The Power Of Love cz.1

Moje życie było bezkresnym pasmem nudy, obowiązków i narzekań. Potrafiłem docenić tę odrobinę dobrych chwil które los rzucał mi pod nogi. Potrafiłem docenić spokojne życie i byłem szalenie przekonany, że nic więcej mi do szczęścia nie trzeba. Tak bardzo się myliłem. Dostałem po dupie od losu, a po chwili wielkiego całusa na drogę...
     Jestem Robert, 44-letni mężczyzna z powiększającymi się zakolami. Jestem raczej, taki jak moje życie – średni, we wszystkim. Moja żona Renata uważa, że tacy mają w życiu najlepiej i trzeba przyznać jest w tym wiele prawdy. Razem spłodziliśmy dwójkę słodkich(do czasu) dzieci. Krzyś ma 12 lat, zaś Agata wkrótce osiągnie pełnoletność.  
     Wszystko zaczęło się od pamiętnego czerwcowego dnia, w którym wszystko zdawało się być przeciwko mnie. Dzień jak co dzień.
Obudziłem się jak zwykle przed budzikiem. Piątek. Będzie ciężko, bo w pracy mamy projekt na finiszu, ale... Piątek! Aby do 16, potem będzie czysta przyjemność i relaks. Niech mnie szlag, jeśli się mylę. Renata jak zwykle wstała wcześniej i już pitrasiła coś w kuchni. To ja lecę pod prysznic.
     Moja żona to kochająca, lecz oziębła kobieta. Seks przestaliśmy uprawiać już jakieś kilka lat temu, ale niewielka strata. Renata po prostu nie urodziła się do tego typu rzeczy. A ja zaakceptowałem ją taką. Wpadliśmy z Agatą, jeszcze jako zauroczeni w sobie gówniarze. Byliśmy jednak racjonalni i odpowiedzialni. Szybki ślub, potem stabilizacja. I tak jakoś to poszło. Jedynym momentem cielesnej uciechy, od lat jest teraz dla mnie zabawa z samym sobą pod prysznicem. Może wydaję się być wypalonym facetem a’la słynny filmowy Lester Burnham, ale jest między nami jedna znacząca różnica. Ja jestem zaakceptowany ze swoim losem i moje fantazje z łazienki są dla mnie tylko fantazjami. Wiem, że nigdy nie ujrzą światła dziennego.
     Szybkie śniadanie, pocałunek żony na do widzenia, odwiezienie dzieci do szkoły i już byłem w firmie. Na miejscu uśmiechem przywitał mnie Wojtek, mój najlepszy przyjaciel, którego znam od dziecka. Godziny leciały i choć roboty było mnóstwo, wszystko zdawało się dobrze wyglądać, ale zawsze musi być jakieś "ale” i po serii nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, podjęciu niefortunnych decyzji i zrobieniu bałaganu, cały projekt finezyjnie, acz brutalnie kopnął w kalendarz. Ja i Wojtek, jako główne twarze całego zamieszania, ponieśliśmy totalną klęskę. Szefowa miała nam dać znać we wtorek co z nami zrobi, ale łatwo można było wywnioskować, że czeka nas szukanie nowej pracy.
Dlatego już kilka minut później wylądowaliśmy w barze.
- Mogło być gorzej. – rzucił smętnie Wojtek.
- Doprawdy?
- Bar mógłby być zamknięty.
     No tak, trzeba mu przyznać rację. W końcu życie się przecież nie kończy. Pozbieramy się. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i pomyślałem, ile jest tu jeszcze osób z podobnymi problemami. Jednak moją uwagę przyciągnęło coś zupełnie innego. Przy stoliku, po drugiej stronie siedziała najpiękniejsza kobieta jaką widziałem od ładnych kilku lat. Formalny strój wskazywał, że podobnie jak ja, ona również znalazła się tu zaraz po pracy. Długie czarne włosy podkreślały jej pociągłą twarz a czerwone usta nadawały niezwykłego kobiecego seksapilu. Kobieca w każdym calu. Trąciłem Wojtka i przez chwilę wpatrywaliśmy się jak zauroczeni.
- To nie nasza liga.
- Ale kibicować można. – rzuciłem w odpowiedzi i znowu roześmieliśmy się po przyjacielsku.  
     Doskonale wiedziałem o czym będę myślał jutro biorąc prysznic. Tymczasem wychyliłem resztę drinka i odnalazłem wzrokiem barmana.
- Przeładuj. – rzuciłem w jego kierunku popychając szklankę.
     Czułem, że moje nogi nie należą już do mnie, lecz do jakiegoś szalonego boga niełatwych kroków. Wojtek zawsze miał o wiele mocniejszą głowę, toteż wziął mnie pod rękę i wyprowadził przed bar. Staliśmy chwilę, jakby zbierając siły na dalszą drogę. Przed nami było coś w rodzaju małego parku z kilkoma ławkami dla staruszków karmiących gołębie i malutką fontanną w centrum. Naszym celem był parking taxówek po drugiej stronie tego skrawka zielonej powierzchni. Wojtek podciągnął mnie do pierwszego postoju. Osunąłem się powoli na ziemię, umyślnie nie trafiając na ławkę. Trawa była przecież taka wilgotna i miła w dotyku.
- To nie ma sensu. – Wojtek stał dość pewnie i już mniej pewnym wzrokiem patrzył przed siebie. Kilkaset metrów parku było teraz dla nas jak plaża w Normandii dla wojsk alianckich. Innymi słowy, wiedzieliśmy, że bez ofiar się nie obędzie. – Zostań tutaj. Pójdę po taxówkę i zajedziemy po ciebie od tej strony.  
     Nie protestowałem. Patrzyłem niemal z ulgą na odchodzącego przyjaciela, wiedząc dlaczego mnie opuszcza. W międzyczasie oczywiście zwracając część wypitego kilka chwil wcześniej piwa. Może nie trzeba było mieszać? Po chwili Wojtek zniknął mi z oczu. Leżałem więc spokojnie tuż obok ławki ciesząc się chłodnym wiatrem. Noc była idealna do takich wypadów.
     Chwilę później zauważyłem dziwny kształt między drzewami. Wyglądało to tak, jakby jakaś ciemna sylwetka krążyła w nieoświetlonej części parku. Czy to śmierć po mnie przyszła? Odejdę w tak bezbarwnym stylu? Wojtek na pomoc!
     Jednak moje pijackie dywagacje przerwało wyjście tajemniczej postaci z cienia. To była Wiedźma. Tak ją przynajmniej wszyscy nazywają. Stara cyganka mieszkająca w naszym mieście odkąd pamiętam. Choć to mało etyczne, straszyło się nią dzieci i nakazywało unikania jej za wszelką cenę. Teraz stała na przeciwko mnie, ubrana cała na czarno, jakby ktoś jej w rodzinie umarł.  
     Starałem się wyglądać na trzeźwego, o ile można tak powiedzieć o kimś, kto kurczowo trzyma się nóżki od ławki i leży w trawie obok własnych wymiocin. Stara cyganka jednak zdawała się mną nie przejmować. Zrobiła kilka kroków i usiadła na ławce, której tak zaciekle broniłem. Mamrotała coś pod nosem i kiwała się w przód i w tył, a czasami też i na boki. Z daleka musimy wyglądać jak niezła para. Taka esencja patologii. Uśmiechnąłem się do własnych myśli.
     Wiedźma jednak bełkotała coraz głośniej a ja zacząłem się niepokoić. Ile to już czasu minęło? Gdzie jest Wojtek? Czy ona powiedziała "krew”? Znowu się we mnie zagotowało i postanowiłem wstać. To nie był dobry pomysł, gdyż po chwili leżałem już na brzuchu tuż obok Wiedźmy. Spróbowałem znowu, jednak tym razem coś mnie powstrzymało. Spojrzałem do góry na tyle, na ile pozwalała mi pozycja i zauważyłem, że to sama cyganka postawiła mi nogę na plecach! Zacząłem się szarpać, ale robiłem to strasznie nieumiejętnie. Stara kobieta wzmocniła nacisk.
- Nie mogę pozwolić, aby cała moja praca poszła na marne! – Wyszeptała ochryple, ale głośno. – Muszę spróbować! – po czym wyciągnęła zza pazuchy jakiś tajemniczy, podłużny przedmiot. Trochę przy nim poszperała, a następnie wbiła mi koniec urządzenia w przedramię.  
     Zacisnąłem z bólu zęby. Cholerna wariatka! Zebrałem się w sobie i jednym silnym ruchem odturlałem się w bok. W jakiś finezyjny sposób, chyba tylko dzięki adrenalinie, podźwignąłem się na nogi i zacząłem iść w stronę, z której przyszedłem. Dosłownie chwilę później zauważyłem Wojtka wysiadającego z samochodu i idącego w moją stronę. Odwróciłem się jeszcze szybko, ale niczego podejrzanego nie zobaczyłem. Park wydawał się pusty.  


     Obudziłem się we własnym, pustym łóżku. Matko jedyna, co się wczoraj działo!? Nie raz w swoim życiu przychodziło mi się mierzyć z "kacem mordercą”, ale dzisiejsze starcie to chyba jakiś boss. Czułem się tak, jakby ktoś otworzył mi głowę, rozlał na mózgu rozgrzany olej i zaszył z powrotem. Na szafce znalazłem krótką notkę: "Wojtek mi wszystko wyjaśnił. O nic się nie martw. Zabrałam dzieci do Ewy, wrócimy późno”. Całe szczęście, że Renatka jest tak wyrozumiała.  
     Ledwie żywy poszedłem wziąć prysznic. Tym razem nawet nie chciało mi się zaspokajać, mimo, iż przez myśl przemknęła mi kobieta z baru. "Ona nie ucieknie” – pomyślałem. Przetarłem zaparowane lustro i przyjrzałem się sobie. Naprawdę zdarzało mi się wyglądać lepiej. Czerwone oczy, a pod nimi fioletowe worki. Spękane usta i biała, jak śnieg skóra. Potem zauważyłem dziwny ślad na przedramieniu i nagle wszystko do mnie wróciło.
     Przypomniałem sobie ochrypłą Wiedźmę i chwile grozy w parku. Coś mi zrobiła! Ślad nie przypominał mi nic znajomego. Cholera, mogła mnie otruć! Przypomniałem sobie wszystkie legendy o naszej miejskiej Wiedźmie. Prawda jednak była taka, że cyganka po prostu sprzedawała narkotyki, które podobno sama majstrowała w piwnicy. Nastolatkowie cenili sobie jej trawkę. Może wstrzyknęła mi coś w stylu płynnej tabletki gwałtu? Wojtek jednak zaraz mnie zabrał do domu, więc nic złego nie mogło się wydarzyć.  
     No cóż, chyba nie warto się tym martwić. Tym bardziej, że przecież mam teraz tyle na głowie. Dobrze, że mam weekend, aby wszystko sobie przemyśleć. Może jednak uda się uniknąć tego zwolnienia z pracy? Ubrałem się i poszedłem do kuchni. Chyba nie dam rady nic zjeść, napiję się tylko wody. Zabrałem buteleczkę i usiadłem na kanapie. W takich chwilach uwielbiałem być sam. Włączyłem telewizję i po chwili cały mój i tak wątpliwy humor legł w gruzach, a butelka z wodą potoczyła się po dywanie. Skupiłem się na słowach reporterki.
     "...w jej domu znaleziono zwłoki mężczyzny, jak się okazało męża zatrzymanej. Policja znalazła też olbrzymie ilości narkotyków, środków psychotropowych i niezidentyfikowanych jeszcze substancji toksycznych. Wszystko znajdowało się w amatorsko zbudowanym laboratorium na tyłach domu...”
     W prawym dolnym rogu widniało zdjęcie starej kobiety. To była Wiedźma. Kurwa mać!

     Na nowo zacząłem się martwić, co też mogła mi wczoraj zaaplikować ta, jak się okazało, morderczyni. Wpadł mi do głowy trochę szalony pomysł, ale chyba była to moja jedyna szansa. Zadzwoniłem do brata. Leszek jest policjantem i powinien załatwić mi rozmowę z Wiedźmą. Trzeba tylko będzie mu powiedzieć prawdę.
     Nie zważając na przepisy, wsiadłem na kacu do samochodu i pomknąłem na komisariat. Leszek stał już na parkingu ze swoją klasyczną miną starszego brata. Dzielił nas tylko rok, ale dla niego zawsze wydawało się, że co najmniej dziesięć.
- Nawet nie wiesz ile musiałem głaskać komendanta po dupie! – zaczął w swoim stylu.
- Przepraszam i dziękuję, ale naprawdę muszę to zrobić.
- Słuchaj, nie wydać cię, ale muszę wiedzieć...- nachylił się mi do ucha. – bierzesz coś? To twoja dilerka?
- Co? Nie...kurwa! Na litość boską...
- Musiałem zapytać. – mój brat uniósł ręce w geście świętoszka. – to moja praca, Robert.
     Ruszyliśmy pewnym krokiem witając się po drodze z kilkoma osobami. W międzyczasie Leszek nakreślił mi trochę sytuację. Wiedźmie groziło dożywocie. Sprawa stała się dość medialna, dlatego nie będę mógł z nią mówić dłużej, niż 3 minuty. Za tę przysługę wiszę mu kratę piwa. Mam nie wzbudzać podejrzeń i wyglądać, jak dziennikarz. Dobre sobie. Leszek wręczył mi jakąś plakietkę z nieznanym mi kodem.  
- 3 minuty i przestaniesz ją słyszeć. Wtedy nogi za pas i wypieprzaj z mojego komisariatu, zanim komendant nam obu zrobi z dupy jesień średniowiecza. – Tymi słowami zamknął za mną drzwi.
     Mając w głowie jego słowa, będąc głodny odpowiedzi ruszyłem przed siebie. Przede mną było niewielkie szklane okienko, a przy nim biały taboret. Usiadłem i czekałem. Po chwili dwóch policjantów wprowadziło zgarbioną staruszkę. Zakuta w kajdanki wyglądała naprawdę żałośnie. Usiadła naprzeciwko mnie i z zaciekawieniem wpatrywała się w moje przekrwione oczy. Podniosłem znajdującą się z boku słuchawkę i ruchem ręki wskazałem, aby uczyniła to samo.  
- Hmm... Ty żyjesz. – wychrapała.
Zbiła mnie tym trochę z pantałyku, ale zdołałem szybko się pozbierać.
- Dobra, słuchaj. Obiecuję, że nie będę zeznawać przeciwko tobie. Chcę wiedzieć tylko jedno. Co mi wczoraj wstrzyknęłaś? – Starałem się, aby mój głos był twardy, ale słyszałem delikatne drżenie podyktowane moją kondycją i nerwami.  
- Skutki uboczne powinny niedługo ustąpić...- kobieta zdawała się patrzeć przeze mnie.
- Kobieto... Co mi dałaś?
Przez chwilę myślałem, że znowu usłyszę ciąg dalszy monologu, jednak zaraz potem jej oczy nabrały jakby ostrości i zwróciła się bezpośrednio do mnie.
- Seks. – powiedziała oschle ukazując w przeraźliwym uśmiechu nieliczne zęby i demonstrując w ten sposób zupełne przeciwieństwo wypowiedzianego przez siebie słowa.
- Na litość boską! Czy pytam o zbyt wiele...?
Staruszka pochyliła się bliżej grubej szyby, znowu przypominając Wiedźmę, a nie starą, pomarszczoną kobietę. – Będziesz w stanie sprawić, że każda kobieta wejdzie w stan szalonego podniecenia w stosunku do ciebie. Każda kobieta będzie chciała z tobą spełniać fantazje, o których sama nie wiedziała. Ale to tylko początek. Potem będziesz bogiem seksu! To jest praca mojego życia, a to, że żyjesz, sprawia, że nie poszła na marne. To mój dar!
     Zaschło mi w gardle. Chyba nie potrzebowałem, aż tak dużo czasu, jak 3 minuty. Już teraz mogłem stwierdzić, że to wariatka. Grzecznie podziękowałem i odłożyłem słuchawkę.  

c.d.n.

SzkarlatnyJenkin

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 2464 słów i 13805 znaków.

5 komentarzy

 
  • nienasycona

    Pamiętam Twoje poprzednie opowiadania. Podobały mi się. Lecz to... podoba mi się jeszcze bardziej. Standardowo problemy z przecinkami, ale ciekawie, wciągająco, z humorem. Jestem na tak i czekam na dalszą część:)

    1 cze 2015

  • Osoba.Czytająca

    Kolejne fajnie zapowiadające sie opowiadanie. Czekam na cd. :)

    31 maj 2015

  • SzkarlatnyJenkin

    Dzięki :)  
    Co do kolejnych części, to ciężko jest mi przewidzieć cokolwiek. Piszę w wolnych chwilach, a tych mam niestety mało.

    31 maj 2015

  • ;;;;

    świetnie sie zapowiada. czekamy na kolejną część :) kiedy ją przewidujesz? :*

    31 maj 2015

  • kalafiorek

    Ciekawe ,która baba będzie tą szczęsciarą na ,której wypróbuje swoje nowe zdolności ? Może będzie to jego żona albo córka :D Gdyby eksperyment tej wiedźmy się udał mogłaby ona zarobić fortunę opatentowując recepturę tego sepecyfiku , może okazałby się jeszcze większym hitem na rynku niż Viagra  :devil:  
    Zapowiada się bardzo ciekawie więc czekam na kolejną część :)

    31 maj 2015