Jak jeden podmuch wiatru. Cz.4

Jak jeden podmuch wiatru. Cz.4Zatrzymali się dopiero po dobrej godzinie. Podjechali pod elegancki dom i zatrzymali samochód. Chociaż nie wiedział co dalej powinien zrobić, zdawał sobie sprawę, że musi działać szybko. Jedyną osobą, której w tym momencie mógł zaufac była Sonia. Sonia była córką zmarłej kobiety, w której zakochał się sprzed laty. Chociaż nie wiedział jak zareaguje na jego widok, żadnemu przyjacielowi po fachu nie mógł w tym momencie zaufać. Zadzwonił domofonem, a po chwili drzwi otworzyła mu młoda dziewczyna.  
- Cześć możem wejść? - zapytał patrząc na zaskoczoną twarz dziewczyny. Kobieta nic nie odpowiedziała tylko kiwnęła głową. Była młoda, ale w rzeczywistości była bardzo dojrzała. Po śmierci matki została sama i musiała sobie poradzić w życiu. Rzuciła szkołę i zaczęła zarabiać jako tanceka w klubie. Tam poznała chłopaka i po roku się pobrali. Rzuciła pracę tancerki i została sekretarką męża. Detektyw nie miał z nią kontaktu od roku, ale była jedyną osobą, jaka mogła mu pomóc. Chociaż zdawał sobie sprawę, że o wiele ją prosi, nie miał wyjścia. Potrzebował jej pomocy, a jeszcze bardziej potrzebował sfałszowanych dokumentów.  
- Jest James? - zapytał rozglądając się po mieszkaniu - Nie. Nie wrócił jeszcze z pracy. Co się dzieje. Powiesz mi? - zapytała zatroskanym głosem  
- Potrzebuje numeru do Marka Soniu - powiedział prosto z mostu  
Nie chciał wdawać się w szczegóły. Zdawał sobie sprawę z tego, że im mniej będzie wiedziała, tym lepiej. Sam niewiele wiedział. Był pewny tylko jednego, musiał chronić kobietę i jej dziecko.  
- Potrzebujemy pani pomocy. Nazywam się Carlla. Uciekłam od męża i detektyw zaoferował mi swoją pomoc. Niestety jego mieszkanie zostało podpalonę i obawiamy się, że tu chodzi o coś poważniejszego. Obawiam się o życie Jessiki. Moja córka jest malutka. Proszę nam pomóc - wtrąciła się Carlla  
Detektyw poczuł złość na Carllę. Nie chciał by Sonia była zamieszana w tą sprawę, jednak teraz nie miał wyjścia. Pospiesznie wytłumaczył kobiecie o co chodzi i powiedział o ich sytuacji. Kobieta patrząc na niego przerażonymi oczami, słuchała jego słów. Teraz jeszcze bardziej bała się o Detektywa. Nie była głupia, zdawała sobie sprawę co łączyło jego matkę z nim i wiedziała, że był miłością jej matki. Ona sama czuła do niego sympatię i zawsze mogła na niego liczyć. Wiele razy jej pomógł i wiele razy uratował z tarapatów. Chociaż nie bardzo podobało jej się to, co chciał zrobić, dała mu numer Marka.Ostrzegła też, że nie powinien mu ufać i poprosiła ich o ostrożność. Chociaż bardzo żałowała nie mogła przenocować ich u siebie. Pożyczyła mu trzy tysiące i obiecała, że wkrótce podrzuci mu jeszcze parę złotych. Musiała tylko wyjąć pieniądzę z banku.  
- Uważajcie na siebie - poprosiła zamykając za nimi drzwi  
Detektyw pocałował ją w policzek i podziękował za wszystko. Spojrzał na jej twarz, która tak bardzo przypominała jej matkę i ruszył w stronę samochodu. Nie mógł pozwolić sobie na żaden błędny ruch. Gdyby zależało to tylko od jego życia to okej, ale przecież odpowiadał za Carlę i jej córeczkę. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek stało się małej dziewczynce. Przecież zdąrzył już pokochać dziecko.  
- Dziękujemy Ci za wszystko - powiedziała Carla, opierajac głowę o siedzenie jego samochodu. Nim zdąrzył cokolwiek odpowiedzieć, kobieta usnęła.  

- To nie może być prawda! Powiedz mi, że to nie prawda! - krzyczał zdenerwowany Lucas
Berni podszedł do brata i próbował go uspokoić, nadaremnie. Zabrał kawałek kocyka z rąk Lucasa i nie mógł w to wszystko uwierzyć. Chociaż dowody wskazywały na to, że coś stało się Carli i jego siostrzenicy, nie mógł a raczej nie chciał w to uwierzyć.  
- Obiecaj, że oni żyją. Berni obiecaj mi to !- błagał Lucas, patrzac na brata zapłakanym wzrokiem  
- Nie wiem Lucasie. Nie wiem braciszku. Ja naprawdę nie wiem - odpowiedział Berni - Jednak moje przeczucie mówi mi, że oni żyją. Przecież Carlla nie pozwoliłaby żeby cokolwiek stało się waszej córce - szeptał  
Chociaż próbował sam w to uwierzyć, nie miał co do tego pewności.
- A co jeżeli obie zginęły? - zapytał nagle Lucas.
Brat nie potrafił mu odpowidzieć. - Wracajmy do domu Lucasie. W domu zastanowimy się co dale j- powiedział spokojnym głosem mężczyzna  
- Nie Berni. Nie ruszę się stąd! Nie wrócę do domu bez nich. Nie wrócę do domu bez dziewczyn - zapłakał Lucas.  

Jessica jeszcze spała. Siedzałam przy stole i zastanawiałam się nad wszystkimi wydarzeniami. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Chociaż długo mogłabym zaprzeczać a nawet bronić się przed tą myślą, słowa Maxa dudniły mi w głowie.A co jeżeli miał rację? co jeżeli mój kuzyn i moja przyjaciółka naprawdę mieli coś wspólnego z kradzieżą diamentów? czy to możliwe? czy mogłabym aż tak się pomylić i zaufać nie odpowiednim ludziom? czy wieloletnia przyjaźń z kimś, kogo znałam od dziecka naprawdę była nic nie warta? chociaż trudno było mi uwierzyć w to, że mój kuzyn mógłby zagrozić mojej córce, dowody były jednoznacznę. I ten głos. Ten głos, który był tak znajomy, sygnał telefonu. Nie mógłby to być przypadek. Chociaż było ciemno, nie miałam wątpliwości, że w mieszkaniu była ona. Czego szukała? czemu mnie nie zabiła? Obawiałam się, że nigdy nie znajdę odpowiedzi na to pytanie. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Berniego. Chociaż dużo ryzykowałam, uznałam, że ma prawo wiedzieć, że nic mi nie jest. Poczekałam jeden, drugi, trzeci sygnał i usłyszałam jego głos.  
- Słucham? - odezwał się mężczyzna po drugiej stronie słuchawki  
- To ja - szepnęłam drżącym głosem.  
- Carla? - zapytał zaskoczony mężczyzna  
- Tak Berni to ja - szepnęłam. - Jak się czuje Lucas? - zapytałam zatroskana.  
- Jest obok. Chcesz go do telefonu? - zapytał mężczyzna. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów. Po chwili się odezwałam.  
- Tak. Daj go. Proszę - szepnęłam niemal błagalnym głosem. Usłyszałam głuchy sygnał, a po chwili trzaśnięcie w telefonie. Kilka sekund później, po drugiej stronie telefonu usłyszałam głos męża.  
- Carla jesteś tam? - zapytał przerażony - Co z naszą córką? jak się ma Jess?- nie dopuścił mnie do słowa.  
- Mamy się dobrze Lucasie. Jesteśmy w Polsce - szepnęłam  
- My z Bernim też. Byliśmy u twojego kuzyna. I pod domem Maxa. Bałem się, że zginęliście w tym wybuchu - słyszałam jego przerażenie w głosie.  
- Max uratował nam życie Lucasie. Ja, ja naprawdę nie ukrawdłam tych kamieni. Przysięgam - rozpłakałam się  
- Wierze Ci. Gdzie jesteś? przyjedziemy po Was - usłyszałam  
- Nie. To zbyt niebezpieczne. Oni chcą mnie wrobić. Próbują nas zabić. Boję się - wyznałam zrozpaczona.  
- Przyjedziemy po was. Kochanie przysięgam Ci, że ze mną nic Wam nie grozi - uspokajał mnie.  
- Problem w tym - zawhałam się - Problem w tym, że ja obawiam się Ciebie - rzekłam. Zapadła długa cisza po drugiej stronie, a ja zamknęłam oczy. Wreszcie odwarzyłam się powiedzieć mu co czuję. Wreszcie potrafiłam być z nim szczera.  
- Nigdy Bym Cię nie skrzywdził - usłyszałam jego szloch  
- Ja to wiem. Jednak dobrze wiesz, że twoje interesy nie są legalne. Co jeżeli przyjadą Rosjanie? w pierwszym miejscu w którym będą mnie szukać to Nasz dom - powiedziałam przytomnie  
- Do cholery nie możesz ukrywać się jak winna! Ty ich nie ukradłaś! - zdenerwował się Lucas  
- Ja to wiem. Ty to wiesz i Berni. Jednak dla nich to ja jestem winna. A dobrze wiesz, że nie uda nam się dostarczyć nowego towaru. Nie mamy tyle sztuk kamieni - wyznałam.  
- Zdobędę - rzekł. - Obiecuje, że zdobędę. Pojadę do Nigeri. Porozmawiam z Marcelem. On mi coś załatwi - usłyszałam nutkę wahania w jego głosie.  
- Właśnie pojedziesz a co z nami? mamy zostać sami? - zapytałam przerażona. -  
Nie. Nie wiem - zawahał się. - Spotkajmy się. Pozwól mi chociaż się zobaczyć z Tobą i naszą córką. Nie masz prawa bronić mi spotkanie z Jessicą - usłyszałam pretensję w jego głosie  
- Ja ją chronię. Nie rozumiesz wciąż tego? - zapytałam rozczarowana. - Dopóki jesteśmy Z Maxem nic nam nie grozi. On nas obroni - zapewniłam. - Jutro w południe o dwunastej w Parku obok placu zabaw. W tym nie daleko kościoła - rzekłam rozłączając się.  
Długo jeszcze siedziałam, trzymając w ręku telefon. Chociaż nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam, uczyniłam to dla naszej córki. Nie chciałam zabraniać jej kontaktu z Lucasem. Jednak jednego nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia jak na to wszystko zareaguje Max. Obawiałam się, że nie będzie pochwalał mojej decyzji.  

Stałem przed wielkim budynkiem z napisem bar i zastanawiałem się, czy wejść. Chociaż nie byłem tego pewny, podejrzewałem, że o tej porze powinien siedzieć w barze, albo grać w pokera ze swoimi przyjaciółmi. Nie miałem z nim kontaktu od lat, ale musiałem zaryzykować. Był najlepszym oszustem w swoich fachu i potrafił wyrobić paszporty w jeden dzień. Ja potrzebowałem trzech nowych dokumentów, by móc stworzyć z Carlą fikcyjną rodzinę. Miałem plan. Dość banalny i ryzykowny, ale wydawał się doskonały.  
Wszedłem do baru i rozejrzałem się po pomieszczeniu. W drzwiach stało dwóch goryli, którzy pilnowali porządku. Na górze znajdowały się stoliki, a w rogu loże. Barman był dość młody, ale sprawnie nalewał gością alkohol. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało legalnie. Na końcu pomieszczenia wisiała na drzwiach tabliczka z napisem wstęp zbroniony. Udałem się do tych drzwi.  
- Tam nie wolno - powstrzymał mnie jeden z ochroniarzy  
- Jest wasz szef? - zapytałem prosto z mostu. Ochroniarz spojrzał na mnie i zmierzył mnie wzrokiem. Był dużo wyższy i grubszy niż ja  
. - Dla pana nie ma - odpowiedział niemal z kpiną  
- To jest Marek, czy nie? - zapytałem zniecierpliwiony  
- Głuchy jesteś, czy jak? - zainteresował się drugi ochroniarz. - Nie słyszałeś mojego kolegi? - zapytał drugi z goryli. W tym samym momencie wyszedł rozbawiony Marek i dał gestem znak ochroniarzom by odeszli. Udaliśmy się prosto do drugiego z pomieszczeni.  
- Kupę lat - stwierdził, nadal śmiejąc się mi w twarz  
- Ciebie też miło widzieć - skłamałem  
- Podejrzewam, że nie wpadłeś z wizytą? Masz do mnie jakąś sprawę, prawda? - zapytał prosto z mostu  
- Tak. Potrzebuje twojej pomocy - stwierdziłem.  
Opowiedziałem mu o co chodzi i czego od niego oczekuje. Po wymienionej sumie, umówiliśmy się na jutro wieczorem. Podaliśmy sobie ręcę i nie tracąc więcej czasu, opuściłem jego bar. Udałem się prosto do hotelu. CDN

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2028 słów i 10899 znaków, zaktualizowała 15 cze 2015.

2 komentarze

 
  • Paulaa

    No naprawdę tak mnie zaciekawiłaś, że już nie mogę się doczekać kolejnej części ;)

    10 cze 2015

  • agusia16248

    @Paulaa Cieszę się i mam nadzieje, że się nie zawiedziesz

    11 cze 2015

  • volvo960t6r

    Kolejna część.Nigdy nie zadawaj się z szemranym towarzystwem

    10 cze 2015

  • agusia16248

    @volvo960t6r :)

    11 cze 2015

  • volvo960t6r

    @agusia16248 Lubię czytać twoje opowiadania...

    11 cze 2015