ERROR 00 [stara wersja]

Nowy Jork, 7 stycznia 2016 r.

     Kartki zapełnione tysiącami czarnych liter spadły na ziemię pod wpływem uderzenia, któremu towarzyszył głośny łoskot. Około trzydziestoletni blondyn, z postawionymi na żelu włosami i ubrany w typowy dla dużych korporacji czarny garnitur, zaciskał dłonie w pięści tak mocno, że jego knykcie zbielały. Zmrużył ze złości oliwkowe oczy, automatycznie poprawiając okulary w okrągłych oprawkach. Pozostali pracownicy zgromadzeni w obszernym pomieszczeniu, każdy przy identycznym biurku z identycznym wyposażeniem, natychmiast zwrócili wzrok w stronę hałasu. Jednak gdy zauważyli, co jest jego źródłem, wrócili do wyznaczonych im zadań, przyzwyczajeni już do takich zachowań. Mężczyzna wyprostował się i poprawił marynarkę, by po chwili zabrać się za zbieranie dokumentów.  
     – Nienawidzę tej roboty... – mamrotał cicho do siebie, układając wszystko w równe stosy.
     – Parker! – Z głośnika rozległ się krzyk kogoś wyraźnie zdenerwowanego. – Do mnie!
     – Jeszcze mi tego brakowało... – Westchnął i wstał, po czym posłyszenie ruszył do biura szefa.
     Wyjeżdżając windą na najwyższe piętro budynku, podrygiwał ze stresu nogą i rozmyślał nad tym, co tym razem doprowadziło pana Johnsona do gniewu. Źle wypełnione akta? X0 nie dał się złapać tak jak zwykle? A może niesmaczna kawa? Żeby jeszcze któremukolwiek z tych zawinił, wiedziałby, czego ma się spodziewać. A tak, będąc naprawdę przykładnym pracownikiem, nie miał pojęcia, dlaczego może być wzywany i to tak ostrym tonem. Cichy dzwonek oznajmił mu, że może wreszcie wyjść z tej metalowej puszki, co zrobił z wielką ulgą. Nie lubił przemieszczać się windami, szczególnie tak wysoko. Zawsze miał wrażenie, że liny mogą pęknąć, a on zleci na sam dół trzydziestopiętrowego biurowca.  
     Przełknął głośno ślinę i zapukał w dwuskrzydłowe, czarne drzwi. Czuł się jak osoba idąca na skazanie, co zresztą nie musiało bardzo mijać się z prawdą. Usłyszał ciche "Wejść!”, wypowiedziane zachrypniętym od wielu lat krzyków głosem. Po chwili wahania nacisnął na posrebrzaną klamkę, która wskazywała tylko na to, jak wielkim snobem był jego szef – wielbiciel wszelkiego przepychu. Pchnął drzwi, by ujrzeć przed sobą ogromne pomieszczenie, urządzone w bardzo nowoczesny sposób.  
     Dominowała czerń i biel, przełamana jedynie kilkoma srebrnymi elementami. Meble wypoczynkowe, regały ustawione pod ścianą pełne segregatorów, teczek i książek, a także kilku rzeźb oraz nawet ściany, sufit i podłoga. Wszystko w tych barwach. Obserwacje przerwało donośnie chrząknięcie, więc natychmiast przeniósł swój wzrok na jego źródło. Przed oknem ciągnącym się od podłogi do sufitu, stało sporych wielkości biurko, za którym siedział nie kto inny jak Garrett Johnson. Czterdziestoparoletni mężczyzna z czarnymi, jedynie miejscami siwymi włosami, mocno zarysowaną szczęką i cieniami pod oczami, spowodowanymi nadmiarem pracy i stresem. Spiął się natychmiast i nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, wpatrywał się w panoramę miasta.
      – Parker, słuchasz ty mnie w ogóle?! – Z rozmyślań wyrwał go zdenerwowany głos.
     – Tak! – Niemal krzyknął, ale zaraz się poprawił: – Oczywiście, proszę pana. Dlaczego chciał mnie pan widzieć?
     – Usiądź, proszę. – Wskazał na obrotowy fotel, znajdujący się przed biurkiem.
     – T-tak... – Pospiesznie wykonał polecenie.
     – A więc... – Poprawił się i wygodniej oparł, starając się wyglądać nadal poważnie i profesjonalnie. – Powiedz, którym kodem zajmuje się oddział, z którego jesteś.
     – Y3, Sharon Colys, nad obecną tożsamością pracujemy – odpowiedział bez najmniejszego zająknięcia.
     – Y3, mówisz? – Uniósł jedną brew. – Więc dlaczego pracujesz też nad innymi Błędami?
     – Ja...
     – Dobrze, od początku. Do jak wielu informacji masz dostęp jako podrzędny pracownik? – Oparł brodę na ręce i zmrużył delikatnie prawie czarne oczy.
     – Więc... – Zacisnął dłonie. – Pracujemy dla firmy Archanioł, oficjalnie produkuje ona kosmetyki i tak mamy mówić innym, czyli rodzinom lub znajomym. Tak naprawdę zajmujemy się wszystkim, co niewyjaśnione, paranormalne i nadprzyrodzone. Obecnie najważniejszy dla nas jest program ERROR, gdzie naszym zadaniem jest odkrywanie tożsamości i wyszukiwanie Błędów, które spowodowane są krótkotrwałymi drżeniami, zacierającymi granice pomiędzy naszym światem a innymi. Podczas najwyższych z nich osoby, które umierają, nie trafiają w Zaświaty, a pozostają w Świecie Żywych. Zawsze następują po sobie trzy fale w równych odstępach, nazywane X, Y oraz Z. Każdy oddział pracuje nad jedną osobą i próbuje ją namierzyć. To tyle... – Spojrzał niepewnie na swojego szefa.
     – A czego dowiedziałeś się ty? Oczywiście o wszystkim wiem, ale wolałbym usłyszeć o tym od ciebie niż osób trzecich. – Jego głos, chociaż z charakterystyczną chrypką był niezwykle spokojny i wręcz chłodny.
     – Po prostu ta sprawa mnie zaciekawiła i trochę poszperałem, to tyle! – Noga podrygiwała mu ze zdenerwowania, pomimo wszystkich narzekań nie chciał stracić tej pracy przez swoją nieostrożność.
     – Mów.
     – W porządku. – Odetchnął głębiej. – Organizacja nie sprecyzowała jeszcze przyczyn drżeń, ale powtarzają się one systematycznie co mniej więcej cztery wieki. Jedna fala trwa około trzech lat, a przerwy pomiędzy jedną a drugą to zawsze w miarę równomierne kilkadziesiąt. Pierwszy Błąd danej fali zawsze mianujemy numerem zero, a pozostałe to kolejne numery aż do trzech. Nie znamy przypadku Błędów w natężaniu większym niż to. Próbujemy unicestwić Błędy, zanim zorientują się, że jako osoby teoretycznie nieistniejące w naszym świecie mogą kierować czasem, przestrzenią i innymi, o których ludzkość może tylko pisać science fiction i fantasy. Obecne pokolenie okazało się niezwykle problematyczne przez zdolny pod względem taktycznym x0.
     – Jesteś doinformowany lepiej niż większość głównych pracowników – powiedział z przekąsem. – Coś jeszcze?
     – Znam także imiona i nazwiska niektórych Błędów, stare tożsamości, a także daty śmierci... Pan mnie wyleje, prawda? – Poprawił się w fotelu.
     Na twarzy Johnsona pojawił się szeroki uśmiech.
     – Wylać? Parker, sam odkryłeś więcej niż dziewięćdziesiąt procent osób w tym budynku i to bez przymusu. – Zaśmiał się krótko, co kompletnie do niego nie pasowało. Wydawał się zawsze strasznie ponury. – Posłuchaj. – Spoważniał nagle. – Zwolniłem pewnego jełopa, moją byłą prawą rękę i chciałbym, żebyś zajął to miejsce. Nie przyjmuję braku zgody!
     – O-oczywiście...
     – Oczekuję, że spiszesz i uporządkujesz całą swoją wiedzę na ten temat, tak by główny oddział mógł nad tym pracować i zdobyć nowe wskazówki.  
     Nagle drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wszedł, a raczej wpadł zdyszany
chłopak, wyglądający na góra dwadzieścia pięć lat.
     – Co się stało, Aiden? – zapytał niemal natychmiast Johnson.
     – Z0 się pojawił – wyjąkał.
     – Kiedy?! – Szef wstał gwałtownie.
     – Prawdopodobnie dwa dni temu, to Cassidy Berne, z Irlandii.
     – Dwa?! X0 musiał się już z nią skontaktować! – wydarł się. – Pracuję z samymi
idiotami!
     – Ja...
     – Zejdź mi z oczu. – Zacisnął szczękę.
     – Tak jest! – Szybko wycofał się z biura.
     Czarnooki mężczyzna usiadł z powrotem na swoich skórzanym fotelu i przetarł twarz dłońmi.
     – Zaczęło się.

~*~

Sileth

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1235 słów i 7725 znaków, zaktualizowała 25 paź 2018.

Dodaj komentarz