11. Błysk i Grzmot – Część I – GRUZ // Rozdział X

Spałam zaledwie dwie godziny. Byłam wyczerpana długim rozmyślaniem o wszystkim, co zaszło poprzedniego wieczoru. Wyglądałam więc, jak osoba rzeczywiście chora. Wstałam około dziesiątej rano, świadoma, że moje spóźnienie zostanie w pracy zauważone. Zrobiłam to celowo, ponieważ będąc chorą na pewno nie biegłabym ze zwolnieniem lekarskim punktualnie na godzinę rozpoczęcia pracy. Po obudzeniu wzięłam długi prysznic. Umyłam się najdokładniej, jak umiałam. Udało mi się też zawinąć w ręcznik trochę przyborów toaletowych – tak na wszelki wypadek.
  
Następnie poszłam się spakować. Najpotrzebniejsze kosmetyki, ciepła bielizna, opatrunki, podarta koszulka, koc w kolorze wojskowej zieleni, kurtka zimowa i płaszcz przeciwdeszczowy. Wygodne i lekko ocieplane buty trekkingowe, które założyłam na stopy nie budziły podejrzeń, bo na dworze bywało już chłodno. Ubrałam się w ciepłe spodnie dresowe i sportową bluzę – ciuchy, które nosiłam na co dzień. Może to nie za wiele, ale na początek powinno wystarczyć. Wszystkie rzeczy złożyłam w zgrabną kostkę i włożyłam na dno plecaka. Na moje szczęście każdego dnia musieliśmy do pracy brać mundurek. Wyczyściłam go dzień wcześniej, ale teraz celowo zabrudziłam po to, by poprosić Paulinę o pomoc w jego wypraniu. Inaczej nie mogłabym wziąć ze sobą plecaka, bo przecież nie byłby mi potrzebny żeby wręczyć samo zwolnienie lekarskie.

Długo myślałam o Pauli. Zastanawiałam się, czy powinnam jej powiedzieć o ucieczce. Stwierdziłam jednak, że skoro ona nie powiedziała mi o zmuszeniu do ślubu, to zapewne chciała mnie chronić. Powiedzenie jej, co zamierzam zrobić ściągnęłoby na nią kłopoty. Musiałam więc milczeć jak grób w nadziei, że domyśli się czemu to zrobiłam i dlaczego jej nie uprzedziłam.
  
Około dwunastej byłam gotowa do wyjścia. Jak co dzień przemierzyłam drogę do pracy. Tym razem samotnie ponieważ Paula kierowała się do kuchni ze swojego mieszkania a nie, jak ja z sali sypialnej. Mój chód był ciężki i ospały. Każdy krok stawiałam z trudem. Nadal bolały mnie wszystkie mięśnie. Na całe szczęście miękkie dresy nie zaczepiały o ledwo zasklepione rany na udach. Czułam się słabo, jednak po zjedzeniu śniadania powinno być już lepiej. Prowiant przed i na drogę zamierzałam zabrać z kuchni. O ile cały mój plan wypali…

Gdy tylko weszłam do pracy usłyszałam znajome odgłosy i zrobiło mi się smutno. Kochałam tych ludzi i to miejsce. Wszystkie zapachy i całą atmosferę. Znałam każdy garnuszek i mogłabym z zamkniętymi oczami powiedzieć, co gdzie stoi. Ale nie mogłam tam zostać. Tutaj też nie było bezpiecznie. Bez względu na wszystko, to miejsce także zostało stworzone przez władze. Ludzi, od których musiałam uciec.

Mina Pauli, gdy mnie zobaczyła natychmiast utwierdziła mnie w przekonaniu, że wyglądam gorzej niż źle. W jej słowach usłyszałam współczucie:

– Wiedziałam, że musiałaś zachorować. Wyglądasz, jak zdjęta z krzyża. Co ci jest? – Przytuliła mnie lekko i nie czekając na odpowiedź zapytała. – Jesteś głodna?

– Tak, bardzo. Nawet ta cholerna grypa nie zabiła mojego apetytu. Proszę – wręczyłam jej zwolnienie – przekaż to szefowi.

– Później mu je dam. Wyjechał właśnie ustalać zamówienie towaru na ten tydzień. Trzymaj – podała mi miskę z porządną porcją owsianki, do której wkroiła chyba ze dwa całe jabłka – to powinno nieco pomóc na twój głód. Mierzyli ci gorączkę?

– Mhy – pokiwałam głową z ustami pełnymi jedzenia, po czym przełknęłam – trzydzieści siedem i osiem, nie tak źle, ale głowa mi pęka.

– Po co ci ten plecak? – Paulina, jak zawsze czujnie mi się przyglądała.

– Co? A no właśnie, całkiem bym zapomniała. – Udałam rozkojarzoną, po czym z zapałem zaczęłam mocować się z suwakiem. – Przyniosłam mundurek. Wczoraj całkiem mnie rozłożyło i nie zdążyłam go uprać. Zrobisz to dla mnie?

– Jasne. Wiem, jak nie lubisz, gdy coś jest brudne. Swój też piorę tak często, jak tylko się da. – Machnęła ręką. – Te wszystkie plamy od jedzenia, które zasychają... brr… okropność, mocujesz się z tym potem pół nocy.

– No właśnie. – Uśmiechnęłam się. Zdążyłam już wymieść wszystko z miseczki i podałam ją Pauli. – Dzięki, było pyszne. Jak zawsze.

– No, no, naprawdę byłaś głodna. Czy to nie za szybko? Żeby cię żołądek nie rozbolał.

– Nie, no coś ty... – wzruszyłam ramionami, po czym jednak odruchowo złapałam się za brzuch. – Kurczę Paula, wykrakałaś! Czy łazienka jest wolna?

– A nie mówiłam? Chory inaczej trawi. – Prychnęła. – Leć, wszyscy poszli sprzątać do jadalni. Ja też muszę już wyjść. Jak już skończysz, weź sobie jakieś jedzonko na dzisiejszy dzień i zmykaj do łóżka. Wpadnę do ciebie po pracy i zobaczę, jak się czujesz.

– Okeej. Jesteś kochana, dziękuję. – Puściłam jej w powietrzu całusa i pobiegłam do toalety, wciąż trzymając się za brzuch. Zapaliłam światło i szybko zamknęłam za sobą drzwi. Przyłożyłam ucho do ściany i nasłuchiwałam. Rzecz jasna żołądek wcale mnie nie bolał.

Gdy w kuchni słychać było już tylko szum wiatraków, jak z procy wyskoczyłam z łazienki. Wzięłam z niej rolkę papieru, którą wpakowałam do plecaka. Potem szybko zabrałam się za jedzenie. Nie mogłam wziąć za wiele, bo musiałam być w stanie unieść bagaż, który i tak nie był lekki. Całe szczęście tylko taki plecak miałam, zatem nie wzbudzał podejrzeń. Zabrałam więc bochenek krojonego chleba, cztery pętka kiełbasy, kilka garści orzechów laskowych i trzy jabłka. Do tego dwie litrowe butelki wody. Ledwo dopięłam suwak. W kieszenie dresów wcisnęłam jeszcze dwa opakowania suszonych śliwek, a do bluzy paczkę płatków owsianych. Czułam się jak czołg, ale nie mogłam nic na to poradzić. Czekała mnie długa droga i musiałam być na nią przygotowana. Przynajmniej dopóki nie znajdę innego źródła pożywienia.

Obładowana poszłam w kierunku wyjścia do śmietnika. W ostatniej chwili, na jednej z lodówek zauważyłam mapę naszego kraju, najwyraźniej pozostawioną tam przez szefa. Niewiele myśląc, sięgnęłam po nią i wpakowałam na płasko do plecaka. Teraz byłam już gotowa opuścić to przeklęte miejsce. Gdy już stanęłam na podwórzu stwierdziłam jednak, że wysokość pokonana przez Adama, zdawała się być nagle nie do przeskoczenia. Pomimo to, męcząc się i sapiąc udało mi się wdrapać na daszek. Po raz ostatni spojrzałam na budynek kuchni. Wiedziałam, że jeśli teraz zeskoczę na dół, poza siatką, to już tam pewnie nie wrócę. Bolało mnie serce, ale nie mogłam zostać w miejscu, w którym chciano mnie skrzywdzić. Zacisnęłam pięści i wzięłam głęboki wdech:

– Raz, dwa, trzy – wypuściłam powietrze i starałam się uspokoić. Kucnęłam na skraju daszka. Pod spodem zobaczyłam gęstą trawę i liście, które musiały opaść z pobliskich drzew. Moje zniknięcie zauważą dopiero wieczorem. Miałam czas. A może wcale nie będą mnie szukać?

Musiałam wrócić do domu. Chciałam zobaczyć, co z niego zostało. To był mój cel. Nie miałam pojęcia, co będzie dalej. Ale nigdy się nie dowiem, jeśli teraz nie zaryzykuję.

Chmury nade mną zwiastowały ulewę. Niebo było niemalże granatowe. Wychyliłam się i skoczyłam. Miękko wylądowałam na plecaku. Wstałam i otrzepałam się z liści.

Pierwsze krople deszczu, które spadły na moje usta były słone niczym łzy.



***KONIEC CZĘŚCI I***

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1407 słów i 7714 znaków, zaktualizowała 5 cze 2020. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Dobrze napisane.  
    Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    14 maj 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję za motywujący komentarz. Na razie mam małą przerwę ale mam nadzieję, że niebawem uda mi się powrócić do udostępniania:) Pozdrowienia!

    14 maj 2020