8. Błysk i Grzmot – Część I – GRUZ // Rozdział VII

Drzwi zamknęły się za mną z głośnym szczęknięciem. Wiedziałam dlaczego. Musiały posiadać zapadkę i gdy tylko to sobie uświadomiłam, poczułam niepokój. Nie mogłam jednak nic dać po sobie poznać. Usiadłam więc na stojącej naprzeciwko drzwi kozetce i z udawanym zainteresowaniem przyglądałam się strażnikowi, który szperał w szufladach biurka. Gdy ujął coś w prawą dłoń i podniósł na mnie wzrok, zamarłam.

To były kajdanki. Przerażona i zaskoczona spojrzałam na niego pytająco i milczałam. Uśmiechnął się szyderczo i oblizał wargi:

– To po to żebyś mi nie uciekła…

Serce podskoczyło mi do gardła. Nie wiedziałam co mam robić. Nie wykonując żadnego ruchu musiałam wyglądać na sparaliżowaną. Stanął naprzeciwko mnie i przechylił głowę:

– Czy będziesz zachowywać się cicho i grzecznie, tak jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynkę? Czy też zamierzasz utrudniać mi pracę i drzeć się wniebogłosy, jak robiłaś to w sali sypialnej?

Spojrzałam mu w oczy. Był rozbawiony i mroczny zarazem. Bałam się tego wzroku, ale swojej prawdziwej natury nie potrafiłam ukryć:

– O co panu chodzi? O czym pan do mnie mówi? – To były raczej warknięcia niż pytania. Czułam jak zaciskam pięści i szczękę. Drżałam ze złości. Niepewna swojej sytuacji byłam gotowa w każdej chwili uciekać. Tylko, że nie wiedziałam jak działała ta cholerna zapadka. Czy otwierała się od wewnątrz czy od zewnątrz? Czy potrzebny był mi klucz, aby stąd wyjść? Musiałam jednak spróbować. Popędziłam ile sił w nogach do drzwi.

Niestety mężczyzna był szybszy. Mimo, że miał około pięćdziesiątki, jednym ruchem szarpnął mnie w dół za włosy i zwalił na podłogę. Następnie przygniótł mnie swoim ciałem, moją twarzą uderzając o posadzkę. Próbowałam się mu wyszarpnąć, jednak nie mogłam go zrzucić. Był za ciężki. Lekko zdyszany wygiął moje ręce do tyłu, zapiął mi kajdanki i zaczął szeptać do ucha:

– A jednak niegrzeczna. – W jego głosie słychać było drwinę i podniecenie. Czułam je też poprzez cienki materiał koszulki. Szlafrok zwinął mi się pod samą szyję. Byłam zupełnie bezbronna. I totalnie wściekła...

– Wiesz, dziwi mnie czemu tak strasznie lubicie robić facetom na złość. Przecież przez to cierpicie, a jednak same jesteście sobie winne. – Sapał przez chwilę w moją szyję, po czym zbliżył ponownie wilgotną twarz do mojego ucha. – Najchętniej zerżnąłbym cię tu i teraz, a potem stłukł na kwaśne jabłko, ale nie mogę. Nawet nie wiesz, głupia ruda suko,  jak bardzo mi z tego powodu przykro. – Schował nos w moich włosach i zaciągnął się zapachem szamponu. Z jego gardła wydobył się jęk. – Ale koniec tego dobrego. – Szarpnął mnie z podłogi i postawił na nogi cały czas trzymając moje skute ręce. – Pora przedstawić cię twojemu przyszłemu mężowi.

– Co?! – Krzyknęłam. – Chyba sobie żartujesz!

– No, no... nie ładnie, skarbie... Nie przypominam sobie byśmy przeszli na „ty". A tak między nami, czy ja wyglądam na kogoś kto żartuje? – Pociągnął mnie w kierunku szafy, na której stały książki medyczne. Okazały się jedynie atrapami, a pseudo-szafę otwierało się jednym ruchem ręki. Za nią były metalowe drzwi z zasuwą.

Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co się ze mną stanie. Czy to właśnie tak wyglądało owe „zamążpójście”? Czy w ten sposób wszyscy zmuszani byli do tak szybkich i częstych ślubów. Czy to też spotkało Paulinę? Przeżyła, ale jaką tak naprawdę poniosła cenę?

Strażnik szarpnął za zasuwę, po czym kopnął drzwi nogą. Za nimi zobaczyłam wąski szary korytarz i sterylnie czyste, niewielkie dwa pokoje, na środku których przykręcono do podłogi łóżka z metalowymi poręczami. Do każdej z nich na łańcuchu przypięte były kajdany. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, gdy mężczyzna wepchnął mnie do jednego z tych pełnych białych kafelków pomieszczeń. Oniemiała patrzyłam na miejsce, w którym niechybnie spotka mnie coś złego.

Strażnik zaprowadził mnie do łóżka, rozkuł i kazał usiąść. Szarpałam się i wrzeszczałam, kiedy siłą położył mnie na materacu. Ściągnął ze mnie szlafrok i zaczął zakładać na nadgarstki grube kajdany, ponieważ ciągle drapałam go paznokciami. Kiedy natomiast zaczęłam go kopać nogami, uderzył mnie w brzuch. Nie w twarz, nie w jakiekolwiek inne miejsce, gdzie mógłby zostawić ślad. Próbowałam zwinąć się w kłębek, ale pociągnął mnie do dołu i obie nogi, jedną po drugiej przykuł do łóżka. Byłam bliska łez. Szloch uwiązł mi jednak w zaciśniętym gardle. Przez głowę non stop przelatywały mi te same pytania: „Za co?” i „Dlaczego?”. Nie zadałam ich jednak na głos.

– No, a teraz grzecznie sobie poczekasz na twojego księcia z bajki. – Prychnął. – A ja... – uśmiechnął się lubieżnie – popatrzę sobie na wszystko zza tej szyby. – Ręką wskazał boczną ścianę pokoju, która w pierwszej chwili nie zwróciła mojej uwagi. Całkowicie skupiłam się na łóżku i przeoczyłam fakt, że cała ściana naprzeciw niego była jednym wielkim lustrem, najwyraźniej weneckim. Poczułam się obnażona i niesamowicie bezbronna.

– Co, zrzedła ci minka? Już nie jesteś tak dziarska jak wcześniej? – Zarechotał, gdy wychodził z pokoju. – Trzeba było myśleć zanim zaczęłaś się rzucać. – Już zamykał za sobą drzwi, jednak cofnął się, by puścić do mnie oko. – Będę się na ciebie patrzył ślicznotko i mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. Uwielbiam robić sobie dobrze, kiedy ktoś inny rżnie takie ciasteczka jak ty.

Po tych słowach wyszedł. Usłyszałam jak zaciąga zasuwę. Nastała cisza, którą mącił jedynie odgłos zapalonych jarzeniówek.

To, co nastąpiło później, zapamiętam do końca życia.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1062 słów i 5978 znaków, zaktualizowała 26 sie 2020. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto