Jesteś lekarstwem dla mojej duszy cz.1

Gdy pomału otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę z tego, jaki popełniliśmy wczorajszej nocy błąd. Leżałam z obcym mężczyzną w łóżku, żałując tego co się stało. Powolutku oswobodziłam się z koca i gdy już zamierzałam wstać, poczułam czyjś delikatny, czuły dotyk ręki.  
- Dokąd chciałaś iść? - jego czarne jak węgiel oczy patrzyły na mnie zaspanym wzrokiem. Nie odpowiedziałam. W pośpiechu zbierałam z podłogi wszystkie części garderoby i jeszcze szybciej ubierałam je na siebie. Wczorajsza noc wydawała mi się najwspanialszą na świecie, ale dziś doskonale wiedziałam, że to co się zdarzyło nigdy nie powinno mieć miejsca. Przecież miałam swój dom, dom to może za duże określenie, swoje kilka ścian, mały kąt i ich. Dwójkę dzieci, która potrzebowała matczynej miłości. - Powiedz mi dokąd masz zamiar iść? nie wygłupia się! - w jego głosie wyczułam dziwny smutek i żal. Wyczułam gorzkie rozczarowanie moją postawą, ale inaczej nie umiałam. Nie patrzyłam na niego, nie chciałam patrzeć. Co miałam niby mu powiedzieć? jak miałam wytłumaczyć? czy powinnam zaryzykować i pozwolić mu to wszystko zrozumieć? po co? Dla mnie była to zwykła przygoda, jedna chwila zapomnienia, jeden błąd. Michał wstał zaledwie w samych bokserkach a ja czułam się zażenowana. Jeszcze w nocy nie przeszkadzał mi widok jego nagiego ciała, ale teraz odezwały się we mnie wyrzuty sumienia. Wyrzuty, które zżerały mnie od środka. - Gdzie chcesz się zatrzymać? Chyba nie wracasz do domu? - podszedł i spojrzał na obolały policzek. Wiedziałam, że jeszcze przez kilka najbliższych dni będę miała widoczny ślad po uderzeniu. Tym razem nie zdołam się wytłumaczyć, wymyślić jakieś wymówki historyjki dla najbliższej rodziny. - Chcesz by następnym razem Cię zakatował? Kobieto mówię do Ciebie! - jego głos nie był ostry, raczej była w nim panika, jakiś dziwny lęk, strach o moje życie.  
- Nie wiem. Po prostu muszę tam wrócić, mam dzieci - wyznałam nagle, jakby to była moja ostateczna broń. Dziecko. Miałam tylko dziecko, bo starszy syn nie był mój. I chyba tak naprawdę dlatego, dlatego nigdy nie odważyłam się od niego odejść. Nie chciałam stracić syna, którego tak bardzo pokochałam.
- Jasne. To tylko wymówka rozmawialiśmy o tym Klaro - jego głos łagodniał. Z każdym kolejnym słowem czułam jeszcze większy ból z jego strony. Cierpiał. I to ja, to ja zadawałam mu te rany.  
- To co się wydarzyło nigdy nie powinno mieć miejsca - wyznałam ponurym głosem. Nie chciałam zdradzić mu swoich emocji, swoich uczuć. Nie chciałam dać po sobie poznać jak bardzo cierpię, wypowiadając te słowa. Kochałam go. Tak w głębi serca nie żałowałam ani jednej chwili u jego boku, ale byli też dzieci. Dzieci, które były ważniejsze niż moje uczucia, ważniejsze niż mój egoizm a nawet strach przed katem, którzy inni nazywali moim mężem. Nigdy nie bił dzieci, za co byłam mu wdzięczna. Wiem jak to brzmi, ale dla mnie najbardziej liczyło się dobro dzieci, ich bezpieczeństwo, ich życie.  
- Myślałem, że stworzymy coś trwałego, myślałem, że się do mnie wprowadzicie. Byłem pewny, że tego chcesz. Pokochałem Was. Nie tylko Ciebie, ale też twoje dzieci- usłyszałam. Zamknęłam oczy, starałam się nie rozpłakać, starałam się niczego po sobie nie poznać. - Przepraszam Cię - spojrzałam na jego twarz. Chciałam powiedzieć coś, co złagodziłoby jego ból, ale milczałam. Mimo mojego sprzeciwu mężczyzna odwiózł mnie do domu. Zatrzymał się jak zawsze dwie przecznicy od domu, a ja nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć jak się zachować. - Nie wrócisz prawda? - nie wiedziałam jak było to możliwe, ale w ciągu zaledwie niecałego miesiąca naszej znajomości poznał mnie lepiej niż ja siebie sama znałam, poznał lepiej niż mój mąż z którym byłam dziesięć lat po ślubie. Nie zamierzałam już nigdy więcej do niego wracać, nie zamierzałam do niego przychodzić. Chciałam się z nim rozstać tu i teraz, zapomnieć o nim, nie mieszać go więcej do swojego życia, nie ranić go. - Obiecaj mi coś - spojrzałam na jego twarz zastanawiając się co takiego miałam mu obiecać. - Nie pozwól mu więcej siebie bić. Proszę obiecaj mi to - wyszeptał delikatnie muskając mój zaczerwieniony jeszcze policzek.Kiwnęłam głową.  
- Ty też musisz mi coś obiecać - zaczęłam niepewnie - Obiecaj, że poznasz kogoś, ułożysz sobie życie i zaczniesz być szczęśliwy. Nie marnuj sobie na mnie życia bo nie jestem tego warta - dodałam pospiesznie. Nic nie powiedział. W milczeniu patrzył na mnie jakby próbował zebrać odpowiednie słowa.  
- Nie mogę uwierzyć, że ktoś mógł wepchnąć Cię w tak niską samoocenę. Jesteś mnie warta i każdego faceta na tej ziemi. Słyszysz? Jesteś warta o wiele więcej bo nigdy nie poznałem takiej kobiety jak Ty. Jesteś niezwykła a twój mąż totalnym głupkiem. Kocham Cię i będę to powtarzał do starości, bo chcę byś przejrzała na oczy. Nie chcę innej kobiety, ale muszę, nie ja po prostu chcę uszanować twoją wole kochanie. Nie jestem taki jak twój mąż, nie narzucam nikomu swojego zdania, ale pamiętaj, że gdzieś tam jest mężczyzna, który zawsze Ci pomoże - wyszeptał otwierając mi drzwi. Wyszłam z samochodu, stojąc na przeciwko niego i nie spuszczając z niego wzroku. Chciałam ostatni raz spojrzeć na niego, chciałam ostatni raz zapamiętać kolor jego oczu, każdą rysę twarzy.  
- I ja Ciebie kocham, ale mam dzieci, ja nie mogę - nie pozwoliłam mu niczego powiedzieć. Pocałowałam go i nim zdołał dojść do siebie po tym co się stało pobiegłam przed siebie. Dopiero teraz dostrzegłam to, że pada. Z nieba lało, a błyskawice przecinały niebo. Nie zważałam na pogodę, nie zważałam na pustkę na ulicach. Nie odwróciłam się. Chciałam, ale zabrakło mi odwagi. Stał tam, nie wiedziałam skąd o tym wiedziałam, ale miałam niemal pewność, że czeka, że czeka w nadziei, że zmienię zdanie, ale nie mogłam. Ja po prostu nie mogłam. Był mój mąż, byli chłopcy. Dopiero teraz odważyłam się odwrócić, ale po samochodzie nie było już śladu. Nie było tam nikogo, a ja po raz pierwszy zwątpiłam, czy aby na pewno tam czekał, może pojechał od razu? może nigdy więcej już go nie zobaczę? Ale przecież chyba właśnie tego chciałam, tego sobie życzyłam. Zatrzymałam się kilka metrów przed domem, usiadłam na mokrej ławce i spuściłam głowę. Krople deszczu odbijały się echem o stary parapet naszych sąsiadów. Na ulicach były już spore kałużę, a moje stopy były całkiem przemoczone. Nie chciałam tam wracać, nie chciałam wracać do niego. Chciałam nawrócić się i schować w ramionach mężczyzny, który przez miesiąc okazał mi więcej serca niż przez dziesięć lat mój mąż. Jednak nie mogłam. Nie miałam do tego prawa, były dzieci. Poprawiłam strój i niechętnie skierowałam się w stronę mieszkania, bojąc się tego co teraz się wydarzy.

Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam szpilki i starałam się jak najciszej wejść do pokoju, niezauważona. W mieszkaniu nie paliło się światło, więc miałam cichą nadzieje, że wszyscy śpią, albo męża znów nie ma w domu. Miał kogoś. Nie byłam głupia i nie były to tylko moje podejrzenia a niemal pewność, że zdradzał mnie i to już od dobrych kilku lat. Nie wiedziałam, czy na kochankach też wyładuję swoje frustrację, czy tylko ja jako jego żona zdobyłam taki przywilej, że bił mnie przy pierwszej lepszej okazji. Z początku usprawiedliwiałam go nadmiarem obowiązku w pracy, złym humorem, moją winą. Tłumaczyłam chyba tak naprawdę sama przed sobą, ale potem coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie jestem niczemu winna, a mój mąż nie ma prawa, ale nic z tym nie zrobiłam. Byłam tak naprawdę bierna temu co działo się w domu, byłam bierna jego zachowaniu i chyba trochę winna, bo nie reagowałam. Już nawet nie płakałam. Nie zamykałam się w łazience, nie histeryzowałam.Pozwalałam by na mnie wyładowywał swoją złość i modliłam się, by dzieci nie były świadkiem tego wszystkiego. A gdy tylko groziłam mu, że odejdę on śmiał się w głos i wyciągał swój największy as - naszego syna. Doskonale wiedział, że nikt mi go nie da, a ja nigdy tez go nie zostawię. Nasze dziecko mogłam mu odebrać bez problemu, ale prawnie nasz starszy syn nie był mój i nikt nie przyzna mi nad nim opieki.
- Gdzie byłaś? - z rozmyśleń wyrwał mnie cichy głos męża. W tej samej chwili światło w salonie rozświetliło się, a na fotelu siedział on z piwem w ręku. - Gdzie byłaś kochanie - powtórzył jeszcze raz z naciskiem na każde słowo, jakby chciał przekazać mi jak bardzo denerwuje się brakiem odpowiedzi. Przez chwilę obmyślałam plan, ale starałam się ukryć mój paniczny strach.  
- Byłam u koleżanki. Chciałam ochłonąć po naszej sprzeczce, chciałam zebrać myśli - wyznałam starając się zapanować nad emocjami.  
- I nie mogłaś zadzwonić, powiadomić mnie i dzieci? martwiliśmy się o Ciebie - jego głos po raz pierwszy wydawał się być szczery. Czy to możliwe, że były w nim jeszcze jakieś ciepłe uczucia? czy to możliwe, że naprawdę martwił się o mnie? On? ten, który był przyczyną mojego cierpienia?  
- Przepraszam nie pomyślałam. Padła mi bateria, wybacz mi - usiadłam obok niego i dotknęłam jego ręki. Spojrzałam na jego twarz oceniając sytuację i zastanawiając się w jakim jest teraz nastroju. - Jak dzieci? - zapytałam popijając z jego butelki łyk piwa.
- Śpią już przecież jest czwarta nad ranem kochanie - powiedział w wyrzutem. Odłożyłam butelkę piwa i chciałam wstać, ale on złapał mnie za rękę. - Mam na Ciebie ochotę skarbie - wyszeptał mi do ucha, a ja zadrżałam. Na samą myśl, że miałabym to zrobić z moim mężem dostawałam gęsiej skórki.  
- Tylko się wykąpie. Cała przemokłam. Chyba nie chcesz bym była chora, co? - uśmiechnęłam się do niego ciepło, zdając sobie sprawę jak bardzo go nienawidzę. Ku mojemu zaskoczeniu nie powiedział nic, żadnego głosu sprzeciwu, więc udałam się na górę. Wzięłam szybki gorący prysznic, by zmyć z siebie wszystkie dowody zdrady, zapach jego perfum, wspomnienie jego dotyku. Prysznic zajął mi piętnaście minut, ale gdy ciało poczuło ciepło, po prostu odprężyłam się i zapomniałam o tym, że mój mąż czeka. Nie wycierałam się zbyt dokładnie, założyłam ciepły szlafrok i poszłam do pokoju chłopców, by upewnić się, że śpią. Przykryłam ich kołderką i pocałowałam każdego z nich, tak jak robiłam to każdej nocy. Dopiero po chwili w nadziei, że mój mąż śpi weszłam do naszej sypialni.  
- Szczególnie się nie spieszyłaś - zauważył dziwnie spokojnym tonem. Nie odpowiedziałam. Zdjęłam szlafrok i jak zawsze nago położyłam się do łóżka, ale teraz nie było jak zawsze. Mój mąż zaczął mnie nachalnie całować, a ja starałam się powstrzymać by go nie odepchnąć. Brzydziłam się nim.
- Proszę Cię nie - wyszeptałam cicho. - Nie, daj mi spokój, powiedziałam nie - zaczęłam swój protest. Jednak moje słowa wydawały się niemal dla niego głuche. Mimo mojego lekkiego sprzeciwu i tak robił to co chciał, a ja jak zawsze biernie czekałam kiedy skończy. Mimo obrzydzenia sama do siebie zaczęłam odwzajemniać jego pieszczoty, pocałunki, dotyk. Miałam dwie opcję, pozwolić by mnie zgwałcił, bo wiedziałam, że i tak zrobi to co zechcę, albo dobrowolnie kochać się z mężem. Wybrałam to drugie, poddałam się jego grze i chociaż czułam jakbym zdradzała sama siebie, nie miałam zbytniego wyboru. Oddałam mu się.

Gdy obudziłam się, męża już przy mnie nie było. Puste łóżko obok sprawiło ulgę na mojej twarzy. Nie musiałam już niczego udawać, ale też bałam się rozpłakać. Z dołu słyszałam szmer i zdałam sobie sprawę, że wszyscy są już na śniadaniu. Wstałam, założyłam szlafrok i utęskniona zeszłam na dół, by przywitać się z moimi pociechami.  
- Mamo, mamo to prawda? - zawołał zadowolony młodszy syn. Starszy siedział z grobową miną i patrzył przed siebie, a ja czułam nerwową atmosferę w powietrzu.
- Zależy co - powiedziałam bez większego przekonania, nie czując tego entuzjazmu co Kacperek.  
- Jak zejdziesz ubrana to się dowiesz - powiedział mój mąż i wrócił do swoich czynności. Na stole leżała pięknie pachnąca jajecznica, dzieci miały porcję świeżego kakaa, a mój mąż po naszej nocy wyglądał jak nowo narodzony. Może byłam naiwna, ale wtedy jeszcze wierzyłam, że coś się zmieni, że to nowy, lepszy etap dla nasze rodziny, że znów wszystko będzie jak kiedyś. Wierzyłam w jego zmianę i nawet jeśli miała być ona krótkotrwała, cieszyłam się z tych drobnych gestów i radości dzieci. Prysznic, ubranie i makijaż zajęły mi mniej czasu niż zazwyczaj. Byłam tak ciekawa co wymyślili, że chciałam już teraz być z nimi przy śniadaniu i już po dwudziestu minutach byłam.  
- Ja nigdzie nie jadę. Mam tu swoje życie, mam przyjaciół - zawołał Marcin i biegiem opuścił kuchnię. Chciałam pobiec za nim, ale mój mąż powstrzymał mnie.
- Mamo czy to nie wspaniale? Zamieszkamy w innym mieście! Hurra! Tata obiecał mi konia! - zawołał triumfalnie Kacperek, a ja wbiłam wzrok w wygraną twarz męża.
- Co ty znowu wymyśliłeś? - spytałam po śniadaniu, gdy Kacper opuścił kuchnię. Nie chciałam zaczynać tej kłótni przy dzieciach, ale nie zamierzałam się nigdzie przenosić, na pewno nie tak nagle.
- Dostałem propozycję awansu w pracy. Zakładają nową filię, potrzebują tam zaufanych osób- powiedział ze spokojem.
- To niech poślą kogoś innego, chyba nie tylko Ciebie mają w firmie, prawda? - rzekłam sprzątając ze stołu. - Dzieci mają tu szkołę, rodzinę, przyjaciół. Kacper jest mały, ale co z starszym synem? Ma tu drużynę, w której jest kapitanem, dobrze wiesz, że sport jest dla niego wszystkim. Ma tu dziewczynę, kolegów, ja też nie chcę zostawić rodziny. Pomyślałeś o nas? - zapytałam rozzłoszczona. Nie odpowiedział, a ja nie drążyłam dalej tematu. Byłam pewna, że ani razu nie pomyślał o tym co robi rodzinie, dzieciom, mi. Nie pomyślał o nas, tylko jak zawsze o swoich potrzebach. - Kochałeś tą pracę, tych ludzi. Kochałeś tą atmosferę w firmie i kochałeś to miasto. Co się stało? - zapytałam ze spokojem. Chciałam pokazać mu jak wiele może stracić, gdy zacznie działać nieracjonalnie. - Pójdę porozmawiać z synem - wyznałam nagle. Widziałam jego wzrok za oknem, ale nie zatrzymałam się. Usiadłam na huśtawce, obok syna i spojrzałam na jego wzrok.  
- To przez nią. Tata chcę tam wyjechać dla kochanki. Słyszałem ich rozmowę. - powiedział roztrzęsionym głosem. - Mamo nie pozwól mu. Proszę nie pozwól by zabrał mi wszystko co kocham. Przecież drużyna mnie potrzebuję. Latem mamy mecze, nie mogę - zawiesił głos i spojrzał na mnie. Po raz pierwszy spojrzał na mnie tak, jakby wszystko zależało ode mnie i zależało.  
- Nie wyjedziemy. Obiecuję Ci, że nie wyjedziemy kochanie - wyznałam przytulając syna. Tego było już za wiele. Nie mogłam pozwolić by romanse mojego męża, zniszczyły życie naszego syna. Tak bo chociaż nie urodziłam go, był dla mnie jak syn. - Chyba powinniśmy porozmawiać! - wyznałam lodowatym tonem, a mój mąż spojrzał na mnie z kpiną. - Ja nigdzie nie wyjeżdżam. Nie wyjadę tylko dlatego, byś mógł romansować z kochanką, zrozumiałeś? - wyznałam tak głośno, że nawet mój mąż wstrzymał oddech. Kacper wybiegł z pokoju przestraszony, starszy brat zabrał go na lody, by nie musiał słuchać naszej kłótni, ale ja wiedziałam. Wiedziałam co muszę zrobić i nie zamierzałam mu odpuszczać, już nie.

Stałam na przeciwko roześmianych oczu męża i słyszałam przyspieszone bicie serca, puls walił jakby zaraz moje serce miało wyskoczyć, ale musiałam się sprzeciwić. Teraz nie chodziło już o jego kolejny cios, nie chodziło o mnie, ale o nasze dzieci, których musiałam za wszelką cenę chronić.  
- Ty ośmieliłaś się powiedzieć mi nie? - zadrwił Karol i usiadł wygodnie na kanapie. Rozłożył się i już chciał włączyć telewizor, ale po raz pierwszy wyrwałam mu z ręki pilot.  Już spodziewałam się kolejnego siarczystego policzka, ale on ponownie zadrwił ze mnie, co jeszcze bardziej mnie nakręciło. - Kobieto odpuść. I tak sprzedałem już ten dom. Pozamiatane jak to się mówi. - wyznał cicho, ale na tyle głośno bym zrozumiała. Spojrzałam na niego oszołomiona jego słowami. Jak to sprzedał ten dom?  
- Co zrobiłeś? - usiadłam zaskoczona, przegrana na kanapie i chciało mi się wyć. Mój mąż nawet nie odpowiedział, tylko wyrwał mi z ręki pilot i zaczął przerzucać kanały, zupełnie ignorując moją obecność w salonie.  
- Przynajmniej warta jest tego, byś zrujnował przez nią życie synowi? Twojemu synowi! - powiedziałam cicho, ale odpowiedziało mi echo.
- A on jest wart Klaro? Wart jest ryzykowania naszej rodziny? - wstrzymałam oddech. Nie rozumiałam tego co do mnie mówi, skąd o nim wiedział? przecież naprawdę starałam się być ostrożna.  
- Dlaczego po prostu się nie rozejdziemy? Dlaczego nie pozwolisz mi odejść?- zapytałam po raz pierwszy siląc się na tak szczere pytanie z mojej strony. I tak spodziewałam się braku reakcji, ale on tylko się uśmiechnął.
- Proste kochanie - wstał z kanapy i podszedł bliżej mnie. Złapał mnie w pasie i przytulił się do mnie, a ja zamarłam.Bałam się, bo nie wiedziałam co teraz mnie czeka.- Bo jesteś moja. Ode mnie kobiety nie odchodzą, chyba,że - zawahał się i uśmiechnął szeroko. - Chyba,że w czarnym worku koteczku - zadrwił i puścił mnie bezwładnie na kanapie. Popatrzyłam na niego przerażona, rozumiejąc,że on nie żartuje.  Znałam go i wiedziałam,że nigdy nie rzuca słów na wiatr. - To takie ostrzeżenie, jakbyś chciała znowu się z nim spotkać. Chyba nie chcesz no wiesz... - uśmiechnął się. Wiedziałam. Nie musiałam powiedzieć tego wprost, ale doskonale wiedziałam co miał na myśli.  
- Nie sądzisz,że to niesprawiedliwe? Masz wszystko! Możesz mieć wszystko! Masz kochanki a niszczysz życie naszemu synowi? - zawołałam chcąc mieć ostatnie słowo. Już miał wyjść, ale nawrócił się zmierzał w moim kierunku. Doskonale znałam ten wzrok, wiedziałam co teraz nastąpi, czekałam na to. Zamknęłam oczy i gdy już poczułam jego uderzenia drzwi gwałtownie otworzyły się i zobaczyłam w nich twarz naszego starszego syna.  
- Zostaw ja ty bydlaku! Zostaw ja do cholery! - Marcin pobiegł do ojca, a ja wstrzymałam oddech, lekko zamroczona po nagłym uderzeniu pobiegłam do nich i stanęłam pomiędzy nimi. - Nie! Nie waż się nawet go tknąć! Powiedziałam nie! - krzyknęłam tak głośno i pewnie,że sama nie wierzyłam w to,że to mój głos. Kolejny cios skierował pod moim adresem, ale tym razem mu oddałam. Nie byłam bierna temu co robił, nie broniłam już go. - Jeszcze dziś spakuje siebie i dzieci! Wyprowadzamy się stąd! - wykrzyczałam mu w twarz, a dzieci wstrzymały oddech. Sama też nie wiedziałam co zrobi, ale nie zrobi nic. Roześmiał się i zatrzaskując za sobą drzwi z wielkim hukiem opuścił mieszkanie. Ja spojrzałam na Marcina, sprawdzając czy nic mu się nie stało. Dzieci były całe i zdrowe, tylko ja miałam rozbitą wargę i spuchniętą twarz.  
- Mamo to nie był pierwszy raz, prawda? - zapytał Kacperek, wciąż nie mogąc dojść do siebie. - Nie synku nie był. Przepraszam was - wtulając się w dwójkę synów rozpłakałam się. CDN

Jak Wam się podoba opowiadanie? Co zrobilibyście na miejscu Klary? czy potrafilibyście powiedzieć mu nie?

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3781 słów i 20045 znaków, zaktualizowała 22 gru 2016.

1 komentarz

 
  • Malawasaczka03

    Wooooooow. Mega????

    22 gru 2016