeptując kolejne metry śniegu. Gdy ją zobaczył zatrzymał się w miejscu i wbił w nią swój wzrok. Z każdym kolejnym krokiem radość z widoku ukochanego była co raz większa.
-Cześć Kubuś. - pocałowała go w policzek.
-Cześć. - chłopak najwyraźniej nie był zachwycony z takiego powitania, dziwnie się odsunął od niej. Zmierzyła go nic nie rozumiejącym wzrokiem.
-O czym chciałeś porozmawiać? - spytała ostrożnie, tak jakby stąpała po cienkim lodzie. Ale chłopak nic nie odpowiedział, przeniósł swój wzrok na ziemię. Zapadła ta niezręczna cisza. - Jakub? - powtórzyła, chwytając go za rękę.
-Nie wiem jak mam ci to powiedzieć. - delikatnie ścisnął jej dłoń.
-Po prostu mów. - z każdą następną sekundą jej strach przed tym co może teraz usłyszeć, co raz bardziej dawał jej się we znaki.
-Zakochałem się. - powiedział nagle a ona poczuła jak gorąco uderza jej w twarz. - Spotykamy się od czterech miesięcy, ona jest dla mnie kimś ważnym.
-Ale jak to się zakochałeś? Kuba! A ja? A my? Co z nami? To jest jakiś żart, tak? Proszę cię powiedz, że żartowałeś! - nic z tego nie rozumiała, do oczu napłynęły jej łzy, głos zaczął się łamać. Słuchała jego słów mając nadzieję, że to tylko zły sen z którego zaraz się obudzi.
-Nie to nie jest żart. Marika przepraszam ale nas już nie ma, rozumiesz? Czuję, że muszę coś zmienić w swoim życiu. - wypowiadając te słowa boleśnie uświadomił jej, że to wcale nie jest sen a rzeczywistość, której niedługo trzeba będzie stawić czoła.
-I tym czymś jestem ja? – gdy chłopak znów nie odpowiedział, zapytała ponownie.
-A nasze plany, marzenia to już się nie liczy? - po policzkach spływały jej łzy, próbowała uświadomić mu skutki jego decyzji - chcesz zniszczyć wszystko dla jakiś marnych czterech miesięcy?
-Tego już nie ma, zapomnij o mnie i o tym wszystkim, wykasuj mój numer i nie dzwoń do mnie nigdy więcej. - nie wierzyła w to co słyszy. Kuba spojrzał jej chłodno w oczy już po raz ostatni i odszedł.
-Nie odchodź, przecież ja cię kocham. - powiedziała cicho, zbyt cicho aby on to usłyszał.  
      Odszedł zabierając jej wszystko, wszystkie plany, marzenia, sens i siłę życia a zostawiając jedynie gorzkie łzy spływające po policzkach i odbite na śniegu ślady butów, które zaraz i tak zostaną zasypane. Marika stała nadal w tym samym miejscu, patrząc w kierunku w którym odszedł. Zniknął już jej z pola widzenia, teraz została sama w miejscu, które dotąd kojarzyło jej się z romantycznymi spacerami w blasku księżyca albo zachodzącego słońca i z wieloma innymi miłymi chwilami, które teraz jak na złość powracały w kąsających jej obolałą świadomość wspomnieniach.
Stała tak jeszcze przez kilkanaście minut, opady nie ustępowały, było co raz zimniej ale ona zdawała się tego nie zauważać. Nie płakała już ale oparta o barierkę patrzyła na pokrytą lodem rzekę. Jej życie zostało wywrócone do góry nogami a w zasadzie nie było już żadnego życia, przecież jej życie odeszło...
W głowie miała mętlik, nie wiedziała co ma teraz zrobić, jak się zachować, gdzie iść, co powiedzieć. No właśnie, co ona powie wszystkim przecież zaraz będą się wypytywać o niego. Odwróciła się i niewidzącym wzrokiem spojrzała na otaczający ją krajobraz, była sama.
W tym letargu jaki ogarnęło jej umysł ruszyła przed siebie. Wraz z mijającym czasem mijała kolejne domy, nie zauważyła nawet, że jest już na obrzeżach miasta, gdzie znajdował się wielki las a za nim... no właśnie mieszkała tu prawie dwadzieścia lat, a nie wiedziała co jest za tym lasem. Wiedziona ciekawością weszła na ścieżkę prowadzącą wprost między gęsto rosnące drzewa, których gałęzie uginały się pod naporem śniegu. Szła, zagłębiając się co raz bardziej pomiędzy drzewa gdy nagle poczuła wibrację w kieszeni kurtki, szybko wyjęła telefon z kieszeni mając nadzieję, że to on, spojrzała na wyświetlacz, to Marcelina. Nie odebrała nie chciała teraz z nikim rozmawiać.  
Zegar wskazywał równo trzynastą, nie zdawała sobie sprawy z tego, że już tyle czasu tu jest, pomyślała, że rodzice będą się martwili ale zignorowała ten fakt idąc dalej przed siebie. Co rusz skręcała w następne ścieżki i następne, uchylała się przed wiszącymi gałęziami, omijała pojedyncze krzaki a drzew było co raz więcej a wraz z nimi więcej śniegu. Jak na zawołanie znów zadzwoniła jej komórka tym razem była to mama, też nie odebrała. Za chwilę wiadomość i kolejny, znów połączenie. Chyba wszyscy się zorientowali, że nie ma jej zbyt długo.  
Jej mama i Marcela próbowały się z nią skontaktować, martwiły się o nią a ją to wszystko po prostu zaczęło przytłaczać. Naciągnęła czapkę na uszy i dopiero wtedy zobaczyła jakie ma czerwone dłonie z zimna, nie czuła nawet tego mrozu ale ten widok mówił sam za siebie. Dotarło do niej, że kiedyś i tak musi wrócić do domu, wyciągnęła telefon chcąc napisać wiadomość do mamy, że niedługo wróci, jak na złość na ekranie zamrugała tylko pusta bateria i telefon się wyłączył.
Westchnęła, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Teraz nie miała innego wyjścia, jak po prostu wracać do domu. Powolnym krokiem ruszyła w drogę powrotną, ale wydawało jej się, że tego śniegu przybyło. Męczyła się szybciej niż wcześniej, przedzierając się przez zaspy, albo może dopiero teraz zawracała na to uwagę. Po niespełna trzech godzinach stanęła przed drzwiami swojego domu, poprawiła czapkę i siląc się na spokój i uśmiech otworzyła drzwi, w tej samej chwili w przedpokoju pojawiły się mama z jej przyjaciółką.  
-Gdzie ty byłaś? - Wypytywały jedna przez drugą a ona sztucznie się uśmiechając skłamała, że z Kubą.  
Wprawdzie tylko po części to było kłamstwo bo przecież była z nim ale nie tak długo. Żadna z kobiet nie dała się zwieść na jej uśmiech, wiedziały, ze coś jest nie tak ale pozwoliły iść do pokoju.  
Jej rodzicielka, która zawsze była dla niej podporą zaproponowała, że przygotuje im coś do jedzenia i gorącą herbatę choć tak naprawdę wolałaby wziąć córkę w ramiona i trzymać tak długo aż ta by się uspokoiła, ale wiedziała, że musi dać jej czas. Dziewczyna pokiwała tylko głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa, w obawie przed tym, że gdy tylko otworzy usta, tama pęknie i znów zacznie płakać. Ale gdy znalazły się w pokoju, to wszystko wzięło nad nią górę a ona nie potrafiła zapanować nad swoimi emocjami.
Przez długi czas gorzko płakała w ramionach Marceli, a później gdy na jej policzkach został już tylko ślad po łzach wyrzuciła z siebie to wszystko co ją bolało.
                                                    ***
    Pierwsza noc była najgorsza. Sen nie chciał przyjść, oczy szeroko otwarte a przed nimi przewijały się setki obrazów z ich wspólnie spędzonych chwil. Kolejne dni nie różniły się niczym od poprzednich. Szkoła, dom, nauka znów szkoła i tak w kółko.
Najgorzej było w Sylwestra gdy siedząc w wielkim fotelu w swoim pokoju razem z Marcelą, która specjalnie dla niej zrezygnowała z imprezy z Mateuszem, oglądały jakiś koncert w telewizji. Wtedy wyobrażała sobie, że ten wieczór mogli spędzić razem. Na jej twarzy rzadko kiedy pojawiał się uśmiech, wszystko było takie bezbarwne i przewidywalne. Było jej ciężko ale obecność przyjaciółki bardzo pomagała, miało to dla niej ogromne znaczenie. Z dnia na dzień oddalała od siebie złudną nadzieję, że on się jeszcze do niej odezwie, że te dwa wspólnie spędzone lata jednak miały dla niego jakieś znaczenie. Wspomnienia co raz bardziej bledły aż w końcu stały się niemalże niewidoczne.  
     Nadeszła upragniona wiosna, Marika znów poprawiła się w nauce, którą przez ostatnie cztery miesiące odpuściła sobie z wiadomego powodu. I choć bywały jeszcze dni, w których ból się nasilał, dawała sobie radę bo wiedziała, że musi.
                                                ***
     Był czwarty kwietnia, słońce świeciło już od kilku dni a niebo miało ładny błękitny kolor. Marika przepełniona nową siłą, która przyszła w raz z nowym miesiącem, ciepłą pogodą i upragnionym słońcem, zrezygnowała z grubej kurtki i z szafy wyjęła cienki płaszczyk.
Z uśmiechem na ustach wyszła z domu. Zajęcia rozpoczynały dopiero o jedenastej, więc rano miały jeszcze czas aby pójść do swojego ulubionego miejsca w skateparku, niedaleko szkoły.  
Usiadły na ławce kierując twarze w stronę słońca, gdy poczuły na skórze ciepłe promienie zamknęły oczy a na ustach pojawił się mimowolny uśmiech.
-Uśmiechasz się. - zauważyła Marcela po krótkiej obserwacji Mariki.
-To źle?
-Właśnie dobrze, bardzo się cieszę z tego powodu. - pogładziła dziewczynę po dłoni.
-No właśnie, chciałam ci podziękować.
-Za co? - spytała nieco zdziwiona.
-Za to, że cały czas byłaś przy mnie, że pomogłaś stanąć mi na nogi.
-Marika daj spokój, przecież przyjaźnimy się, a chyba na tym właśnie polega przyjaźń prawda?
-No tak ale mimo wszystko, dziękuje.
-Dla mnie najlepszym podziękowaniem jest twoja uśmiechnięta buźka. Nie chciałam abyś cierpiała przez niego, nie zasługiwałaś na to.
-Masz rację. Ja to wszystko przeżyłam sto razy mocniej tylko dlatego, że swoje życie uzależniłam od niego. Uważałam, że na nim kończy się mój świat, że już nic lepszego mnie nie spotka. Teraz wiem, że taki tok myślenia był wielkim błędem. Za miesiąc matura, wakacje a później nowa szkoła, nowi ludzie, będzie super.
-Rany, maleńka, nawet nie wiesz jak się cieszę, że zapomniałaś o nim. Taka byłam wściekła na niego, że cię skrzywdził.
-Nie zapomniałam o nim, ale już jest mi łatwiej. Niepotrzebnie byłaś wściekła. Patrząc z perspektywy czasu to była dla mnie nauczka. Dlatego teraz śmiało mogę powiedzieć, że już nigdy nie popełnię takiego błędu i nigdy w nikim się nie zakocham, nigdy nie pozwolę żadnemu facetowi na to aby poznał mnie tak dogłębnie jak zrobił to on.  
-Oj Marika teraz to głupoty gadasz - uśmiechnęła się do niej - zobaczysz jeszcze poznasz kogoś kto będzie wart twoich uczuć i przed takim kimś, sama otworzysz swoje serce. Bo Jakub nie był wart ani ciebie ani tego wszystkiego w najmniejszym stopniu.
-Tak, on nie był mnie wart, to po prostu nie było to, ale i tak się nie zakocham już nigdy.
-Nigdy nie mów nigdy mała. - Marcela w przyjaznym geście poczochrała jej włosy.
-Ty mała, tyle się męczyłam żeby ułożyć włosy a ty wszystko popsułaś. - w żartach pokazała jej język poprawiając swoją idealną fryzurę.
-Tak, tyle się męczyłaś. Na pewno, przecież twoje włosy zawsze układają się ładnie i tak jak chcesz. - dziewczyny zaczęły się śmiać.
To była prawda. Marika należała do grona tych dziewczyn, które nie narzekały na swoje włosy, oczywiście jeśli takie grono w ogóle istniało. Jej śliczne długie włosy zawsze układały się w piękne fale, które w połączeniu z ich brązowym kolorem, intensywnie piwnymi oczami i długimi czarnymi rzęsami, które rzucały cień na jej policzki, znakomicie oddawały opis jej "egzotycznego" imienia.
-A tak w ogóle to czemu ty mówisz na mnie mała? - po chwili zastanowienia zapytała Marika.
-No jak to czemu? Bo jesteś ode mnie niższa.
-No i co z tego? To nie ma nic do rzeczy.
-No to może i nie ale fakt, że jest już dziesiąta czterdzieści i jeśli zaraz nie ruszymy się stąd to spóźnimy się do szkoły ma bardzo dużo do rzeczy. - wstały z ławki zabierając swoje rzeczy.
-Ach życie jest piękne. – rozłożyła ręce na boki i wciągnęła wiosenne powietrze głęboko w płuca.

     Przez całą drogę śmiały się i rozmawiały a gdy weszły na plac szkolny zaczęła się odwieczna sprzeczka kto ma wyjąć kartę elektryczną do drzwi. Odkąd w ich szkole zainstalowali karty bez których wejście do szkoły było niemożliwe, dziewczyny zawsze się sprzeczały, która tym razem ma otwierać. Jak zwykle ustąpiła Marika, podeszła do czytnika zamontowanego przy wejściu i przyłożyła małą plakietkę, urządzenie cicho zapiszczało i zamigało zieloną lampką informując o tym, że mogą już otworzyć drzwi.  
Gdy weszły do holu przeciąg jaki spowodowało otwarte okno rozwiał włosy Mariki dając przy tym nieziemsko piękny obraz. Dziewczyna uśmiechnęła się, przechylając głowę na bok aby zabrać z twarzy kosmyk włosów. Pomimo tego, że trwała jeszcze lekcja, w holu panował już spory ruch, dlatego stanęły na środku i rozejrzały się w poszukiwaniu wolnej ławki gdy znalazły taką, usiadły na niej ani na chwilę nie przestając rozmawiać i się śmiać, przebrały się i zaniosły kurtki do szatni a potem standardowa czynność sprawdzenie na planie w jakiej sali mają lekcje, gdy to zrobiły udały się w wyznaczonym kierunku. Dobry humor ich nie opuszczał, Marika była tak roześmiana, że nawet nie zauważyła, że odkąd weszła do szkoły cały czas przyglądał jej się mężczyzna stojący przy drzwiach....

Sensi11

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3994 słów i 20996 znaków.

5 komentarzy

 
  • abigail

    :bravo:

    28 gru 2016

  • Lolitkaa1

    Dodaj proszę coś jak najszybciej! Prześwietne opowiadanie :) ????????????????????????????

    23 gru 2016

  • Malawasaczka03

    Meeega

    23 gru 2016

  • volvo960t6r

    Zapowiada się ciekawe opowiadanie :)

    23 gru 2016

  • cukiereczek1

    Rewelacyjna część czekam na kolejną z niecierpliwością ????????

    23 gru 2016