Ucieczka cz.I

Uciekając z domu po raz pierwszy – a raczej znikając – nie wiedziałam po co właściwie to robię. Może chciałam się zbuntować. Może chciałam pokazać, że w jakimś stopniu będę za siebie decydować i moi rodzice nie mają nic do powiedzenia. Gdy tak zniknęłam pierwszy raz nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Nie wiedziałam gdzie pójść, w którą stronę, do kogo. Szłam więc przed siebie myśląc, że dobrze robię, że tak właśnie powinien postępować zbuntowany nastolatek. Myliłam się. Nadchodził moment, w którym zatrzymywałam się gdy ciemność stawała się przerażająca, a jedyne czego pragnęłam to ciepłego domu i swojego łóżka. Zawracałam i jak gdyby nigdy nic zamykałam się w swoim pokoju jak codziennie. Bez słowa, bez wyjaśnienia. Nie czułam potrzeby żeby przeprosić, żeby jakoś wyjaśnić swoje zachowanie, żeby spróbować się usprawiedliwić. Mimo iż wracałam czułam, że to ja mam rację i nie było potrzeby tego zmieniać.  
Następne zniknięcia różniły się od siebie. Jedne spowodowane były bezradnością jaka mnie wypełniała w pewnych momentach. Inne nadal były chęcią pokazania swoich racji – co nigdy mi się nie udawało. Jedyna rzecz, która łączyła te wszystkie ucieczki to powroty. Zawsze wracałam po jakimś czasie. Czasem po godzinie, czasem następnego dnia rano. Ale zawsze zawracałam.
Nadszedł jednak czas gdy moje ucieczki wiązały się ze mną samą. Wraz z wiekiem zmienił się mój pogląd na świat i nie odczuwałam już chęci buntowania się przeciw rodzicom. Wiedziałam, że i tak nie wygram więc po prostu nie zaczynałam z nimi moich małych bitew.  
Nawiedzały mnie jednak inne problemy. Dowiedziałam się jacy potrafią być ludzie w stosunku do siebie. To było pierwszym powodem moich zniknięć gdy już trochę dorosłam. Nie radząc sobie ze słowami jakie ludzie kierowali w moim kierunku wychodziłam z domu mając nadzieję, że jakimś cudem dotrę w miejsce, w którym będzie inaczej. Dużo rozmyślałam na temat relacji międzyludzkich i zastanawiałam się jak można być fałszywym i nie mieć wyrzutów sumienia. Niepokoiło mnie to. Dlatego też nie ufałam innym. Dopuściłam do siebie tylko dwie osoby, które stały się moimi przyjaciółmi w pełni na to zasługując.  
Drugim powodem była samotność. Posiadanie przyjaciół nie zapełniało całkowicie mojego serca. Potrzebowałam miłości. Gdy ludzie mnie otaczający zaczęli łączyć się w pary, flirtować ja przeżywałam nieodwzajemnione miłostki nie mogąc nikogo znaleźć. Uciekałam więc żeby nad tym pomyśleć. Nie wiedziałam co jest ze mną nie tak. Nie wiedziałam dlaczego akurat ja mam być sama. Żaden mnie nie chciał, a ja przestałam w siebie wierzyć i nie mogłam się odnaleźć z powrotem. To był bardzo trudny okres w moich życiu. I nadal nim jest. Nadal jestem sama.  
Były też powody jednorazowe, kryzysy, kłótnie. Moje zniknięcia stały się dla mnie nawykiem i czasem wychodziłam nie mając żadnego problemu. Chęć rozmyślania w ciszy była zawsze kusząca i zawsze mi pomagała.  
Nadszedł jednak dzień gdy zapragnęłam zniknąć na zawsze. Nie z powierzchni ziemi, ale z miejsca, w którym żyłam. Nie wiem do końca co powodowało taką myśl, ale czułam się gotowa do takiego kroku. Byłam nierozumiana we własnej rodzinie i zawsze byłam ta najgorszą, Chciałam wyruszyć do miejsca, w którym zaczęłabym wszystko od nowa, sama.  
Idąc do swojej ulubionej biblioteki w mieście rozmyślałam gdzie mogłabym się udać. Nie miałam pomysłu, ani marzenia związanego z konkretnym miejscem. Nie wiedziałam czy ma być do północ czy południe, wschód czy zachód. Gdziekolwiek brzmiało dobrze, ale nie sugerowało niczego konkretnego.  
-Witaj Ali. - zawołała pani Cylia – bibliotekarka, która miała już chyba ze sto lat, jak nie więcej.  
Jak zwykle miała na sobie ulubiony brązowy sweter z czasów pierwszej wojny światowej i długą czarną spódnicę. Wielkie, okrągłe okulary spoczywały na czubku nosa, a na jej twarzy malował się uśmiech, szczery jak zawsze.  
-Jak się pani dzisiaj czuje? - zapytałam przejęta. Nie wyglądała za dobrze ostatnimi czasy. Udawała, że wszystko jest w porządku zasłaniając wszystko swoich uśmiechem, który nadal wypełniony był młodością, ale jej oczy zdradzały resztę. Pewnie zdawała sobie z tego sprawę, ale chciała pocieszyć samą siebie.  
-Jakbym miała ze dwadzieścia lat. - odparła z entuzjazmem, który był trochę naciągany.  
Usiadłam przy wolnym stoliczku z wybraną już książką. Uwielbiam tu czytać i sama nie wiem dlaczego. Może to już przyzwyczajenie, ale to miejsce jest dla mnie czymś więcej niż zwykłą biblioteką na przedmieściach. To wspaniałe miejsce gdzie nie pojawia się zbyt wiele osób. Dzięki temu ma swój własny urok gdyż zaglądają tu tylko ludzie wyjątkowi.  
-Ali, mam do ciebie prośbę.  
-Słucham proszę pani.  
Wyszła za swojego kontuaru i podeszła do mnie. Usiadła naprzeciw i patrzyła mi prosto w oczy. Wyczuwałam poważną sprawę i już nie mogłam się doczekać żeby poznać więcej szczegółów.  
-Niedługo wyjeżdżam na parę dni. - oznajmiła.
-Mam zająć się biblioteką?  
Pokręciła przecząco głową, co mnie zdziwiło. O co innego mogło jej chodzić? Może chciała żebym podlała jej kwiaty i nakarmiła koty. To było bardzo prawdopodobne.  
-Mam coś cennego w domu i chciałabym dać ci to w opiekę. Tyle teraz włamań. Wszystko inne mogą zabrać, ale to zbyt ważne. - wyjaśniła z przejęciem.  
Byłam ciekawa co takiego jest tak ważne. Nie chciałam jednak pytać. Gdyby pani Cylia chciała sama by o tym powiedziała. Cieszyłam się, że ma do mnie takie zaufanie i chce powierzyć mi swój skarb, którego będę chronić najlepiej jak potrafię.  
-Przyniosę to jutro do biblioteki. Jeśli będziesz miała chwilę wpadnij i to odbierz.  
-Bardzo chętnie tego popilnuje. Czymkolwiek jest. - zapewniłam serdecznie.  
Uśmiechnęła się do mnie i wróciła do swojej pracy. Była widocznie czymś zdenerwowana. Wyjazdem czy może tym, że musi oddać komuś pod opiekę coś co jest dla niej cenne? Tak w ogóle gdzie pani Cylia się wybierała. Może do szpitala albo sanatorium? Nie oczekiwałam, że mi powie. Nie byłam aż tak ciekawska i wścibska. To co chciała to mi przekazała. Reszta widocznie nie jest dla mnie istotna.  
W bibliotece pojawiał się przynajmniej raz w tygodniu pewien mężczyzna. Zawsze zastanawiało mnie kim jest i jakie są jego relacje z panią Cylią. Byli ze sobą jakoś powiązani i było to widać w sposobie w jaki rozmawiali. Sam mężczyzna bardzo się wyróżniał. Zawsze przychodził w czarnym, skórzanym płaszczu, który sięgał aż do ziemi. Miał też długie czarne włosy i czarne oczy. Nie wyglądał jednak ani na Gota, punka czy kogokolwiek innego. Był bardzo tajemniczy i często przynosił jakieś paczki dla staruszki. Może pani Cylia należy do mafii?  
Nigdy nie pytałam o niego, ani o ich relacje. Nie wypadało mi o to pytać. Nie chciałam żeby źle mnie zrozumiano. Dlatego wolałam tego nie robić. Musiałam żyć w domysłach.  
Dzisiaj też przyszedł. Zawsze zwracałam na niego uwagę mając nadzieję, że dostrzegę coś co da mi jakąś wskazówkę. Nic takiego jednak nie zauważyłam. W ręku trzymał jakiś karton, który jak najszybciej oddał w ręce pani Cyli. Rozmawiali o czymś z zapałem nie odrywając od siebie wzroku. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie staruszka wskazała na mnie próbując być dyskretna. Nie udało jej się ponieważ to widziałam. Chwilę później mężczyzna zerknął na mnie i znów odwrócił się mówiąc coś pod nosem.  
Nie wiedziałam o co chodzi. Może pani Cylia powiedziała mu kto będzie opiekował się jej drogocennymi rzeczami. W sumie dlaczego nie powierzyła ich jemu? Wyglądali na zaprzyjaźnionych.  
Uspokój się, pomyślałam. Nie powinny obchodzić mnie takie rzeczy. Wiedziałam, że dzisiaj nie skupię się na czytaniu. Wstałam i odłożyłam książkę na biurko.  
-Już idziesz? - spytała pani Cylia odznaczając, że oddałam książkę.
-Muszę jeszcze iść w jedno miejsce. - skłamałam.  
-Ale jutro przyjdziesz tak jak się umówiłyśmy, prawda?
Skinęłam potwierdzając. Skłoniłam się i wyszłam pośpiesznie. Coś mi nie pasowało tylko zupełnie nie wiedziała co to takiego.  
Chyba muszę wrócić do domu i skupić się na czymś innym. Istniały inne sprawy, o których mogłabym myśleć. A mianowicie mój wyjazd. Powinnam myśleć o wyborze miejsca, a nie o tym tajemniczym gościu z biblioteki, który wyglądał jak z matrixa.  
Na moje nieszczęście zaczęło padać, a ja nie wzięłam ze sobą parasolki. Moja kurtka była pozbawiona kaptura, a do przystanku miałam jakieś piętnaście minut drogi. Czekanie aż deszcz ustanie nie wchodziło w grę. Znając moje szczęście będzie padać tak do wieczora, a wtedy przegapiłabym większość moich autobusów. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam przed siebie opuszczając suche miejsce pod daszkiem biblioteki.
Ludzie biegali wkoło szukając schronienia. Inni dumnie kroczyli po chodniku z parasolami w rękach. A jeszcze inni spoglądali na przechodniów ze swoich aut.  
Starałam się nie zwalniać by jak najszybciej dotrzeć na przystanek gdzie mogłabym się skryć przed kroplami deszczu, który przybierał na sile i moczył mi włosy. Mimo wszystko bardzo lubię deszcz. Lubię go oglądać z okna swojego pokoju. Pokoju, do którego było mi teraz śpieszno.  
Zanim dotarłam do mojego celu zostałam opryskana z pięć razy przez mijające mnie auta. Około dziesięciu razy weszłam w kałużę i byłam wystawiona na deszcz przez całą moją drogę. Tak więc byłam przemoczona dosłownie cała. Mogłabym wycisnąć ze swoich ubrań dobrych kilka litrów wody.  
Gdy w końcu wysiadłam z autobusu przed moim domem przestało padać. Spojrzałam w niebo i wypowiedziałam sarkastyczne dziękuję. Nie ma co, szczęście mi sprzyja, pomyślałam.  
Ruszyłam w kierunku mojego niewielkiego domu na przedmieściach, który prezentował się całkiem dobrze. Był chyba najładniejszy w okolicy. Biały, z ciemnymi okiennicami, z ciemnych dachem i kamienną podmurówką. Obejście było starannie wypielęgnowane przez moją mamę, która  uwielbia porządek i ład.  
Mimo iż spędziłam w tym domu całe moje dotychczasowe życie nie czułam jakiegoś wielkiego przywiązania do tego miejsca. Mogłabym je zostawić nie tęskniąc, nie żałując. Może gdyby wiązało się z nim więcej szczęśliwych wspomnień zawahałabym się na chwilę. Ale ten dom, mimo że piękny na zewnątrz w środku nie był taki sam. Nie mam na myśli mebli, koloru ścian czy wyposażenia. Ten dom w środku jest smutny i odczuwa się to w każdym pomieszczeniu.  
Wszystko przez śmierć mojego starszego brata Michela, który zginął cztery lata temu w wypadku samochodowym gdy wracał z imprezy. Samochód prowadził jego przyjaciel, który wpadł w poślizg gdy padało tak jak dzisiaj. Powinnam więc nienawidzić deszczu, bo to jego wina, że nie ma przy mnie jedynej osoby, która mnie rozumiała. Ale jest zupełnie inaczej.  
Nie mam też żalu do kolegi mojego brata, który przeżył wypadek i dzisiaj ma się świetnie. Świetnie, ale tylko fizycznie. Jego stan psychiczny jest zły z tego co wiem. Nie może pogodzić się z  tym co się stało i nadal przeprasza moją rodzinę, która nie chce go znać.  
Rozmawiałam z nim kilka razy i wiem, że jest mu ciężko i chętnie cofnąłby czas. Tak jak każdy z nas. On wie ile znaczył dla mnie mój brat dlatego rozmowy ze mną były dla niego trudne i bał się. Ja starałam się mu pomóc mimo iż to ja potrzebowałam tej pomocy. Nie widziałam się z nim od roku. Wyprowadził się do innego miejsca by uciec od tego co się stało. Chciałabym wiedzieć czy mu się udało, ale nie mam z nim kontaktu.  
Mam wrażenie, że ja też chce uciec od tego co było. Stąd pewnie moja decyzja o wyruszeniu w inne miejsce. Choć wmawiam sobie, że tak nie jest. Uważam, że śmierć mojego brata to zły powód by odchodzić. Powinnam tu zostać i wspominać go jak najlepiej. Moja podświadomość jednak jest tajemnicza i nigdy nie wiem tak naprawdę co się w niej kryje.  
-Nie masz co robić prócz włóczenia się po mieście? - zapytała mama gdy ściągałam mokre buty.  
Spojrzałam na nią i zauważyłam, że nie jest w najlepszym humorze. Jak zawsze. Od śmierci Michela wiele się zmieniło. Moi rodzice stali się surowszy i ograniczają rozmowy ze mną. Potrafię to zrozumieć. W końcu stracili najstarsze dziecko, w którym pokładali swoje wszelkie nadzieję.  
-Byłam w bibliotece. - wyjaśniłam pośpiesznie i zrzuciłam z siebie kurtkę, która była dwa razy cięższa niż zwykle.  
Nic nie odpowiedziała. Tak więc był to koniec naszej dzisiejszej konwersacji. Przywykłam już do tego, ale zastanawiałam się czy kiedykolwiek pogodzą się z tamtymi wydarzeniami i dotrze do nich, że mają jeszcze jedno dziecko.  
Czułam, że to trochę okrutne opuszczać ich. Jedno dziecko stracili. I mimo iż może nie zwracali na mnie większej uwagi bałam się, że moje odejście może ich zranić i będą cierpieć jeszcze bardziej. Dotarło do mnie, że moja ucieczka jest egoistyczna. Myślałam tylko o korzyściach jakie może mi to przynieść, a nie myślałam o ich uczuciach, które były poszarpane.  
Zamykając się w pokoju byłam pełna wątpliwości o obaw. Czy aby na pewno miałam ochotę zostawiać ich samych sobie?  
-Halo. - odezwałam się odbierając telefon od mojej przyjaciółki.  
-Masz czas dzisiaj wieczorem? - zapytała z entuzjazmem, co oznaczało tylko jedno. Impreza, na którą po raz kolejny chce mnie wyciągnąć.  
-Nigdzie nie idę. - wyprzedziłam jej pytanie i usłyszałam wzdychanie, które zawsze mi fundowała gdy odmawiałam.  
-Ali, nie rób mi tego znowu. Adam chce żebyśmy przyszły.  
-Tylko nie mój, że ma dla mnie kandydata na chłopaka. Już kilka razy chciał mnie zeswatać z jakimiś facetami i wiesz jak to wyglądało.  
Adam to chłopak Ann. Od jakiegoś czasu próbuje znaleźć mi chłopaka i zupełnie nie wiem dlaczego. Myślę, że to ich wspólny pomysł. Nie dociera do nich jednak, że nie chce więcej spotykać się z tymi kolesiami, których zna Adam. Raz się zgodziłam i nie było przyjemnie. Nie chce tego wspominać.  
-Ponoć ma jakiegoś kolegę, który jest naprawdę ogarnięty i chętny by poznać jakąś dziewczynę. Adam pokazał mu twoje zdjęcie i był zachwycony.  
Nie lubię gdy decyduje się za mnie. A pokazywanie moich zdjęć uważałam za przegięcie. Może nie jestem jakąś flirciarą i nie mam powodzenia u chłopaków, ale chce go poznać sama. Chce żeby to wyglądało inaczej.  
-Powiedz Adamowi żeby sobie darował bo nie mam zamiaru iść. Ani dzisiaj ani nigdy więcej.  
Kolejne westchnięcie.  
-Czekasz na jakiegoś księcia z bajki, który nie istnieje. Ali, to nie działa w ten sposób. Nie możesz wiecznie się zamykać przed nowymi znajomościami, bo w końcu zostaniesz samotną starą kobietą i będziesz pracować w bibliotece tak jak pani Cylia. - powiedziała z wyrzutem.  
-Jeśli będę szczęśliwa to taka praca jest nawet okej.  
-Ty nawet nie wiesz co to jest szczęście i na czym polega.  
-Masz racje, nie wiem. Ale wiem, że wcinanie się w czyjeś życie ma swoje granice i wy je przekraczacie.  
-Rób jak chcesz. Nie będę więcej namawiać cię na wyjścia. Zadzwoń jak zmądrzejesz.  
­Rozłączyła się za nim jej odpowiedziałam. W sumie co miałam jej powiedzieć? Zapewnić, że przemyślę to i dam jej znać? Czy dzwoniąc do mnie naprawdę liczyła na to, że się zgodzę? Znała mnie bardzo dobrze i powinna wiedzieć, że nie tak łatwo mnie przekonać, a do czegoś takiego zwłaszcza.  
Rzuciłam telefon na łóżko i postanowiłam, że nie będę się tym wszystkim przejmować. Skoro nie zamierzałam pójść to nie było czym się przejmować i niepotrzebnie tego roztrząsać.  
Cieszyłam się z faktu, że jutro jest sobota i będę mogła pospać dłużej. Ale znając siebie pewnie wstanę wcześnie i nie będę miała co ze sobą zrobić. Dobrym pomysłem wtedy może być pójście do biblioteki pani Cylii. Zżera mnie ciekawość co takiego ofiaruje mi na przechowanie. Czy to pamiątka z czasów jej młodości? A może to prezent od jej dawnej miłości? Możliwe też, że to coś na co zbierała pieniądze przez długie lata i w końcu udało się jej to kupić. Tyle możliwości, a okazać się może, że w ogóle nie będzie mi dane tego zobaczyć. Znając panią Cylię schowa to w jakiś karton i zabroni mi tego otwierać. Nie podobała mi się taka opcja i miałam nadzieję, że jednak będę mogła dowiedzieć się co to takiego i zrozumieć dlaczego aż tyle znaczy dla tej miej staruszki.  
Zamierzając położyć się na chwilę minęłam biurko i dostrzegłam, że leży na nim jakaś koperta. Nie przypominałam sobie żebym to ja ją tu położyłam. Małym druczkiem napisany był mój adres i imię, ale nie było nic poza tym. Nie wiedziałam więc od kogo pochodzi ten list, który jak najszybciej chciałam przeczytać. Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej białą, złożoną na pół kartkę. Nie było na niej wiele napisane, ale była od przyjaciela mojego brata, co zdziwiło mnie w jakimś stopniu. Co spowodowało, że napisał do mnie właśnie teraz, rok po swoim wyjeździe?  

Ali,  

Wyjechałem pełen obaw, że nowe miejsce nie przyniesie mi wymarzonego ukojenia. I tak było na początku. Znalazłem jednak swój osobisty raj, w którym mogę być znów przyjacielem Michela. Raj,  w którym moje poczucie winy zmalało na rzecz szczęścia jakim było, że mogłem go znać. Ali, nie wiem dlaczego do Ciebie napisałem, ale chciałem Ci teraz życzyć byś i Ty znalazła swój mały raj, w którym wszystko stanie się łatwiejsze, a obecność Michela będzie silniejsza i nie będzie sprawiała bólu jaki odczuwasz z tęsknoty.  

                                                       Tom.  

Nie wiedziałam co myśleć. Jego słowa wzruszyły mnie doszczętnie i nie wiedzieć czemu poczułam się lepiej od razu po ich przeczytaniu. Cieszyłam się, że chciał się ze mną tym podzielić i również cieszyłam się, że udało mu się poprawić swój stan.  
Jego raj musi być naprawdę cudowny skoro odczuwa silną więź z moim bratem i nie myśli już tylko o swojej winie. Mimo iż to on zawinił nigdy nie życzyłam mu żeby cierpiał za to do końca życia. Miał prawo stanąć na nogi tak jak moja rodzina.  
Było mi przykro, że nie podał mi swojego adresu. Chciałabym mu odpisać i powiedzieć jak cieszę się z tego, że znalazł swoje miejsce w świecie. Szkoda, że nie mogłam się dowiedzieć gdzie to jak. Może i ja mogłabym tam spróbować.  
Złożyłam kartkę, schowałam ją do koperty, a całość umieściłam w pierwszej szufladzie biurka żeby zawsze mieć te słowa blisko. Słowa, które były najszczersze jakie dotychczas do mnie skierowano i byłam tego pewna.  

Tak jak myślałam wstałam około siódmej niezadowolona. Mimo iż byłam zmęczona nie potrafiłam spać dalej. Zdarzało się tak często i nie wiedziałam dlaczego. Po prostu nie mogłam zamknąć oczu.  
Wyszłam z łóżka zostawiając ciepłą kołderkę i poduszkę na rzecz ciepłej kawy i tostów. Rodziców już nie było. Nawet w sobotę chodzą tak wcześnie do pracy. Myślę, że im to nie przeszkadza. W pracy mają mniej okazji rozpamiętywać. Dlatego czasem biorą nadgodziny gdy tego potrzebują.  
Założyłam swoje ulubione kapcie i zeszłam do kuchni. Czekając aż zagotuje się woda na kawę wyjrzałam przez okno w celu ocenienia pogody na dzisiaj. Było pochmurno, ale tylko częściowo. Słońce próbowało przedostać się przez chmury i nawet mu się udawało. Tak więc była szansa, że wyjdzie dzisiaj na dobre.  
Tak bardzo wpatrzyłam się w niebo, że aż podskoczyłam gdy czajnik zagwizdał. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Czasem śmieszyły mnie moje reakcje na zwyczajne rzeczy jakie działy się wokół mnie. Taką miałam naturę.  
Na szczęście pani Cylia otwiera bibliotekę bardzo wcześnie niezależnie od dnia tygodnia. Nie musiałam się więc martwić co ze sobą zrobić. Zaraz po śniadaniu ubrałam się pośpiesznie i wyszłam z domu. Postanowiłam, że załatwię odebranie powierzonej mi rzeczy na przechowanie i wrócę do domu by trochę się pouczyć.  
Na ulicach było mniej ruchu niż zwykle. Cieszyło mnie to w jakimś stopniu. Mogłam nacieszyć się  poranną ciszą i w spokoju przebyć drogę jaka dzieliła mój dom od biblioteki. W autobusie również było więcej miejsca. Brakowało wszystkich tych nastolatków, którzy jadą do szkoły. Brakowało gwaru i rozmów jakie prowadzili zawsze z zapałem.  
-Już jesteś? - pani Cylia była zdziwiona gdy zauważyła mnie w drzwiach wejściowych.  
Ukłoniłam się z uśmiechem i podeszłam do jej biurka, za którym siedziała. Poprawiła swoje okrągłe okulary i przyjrzała mi się uważnie. Jej oczy znów były zmartwione.  
-Nie mogłam spać. - wyjaśniłam i usiadłam na krzesełku.  
Pokręciła głową. Powiedziała mi kiedyś, że nie jestem typową nastolatką. W jej opinii już się zestarzałam i chyba było trochę w tym prawdy.  
-Nie imprezowałaś ze znajomymi? - spytała ciekawa.  
-Nie lubię chodzić na dyskoteki.  
Nie zdziwiła się. Wiedziałam, że nie zapyta o nic więcej więc cieszyłam się, że nie będę musiała tłumaczyć dlaczego tak jest.  
-Tak jak ci mówiłam, wyjeżdżam na jakiś czas. Pewnie interesuję cię gdzie jadę. - stwierdziła.  
Niepewnie przytaknęłam. Nie miałam powodu żeby to ukrywać, ale też nie miałam prawa pytać. Nie należało to do mojego interesu.  
-Nie musi mi pani mówić. - zapewniłam szczerze, co spowodowało uśmiech na jej zmarszczonej twarzy.  
-To żadna tajemnica. Chciałam pojechać na wycieczkę zanim zejdę z tego świata. Kiedyś podróżowałam dość często. Trochę za tym zatęskniłam stąd ta decyzja. - wyjaśniła.  
Dziwne było to, że tak proste wytłumaczenie sprawiło, że się zdziwiłam. Czego miałam się spodziewać po tej staruszce? Przecież oczywiste było to, że nie należy do żadnej mafii i nie jedzie na drugi koniec świata w porachunkach.
-Na długo pani znika?  
Nie wiedziałam czy powinnam pytać, ale skoro powiedziała mi co jest jej celem pomyślałam, że takie pytanie było na miejscu.  
-Dwa tygodnie. Mam w planach odwiedzić kilka miejsc, z którymi wiążą się moje najwspanialsze wspomnienia.  
-Zazdroszczę. - wyznałam smutno.  
Nawet pani Cylia opuszczała to miejsce żeby odpocząć. Fakt, że miała wrócić nie zmieniał tego, że naprawdę chciałam zrobić coś podobnego. Bez powrotu jednak.  
-Ali, ciebie też czeka niesamowita podróż.  
Nie rozumiałam co miała na myśli. Nie wiedziała nic o moich planach. Nigdy o tym nikomu nie mówiłam.  
-Może kiedyś.  
Pani Cylia sięgnęła po coś z szuflady i położyła to na biurku. Było to niewielkie, czarne pudełeczko wyglądające jak opakowanie od pierścionka. Różniło się tylko tym, że posiadało zamek do klucza, którego nie widziałam w pobliżu.  
-Chciałabym żebyś tym się zaopiekowała. - powiedziała przysuwając je do mnie.  
-Co to takiego? - nie mogłam powstrzymać pytania.  
Uśmiechnęła się pod nosem, ale nie trwało to długo. Uśmiech zastąpiło dobrze widoczne zmartwienie przez co również je odczułam.  
-To coś czego potrzebują niektórzy ludzie, tacy jak ty. Jeśli to otworzysz będziesz mogła skorzystać  z niesamowitego daru.  
-Ale nie dała mi pani klucza.  
Skinęła głową.  
-Klucz, o którym myślisz nie istnieje. Jeśli na to zasłużysz i naprawdę tego zechcesz samo się otworzy.  
Zastanawiałam się o czym ona mówi. Jak takie pudełko ma samo się otworzyć? Ukryła w nim jakiś mechanizm czy coś?  
-Nie rozumiem. - odparłam szczerze.  
-Nie musisz. - przerwała na chwilę i opuściła głowę. - Proszę cię tylko żebyś uważała. W życiu łatwo można się zatracić i zgubić ważne wartości, które są tuż obok nas. Jeden krok za dużo i możesz zniknąć w otchłani, z której nie będzie już ucieczki.  
Przestraszyła mnie trochę, ale starałam się brać jej słowa z sensem. Pani Cylia była nad wyraz mądrą kobietą i nie miała w zwyczaju mówić rzeczy pozbawionych ładu i sensu. Nie mogła tak nagle oszaleć. Tak więc dotarło do mnie, że to co mi powiedziała odnosi się do życia i tego co zrobię w przyszłości. Nie wiedziałam jednak jak ma się do tego to pudełko. Może miało być jakimś symbolem dzięki któremu miałam się nie zgubić czy coś w tym rodzaju. Jedno było jednak pewne. Nie przypadkowo chciała ofiarować mi to na przechowanie. Widziała więcej niż przeciętna osoba i miała ukryty cel w tym wszystkim. Może będzie mi dane dowiedzieć się o co w tym chodzi. Pozostawało mi w takim razie przyjąć to co mówiła do świadomości i zaopiekować się jej skarbem.  
-To nie przypadkiem czarna magia? - zażartowałam co wywołało uśmiech na jej twarzy.  
-Jeśli będziesz w stanie to kontrolować będzie to coś dobrego. - oznajmiła znowu zadziwiając mnie swoimi słowami. - Nikomu tego nie pokazuj. - dodała poważnie.  
Nie chciałam pytać dlaczego bo wiedziałam, że musi istnieć dobry powód skoro tego zakazała. Skinęłam więc porozumiewawczo. W tym samym momencie do środka wszedł ten sam mężczyzna co zawsze. Stanął obok mnie i bezwstydnie lustrował mnie wzrokiem. Spojrzał na pudełeczko leżące na biurku, a zaraz potem na panią Cylię, która uśmiechnęła się do niego. Mężczyzna otworzył usta tak jakby chciał coś powiedzieć.
-Powiedziałam jej to co mogłam. - oznajmiła wyprzedzając jego pytanie.  
Nie wiedzieć czemu wyglądał na niezadowolonego. Musiał wiedzieć po co to pudełko zostało przekazane w moje ręce. Ale dlaczego coś mu nie pasowało?  
-Skoro musiałaś. - przemówił niskim, cichym głosem.  
Pierwszy raz było mi dane go słyszeć. Przeważnie rozmawiali ze sobą bardzo cicho. A i podsłuchiwanie nie było czymś co lubiłam robić.  
-Melixie, nie musisz się obawiać. Ali dobrze zaopiekuje się moim pierścieniem. - zapewniła pani Cylia i przysunęła mi kartonik jeszcze bliżej sugerując, że mam go schować i iść.  
Tak też zrobiłam. Czułam, że mają coś do wyjaśnienia i nie mogę uczestniczyć w tej rozmowie. Wzrok mężczyzny kazał mi wyjść i aż przyprawiało mnie to o dreszcze.  
-Oddam jak tylko pani wróci. - powiedziałam na do widzenia i opuściłam budynek biblioteki.  

Minęły dwa tygodnie od tamtego zdarzenia. Czas płynął zupełnie normalnie. Ann i Adam przestali wyciągać mnie na imprezy i pogodzili się z tym, że nie potrzebuje ich pomocy. Cieszyło mnie to, że zrozumieli jak się przez to czułam. Dzięki temu nasze kontakty poprawiły się i to znacznie.  
Rodzice również byli nad wyraz spokojni. Mama nie wypytywała mnie o wszystko, ale nie przestała unikać rozmów ze mną co nadal mnie bolało. Nie mogłam nic na to poradzić i doskonale to wiedziałam.  
Pani Cylia nie wróciła jeszcze ze swojej wyprawy. Gdy przechodziłam obok biblioteki nadal była zamknięta. Myślałam, że pozbędę się w końcu jej skarbu. Nic się nie wydarzyło. Nie mogłam nawet tego otworzyć choć próbowałam na wiele sposobów. Zaczęłam się zastanawiać czy pani Cylia była przy zdrowych zmysłach gdy dawała mi to pod opiekę mówiąc te wszystkie dziwne rzeczy. Zresztą byłam głupia, że widziałam w tym jakiś sens i czekałam aż coś się stanie. To po prostu zwykłe pudełeczko, które nie jest przydatne.  
Kilka dni wcześniej otrzymałam drugi list od przyjaciela mojego brata. Pisał, że niedługo będzie dane nam się zobaczyć, ale nie zdradzał żadnych szczegółów kiedy przyjeżdża. Ucieszyłam się, że odwiedzi miasteczko. Będę miała okazję zapytać go o kilka rzeczy, które chciałam wiedzieć. Najbardziej pragnęłam żeby powiedział mi gdzie jest jego raj i czy naprawdę warto tam się udać. Bardzo chciałabym to wiedzieć.  
-Ile można na ciebie czekać! - usłyszałam głos Ann gdy szłam w stronę swojego domu.  
Stała na ścieżce i przyglądała mi się uważnie. W ręce trzymała kwiaty.  
-Nikt nie kazał ci na mnie czekać. - skwitowałam mijając ją.  
-Zostaw rzeczy i idziemy.  
Tak też zrobiłam. Plecak rzuciłam tuż za drzwiami na podłogę i szybko wyszłam z powrotem na zewnątrz. Ann wzięła mnie pod rękę i ruszyłyśmy przed siebie.  
-Nie wolałabyś być dzisiaj ze swoimi rodzicami? - zapytała gdy czekałyśmy na autobus.  
-Każdy z nas przeżywa to samotnie. - odpowiedziałam to co poprzednim razem.  
Westchnęła zupełnie tego nie rozumiejąc. Byłam jej jednak wdzięczna, że znów przy mnie jest tego dnia. Nie byłabym w stanie pójść tam sama. Poza tym pogoda pogłębiała mój smutek.  
Na szczęście autobus nie miał opóźnienia. Nie miałam zamiaru stać tu w nieskończoność. Ann zajęła miejsce a ja kupiłam bilety. Czekała nas półgodzinna droga do dzisiejszego celu. Rodzice uparli się, że pochowają go w rodzinnej wsi gdzie się wychowywaliśmy za nim przeprowadziliśmy się do miasta.  
Dzisiaj jest jego rocznica śmierci.  
Tak jak w poprzednim roku Ann jechała ze mną. Nie wyobrażam sobie, że mógłby być to ktoś inny. Rodzice jechali tam rano, ale osobno. Nie wiem dlaczego, nie pytałam dlaczego, nie chciałam wiedzieć dlaczego. Tak musiało być. I nikt nie mógł tego zmienić.  
Ann nie zadawała wielu pytań. Nie męczyła mnie o jakieś drobnostki. Siedziała po prostu obok mnie cierpliwie i pokazywała mi, że jest ze mną, że jest tu dla mnie w tym ciężkim dniu. Wiedziała, że potrzebuje ciszy i spokoju. A gdybym zaczęła płakać pozwoliłaby mi na to wiedząc jak bardzo mi trudno. Za to ją ceniłam. Mimo jej wybryków.  
Gdy w końcu dojechałyśmy na miejsce trochę się przejaśniło. Widok słońca podniósł mnie trochę na duchu, ale zdołował jednocześnie. W tak smutny dzień ma czelność świecić, pomyślałam.  
Cmentarz był niewielki i znajdował się przy starym kościółku zbudowanym z drewna. Wszędzie rosły drzewa tworząc alejkę prowadzącą do wejścia.  
Nie trzeba było iść daleko. Michel miał swój nagrobek blisko głównej bramy. Ann od razu włożyła kwiaty do wazonu przez co nasze róże pomieszały się z bukietem, który przywiozła mama. Ja zapaliłam znicz i położyłam go na środku gdzie było wolne miejsce. Odwiedziło go dzisiaj wiele osób, przyjaciół ze szkoły, z miasteczka i stąd. Nie zapomnieli o nim co mnie cieszyło.  
-Cześć Michel. - przywitałam się.  
Ann stanęła za mną i położyła mi dłoń na ramieniu.  
-Przyjechałam z Ann. - oznajmiłam czując jak do oczu napływają mi łzy, których nie byłam w stanie powstrzymać. Nawet nie chciałam.  
-Ali dobrze sobie radzi. - odezwała się moja przyjaciółka.
-Staram się Michel. Choć wcale nie jest łatwo.  
Nie mogłam okłamać go, że jest cudownie, że żyję szczęśliwie. Zresztą czułam, że nadal jest obecny w moim życiu dlatego chciałam być z nim szczera jeśli w jakikolwiek sposób mógł usłyszeć moje słowa.  
-Tom do mnie napisał, że staje na nogi, co jest dla mnie motywacją. Wierzę, że też kiedyś tego dokonam.  
Łzy płynęły coraz szybciej po moich policzkach i miałam wrażenie, że nogi mi się uginają.  
-Nie martw się, pomogę jej odzyskać siły. - zapewniła Ann.  
-Słyszysz? Mam wsparcie. - przerwałam na chwilę nie mogąc złapać oddechu. - Tęsknię za tobą Michel. - wydusiłam kompletnie nie panując nad łzami i szlochaniem, które stawało się coraz głośniejsze.  
Schowałam twarz w dłonie płacząc jak małe dziecko. Ann przytuliła mnie do siebie mocno próbując mnie pozbierać, ale na nic się to zdawało. Miałam wrażenie, że z każdym rokiem zamiast radzić sobie lepiej było wręcz przeciwnie.

PrincessOfWriting

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 6029 słów i 32067 znaków.

Dodaj komentarz