10. Błysk i Grzmot – Część I – GRUZ // Rozdział IX

Myślałam, że umieram. Gdy już ze mną skończył, czułam się, jakby uleciało ze mnie życie. Bolała mnie głowa, brzuch, krocze oraz odbyt. Miałam popękane usta i krwawiłam. Nie tylko dlatego, że przebił moją błonę dziewiczą. Ten jego cholerny rozporek poranił mi całe wnętrze ud. Po wszystkim po prostu z zadowoleniem uśmiechnął się, ubrał, powiedział, że nazywa się Radek i zwyczajnie wyszedł.
  
Potem pojawił się strażnik, odkuł mnie i wychwalając „show”, jakiego był świadkiem, zaprowadził do pobliskiej łazienki, bym zmyła z siebie „ciężar, jakże udanej nocy przedślubnej". Gdy to usłyszałam stek wulgaryzmów nasunął mi się na usta. Byłam jednak zbyt otępiała i obolała, by coś powiedzieć. Nie uroniłam jednak, ani jednej łzy. Nie mogłam dać im tej satysfakcji.

Ciepła woda sprawiła, że zaczęła mnie szczypać skóra. Powróciło krążenie i poczułam się nieco lepiej. Zmyłam więc krew i nie zauważając w kabinie żadnych kamer zdecydowałam się wypłukać od środka. Wiedziałam, że skuteczność tego działania jest znikoma, i jeśli udało im się trafić na moje dni płodne to niechybnie zostanę matką, niemniej zwyczajnie świadomość, że mam w sobie coś, co należy do Radka była dla mnie odrażająca. Wyjąc po cichu z bólu wymyłam wszystko, co tylko mi się udało.

Po wyjściu z łazienki strażnik wręczył mi podartą koszulkę oraz jakąś zwykłą bawełnianą. Gestem kazał zdjąć mi ręcznik. Kiedy już chciałam zaprotestować, powiedział, że i tak widział wystarczająco dużo, więc nie mam się czego wstydzić. Gdy nadal stałam nieporuszona, sam zerwał go ze mnie. Patrzył na mnie, jakby chciał mnie zjeść. Śliniąc się ścisnął mnie za piersi i zaczął je lizać. To było obrzydliwe. W końcu jednak sam siłą założył mi koszulkę, a następnie wygnieciony wcześniej szlafrok, do którego kieszeni wpakował mi zwolnienie lekarskie i niczym opiekuńczy ojciec odprowadził do sali sypialnej. Całe zajście trwało około trzy godziny. Nikt jednak nie zauważył mojej nieobecności ponieważ wszyscy twardo spali.

Na odchodne strażnik szepnął mi tylko, bym była grzeczna, trzymała język za zębami i jutro o dziesiątej wieczorem, pojawiła się w budynku pielęgniarza. Zadygotałam na samą myśl o powtórce. Kiwnęłam jednak głową na znak, że rozumiem. Odszedł bardzo z siebie zadowolony.

Gdy nie było go w zasięgu wzroku nakryłam się kołdrą na głowę i zaczęłam płakać. Nie dlatego, że mnie straszliwie bolało, ale dlatego, że w ogóle coś takiego mi się przytrafiło. Że najprawdopodobniej zrobili to nie tylko mnie, ale tym wszystkim biednym dziewczynom, a kto wie może i chłopakom? Może wyhodowali sobie część ludzi, którzy licząc na wpływy robili to, co im kazano? Bili, gwałcili i jeszcze byli z tego tytułu szczęśliwi. Ale Tomasz? On nie mógł taki być, nie sprawiał wrażenia kogoś kto, by chciał skrzywdzić Paulę. Nie, to niemożliwe. Ona jest przecież taka dobra. Nie miała też żadnego urlopu w pracy. Być może i zostali zmuszeni do małżeństwa, ale możliwe, że nie oponowali. Może tylko takich, jak ja spotykała tego typu sytuacja. Takich, którzy chcieli się bronić. Którzy byli do tego zdolni i nie bali się bólu i poniżenia.

Impulsywnie zacisnęłam pięści. Moja podarta koszulka była nadal tak samo miękka, jak w dniu, w którym podarował mi ją tata. Ojciec... przypomniałam sobie jego twarz, młodą, pogodną i ten łobuzerski uśmiech, którym darzył mamę. Miłość, którą obdarowywał ją w każdym geście. Zakuło mnie w sercu. Porównywanie prawdziwego uczucia pomiędzy rodzicami do tego, co przeżyłam było okropieństwem. Praktykowanie tego – bestialstwem, patrzenie na to i czerpanie przyjemności – chorobą psychiczną, a wyrażanie na to zgody – zwyczajnym przestępstwem.

Nie wiem skąd znalazłam siłę, by się nie rozpaść na kawałki. Być może poskładanie się w całość po katastrofie, jakoś mnie wzmocniło. Już od dawna podejrzewałam, że za masowymi ślubami ktoś, albo coś stoi. Ta sielankowa atmosfera była zbyt podejrzana. Tylko, co ja miałam teraz zrobić? Wiedziałam, że nie mogę im na to pozwolić. Nie mogłam wieczorem tam znowu pójść. Pewnie myślą, że wystarczająco mnie zastraszyli, ale wcale tak nie było.

Musiałam naprawdę dobrze przemyśleć sprawę, jeśli chciałam wyjść z tego cało – nie tylko nie zostać żoną jakiegoś gwałciciela i damskiego boksera, ale w ogóle odciąć się od tego wszystkiego. Uciec? Czy to było możliwe? Każdego dnia mogłam przecież wyjść poza teren hali, ale rejon, którym mogliśmy spacerować był ogrodzony. Rzekomo ze względu na zniszczone budynki, które mogły grozić zawaleniem, bo przecież jeszcze nie wszystko zostało uprzątnięte. Ale czy faktycznie dlatego? Przecież wszędzie chodzili strażnicy i zapewne czujnie patrzyli nam na ręce. Jakaż ja byłam głupia, jak straszliwie naiwna. Żyliśmy na jakiejś cholernej farmie, pilnowani i hodowani, jak zwierzęta. Podsuwano nam jedzenie i pracę pod nos, budowano mieszkania, łączono w pary. Byliśmy, jak jakieś pieprzone krówki, czy świnki. A oni tylko zacierali rączki i bawili się w najlepsze.

Ale przecież można było żyć inaczej. Tak, jak Adam i inni bezdomni. Przypomniałam sobie jego zapach, a raczej odór. Zmarszczyłam nos. Może trzeba spojrzeć na to z innej strony? Wróciłam pamięcią do historii staruszki i wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Czym był dyskomfort higieniczny w porównaniu do tego, co Adam zrobił dla tej kobiety? Bo to przecież musiał być on. Przypomniałam sobie jego oczy. Tak różne od oczu Radka. Łagodne i dobre. Mama mawiała mi, że każdego człowieka można poznać po spojrzeniu. Odzwierciedlało ludzkie wnętrze. Nie chodziło tylko o barwę. Ludzie po prostu sami z siebie patrzyli w sposób dobry lub zły. Czasem mówi się, że ktoś ma diabła w oczach. Radek definitywnie go ma. Nie mogłam mieć pewności, co do Adama, jednak gdyby naprawdę chciał, mógł mnie skrzywdzić od razu, kiedy mnie spotkał. Miał szansę, ale jednak tego nie zrobił.  

Wiedziałam do czego to prowadzi. Te wszystkie myśli i dopuszczanie do siebie świadomości ewentualnej ucieczki. Bałam się to powiedzieć wprost, ale jak zwykle już podjęłam decyzję. Ucieknę. Nawet, jeśli mnie złapią lepiej spróbować i zaryzykować życie, niż dać się stłamsić.

Kiedyś, gdy w szkole dziewczyny wyśmiały moje spodnie, mama powiedziała mi: „Lilu, jesteś taką mądrą dziewczynką. Jesteś skromna i dobra. Wychowujemy cię najlepiej, jak tylko potrafimy i chcemy byś wiedziała, co to współczucie i empatia. Jednak... jeśli ktoś z ciebie szydzi nie daj sobie wmówić, że jesteś gorsza. Masz swoją wartość. Jesteś naszym Błyskiem. Niech inni zobaczą, że nie wolno im z tobą zadzierać. Wiem, że coś wymyślisz, by ci już nie dokuczały”.

Tak zrobiłam. Gdy kolejny raz próbowały ze mnie drwić, stanęły w krzyżowym ogniu pytań o zagadnienia szkolne z różnych przedmiotów. Ku uciesze całej szkoły przegrały to starcie. Skwitowałam wszystko słowami: „Jeśli myślicie, że krój waszych jeansów jest ważniejszy od tego, co macie w głowach, to lepiej zacznijcie szykować mundurki do pracy w supermarkecie”.

Byłam z siebie dumna. Przynajmniej raz to, że byłam pilna w nauce nie było postrzegane, jako bycie przysłowiowym „kujonem”. Zwyczajnie je zgasiłam, bo niektóre pytania były tak banalne, że aż oczywiste. Nie znały jednak na nie odpowiedzi. Zrobiło im się głupio i więcej już mi nie dogryzały.
  
W mojej głowie tak, jak wtedy zaczął kiełkować plan. Z tym, że tym razem był to plan ucieczki. Dokąd? Było tylko jedno takie miejsce – Dom, bez względu na to, czy zawalony, czy nie.

Miałam tylko jedną szansę i zamierzałam ją wykorzystać.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1434 słów i 8013 znaków, zaktualizowała 26 sie 2020. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    10 maj 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap ślicznie dziękuję za odwiedziny i pozostawiony ślad:) Pozdrowienia!

    10 maj 2020