W Indiach nielicznym tylko ludziom dobrze się powodzi, zwierzętom znacznie gorzej, a psom wyjątkowo nędznie. Wiecznie głodne, choć przy człowieku urodzone, dziczeją, łączą się w stada, wałęsają i wędrują. Instynktem wiedzione przychodzą do większych skupisk ludzkich, najczęściej do miast portowych, gdzie łatwiej o żer, bo ludzie bogatsi. Watahami włóczą się po porcie, zawsze w pobliżu obcych statków, tam bowiem o kość i ochłap mięsa najłatwiej.
W Bombaju psy podzieliły port na sobie wiadome rejony. Watahy pilnują swoich nabrzeży i basenów, granic rejonów bronią zębami. Wynędzniałe i głodne żyją w ciągłym oczekiwaniu na statek. Z podaniem pierwszej cumy, jak na komendę, wychodzą zza magazynów portowych, nieufne, zastraszone. Zbliżają się do statku ostrożnie i cicho popiskując zajmują swoje żebracze posterunki. Swoje, zawsze te same, prawem stada nakazane. Suki szczenne, płodem nabrzmiałe i te z długimi sutkami, co muszą karmić szczenięta ukryte w zakamarkach portu – podchodzą najbliżej okrętowej kuchni. One są odważniejsze i bardziej bezwzględne, prawu natury posłuszne. Dalej za nimi kaleki. Kulawe, jednookie, parszywe. Potem głupia, nachalna młodzież, jak w każdym gatunku niecierpliwa, ale tolerowana. I wreszcie w odpowiednio bezpiecznej odległości za całą tą hałastrą warują sztuki większe, zdrowe, zębate, zadziorne. Na samym końcu, właściwie już poza stadem, na placu składowym, aż pod skrzyniami – wódz, przewodnik stada, samiec największy, cały w bliznach, ze strzępami poobrywanych uszu.
Warują cały czas podczas wyładunku lub załadunku, a kiedy ruch na nabrzeżu jest zbyt duży, cofają się w głąb, między sterty towarów a magazyny, lecz ciągle czujne czekają okazji do zdobycia żeru.
Był pies okrętowy, co miał litość podobną do ludzkiej. Kiedyś na statku pływała suczka o wdzięcznym imieniu Teksa. Oczko w głowie całej załogi. Wszyscy ją lubili i szanowali, pewnie dlatego, że była stara, ponoć zaokrętowała w czasie wojny. Z pozoru zupełnie zwyczajna, mieszaniec. Duża, gruba, dostojnie ociężała i po swojemu mądra. Teksie na statku wszystko było wolno, o niczyje względy nie dbała – zarozumiała niby królowa, której nie obali żadna rewolucja. Wśród załogi krążyła fama, że Teksa kiedyś zmieniała statki jak rękawiczki i w ten sposób zwiedziła cały świat. Bliższych szczegółów jej życia nikt nie znał. Ostatnio zachowywała się mniej ruchliwie, rzec można: z godnością.
Na szyi nosiła miedzianą obrożę ręcznej roboty, ze swoim imieniem, nazwą statku, który już dawno wykreślono z morskich rejestrów, nazwą też już nie istniejącego armatora i wyraźnym napisem "Poland".
Podczas postoju statku w portach przeważnie pełniła służbę przy trapie. Swoich przyjaźnie witała i żegnała, gdy szli na ląd lub w nocy wracali. Zdarzało się, że i niektórym gościom z lądu na powitanie merdała ogonem, wtedy zawsze dawało się słyszeć ich przyjemne zdziwienie:
- O, wasza suczka jeszcze żyje? Z pięć lat temu ją widziałem, ale to pewnie na innym statku...
Jak na psa przystało, obcych obserwowała bardzo wnikliwie. Na odległość wyczuwała wśród robotników drobnych złodziejaszków. Sierść na grzbiecie jeżyła i warczała ostrzegawczo. Mówiono, że Teksa ma rentgen w nosie, nieomylnie bowiem rozpoznawała robotnika, który wychodził ze statku trochę grubszy niż przyszedł. Ale nie gryzła. Teksę długie życie włóczęgi nauczyło wszystkiego, co psu jest potrzebne, a ponadto uczucia u zwierząt rzadko obserwowanego – litości. Zwierzęcej, lecz bardzo do ludzkiej podobnej i choćby dlatego zasługującej na szczególną sympatię.
Na ląd nie schodziła, nie tak jak inne psiska, co nawet na wyjście statku w morze potrafią się spóźnić. Nie rozmnażała się przecież, więc po co? W kraju i w obcych portach zawsze całymi dniami warowała na statku, z wyjątkiem Indii. Tylko w Bombaju, Karaczi, Kalkucie czy Madrasie Teksa zmieniała się nie do poznania. Tam czekały pod statkiem zdziczałe głodne psy i tam objawiała się litość Teksy. Bo stara, gruba Teksa powoli, z godnością schodziła po trapie na ląd, niosąc w zębach kość lub ochłap i warcząc ostrzegawczo. Szła powoli, ślepiami łypiąc na boki i ciągle warcząc. Głodne psy nie rzucały się na nią, była przecież suką, poza tym duża, spasiona, silna, pewnie samym swym wyglądem budziła respekt wśród wynędzniałego stada.
Przysiadłszy, warowały nisko i czekały. Teksa kładła datek przed nimi i warcząc, ale nie oglądając się, wracała na statek.
Na nabrzeżu przez krótką chwilę pisk, tumult walczących – i znów cisza pełna oczekiwania. Niekiedy kilka razy dziennie Teksa powtarzała ten wspaniały gest, wynosząc co psim zwyczajem uprzednio ukryła albo co wyżebrała u kucharza.
Statek stał długo. Zdarzało się, że Teksa zapominała o istnieniu tych na dole. Stała na górnym podeście trapu i z wysokości patrzyła tępym wzrokiem gdzieś przed siebie. Czyżby rozumiała, że i tak wszystkich nie nakarmi?
_____________________________
Tekst nie jest mój. Jest autorstwa kapitana żeglugi wielkiej Czesława Adamowicza i pochodzi z jego książki pt. "Stokrotki nie rosną na morzu".
2 komentarze
agnes1709
Bardzo fajne.
MEM
@agnes1709 Dzięki. Też mi się spodobało, jak wczoraj to czytałam w tej wspomnianej książce, więc pomyślałam, że nagnę trochę ustawę o prawie autorskim i się podziałkuję.
agnes1709
@MEM Nie wygadamy
MEM
@agnes1709 W sumie nikt o tym poza internetem nie wie...
AnonimS
Tekst ciekawy. Z jednym twierdzeniem się nie zgadzam. Że zwierzętom się w Indiach żyje się źle. Z jednym wyjątkiem. Wyjątkiem krowy określanej potocznie jako święta. "
Wedyzm
Symbolizm krowy sięga w wierzeniach indyjskich czasów aryjskich. Już wedyzm znał ją jako uniwersalną matkę i symbol kosmiczny[1]. Teksty starowedyjskie przekazują, iż poza sklepieniem nieba znajduje się niebiańska krowa. Słońce i Księżyc pojmowano jako jej cielaki, a światło tych ciał niebieskich jako mleko niebiańskiej krowy.
Hinduizm
Zgodnie z hinduistycznymi pismami świętymi, krowa powinna być traktowana jako jedna z siedmiu matek człowieka, gdyż jako dawczyni mleka staje się jego karmicielką.
Wbrew panującemu na Zachodzie przekonaniu, hinduiści nie czczą krów[potrzebny przypis], ale starają się im zapewnić ochronę, co przejawia się łagodnym ich traktowaniem, w tym ścisłym powstrzymaniem się od spożywania mięsa (wegetarianizm).
Świecka konstytucja Indii zawiera zapisy zobowiązujące władze do ochrony krów.[potrzebny przypis] jednakże w większości stanów obowiązują miejscowe przepisy i wyjątki od nich, które dopuszczają m.in. zabijanie starych i chorych krów."
MEM
@AnonimS "Z jednym twierdzeniem się nie zgadzam. Że zwierzętom się w Indiach żyje się źle. Z jednym wyjątkiem. Wyjątkiem krowy określanej potocznie jako święta"
Fakt. Być może pisząc to, autor o tym zapomniał. Z drugiej jednak strony, w Indiach jest spory odsetek przedstawicieli innych religii (np. muzułmanów, których jest tam około 200 milionów). Może w tym wypadku to oni źle te krowy traktują? Czytałam też kiedyś, że zdarzało się, że przedstawiciele poszczególnych religii w Indiach notorycznie robili sobie na złość. I tak, muzułmanom, zwłaszcza w czasie Ramadanu, wyznawcy hinduizmu urządzali głośne imprezy pod meczetami z hałaśliwą muzyką, a z kolei muzułmanie "odwdzięczali się" zarzynaniem krów pod hinduskimi świątyniami.
Zresztą, w Indiach nie tylko krowy bywają święte. Jest np. świątynia Karni Maty, a w niej tysiące świętych szczurów, co z kolei nie oznacza, że w całych Indiach te szczury mają tak dobrze.
I tak mi się pomyślało, że autor odniósł takie wrażenie z powodu skali biedy w Indiach (tym bardziej kilkadziesiąt lat temu), a nie tego, że faktycznie zwierzęta mają tam gorzej, niż gdzie indziej. Gdyby u nas po ulicach chodziły watahy bezdomnych i głodnych psów, pewnie też ktoś by wyciągnął podobne wnioski. A nie wyciągnie jedynie przez kontrolę (często przecież tak samo okrutną) psiej populacji, jaka ma u nas miejsce. Tak samo przypadków okrucieństwa może być u nas mniej, bo po prostu Indie mają olbrzymią liczbę ludności (w tym zwłaszcza tej wyjątkowo biednej) w porównaniu z nami.